XX
22 ABY, Tantive IV
Szpiedzy zabrali ze sobą wiele, w krótkim czasie okazało się, że nawet za dużo, by Ruch Oporu mógł wykarmić wszystkich. Będąc na D'Qar, rebelianci mogli w dowolnej chwili uzupełnić zapasy, ale ucieczka w przestrzeń nie zapewniała im takiej możliwości. Najwyższy Porządek na stałe zagościł w wielu miejscach, szczególnie w takich, gdzie zdobycie potrzebnych rzeczy wiązało się z walką ze szturmowcami. W pozostałych rebelianci mogli być zaatakowani przez tubylców. Dużo osób męczyło Generał Orgąnę o zemstę za to, co przytrafiło się Rey. Była wojowniczką, wielu wolałoby z nią nie zadzierać, ale gdy widzieli dziewczynkę, która miała ile lat? Czternaście? I prawie zginęła od czterech strzałów w brzuch, to krew się w nich gotował. Oprawca wiedział, że trafił za pierwszym razem, a mimo to nacisnął za spust trzy kolejne. W ten czy inny sposób, w głowach rebeliantów narodził się pomysł, by okraść samą bazę Najwyższego Porządku.
Nie byłby to pierwszy raz, gdy włamywaliby się na teren wroga, ale nigdy wcześniej celem nie była sama Supermancy. Hosnian Prime nie było miejscem, w którym mogliby szukać bazy Najwyższego Porządku, bo tamta była dopiero w budowana, a ponadto, pewnie przerwano pracę, gdy dowiedziano się, że Jedi ją odkryli. O ile dowiedzieli się, że ją odkryli. Plan był większy niż włamywanie się do byle sterty śmieci i wspinaczkę na rusztowanie. Ruch Oporu potrzebował wszystkiego, jedzenia, broni, statków. W razie ataku nie mieliby za dużo możliwości obrony. Jednak włamanie się do Supremacy, statku, na którym rezydował nawet Snoke, to było coś, co przerażało rebeliantów. Mało który z nich był gotowy wyruszyć. Nie można było wysłać dużej grupy, to zawsze stwarzało ryzyko, że ktoś zostanie zauważony. Leia nie prosiła brata, by pomógł jej w tym zadaniu, czy wysyłał do tego swoich uczniów, myślała, że da radę uzbierać grupę samych rebeliantów, ale zgłosił się tylko jeden, choć każdy narzekał.
Lata wcześniej, dwóch Jedi zostało wysłanych, by jej pomagać i to było zadanie, do którego nie mogła ich nie przydzielić. Anthuri i Gem'fefi nie byli tak przestraszeni wizją włamania się na statek wroga, jak wojownicy Ruchu Oporu, którzy nie byli tak dobrze przygotowani do walki, jak jakikolwiek uczeń Skywalkera. Dorośli, odcięci od wszystkiego, co miało związek z Yavin Cztery lekko się zmienili i polubili życie wśród Ruchu Oporu. Seagoo przestał być też tak wściekły na Bena, tym bardziej że za każdym razem, gdy mijał go gdzieś wśród rebeliantów, czy to na D'Qar czy w ostatnim czasie na Tantive, zobaczył, jak bardzo chłopak się zmienił. Jak każdy potomek Dartha Vadera, robił wszystko, by go z nim nie kojarzono.
By wyzdrowieć, Rey potrzebowała niemalże tygodnia, by mogła wrócić do walki, nawet jeżeli dokuczałyby jej siniaki i niegroźne rany, których całkowite zagojenie, zajmie jeszcze jakiś czas. Gdy dowiedziała się o planach generał Organy, nie chciała wrócić na księżyc, zdecydowała się pomóc i nawet nie musiała pytać, by młody Solo stanął u jej boku. Na ciele miał już tylko strupy i siniaki, które wreszcie same znikną, może zostanie mu kilka blizn, ale to one czyniły wojownika. Mimo wcześniej zadanych ran, walka sprawiała mu dużo mniej problemów, niż było to w przypadku jego przyjaciółki. Rey za żadne skarby nie chciała się przyznać do bólu, gdy wspólnie ćwiczyli, starając się wrócić do formy. Nikt nie nie odważył się zabronić jej udziału w misji. Nawet gdy ból odbierał jej płynność walki, wciąż była jednym z najlepszych wojowników, którymi mogła pochwalić się rebelia.
Był tylko jeden członek Ruchu Oporu, który zdecydował się wyruszyć z nimi. Równie młody, co pozostali, bo może trzy lata starszy od Bena. Chłopak miał oliwkową cerę, ciemne włosy i dumę bijącą z oczu. Z uśmiechem przedstawił się jako Poe, a jego rozradowany wyraz twarzy, na myśl o nowej misji, jedynie ich irytował. Zgłosił się na pomoc dobrowolnie, jako jedyny nieczuły na moc. To mu się chwaliło, ale żaden z Jedi nie był w stanie uwierzyć, że chłopakowi uda się przetrwać misję. Wiedzieli na pewno, że potrafił pilotować, więc może to wystarczy albo na wszelki wypadek będą kazali mu poczekać w myśliwcu. Przynajmniej takiego zdania był Ben. Wystarczyło mu, że musiał znosić obecność osób, które kilka lat wcześniej starały się go pozbyć ze Świątyni Jedi, nie musiał jeszcze do tego niańczyć małego rebelianta swojej matki.
— Przypilnujcie, żeby do nas wrócił. To najlepszy pilot, jakiego mamy — odezwała się Leia, po skończonym zebraniu, gdy rycerze Jedi opuścili pomieszczenie, zostawiając padawanów.
— Powiedziałaś, że to Anthuri ma tytuł komandora i to jego mamy słuchać. W takim wypadku, czemu to on nie miałby niańczyć twojego pilota? — powiedział Ben z lekkim wyrzutem. Liczył na to, że to jemu przypadnie dowodzenie.
— Ben, proszę, nie bądź taki opryskliwy. Komandor Seagoo służy mi już od lat i mu ufam. To nie jest mój rozkaz, byś go pilnował, tylko prośba — wytłumaczyła kobieta, widząc, że mimo ponurej miny i upartej gry, jej syn nieco złagodniał.
— Oh, ym... ja wciąż tu jestem — odezwał się Poe. — Pilnowanie mnie nie będzie konieczne, sam świetnie sobie radzę — upomniał generał Organę, a chłopak obok niej parsknął śmiechem. — Nie należysz do najmilszych, co? — zapytał Bena.
— Jeżeli jutro wyjdziesz z cienia któregoś z nas na dalej niż krok, osobiście będę prowadził cię na smyczy — warknął tylko w odpowiedzi, zirytowany głupim pytaniem i postanowił zakończyć swój udział w zebraniu.
Chłopak opuścił pomieszczenie, zniesmaczony zadaniem, które otrzymał od matki, ale nie mógł odmówić. Chwilę później Leia poprosiła również Rey o opuszczenie sali. Nie było już nic, co mogła jej przekazać, więc kiwnęły sobie głową na pożegnanie. Tylko młody pilot został ze swoją dowódcą w pomieszczeniu, która znaczącym wzrokiem spojrzała na towarzyszącego mu droida. Biało-pomarańczowa kulka przytoczyła się do jego nogi. Astrodroid typu BB-8 należał do Poe'a na długo nim dołączyli do Ruchu Oporu i byli ze sobą przez niemalże cały czas. Chłopak zawsze powtarzał, że ten model jest jedyny w swoim rodzaju, co pozwoliło Lei domniemać, że tam, gdzie pilot ma zamiar się wybrać, jego droid będzie się wyróżniał. Westchnęła ciężko, czekała ją najgorsza część rozmowy, w której będzie musiała przekonać Poe'a Damerona, by wyruszył na misję bez swojego towarzysza.
⭐
22 ABY, Jakku
Dzień, który został wyznaczony do wykonania misji, nie był wybrany bez powodu. Ruch Oporu otrzymał informacje, że kolejna planeta zostanie zaatakowana przez szturmowców. Fakt, że było to Jakku, był przypadkiem, ale Rey i tak nie do końca podobało się, że musiała tam wrócić. Miała z tamtym miejscem za dużo złych wspomnień. Z drugiej strony, cieszyła się, że dołączy do rebeliantów, akurat gdy będą walczyli o tę planetę. To nie jej zadaniem było nie dopuścić do przejęcia Jakku przez Najwyższy Porządek, ale czuła, że będzie miała chociaż minimum kontroli nad tym, czy nikt, kogo kiedyś znała, nie zostanie skrzywdzony. Może będzie miała nawet szanse zareagować, ale bała się, że to mogłoby w jakiś sposób zaszkodzić jej misji. Była na pustynnej planecie tak dawno temu, że i tak już zdążyła zapomnieć twarze większości jej mieszkańców.
Nie chciała, by ktokolwiek ją rozpoznał, więc zrezygnowała z białego stroju, którego styl nie zmienił się od lat, chociaż ubrania były inne, bo dziewczynka znacznie urosła od tamtego czasu. Wolała postawić na szarość. Rey miała długie włosy, nie przejmowała się ich obcinaniem, bo codziennie i tak czesała je w trzy koki. Tę samą fryzurę, którą miała na sobie, gdy opuścili ją rodzice. To pomagało jej o nich pamiętać. Jednak uczesanie było na tyle charakterystyczne, że i z niego wolała zrezygnować. Rozpuściła włosy, ale na Jakku było piekielnie ciepło, więc te, puszczone luzem, niemiłosiernie grzałyby ją w plecy. Związała je w kitkę, zaczynającą się na wysokości klatki piersiowej i bez zastanowienia, ścięła ją mieczem świetlnym. Odcięte pasma pozostały w jej dłoni, a pozostałe włosy lekko łaskotały ramiona.
W czasie lotu na Jakku siedzieli w milczeniu, co było trudne dla Damerona, który lubił mówić czy to o sobie, czy o innych. Jednak zamilkł, dręczony myślą, że już gdzieś widział chłopaka o czarnych włosach, siedzącego przed nim. Wiedział, że to był Ben Solo, syn generał, że był Jedi. Pilot spojrzał się w jego stronę, licząc na to, że to mu pomoże. Zastanawiał się, co ich łączyło, ale nie mógł znaleźć nic poza rebelią. Szeroko otworzył oczy, gdy w jego myślach, pojawiło się jedno słowo "Yavin", a wtedy gwałtownie odwrócił wzrok.
Frachtowiec rebeliantów wylądował, a gdy tylko otworzyły się drzwi, do środka wlała się fala ciepła. Wojownicy, którzy polecieli na planetę, nie byli w najmniejszym stopniu zamieszani w zadanie uczniów Skywalkera i młodego pilota. Ruszyli, by wtopić się w tłum i pozostało czekać, aż Najwyższy Porządek zaszczyci ich swoją obecnością. Jedi w tym czasie również nie do końca mieli co robić. Myśl o tym, że muszą zakraść się na Supermancy przerażała każdego, nawet tych, którzy nie byli w to w najmniejszy sposób zamieszani. Nie słyszeli, by ktokolwiek spotkał Najwyższego Wodza osobiście, a oczywistym było, że musiał się ukrywać właśnie tam. Padawan czy rycerz, którzy się tam wybierali, nie mieli z nim najmniejszych szans, nawet całą czwórką. Jeżeli dadzą się złapać, to koniec.
— Hej, Jakku, to twoja rodzinna planeta, nie? — zapytał znudzony Poe, przesypując piasek z ręki do ręki. — Nie masz jakiś ciekawych historii o tym miejscu?
— Nie — odpowiedziała krótko.
— Nie brzmisz, jak ktoś, kto tęskni za domem — stwierdził, patrząc się znacząco na dziewczynkę.
— Jakku nie jest moim domem — mówiąc, nawet na niego nie spojrzała. — I nie chcę o tym rozmawiać.
Drugi raz nie musiała powtarzać, chłopak nie naciskał. Chciał jedynie zacząć rozmowę z kimkolwiek o czymkolwiek, bo cierpliwość nie była jego mocną stroną i wolałby zacząć działać jak najszybciej. Tylko, że nie do końca miał co robić. Rey siedziała na piachu z równie ponurą miną, co chłopak obok niej. Ben doskonale wiedział, jaka historia wiązała się z pobytem dziewczynki na tej planecie i na jej miejscu, pewnie też wolałby o tym nie mówić. Poe poszedł rozmawiać z rebeliantami, ich znał lepiej, a rozmowa z nim szła prościej, choć wiekiem bliżej mu było do uczniów Skywalkera. Niedługo udało im się usiedzieć w miejscu, może piętnaście minut po wylądowaniu, gdy Rey nie wytrzymała i gwałtownie wstała z ziemi, czując, że musi ze sobą coś zrobić. Ruszyła przed siebie, na pierwszy rzut oka, chcąc się zgubić w jednej wielkiej piaskownicy, ale ona znała tam każdy kąt.
— Wiedziałam, że zabieranie dzieci na misje skończy się tragicznie. Rey! Gdzie leziesz?! — krzyknęła za nią Gem'fefi. Nie dostała odpowiedzi. — Ben, idź za nią. Pakowanie się w kłopoty w pojedynkę, to zawsze zły plan — mówiła, tak jakby pakowanie się w kłopoty parami wydawało jej się znacznie lepszym wyjściem.
— Czy ja wyglądam na jej nianię? Chce być sama, to jej pozwólmy — odpowiedział, nie wierząc w to, że jego przyjaciółce mogłoby przytrafić się coś złego.
— Rusz się — powiedziała groźniej, wściekając się, że pyskował do niej byle dzieciak.
— Nie przyjmuję od ciebie rozkazów. — Uśmiechnął się i usiadł wygodniej na piasku.
— Ale ode mnie tak — odezwał się Anthuri, który z rozkazu generał Organy był mianowany dowódcą ich małej grupki. — Pilnuj żeby skrzat nie wpakował się w kłopoty. Jak coś zacznie się dziać, damy wam znać. — Ben spiorunował go wzrokiem, ale Seagoo nie przejął się tym w najmniejszym stopniu. — Im dłużej będziesz zwlekać, tym dalej będziesz musiał za nią biec — powiedział swoje ostatnie słowa i splótł ręce na piersi, patrząc na chłopca dumnie, pokazując, który z nich miał władze.
Solo powstrzymał jakiekolwiek komentarze i nie pozwolił pokazać po sobie, jak zirytowany był całą sytuacją. Uśmiechnął się sztucznie do dwójki rycerzy i poszedł, by wykonać zadanie. W najmniejszym stopniu mu się to nie podobało. Gdyby Rey nie chciała być sama, poprosiłaby kogoś, by poszedł z nią, każdy inny, kto za nią ruszył, sam pchał się na miecz. Dziewczynka z pewnością się na niego wścieknie, na nic innego nie liczył, poza tym, by na czas zdążyć wyciągnąć swoją broń, nim straci głowę. Gdy wreszcie dogonił dziewczynkę, nie był daleko od prawdy, co do jej reakcji. Nie była zbyt uszczęśliwiona jego widokiem, ale zła też nie. Była po prostu smutna, a patrząc jej w twarz, żałował, że jednak się nie wściekła. W ogóle na niego nie zareagowała i przez chwilę szli w ciszy.
— Teraz już zawsze, gdy będę chciała pobyć sama, będziesz się za mną pałętał? — zapytała, przedzierając się przez pustynie. Nie spojrzała na niego, ale on też spoglądał tylko przed siebie, jakby wiatr przekazywał im ich słowa przez setki kilometrów, choć szli obok siebie.
— Na swoje usprawiedliwienie, to nie był mój pomysł —tłumaczył się. — Gdzie idziesz?
— Sprawdzić, co się zmieniło.
Dotarli na plac Niima, który najbardziej tętnił życiem na całej planecie. Rebelianci gdzieś się tam kręcili, najbardziej prawdopodobnym było, że Nowy Porządek uderzy właśnie tam, by czynić jak najwięcej szkód. Nie miała zamiaru zrobić nic związanego z nimi, zresztą, Jedi i tak mieli zakaz włączenia się w tę walkę, nie mogło się wydać, że tam byli, inaczej zrujnują główny plan. Rozpoznała kilka osób, kobiet i mężczyzn pracujących przy straganach, Wookiech, którzy opowiadali jej różne historie, włącznie z tymi o Hanie i Chewbacce, z daleka udało jej się dojrzeć, że nawet u Unkara Plutta. Nic się nie zmieniło. Jakku zastygło w czasie i gdyby lata temu nie zdecydowała się odejść i ona zniknęłaby w monotonnej codzienności. Pytanie brzmiało, czy to nie byłoby dla niej lepszym wyjściem? Tego nie była pewna.
Miała jeszcze jedno miejsce do sprawdzenia. Stara maszyna AT-AT leżała na ziemi, tak samo, jak Rey widziała ją ostatnim razem i najpewniej, nawet lata przed tym. Bała się, że w środku mogło zmienić się o wiele więcej. Ben przez cały czas chodził za dziewczynką, ale nie powiedział nawet słowa, dając jej namiastkę samotności. Zbliżyli się do głowy maszyny kroczącej, a jego towarzyszka zaczęła przesuwać mocą kawałek metalowej pokrywy, jedna za drugą. Kiedyś to zadanie było dla niej o wiele trudniejsze, a i tak kończyła przeciskając się przez szpary. Teraz mogła wejść bez większego problemu. Wewnątrz zauważyła, że poza piachem i kurzem, nie wszedł tam nikt. Nawet mały ślizgacz ocalał, zamknięty przez lata, w jej dawnym, małym mieszkanku.
— Tu mieszkałaś? — zapytał Ben, pojawiając się w pomieszczeniu zaraz za nią. Dziewczynka cicho potaknęła. — Sama? — dopytał zdziwiony.
Jako odpowiedź musiało wystarczyć mu wzruszenie ramionami. Rey zaczęła bardziej szczegółowo przyglądać się miejscu, które kiedyś uważała za dom. Wciąż były tam kwiaty, które zbierała, gatunku Spinebarrel, jedne z niewielu na pustyniach Jakku. Podczas jej nieobecności zdążyły wyschnąć, więc gdy chwyciła za jeden płatek, ten rozsypał się w jej dłoni. Odeszła od biurka, które zrobiła z płaskich, metalowych części i natknęła się na starą lalkę, którą uszyła z kostiumu martwego pilota rebelii. To miejsce było jednym wielkim cmentarzyskiem, a gdy sama musiała brać udział w wojnie, cała tragedia uderzyła ją nawet mocniej, niż gdy była dzieckiem, pozostawionym na śmietnisku po bitwie.
Solo udało się znaleźć hełm, na który zwrócił uwagę, bo dziewczynka niedawno mu o nim mówiła. Nie dosłownie, ale życzyła mu również, by wtedy nie zginął. Ironicznie to ona znalazła się wtedy na granicy śmierci. Chłopak rozpoznał hełm, nigdy wcześniej nie spotkał osoby, do której należał ten przedmiot, ale bez problemu mógł określić inne szczegóły. Bogate zdobienia oznaczały, że to nie był byle rekrut, a kapitan. Stary symbol należał do Rebelii, a nie Ruchu Oporu, ponad to, był koloru żółtego, co musiało być kolorem oddziału właściciela. Ostatnią rzeczą, która wpadła mu w oko, był napis z boku, napisany był w aurebesh i chociaż Ben nie szczególnie się w nim specjalizował, potrafił rozróżnić kilka prostych literek, oznaczających nazwisko Ræh. Gdy dowiedział się z niego, co mógł, bezpretensjonalnie założył hełm Rey na głowę, która nie oponowała, jedynie lekko się do niego uśmiechnęła.
— Kiedyś go zakładałam i patrzyłam na zachód, marząc o tym, że pewnego dnia uda mi się zostać częścią czegoś większego — odezwała się, zdejmując przedmiot z głowy. — Teraz zaczynam żałować, że to jednak nie pozostało tylko w strefie marzeń.
— Rey... — zaczął, nie do końca mając pojęcie, co chciał powiedzieć, ale nie musiał się zastanawiać, bo dziewczynka weszła mu w zdanie.
— Tak wiem, na naszych barkach spoczywa los całej galaktyki i to nie jest czas, by się nad sobą rozczulać.
Cokolwiek chłopak chciał jej wcześniej odpowiedzieć, to z pewnością nie było nic podobnego. Jemu też nie do końca podobało się bycie Jedi, więc jakby mógł oceniać ją za podobne wątpliwości? Przez chwilę przeszło mu przez myśl coś głupiego, na co nigdy nie powinien był wpaść. Jedna drobna, ale tak kusząca myśl zaproponowała, że mógłby tam zostać. Porzuciłby to wszystko, wojnę, tragedie, zakon i został na Jakku, gdzie nikt by go nie szukał. Zastanawiał się, czy gdyby zaproponował to Rey, zgodziłaby się? Byliby odcięci od świata, ale czy to tak naprawdę byłoby takie złe? Dla nich wojna by się skończyła, ale wszędzie wokół wciąż by trwała. Gdyby odeszli, nie byłoby szansy na wygraną Ruchu Oporu. O swoich myślach nie wspomniał nawet słowem, a potem pozostało im już tylko wracać. Jeszcze nim odeszli, Ben zauważył ścianę, zdobioną przez tysiąc cienkich kresek. Od razu zrozumiał, że dziewczyna odliczała dni do powrotu rodziców, ale to nigdy nie nastąpiło. Nie ruszył się, nie potrafił oderwać od tego wzroku.
— Nigdy nie powinni byli cię porzucić. Nie ważne, jakie groziło wam niebezpieczeństwo, zostawienie ciebie samej na Jakku, to nie powinna być opcja. Moja mama zasiadała wtedy w radzie Nowej Republiki, pomogłaby wam — mówił z wyrzutem do nieboszczyków. To co robili jego rodzice, było godne pożałowania, ale to co przytrafiło się Rey? To już niewybaczalne. — Odebrali ci dzieciństwo i kazali dorastać samej... w dziurze, która jest cmentarzyskiem wspomnień o dawnej wojnie!
— Zrobili, co musieli, Ben, nie mam do nich o to pretensji — stwierdziła łagodnie, ale to nie ukoiło jego gniewu. Podeszła bliżej, by sięgnąć go dłonią i zmusić by oderwał wzrok od ściany, kierując go na siebie.
— Ale ja mam! Jest zło, na które nie zasłużył nikt na tym świecie. Samotność... Nikt nie powinien być opuszczony przez rodzinę — jego krzyk łagodniał z każdym słowem, w końcu to nie na Rey się wściekał. Złapał jej twarz w dłonie, lekko się nachylając i patrzył głęboko w oczy. Chciał mieć pewność, że dziewczyna dokładnie usłyszy każde jego słowo. — Nikt, szczególnie ty — mówił wolno i delikatnie.
Stali w milczeniu, oddychając tym samym powietrzem. Ben słuchał jak serce Rey waliło ze strachu, podczas gdy jego zamarło, na te kilka długich sekund. Głos Anthuriego rozbrzmiał z nadajnika Solo, dając im rozkaz, by wracali na stanowiska, bo na niebie pojawił się statek, a gdy walka pomiędzy Ruchem Oporu a Najwyższym Porządkiem na Jakku dobiegnie końca, przyjdzie kolej, by to Jedi wkroczyli do akcji. Na dźwięk sygnału, dziewczyna odskoczyła jak oparzona. Chłopiec odpowiedział, że już wracają. Rey nawet nie umiała spojrzeć w jego stronę, przez chwilę miała też problem ze skupieniem, ale szybko się opamiętała i wsiadła na stary ślizgacz, by szybciej dotrzeć na plac. Uczniowie Skywalkera zmuszeni byli z ukrycia oglądać przebieg bitwy. Rey ciężko było znieść myśl, że nie mogła sama bronić swojego dawnego domu. Któryś z rebeliantów padł niedaleko niej, odruchowo zacisnęła dłoń w pięść, a paznokcie wbiły jej się w skórę niemalże do krwi. Nie potrafiła zmusić się, by posłuchać określonych zasad.
Szybko wybiegła z ukrycia i zdjęła kurtę z martwego rebelianta, leżącego niedaleko. Kaptur zarzuciła sobie na głowę, a miecz wciąż pozostawał wyłączony. Najwyższy Porządek miał jedynie nie mieć pojęcia, że Jedi tam byli i tego Rey miała zamiar dopilnować, ale to nie zabraniało jej walki. Wyrwała pręt, który utrzymywał namiot na placu Niima i jego użyła zamiast miecza, tak samo, jak kiedyś używała kija, by bronić się przed natrętami. Wtedy ją rozpoznano, dziewczynkę, która walczyła, jak wojownik, choć za broń służył jej zwyczajny pręt. Nie miała już trzech koków, z którymi dawniej tak często ją kojarzono, ale walka ją wydała. Rozpoznali ją mieszkańcy Jakku, ale nie pamiętali jak miała na imię. Krzyczeliby jej imię, dopingując w walce o dom, ale ten był niczym, pustkowiem, a jego mieszkańcy tak samo nie byli nikim ważnym. Nie dała się poznać jako Jedi, a wzrok rozpoznania u wielu osób, pozwolił im myśleć, że to tylko jedna z miejscowych, walcząca o swój dom. Walka powoli dobiegała końca i najwyższa pora było zabrać się za właściwą część zadania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top