XL
26 ABY, Kamino
— My już powiedzieliśmy naszą część — odezwała się Rey. — Twoja kolej.
Ahsoka spojrzała po ich twarzach. To, co miała do powiedzenia, w żaden sposób nie podniesie ich na duchu. Jednak sytuacja dotyczyła bardziej ich niż ją, więc nie miała prawa ukrywać niczego, co udało jej się dowiedzieć. Zaczęła swoją historię od momentu jej ostatniego spotkania z dziećmi Anakina i Hanem Solo, niedługo po wygranej w bitwie o Endor. Wtedy dowiedziała się o śmierci Dartha Vadera, o jego pogrzebie, który ją ominął, a myśl o tym, że już nigdy nie spotka swojego najlepszego przyjaciela, mocno ją zabolała. Skywalker był dla niej jak starszy brat, który zawsze wyciągał ją z kłopotów, który stawał w jej obronie, gdy powiedziała coś nie tak przed radą Jedi, któremu mogła odpyskować, bo wiedziała, że się nie obrazi. Za dobrze ją znał. Gdyby Zakon Jedi jej nie zdradził, nigdy nie opuściłaby boku swojego mistrza, ale świat był okrutny.
Na tę część opowieści, Rey ze smutkiem spojrzała w stronę Bena. Popełniła ten sam błąd, co Ahsoka, w efekcie mierząc się z podobnymi konsekwencjami. Była pomiędzy nimi jedna różnica, Togrutanka nie żałowała swojego odejścia. Każda decyzja, którą podjęła, doprowadziła ją do tej przyszłości, pozwoliła stać się tym, kim była, a to było ważniejsze, niż przyszłość, którą mogły nieść ze sobą spekulacje. Gdyby zgodziła się ponownie zostać Padawanem Anakina, czy to by coś zmieniło? Zawsze pragnął wielkości, której Jedi nie powinien pożądać, a to go zgubiło na lata, nim poznał swoją uczennicę. Wtedy szara strażniczka zaczęła rozmyślać nad swoimi wyborami, ale nic nie wydawało jej się lepsze, od sytuacji, w której była, nawet jeżeli ta wydawała się beznadziejna. Gdyby zgodziła się pozostać na Yavin i kontynuować swoje szkolenie, może faktycznie, Ben byłby w stanie walczyć z ciemną stroną mocy tak długo, aż jego przyjaciółka nie wpadłaby na pomysł, by go uleczyć, jak stało się to wczorajszego wieczora, ale były jeszcze inne konsekwencje, może nawet gorsze.
Gdyby została wtedy na Yavin, musiałaby ukrywać swoje uczucia. Tłamsiłaby w sobie wszystko, niepewność, która wiązała się z walką ze szturmowcami, strach przed tym, że nigdy nie zdoła zaliczyć ostatniej próby, złość na to, że nie mogłaby powiedzieć Benowi, że przyjaźń powoli zamieniała się w coś więcej, a ponadto czułaby nienawiść do samej siebie, za to, że została. Strach, złość, nienawiść i cierpienie szybko skusiłyby ją na ciemną stronę i to ona, nie Solo, dołączyłaby w szeregi Renów. To byłby jej mrok, nie otoczka, którą Darth Sidious ogarnął najmłodszego ze Skywalkerów. Wtedy nie tak łatwo byłoby jej zejść z tej drogi, co dla galaktyki mogłoby skończyć się jeszcze gorzej, szczególnie przez to, że była Palpatine. Przeszłość musiała zostać w przeszłości, a Rey wreszcie mogła wybaczyć sobie odejście, bo właśnie ono pozwoliło jej stać się sobą.
Po śmierci swojego mistrza Ahsoka nie potrafiła zmusić się, by zostać wśród rebeliantów, zdecydowała się odejść i spróbować wieść normalne życie. Wiedziona przeczuciem trafiła na Kamino. Nie wiedziała, co tam robiła, a widok klonów ściskał ją za serce. Z wieloma z nich się przyjaźniła. Wspominała Rexa, Cody'ego, Fivesa i pozostałych, a większość z ich imion zdążyło zatrzeć się w jej pamięci. Minęło niemalże pół wieku, odkąd ich poznała, ale to nie goiło blizn, które zostały po ich zdradzie.
Gdy tu przybyła, miejsce było opustoszałe, jakby naukowcy uciekali w popłochu, nie przejmując się nawet tym by wyłączyć probówki. Tano wyłączała je, jedna za drugą, aż natrafiła na tę, która nie była podpisana numerem, jak u pozostałych. W środku był zaledwie dwuletni chłopiec, który wciąż żył, a blond włosy unosiły się w zielonej mazi. Moc miała w tym swój udział, a Togrutance udało się rozpoznać Anakina, a raczej jego klona. Domyśliła się też, że było ich jeszcze kilku, nie tak dobrze rozwiniętych, lub ciałkiem zdeformowanych. Wciąż ciężko jej było odciąć klony od maszyn podtrzymujących życie, ale zrobiła to, pozostawiając tylko tego jednego.
— To klon mojego dziadka? — zdziwił się Ben. — Kto zrobiłby coś takiego?
— Mnie też to długo zastanawiało — odpowiedziała mu Togrutanka. — Przez kilka lat nie potrafiłam rozpoznać klonów innego człowieka, który poza nim i Jango Feetem rozwijał się w probówkach, ale udało mi się rozkodować nazwisko, pod jedną z nich. Darth Sidious.
— Czy... — cicho wtrąciła się Rey. Oglądając klony, rozpoznała znajdującego się tam człowieka, ale nie wiedziała, że to był sam Sheev, a przez to miała złe przeczucia. — Czy Imperator Palpatine miał dzieci?
— O nie, był zbyt zajęty prowadzeniem wojny po obu stronach konfliktu, żeby znaleźć sobie kogoś, kto mógłby mu je urodzić — odpowiedziała Tano półżartem. — Dlaczego pytasz?
— Ktoś mądry powiedział mi, że to my jesteśmy odpowiedzialny za to, jak inni postrzegają nasze nazwisko. — Rey spojrzała na młodego Solo, który zaśmiał się pod nosem, przy kilku pierwszych słowach. — Moje brzmi Palpatine, a klony imperatora wyglądają zupełnie, jak mój ojciec.
Była córką klona, a to nawet nie było najdziwniejszą rzeczą, jakiej się tego dnia dowiedziała. Rozmowa trwała długo, ale żaden następny cel jeszcze nie był wytyczony, więc nie do końca wiedzieli, co ze sobą zrobić, gdy padły już ostatnie słowa. Nie było nic do tłumaczenia, bo domysły mogły zostać potwierdzone tylko przez przeczucia. Ahsoka poczęstowała młodych zapasami, którymi karmiono dorastające klony. Nie było jeszcze na tyle późno, by poczuli zmęczenie, więc Ben poprosił Togrutankę, by jeszcze raz móc zobaczyć klona swojego dziadka. Tak często próbował z nim porozmawiać, licząc na to, że będzie tym członkiem rodziny, który się od niego nie odwróci. Zgodziła się i wrócili na miejsce. Statystycznie klony starzały się dwa razy szybciej od ludzi, co oznaczało, że istota rozwijająca się w probówce, miała około czterdziestu lat. W przypadku Palpatine'a starano się przyśpieszyć ten proces, przez co znajdował się tam ogrom zdeformowanych wersji. Chłopak mógł przysiądź, że jeden z nich wyglądał jak Snoke.
— Skoro nigdy nie pozwoliłaś mu stamtąd wyjść, dlaczego w ogóle trzymasz go przy życiu? — zapytał Ahsokę.
— Kilka razy próbowałam go odłączyć, ale miałam przeczucie, że nie taki jest jego los — opowiedziała tajemniczo. — A wasz? Co planujecie?
— Zabić klona, który bawi się ciemną mocą już za długo — odpowiedziała Rey, odzywając się pierwszy raz od poprzedniej rozmowy. — Te klony wyjaśniają, jak przeżył, teraz to ma sens.
— Zanim to zrobisz, powinnaś wiedzieć jedną rzecz... Spójrz na tamto pęknięte szkło — Togrutanka wskazała na probówkę niedaleko Anakina. — Raz miałam wizję, gdzie Darth Sidious, zabity przez mojego mistrza, przenika duchem do jednego z klonów i przebija się na wolność. Zabicie go nie rozwiąże sprawy. Co, jeżeli po śmierci wstąpi w kogoś innego? By naprawdę się go pozbyć, trzeba będzie zniszczyć też ducha mocy, ale ktokolwiek się tego dopuści, unicestwi też swoją duszę — wytłumaczyła, a zmartwiona Rey przyglądała jej się z niedowierzaniem. Nie wyglądała, jakby mimo wszystko, miała zamiar zrezygnować z tego planu.
— Coś wymyślimy — powiedział do niej Ben. — Musi być jakieś inne wyjście.
Nie było, ale Ahasoka nie miała najmniejszej ochoty, by odbierać mu nadzieję. Stali tam jeszcze przez jakiś czas, nie wiedząc, o czym jeszcze mogliby rozmawiać, ale noc powoli zaczęła się zbliżać. Togrutanka pokierowała parę do kwater, gdzie mogli odpocząć do następnego ranka, nim zdecydują się na dalszą część podróży. Mieli też czas, by porozmawiać i przeanalizować wszystko, czego się dowiedzieli, ale nie potrafili wydobyć z siebie nawet słowa. Położyli się na dwóch osobnych piętrowych łóżkach i długo wpatrywali w sufit, starając się poukładać myśli. Te jednak pędziły od jednego pytania do następnego, na żadne nie uzyskując odpowiedzi. Jak mogą pokonać Dartha Sidiousa, nie tracąc przy tym siebie nawzajem? Czy gdy zrobią to wspólnie, to stracą tylko po części duszy? Czy mogą zrobić to wspólnie? Czy byli wybrańcami mocy?
— Ben? — odezwała się dziewczyna, gdy ten już powoli zaczynał przysypiać.
— Tak? — mruknął.
— Jest tu tak zimno, że mam ważenie, że zaraz zamarznę. Miałbyś coś przeciwko gdybym położyła się obok ciebie?
— Nie, nie — odpowiedział, przesuwając się, by zrobić jej miejsce na wąskim łóżku.
Podreptała w jego stronę, by położyć się obok i wtuliła w otwarte ramiona, czując przyjemne ciepło. W zewnętrznym świecie panowała wojna, niewinni ginęli, inni głodowali albo byli zmuszani do walki. Obie strony zastanawiały się nad kolejnym ruchem, by wreszcie doprowadzić do końca, panujący od lat konflikt. Rey czuła się źle z tym że była bezpieczna, daleko od Najwyższego Porządku czy Ruchu Oporu. Porzuciła ich wszystkich, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, ale tak naprawdę, po odejściu Bena nie chciała do nich dołączać. Zrobiła to tylko po to, by móc go odzyskać. Teraz był przy niej, od zaledwie dnia i znów miała go stracić? Domyślała się, że jeżeli sytuacja się skomplikuje i nie wymyślą nic, by zniszczyć ducha Palpatine'a, chłopak poświęci się za nią. To nie był los, na jaki zasłużył. Dopiero co odzyskał życie, prawdziwe życie, mogąc sam za siebie decydować. Powinien mieć czas, by móc się tym nacieszyć.
— Rey, wszystko gra? — odezwał się Solo, przez zmęczenie, nawet nie otworzył oczu. — Mogę wyczuć twój strach.
— Tak, wszystko gra — skłamała.
— Wcale, że nie — stwierdził. Nikt nie dałby się nabrać na jej słowa. — Wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci to. Znajdziemy sposób na to, jak pokonać Imperatora. Nikt nie może nas pokonać. Nie, gdy jesteś przy mnie, ale ty też musisz w to uwierzyć — mówił pewien siebie. Rey miała wrażenie, że znów byli tymi dziećmi ze świątyni z Ilum, ale wtedy jej jedynym zmartwieniem było to, czy jej broń nie zniknie, gdy już zbuduje swój pierwszy miecz. Na przestrzeni czasu, to było tak błahe, że miała ochotę się roześmiać. Przekręciła się w ramionach Bena, by móc na niego spojrzeć. Otworzył oczy, spoglądając na dziewczynę, a jego tęczówki zatonęły w mroku pomieszczenia.
— Nie dam rady patrzeć, jak umierasz — przyznała się smutno do tego, co trapiło ją najbardziej.
Co miał jej odpowiedzieć? Zapewnić, że tego nie zrobi? To byłoby kłamstwo, a Rey nie dałaby się nabrać. Zamiast tego, nie powiedział nic. Zbliżył się do jej twarzy tak, że nawet w ciemności mógł oglądać delikatne piegi na jej drobnym nosku. Bała się o niego, widział w jej oczach strach, ale jedyna myśl, która go nawiedziła w tamtym momencie, nie pozostawiała mu miejsca, na poczucie winy, które chciałby czuć, wiedząc, że to przez niego była przerażona. Nie potrafił ukryć zdziwienia i szczęścia. Był ktoś na tym świecie, komu wciąż na nim zależało. Ledwo potrafił w to uwierzyć. Cieszył się, że mógł być obok niej, że mógł z uśmiechem patrzeć jej w oczy i mimo wszystkiego, czego się dopuścił, Rey nie patrzyła na niego, jak na potwora. Co mógł poradzić na to, że był szczęśliwy? Pocałował ją w czoło, starając się odeprzeć jej złe myśli. Jego troska nieco uspokoiła szarą rycerz, bo przesto nabrala pewności, co powinna zrobić.
To ona była Palpatine, Ben nie powinnien mieć z tym nic wspólnego. Dość się wycierpiał. Nie pozwoli mu zginąć, nie ważne, jaką cene będzie zmuszona zapłacić.
Wreszcie zasnął, a Rey czuwała przy nim, jakby zło miało nagle ich odnaleźć i zaatakować. Nikt się nie zjawiał i nikt nich nie skrzywdzi. Dziewczyna przyglądała się twarzy Bena, pogrążonego we śnie. Nie miał koszmarów, niemalże uśmiechał się przez sen. Zasłużył na to. Zasłużył, by żyć i być szczęśliwym. Był za dobry dla tego świata i jeżeli ktoś zasłużył na szczęście, to właśnie on. Inni, na jego miejscu, przepadliby w ciemności lata wcześniej. Imperator Palpatine odebrał mu za dużo, przez co zostanie ukarany. Ben będzie żyć, nieważne, jaka przyszłość go czeka. Nawet jeżeli ceną za to, była jej śmierć. Jeżeli tak się stanie, pewnie Solo znów pogrąży się w smutku, ale tym razem nie było ciemności, która sprowadziłaby go na ciemną stronę. Prędzej czy później znów odnajdzie szczęście. W przyszłości, na którą zasłużył.
Rey nie miała na co czekać. Delikatnie wywinęła się z uścisku chłopca i zabrała swój miecz i torbę. Nie potrzebowała już nic poza statkiem, którym będzie mogła odlecieć z Kamino. Nie chciała zabierać frachtowca. To była draga ucieczki również Bena. Nie chciała, by spędził na oceanicznej planecie resztę życia. Chwilę jej to zajęło, ale wreszcie dziewczyna odnalazła myśliwiec, którym Ahsoka dekady wcześniej dotarła w to miejsce. Z początku nie chciał współpracować, a przemoczony silnik ciężko było rozgrzać, ale wreszcie wystartowała, wiedząc, że nie miała co liczyć na drogę powrotną.
Zdecydowała się najpierw wyruszyć na Ajan Kloss. Podała Benowi nazwę planety, na której znajdowała się baza rebeliantów, więc nie miała dużo czasu, nim i on może zdecydować się tam polecieć. Rey potrzebowała pomocy ze sztyletem, na którym były dane miejsca, w które musiała się udać. Nie znała języka Sithów, nie potrafiła tego rozkodować, a przecież nie mogła zapytać o to młodego Solo. Śpieszyła się, przez co wleciała w atmosferę planety nieco za szybko, ale zdążyła zahamować na tyle, by statek nie uszkodził się za bardzo w czasie lądowania. Gdy trafiła do bazy Ruchu Oporu, na Kamino wciąż trwała noc, ale tu już powoli wracano do życia. Było tam pusto z winy ostatniej porażki, którą ponieśli na Ilum, tracąc wielu pilotów. Szturmowców nie wysłano, nie uczono ich prowadzenia myśliwców, więc nie mogli brać udziału w bitwie. Podobnie przy życiu wciąż byli wszyscy uczniowie Skywalkera i grupa, która została wysłana, by wyłączyć osłony.
Rey od razu skierowała się do generał Organy. To przy niej zawsze kręcił się złoty droid, który zdawał się pozjadać wszystkie rozumy. Przynajmniej tak twierdził. Im więcej osób mijała, tym więcej spojrzeń odwracało się w jej stronę. Czyży spodziewali się, że już była martwa? Jeżeli tak, nie do końca byli w błędzie. Dużo jej nie zostało. Nie miała czasu się tłumaczyć, mijała wszystkich bez słowa, ale nie każdy jej na to pozwolił. Gdy tylko Finn dostrzegł ją w tłumie, rzucił wszystko i pobiegł, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Wyhamował tuż przed nią i zamknął w uścisku, a dziewczyna nie wiedząc, co się działo, w pierwszym odruchu, miała ochotę przewrócić go na ziemię. Potem zorientowała się, że to tylko jej przyjaciel i również go przytuliła, ciesząc się, że udało im się uciec, czego do tej pory nie mogła być w stu procentach pewna.
— Byliśmy pewni, że Kylo Ren cię więzi — odezwał się, patrząc na jej smutną minę. Dlaczego się nie cieszyła? Wróciła do domu. — Poe i Leia wciąż dyskutują o tym, jak cię stamtąd wyciągnąć.
— Nie ma już Kylo Rena. Udało mi się i Ben znów jest po naszej stronie — odpowiedziała, nie martwiąc się o szczegóły.
— Co? — chłopak niemalże pisnął ze zdziwienia.
— Snoke nie żyje, ale nie mam czasu opowiadać ci całej historii. Proszę, powiedz mi, gdzie jest Threepio.
— O nie, najpierw musisz się wytłumaczyć przed generał, idziemy — stwierdził stanowczo. — Jeszcze zanim pójdziemy... Najwyższy Wódz nie żyje! — wrzasnął, skupiając na sobie uwagę wszystkich wokół, a szepty zaczęły krążyć od jednej osoby do następnej. — Chodźmy, nim zaczną zadawać pytania.
Finn poprowadził dziewczynę do pomieszczenia, w którym omawiano plan włamania się na Supermancy, by wyciągnąć ją ze szponów Kylo Rena. Nie mieli pojęcia, co tak naprawdę wydarzyło się na Ilum. Chciała darować sobie tłumaczenie, ale jej na to nie pozwolono. Mówiła o wszystkim w skrócie, starając się jak najszybciej dojść do miejsca, w którym mówi im, o tym, gdzie muszą uderzyć, by wygrać wojnę. Dopiero wtedy przyprowadzono do niej C3PO. Nie wspomniała nic o spotkaniu Ahsoki Tano, przynajmniej nie podała jej z imienia. Tematu klona Anakina również nie poruszyła. Powiedziała natomiast o podejrzeniach, że to właśnie duch Dartha Sidiousa w jednym z ciał swoich kopii, jest odpowiedzialny za wszystkie nieszczęścia, z którymi się zmagali.
— A gdzie jest Ben? — zapytał Anthuri, splatając ręce na piersi.
— Został z... przyjacielem — odpowiedziała, co nie do końca było kłamstwem, ale nie miała zamiaru nikomu powiedzieć, że wymknęła się bez jego wiedzy.
— Nie chce walczyć przeciwko swoim koleżkom z Najwyższego Porządku?
— Najwyższy Porządek nigdy nie był jego prawdziwym przyjacielem — warknęła. — Tak samo, jak Jedi. To nie jest jego walka. Jeżeli coś ci nie pasuje, zostań, ale jeżeli chcemy wygrać wojnę, musimy jak najszybciej wyruszyć do miejsca, które wskazuje sztylet. Threepio, powiedz, błagam, że potrafisz to odczytać.
— Oczywiście, potrafię mówić w sześciu miliardach języków — odpowiedział jej droid.
— Myślałam, że droidom protokolarnym blokowano język Sithów przy produkcji — stwierdziła Leia.
— Obawiam się, że tworząc mnie, panicz Anakin Skywalker nie był świadomy takiego wymogu. Nie mam blokady przeciwko żadnemu z języków.
Pozostała już tylko jedna sprawa. Niewystarczająca ilość rebeliantów, która mogłaby stanąć do walki, przeciwko żołnierzom Najwyższego Porządku. W tej sprawie odezwał się Lando, obiecując, że zrobi, co może, by zebrać każdego, kto chciał walczyć o wolność. To ich ostatnia szansa walki i nie mogą jej przegapić. Do tego, Finn wraz z pozostałymi byłymi szturmowcami, zobowiązali się uwolnić jak najwięcej osób spod rządów Najwyższego Porządku. Każdy powinien mieć prawo samemu zdecydować, po której stronie walczy. Jeżeli ten plan się nie powiedzie, to był koniec Ruchu Oporu. Wszyscy zaczęli się zbierać i szykować na kolejną walkę, choć tak mało czasu minęło od poprzedniej. Han Solo wciąż był obolały, a brzuch miał owinięty bandażem. Na jego widok serce Rey zabiło szybciej. Przytuliła swojego mentora, delikatnie, bojąc się, że mogła go skrzywdzić jeszcze bardziej. Była pewna, że mimo ran i tak zdecyduje się brać udział w bitwie i nikt go od tego nie odwiedzie.
— Czas doprowadzić to wszystko do końca, dzieciaku — powiedział do niej, uśmiechając się tym niezastąpionym, szelmowskim uśmiechem.
— Dzisiaj kończy się wojna.
Nie było chwili do stracenia, gdy los podarował im przewagę. C3PO udało się rozszyfrować współrzędne ze sztyletu, ale nie wszyscy wbili te same cyfry. Większość pilotów wraz z Jedi odlecieli w stronę nieznanego im miejsca, ale pozostali wybrali się wraz z Finnem i zbuntowanymi szturmowcami, by wykonać, prawdopodobnie samobójczą misję. W czasie lotu każdy z nich wziął do ręki spray i zaczął kolorować swoją dawną zbroję. Na każdej pojawiło się logo Ruchu Oporu, które miało dać szturmowcom nadzieję, że ich życie nie skończy się wśród zimnych ścian Gwiezdnego Niszczyciela. Ajan Kloss opustoszało, bo każdy miał przydzielone swoje zadanie, a nim to się stało, na Kamino nastał dzień. Ben obudził się zmarznięty i zaczął rozglądać za osobą, którą jeszcze kilka godzin wcześniej, trzymał w ramionach, ale nie znalazł nikogo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top