.
Mamy drugi dzień miesiąca niedziwedzia, już prawie miesiąc tu jestem . Przetrwała święta i nie było nawet źle ,a nawet całkiem zabawnie . Sylwester też nie był zły ,to znaczy się chyba mało z niego pamiętam. To pierwsze takie święta od bardzo dawna,pierwsze odkąd wróciłam.
"Znowu popadasz w ten stan!"-Krzyczy Nemezis.
-Dzięki.-Szepcze,przeczesuje palcami włosy.Wstaje z łóżka , owijam się szlafrokiem i idę do kuchni gdzie Jeff przeszukuje szafki.-Hej.
-Kobieto musisz się tak drzeć.-Mówi pocierając sobie skronie.
-Mówiłam nie pij tyle,wczoraj spałeś cały dzień.
-To się odezwałaś, wypiłaś więcej niż ja i Jack razem a właśnie jakim cudem nie masz kaca.-Uśmiecham się do niego.
-No cóż to bardzo długa historia.Powiedzmy że mam już doświadczenie w piciu.-Patrzy na mnie nie przestając grzebać w szafce.-A właśnie co z Jackiem?-Wzrusza ramionami.
-Bo ja wiem.-Mówi,pcham go i wyjmuje z szafki małe pudełeczko i macham mu przed nosem.
-Tego szukasz?-Pytam uśmiechając się.
-Tak daj!-Mówi.
-Masz,nie wytrzymam twojego biadolenia. -Oddaje mu je,wyjmuje z szafki paczkę ciastek.-To na razie!-Krzyczę słyszę jego syk bólu.Ubieram jeansy i luźną bluzkę z krótkim rękawkiem i wychodzę na zewnątrz. Oddalam się od willi tak by znikła z mojego pola widzenia i wdrapuje się na jedno z drzew.Otwieram sobie ciastka i zamykam oczy, ciesząc się otaczającym mnie lasem.
-Nie zimno ci?-Pyta nagle jakiś głos,otwieram oczy,niska postaci siedzi na gałęzi obok.
-Ben! -Rzucam w niego ciastkiem.-Debilu!-Dostaje prosto w twarz.
-Za co?!-Śmieje się.-Ja tylko zapytałem czy ci nie zimno!
-Przepraszam,nie ja nie czuje zimna,ani ciepła,ani bólu.-Przygląda mi się.-I co tak patrzysz?
-Jak zwykle czarująca.-Wyjmuję ciastko i celuję w niego.
-Następnym zrzucę cię z drzewa.
-Okej, już przepraszam.
-Tak powinno być.-Uśmiecham się i zjadam ciastko.-Chcesz jedno?
-Nie dzięki.-Wstaję chwiejnie i skaczę w dół.Wracam do willi. Nie wiem co z sobą zrobić poszła bym zabijać.
Tymczasem na posterunku policji :
-Jeszcze raz przeanalizujmy to musieliśmy coś przeoczyć! -Krzyczy pan Trescot.
-Jak już mówiłam , jedyna trop jaki posiadamy prowadzi do Jane Lensher ,lub jak nazwał ją twój syn "Kathalii " , sprawdziliśmy ją a raczej próbowaliśmy nie ma o niej nic, nigdzie.-Kończy wykład Yuki.
-Jakby pojawiła się tu z ni kąt i tak samo znikła.-Dodał Connor.
-Nie to nie możliwe!-Krzyczy, rodzeństwo spogląda na siebie.
-Tato... wiemy że od śmierci mamy jest ci ciężko, a teraz jeszcze ta morderczyni okaleczyła Billa...Ale zrozum że siedzenie tu i powtarzanie wszystkiego w kółko nie przyniesie żadnego skutku.-Wstała od stołu.-A teraz wybacz Carl czeka na mnie z kolacją-Wychodzi z pomieszczenia. Connor też wstaje.
-Ja też już idę jestem umówiony z Kathriną.-Wybiega z pomieszczenia.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I tak jest następny rozdział ,wiem taki o trochę o niczym,ale miałam brak weny i strasznego lenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top