Rozdział Drugi

Obudziłam się na czymś miękkim, w zimnym pomieszczeniu bez okien. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić wzrok do ciemności i sapnęłam cicho, przypominając sobie zdarzenia sprzed kilku godzin.

Ile przespałam? Co się tam, w końcu, stało? Kto ucierpiał? Czy mama i tata są cali? A moje rodzeństwo? Derh? Romil? Skatria? Czy nic im nie jest?

Może pomyślisz trochę o swoim wybawicielu? To by było mądre, nie uważasz?

- Swack! - pisnęłam, nagle przypominając sobie o chłopaku, który, najwidoczniej, mnie tu przeniósł. - Jesteś tutaj?!

Wstałam z materaca, żeby się rozejrzeć i zajrzeć w zakamarki. Wstrzymałam na chwilę oddech, widząc, leżącą pod ścianą skrzydlatą osobę. Podeszłam do niej, zdając sobie sprawę, że białe włosy, opadające jej na twarz, należały do mojego przyjaciela.

Upadłam na kolana obok jego nieruchomego ciała i szarpnęłam go mocno za ramię. Chłopak przeturlał się po zimnym podłożu i zatrzymał się kilka metrów dalej. Jego skrzydła się schowały. Nie poruszył się.

Poczułam łzy, napływające mi do oczu. Zamrugałam szybko, próbując się nie rozpłakać, ale nie powstrzymałam kilku łez, które spłynęły mi po policzkach.

Jesteś taka słaba, Reflin.

- Swack...? - usłyszałam, jak łamie mi się głos. Zbliżyłam się do leżącego chłopaka. Delikatnie odgarnęłam białe włosy z jego twarzy.

- Czemu mnie łaskoczesz? - prawie niezauważalnie, poruszył wargami, przyprawiając mnie o zawał serca. Przymknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą.

- Myślała, że nie żyjesz - mruknęłam z lekką urazą w głosie. - Że ktoś cię zabił i tutaj zostawił.

- To już nie można sobie pospać, jak normalny człowiek? - zdziwił się. - Zauważ, że ty spałaś bite dwanaście godzin.

- Dwanaście godzin? - powtórzyłam z niedowierzaniem. - Czemu mnie nie obudziłeś?!

Swack uciszył mnie gestem ręki.

- Jak zaczniesz się drzeć to nas znajdą i wtedy będziesz mogła stwierdzić, że jesteśmy martwi - rzucił sarkastycznie. - Poczekaj chwilę , to wszystko ci wytłumaczę.

- Ale...

Zamknij się, dziewucho. Posłuchaj co ma ci do powiedzenia.

Zamilkłam i dałam mu znak, żeby zaczął mówić.

- Kiedy powiedziałaś, że mają cię przesłuchiwać wpadłem na pomysł, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. - uniosłam brew. - Postanowiłem, że wyciągnę cię stamtąd i przeprowadzę, już wcześniej planowany, atak na Domenę.

- Czekaj, czekaj... - przerwałam mu. - Od kiedy, niby, mieliście w planach zamach na pałac?!

Swack zakrył mi natychmiast usta dłonią, z obawy, że nadal będę krzyczeć. Strzepnęłam jego rękę.

Myślisz o tym samym co ja?

- Swack, bądź ze mną szczery. - spojrzałam mu w oczy. Nie odwrócił wzroku. - Nadal jesteśmy w Domenie, prawda? - wolno skinął głową. - Zabrałeś mnie do jakichś podziemi, żeby mnie ukryć, ochronić, czy cokolwiek chciałeś zrobić. - machnęłam ręka w powietrzu. - Dzięki za to. Ale masz świadomość tego, że nie mam żadnych konkretnych informacji, co nie? Nie wiem, czemu chcieli mnie uśpić, czemu zdecydowaliście zaatakować pałac przed wyznaczonym terminem, czemu strzelaliście... Nie wiem nawet czemu mi teraz pomagasz! - warknęłam na niego ze złością, ale jego mina pozostała niezmienna. Cały czas miał na sobie tę samą maskę spokoju, przez co zaczynał doprowadzać mnie do szału.

- Wszystko w porządku, Reflin - szepnął mi do ucha i przytulił. Chciałam mu się wyrwać i wrzasnąć, że przecież nic nie jest w porządku. Nie miałam pojęcia, co się działo. Bałam się. O moich rodziców, moich braci i o siostrę. O kraj. O Swacka. O siebie. Chciałam się wyszarpać z jego kojącego uścisku i zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Chciałam uciec od tych kłamstw.

Ale nie zrobiłam nic, co mogłoby mnie przybliżyć do rozwiązania tej zagadki. Zostałam.

Dajesz się nabrać, aniele. Miałaś nikomu nie ufać.

Wolałam, żeby moja miłość życia obejmowała mnie mocno i szeptałam słowa pocieszenia.

Żeby karmił cię łgarstwami.

Słowami otuchy.

Wolisz, żeby złamał ci później serce, niż teraz go odrzucić?

Bzdury. On mnie ochroni.

Czy ty się słyszysz, idiotko?! Swack jest z rodziny królewskiej kraju twojego w r o g a !

Potrząsnęłam głową w bezradności, próbując odgonić nieprzyjemne myśli. Mogłam mu ufać. Wiedziałam to.

- Wytłumaczysz mi wszystko, proszę? - załkałam, dając łzom płynąć.

Białowłosy pokiwał głową na znak zgody. Jednak zamiast zacząć mówić, zasnął.

Jego oczy zamknęły się, uścisk rozluźnił, a oddech wyrównał.

Wyślizgnęłam się zwinnie z jego ramion. Następnie wstałam i otrzepałam ze spodni niewidzialny pył.

- Zaraz wracam - mruknęłam pod nosem, na tyle cicho, żeby nie obudzić chłopaka i pociągnęłam nosem, uspokajając się.

Wymacałam w ciemności drzwi, które musiały, oczywiście, zaskrzypieć przeraźliwe, gdy je otwierałam. Zamknęłam je i ruszyłam na poszukiwania po Domenie. Nie byłam pewna, kogo szukam. Nie wiedziałam nawet, jakie szkody pozostawił po sobie zamach.

Sala sądowa, zdecydowałam. Pójdę zbadać, co się stało. A później poszukam rodziców. Tak, to dobry plan.

***

Po prawie pół godzinie przemykania się korytarzami Domeny i robieniu wszystkiego, żeby nie wpaść na żadnego strażnika, dotarłam do sali sądowej. Nie wiedziałam, czego się tam spodziewać, ale założyłam, że będzie to mój taki punkt wyjścia, zamiast stęchłej piwnicy.

Zajrzałam przez szparę w drzwiach, a nie widząc nikogo w środku, weszłam, po cichu zamykając za sobą drzwi.

Pierwszą rzeczą, którą usłyszałam, było ciche łkanie. Z czasem przerodziło się ono, jednak, w bezsensowny bełkot, następnie we wrzask bólu, a na koniec wszystko kompletnie ucichło.

Nie miałam nawet czasu na reakcję.

I tak nic byś nie zdziałała.

Podeszłam wolno do ławy przysięgłych, skąd przed chwilą dochodziło jęczenie. Obeszłam ją od tyłu, od razu zakładając, co tam znajdę.

Na podłodze, za stołem leżał mężczyzna w plamie krwi, a obok niego - para skrzydeł. Zmusiłam się do powstrzymania odruchu wymiotnego. Nigdy jeszcze nie widziałam anioła z oberwanymi skrzydłami, co gorsza - już martwego. Leżał brzuchem do góry, więc nie mogłam zobaczyć charakterystycznego znaku "V" na jego plecach. Dostałam gęsiej skórki. Nie poznawałam go, więc pewnie był zwykłym obywatelem.

Kolejna fala dreszczy. Kto mógłby zrobić człowiekow-

Aniołowi.

...aniołowi coś tak okropnego? Na lekcjach historii opowiadali nam o torturach stosowanych przez obydwa państwa, moje i Swacka, Północ i Południe, w czasach Wczesnej Wojny. Ale obdzieranie ze skrzydeł? Nikt nie potrafił sobie wyobrazić, jak bolesna i przerażająca była ta tortura. Czego używało się na Ziemi, żeby sprawić człowiekowi cierpienie? Dwuosobowa Piła*? Łamanie kołem**? Żelazna dziewica***? Te tortury wydawałyby się wystarczająco okrutne, prawda?

No to wystarczy dodać je do siebie i pomnożyć przez dziesięć. Tak mniej więcej wyglądało obdzieranie ze skrzydeł.

Z zamyślenia wyrwały mnie głośne kroki na korytarzu. Natychmiast odwróciłam się przodem do wejścia, gotowa uciec. Niestety stanęłam jak wryta.

Około piętnaście metrów ode mnie stała grupka aniołów. Sędzia i trójka strażników, których nie rozpoznawałam, trzymali w szczelnym uścisku po jednej osobie, a każda miała przystawiony do gardła nóż. Wytrzeszczyłam oczy z przerażenia. Mama, moja bratnia dusza - Liz i Swack. Prawdopodobnie, trzy najważniejsze osoby w moim życiu.

Ciekawie to rozegrali, nieprawdaż?

- Czego chcesz?! - krzyknęłam w stronę sędziego, któremu uśmiech igrał na ustach. Postawiłam kilka niepewnych kroków w ich stronę.

- Podejdź jeszcze trochę bliżej, a przysięgam, że strażnicy podetną im gardła tak szybko, że nie zdążysz nawet zareagować - rzucił do mnie.

Liz szlochała cicho, a moja mama próbowała unikać mojego wzroku. Swack poruszył się niespokojnie.

- Reflin, użyj skrzydeł! - wydał z siebie zduszony okrzyk, przez co dostał pięścią w szczękę.

Mój oddech przyspieszył. Spojrzałam na moją przyjaciółkę, próbując znaleźć u niej poparcie dla słów Swacka. Miałam cichą nadzieję, że podziela jego zdanie. Wiedziałam, że jeśli ich tutaj zostawię, to nie będę mogła ich później uratować. Ale bałam się. Cholernie się bałam.

O siebie.

Jasne, że o siebie, durne sumienie! Zabiją mnie!

Więc na co jeszcze czekasz?!

Liz niezauważalnie skinęła głową, próbując przy tym dać mi znak, że mam się ulotnić. Widziałam jednak jej oczy. Pełne strachu i...czegoś jeszcze. Może bezsilności?


U C I E K A J .

Zamknęłam oczy, chcąc się skoncentrować. Moje skrzydła się od razu się rozłożyły.

- Łapać ją! - usłyszałam niewyraźną komendę sędziego.

Zaczęłam odpływać, moje mięśnie kompletnie się wyłączyły. Przestałam czuć, że oddycham.

A ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, był Swack wyrywający się spod, zaciśniętego na jego szyi, sztyletu.

I krew.

______

* :

** :

*** :

______

Łooooooooahhhhhh

czy ja naprawdę opublikowałam drugi rozdział

lel serio myślałam że ten dzień nie nadejdzie hehe

nie pytajcie skąd wytrzasnęłam pomysł na tortury

przysięgam że mój umysł nie jest taki zdziwaczały

uwaga: mogą być błędy bo nie sprawdzałam

i to tyle chyba

mam nadzieję że się podobało

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top