29. Mów do mnie jeszcze cz. 1
– Już ci nie za dużo? – zapytał Jimin sarkastycznie.
Sarkazm wobec Taehyunga był już dla niego tak naturalny, że automatycznie zabarwił nim głos, nie siląc się na żadną refleksję.
Alfa w pierwszej chwili wstrzymał dłoń, która zaczęła nalewanie wina – w następnej odstawił butelkę, wzdychając ciężko. Jego ramiona opadły tak jakby ktoś obciążył je odważnikami.
–To mój dom – zaprotestował beznamiętnie. Jego głos był równie pozbawiony emocji co nawigacja telefoniczna.
– I Yoongiego. Jakby chciał mieszkać z pijakiem, poszedłby na spotkanie AA – prychnął Beta.
Kim nawet nie patrzył w jego stronę, kręcąc tą odrobiną alkoholu, która zdołała wylać się na dno kieliszka.
– Już mieszka z gwałcicielem. Z dwojga złego, chyba będzie wolał pijaka.
Jimin zacisnął mocno wargi. Zdał sobie sprawę jak były suche, dopiero gdy poczuł pieczenie pęknięcia skóry.
– Więc chciałeś mu coś zrobić? – zapytał, starając się panować nad głosem.
Miał wrażenie, że gdzieś tam, głęboko, czuje coś poza irytacją i gniewem – ale że to coś jest tak ściśnięte i splątane, wgniecione głęboko w klatkę piersiową, że nie zdoła tego wygrzebać nie ważne jak bardzo by nie próbował...
Może, w innych okolicznościach, próbowałby poczuć coś więcej – coś zbliżonego do poczucia winy, coś bliższego empatii, współczuciu albo przynajmniej litości...
Ale emocje Jimina już od wielu miesięcy, lat, wydawały się trochę za bardzo nadrdzewiałe, podlewane za małą ilością uwagi żeby machina mogła prawidłowo pracować. Beta nauczył się z tym żyć – Namjoon najraźniej też – o dziwo, nawet Yoongi wydawał się to akceptować.
Jeżeli Taehyung był jedynym, który nadal oczekiwał od niego wachlarza odczuć i nastrojów, wina leżała po jego stronie.
Tyle, że – patrząc na Taehyunga i słysząc jego ton głosu, Jiminowi trudno było uwierzyć aby ten faktycznie miał na myśli to co mówi – ba, Jimin sam sobie nie potrafił uwierzyć, kiedy zarzucał mu okrucieństwo za okrucieństwem (a przynajmniej przez większość czasu).
Tyle, że Taehyung potwierdził – nawet jeżeli sarkastycznie – zarzuty Jimina. A czy to już o czymś nie świadczyło...?
– Po co mnie pytasz? Przecież sam już zdecydowałeś – odparł, na bardzo ciężkim i bardzo sapliwym, wydechu, Alfa. Brzmiał jakby wypowiedzenie każdego kolejnego słowa było ogromnym wysiłkiem, jakby samo prowadzenie tej rozmowy wysysało z niego życie.
– A skąd niby wiesz?! – warknął Jimin, głośno odkładając telefon na blat. Nawet nieco za głośno – zdenerwował się, czy aby nie potłukł ekranu, ale sprawdzenie byłoby jak przyznanie się do słabości – dlatego uznał, że przeczeka aż do końca kłótni.
Taehyung popatrzył na niego, chyba usiłując okazać swoją dezaprobatę – ale ten wysiłek sięgał jedynie jego twarzy, nie oczu – te pozostawały nieprzyjemnie puste, obojętne: tak jakby samo spojrzenie odleciało gdzieś poza ciało, zostawiając same gałki oczne.
– No to nie wiem – stwierdził sucho.
– No właśnie. Nie wiesz – warknął Park, mniej ze złości, a bardziej z frustracji.
Tym razem Alfa nawet nie odpowiedział, zwyczajnie odwracając się w stronę stolika i znowu zaczynając kręcić kieliszkiem, tak jakby kontemplował czy wypić tę odrobinę wina na dnie, czy dać sobie spokój.
Jimin naraz zdał sobie sprawę czym było to zdławione uczucie, którego nie umiał określić wcześniej – bezradnością.
Był tak cholernie bezradny, nie tylko tracąc przyjaciela, ale też nie mając pojęcia jak do niego dotrzeć – ale mając też wrażenie, że rozmawia z kimś obcym, z kimś, kto zmienił się nie do poznania – Jimin czuł się, jakby Taehyung kompletnie zniknął, zostawiając jakieś marne okruchy osobowości i każąc im przejąć ster.
Park, kłócąc się z nim, kłócił się z czymś, co tylko miało jego twarz – nic poza tym.
– Przestań zgrywać ofiarę – rzucił, obserwując uważnie.
Dłoń obracająca szklankę odrobinę zwolniła, ale się nie zatrzymała.
– Nie jestem ofiarą.
– Więc przestań się tak zachowywać!
– Jak?
– Jakby ktoś ci zrobił krzywdę!
– Tylko siedzę – odparł mężczyzna; tak jakby faktycznie „tylko siedział", a nie gapił się w przestrzeń smutnym wzrokiem, przypominając raczej cień niż człowieka.
– No to, kurwa mać, wstań!
– Posiedzę – po raz pierwszy w głosie Kim'a było słychać odrobinę irytacji. Może nawet złości.
Jimina powinno to wkurzyć – i trochę wkurzyło, ale w dużo większej mierze ucieszył się tym, że wreszcie otrzymał jakąkolwiek reakcję. Coś innego niż płytkie, monotonne zdania, które ledwo miały w sobie jakąkolwiek treść, które wydawały się tylko zapychaczem – bo Jimin pytał, więc Tae musiał odpowiedzieć.
– Wstawaj! Albo ci, kurwa, pomogę! – Beta zrobił kilka kroków w stronę kanapy, dając do zrozumienia, że spełni swoją groźbę.
Taehyung znowu westchnął.
Odstawił kieliszek z cichym brzękiem.
Wstał.
Wyglądał jak człowiek, który pogodził się ze swoim losem, ale tym losem nie była konfrontacja z (byłym?) przyjacielem, ale pójście na stryczek.
Jimin nie potrafił zrozumieć jak coś, co u niego wywoływało tyle wściekłości i frustracji, dla Taehyunga działała kompletnie przeciwnie – wprawiało w obojętność, otępiałość.
Alfa wykonał krótki ruch dłońmi, jakby starał się powiedzieć „No? Wstałem? Co teraz?".
Jimin miał ochotę szarpnąć go za te dłonie.
– Dlaczego musisz być takim jebanym skurczybykiem?!
Tae patrzył na niego równie pustym wzrokiem co wcześniej, ale tym razem przynajmniej wydawał się patrzeć na niego a nie przez niego.
Jimin może nawet uznałby to za postęp, gdyby nie fakt, że Alfa, zamiast odpowiedzieć, milczał.
– Chciałeś męża, to, kurwa, masz! Nawet takiego co ci idzie na rękę i chce ci urodzić te twoje cholerne bachory! Czego ty jeszcze chcesz?!
– Nie zrozumiesz – powiedział stoicko brunet. – Nigdy nie chciałeś rodziny. Nie zrozumiesz.
– Nie chciałem?! – Jimin miał ochotę plunąć mu w twarz; plunąć w całe jego jestestwo. – Nie chciałem?! Nie MOGŁEM jej mieć! Jestem Betą, który interesuje się tylko Alfami! Jakie mam niby, kurwa, opcje?!
Brwi Taehyunga zmarszczyły się na ułamek sekundy.
– Możesz adoptować – powiedział, wykonując ruch jakby zamierzał wzruszyć ramionami, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
– Teraz to zauważyłeś?! A nie cholerne lata temu, kiedy mnie zostawiłeś bo nie mogłem ci urodzić dzieciaków?!
Tym razem Taehyung zmarszczył brwi tak głęboko, ze pojawiła się między nimi zmarszczka.
– Mieliśmy po szesnaście lat – zaczął, a w jego głosie po raz pierwszy można było usłyszeć zalążek emocji. – To nigdy nie było na poważnie.
Jimin przez sekundę miał wrażenie, że chwieje się w miejscu.
– NO TO, KURWA, ZAJEBIŚCIE, ŻE POWIEDZIAŁEŚ MI O TYM WCZEŚNIEJ!
Tym razem Taehyung na niego popatrzył – naprawdę popatrzył.
– Przecież... nie byliśmy nigdy razem...? – zaczął, brzmiąc obronnie. A może samemu próbując zaprzeczyć temu, co miało kiedyś miejsce...? Próbując wyprzeć to z pamięci, a teraz będąc zmuszonym się z tym skonfrontować...? – Jimin, byliśmy... rozmawialiśmy o tym, kiedy, w przedszkolu...? Przecież to absurd, zarzucasz mi coś, co zrobiłem mając cztery lata...?
Jimin czuł jak skurcza mu się gardło – skurcza tak mocno, że przez sekundę albo dwie nie mógł oddychać.
– Tak...? – wycharczał przez zęby, starając się powstrzymać drżenie głosu. – Tak?! Sa-sam mówiłeś, że też o tym myślałeś! Nie próbuj mnie teraz zmanipulować-!
– Tak, myślałem o tym jak mieliśmy po pięć lat...? – Taehyung patrzył na niego z niedowierzaniem; i nagle sytuacja, w której to Jimin rozliczał Taehyunga z jego grzechów, zmieniła się w taką, w której to Taehyung rozliczał Jimina z jego błędów. – Przecież... Nigdy nawet nie wspomniałeś, że-! Wspomniałeś o tym w żartach, zapytałeś o to raz, skąd miałem wie-! – na chwilę zamilkł, brzmiąc jakby się zakrztusił. Jimin przez chwilę przestraszył się, że ten źle przełknął ślinę czy cokolwiek innego, ale wtem twarz Alfy znowu wróciła do tego przerażająco pustego wyrazu sprzed kilku minut.
– Wiesz co? – zaczął, znowu tym wypranym z emocji tonem. – Nie ważne. Spieprzyłem, niech będzie, przepraszam. I tak wyszło ci to na lepsze, więc-
– Nie chcę żebyś mnie przepraszał! – Jimin starał się wykrzyczeć to najgłośniej jak umiał, chcąc ponownie uzyskać przewagę w dyskusji (kłótni?). Wyszło to jednak dosyć żałośnie, słowa ledwo przeciskały się przez zaciśnięte gardło. – Przeproś Yoongiego! To jego traktujesz jak krowę rozpłodową, czy on cię w ogóle obchodzi?! Czy trzymasz go tylko po to, żeby urodził ci bachory?!
– Cały czas ci mówiłem, że nie. Ale nie wydajesz się chcieć mi uwierzyć – Alfa spuścił wzrok, mocno zaciskając palce wokół rękawów swojego swetra.
Jimin od dawna nie widział go w swetrze... zawsze nosił głównie koszule. Czy to w ogóle był jego sweter...? Wydawał się nieco za mały...
– To daj mi cholerny powód żebym ci uwierzył!
– Jestem tutaj. Nie na górze.
– Bo ja tu jestem?!
– I myślisz, że jakby ciebie nie było, zrobiłbym coś Yoongiemu...? Że zmuszałbym go do czegoś, gdy tego nie chce?!
Jimin warknął krótko, nie wiedząc czemu.
– Nie wiem! Nie mam pojęcia! Nie chcę w to wierzyć, ale już skrzywdziłeś mnie tylko dlatego, że chciałeś bachory, dlaczego nie miałbyś skrzywdzić kogoś innego?! Ta rodzina, której nawet nie masz zawsze była dla ciebie ważniejsza niż to co masz!
– Nie prawda.
– To po co z nim jesteś?! Po co go kupiłeś?!
– Nie kupiłem go! – Taehyung po raz pierwszy uniósł głos, a Jimin nie wiedział czy się cieszyć, czy uciekać. – Wpłaciliśmy darowiznę! Dobrowolnie! Pojechałby z nami nawet bez tego!
– Czyli go zmusiliście?!
– Nie! Boże, przestań przekręcać-! – Taehyung wziął tak głęboki wdech, że jego ramiona wyraźnie uniosły się pod swetrem. – Kocham go, tak trudno w to uwierzyć?! Tak trudno jest ci zrozumieć, że mogę być w kimś zakochany, i dlatego chcę za kogoś wyjść?! I założyć z kimś rodzinę?!
To nie powinno zaboleć aż tak mocno jak zabolało – a jednak zabolało. Dużo bardziej niż Jimin spodziewał się, że kiedykolwiek zaboli.
– Więc mnie nie kochałeś?
Taehyung spojrzał na niego krótko, niemal jakby badał reakcję.
– Tak jak Yoongiego nie – przyznał, wyraźnie starając się powiedzieć to na tyle łagodnie, na ile da się coś takiego powiedzieć. – Jimin, przecież byliśmy w przedszkolu, nie sądziłem, że wziąłeś to na poważnie-!
– Byłem zakochany! – warknął Jimin, tym razem mając gdzieś jak bardzo słychać jego ściśnięte gardo. – Byłem w tobie, kurwa, zakochany! I byłem pewien, ze mówiłeś poważnie! Że coś mi obiecałeś!
Tae obserwował go smutnym wzrokiem. Smutnym – ale pozbawionym skruchy.
– Przepraszam? Przepraszam, naprawdę przepraszam, ale skąd miałem o tym wiedzieć...? Nigdy nic nie powiedziałeś, sypiałeś z innymi ludźmi-
– Sypiałem z innymi, bo ty mnie nie chciałeś!
Taehyung przez chwilę stał bez ruchu, z wzrokiem równie pustym co wcześniej – nagle jednak coś zdało się kliknąć i szerzej otworzył oczu. Jego palce jeszcze mocniej wbiły się w rękawy swetra.
– Nic mi nie powiedziałeś... – wyszeptał, brzmiąc jakby usiłował się bronić.
– A co miałem powiedzieć?! Kiedy to rozpływałeś się na tym, jak to znajdziesz sobie kogoś, z kim będziecie mieli jebaną piątkę dzieci/! Kiedy ja nie mogę mieć dzieci!
– Nie wiedziałem! – głos Taehyunga był niemal piskliwy, spanikowany. Patrzył w podłogę, zaciskając dłonie tak mocno, że dziw, że jeszcze nie przebiły swetra.
– No to teraz już, kurwa, wiesz! – warknął Jimin, czując, że łzy płyną mu po policzkach.
A nich kurwa płynął, niech Taehyung wreszcie zauważy, że złamał mu serce, skoro, najwyraźniej, nie raczył zdać sobie z tego sprawy przez ostatnie dwadzieścia-pięć lat!
Taehyung oddychał głośno, urywanie – nienaturalnie. Jimin dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Tannie już od dłuższego czasu popiskiwał gdzieś za jego plecami, a, wnosząc po cichym dudnieniu, musiał dreptać nerwowo przed kominkiem, być może bojąc się krzyków albo natłoku feromonów.
Wykręcił głowę, patrząc za psem – ten odwzajemniły spojrzenie po czym szybko, w typowo psiej manierze, uciekł wzrokiem do boku.
Dopiero odwracając się z powrotem, Jimin zdał sobie sprawę, że on i Taehyung obydwaj dzielili te kilka sekund, obserwując Tanniego, być może w tym samym momencie rozproszeni jego piszczeniem.
Po chwili, Kim mruknął zduszonym głosem:
– Wezmę go na spacer...
– Przestań uciekać od problemów! – Jimin poczuł chłód na skórze nad przednimi jedynkami; dopiero wówczas zorientował się, że ostrzegawczo obnaża zęby.
On i Taehyung nie zwykli stosować zbyt wielu symboli tradycyjnej hierarchii, być może dlatego, że ich przyjaźń powstała na długo zanim jakakolwiek hierarchia mogła mieć miejsce – na długo zanim wiedzieli, że jeden będzie Alfą a drugi Betą, na długo zanim ktoś, pewnie Internet, uświadomił im, że Alfy są zwykle tymi opiekuńczymi, obronnymi duszami, podczas gdy Bety robią za buffery, przewodniki prądu, dodatkowe obciążniki na lżejszej stronie wagi, na długo zanim Jimin zorientował się, że fakt, iż obydwaj mają prącia kutasy, że nie będą mogli mieć dzieci – i jeszcze dłużej niż zostało mu rzucone w twarz, niczym garść piachu, że inne opcje też nie wchodzą w grę...
Ale nawet wówczas, nawet gdy Jimin chodził ze złamanym sercem i otwartymi nogami, nawet gdy Taehyung powoli otwierał się na swojego przyszłego męża – nawet wówczas ich druga natura nie dochodziła do głosu: przez lata pozostawiali ją niemą, ignorując jej istnienie.
Jiminowi krótko przebiegło przez głowę, czy, tak samo jak własny zawód miłosny, ukrywał te instynkty, te resztki pierwotnej hierarchii, z jakiegoś cholernego, nieznanego sobie powodu – być może nie chcąc do końca przyznać, że dzieli ich bariera drugiej płci, która nie pozwala im ze sobą być, a która, może, jeżeli będzie ją ignorował wystarczająco długo, sama zniknie...? Czy teraz, gdy coś, co tak długo pielęgnował gdzieś w piwnicy swojej duszy nareszcie wypełzło na powierzchnię, stare, pomarszczone i zgniecione, już nawet nieaktualne dla niego samego, czy razem z tym wypełzło coś jeszcze, jakieś instynktowne, pierwotne robactwo...?
Bo warknięcie, które wydarł z siebie Jimin – dźwięk, którym właśnie obrzydził powietrze, insynuacja, która za tym stała, wyraźnie obnażone siekacze i postawa, pochylona oraz agresywna, której chyba nigdy wcześniej nie miał odwagi zastosować wobec nikogo innego – teraz owładnęły jego ciałem i przez chwilę nie był Parkiem Jiminem, przez sekundę stał w tym salonie jako krew i kości, jako mięśnie i siła, jako groza i strach – jako każda emocja, każde czucie ciała, wszystko, poza świadomością Parka Jimina.
Rzucił Taehyungowi wyzwanie.
A Taehyung, który powinien odpowiedzieć ogniem na ogień i zawalczyć o władzę na swoim własnym terytoriom, tylko zapachniał gorzko, nawet nie muszą na głos wypowiadać swojej rezygnacji.
I ta wściekłość, obsesyjna chęć zobaczenia u byłego przyjaciela przynajmniej odrobiny skruchy za to, co zrobił z jego sercem, z której istnienia chyba nigdy nie zdał sobie sprawy aż do teraz – zniknęły; uszły z niego, tak jakby były powietrzem, które napełniło balon do tego stopnia, że guma nie miała innego wyjścia jak tylko pęknąć; pokazowo i momentalnie wypuszczając całe zebrane napięcie.
Tak też poczuł się teraz Jimin – niekomfortowo ze spięciem swojego ciała, chcąc się go natychmiast pozbyć, niekomfortowo z chłodem na siekaczach, niekomfortowo z palcami wbitymi we wnętrze swoich dłoni, niekomfortowo z tym jak Tae, teraz sięgając po smycz z półki, nie miał w sobie żadnej iskry, absolutnie niczego, aby przynajmniej pozorować chęć odpowiedzenia na wyzywanie.
I przez tę sekundę, gdy uciekało z niego powietrze, gdy napięcie zaczęło być niekomfortowe, gdy całe ciało nagle miało w sobie więcej chęci wyzwania i zdominowania niż Jimin sadził, że może wyprodukować – przez ten ułamek sekundy Jimin zdał sobie sprawę, że nie patrzy na Taehyunga.
Ktoś przed nim stał – ktoś, nagle przeraźliwie chudy i przezroczysty, ledwie osoba, ktoś w rozciągniętym, burym swetrze i długich spodniach, których nogawki zostały przydeptane skarpetami o parę razy za dużo – ktoś kogo włosy błyszczały od tłuszczu, ktoś, kto miał pochylone plecy pod niewidocznym ciężarem, ktoś komu drgnęła ręka przy braniu smyczy i ledwo zdołała ją pochwycić, ktoś, kogo palce wydawały się dziwnie skostniałe, jakby mężczyzna dopiero co wrócił z mrozu, ktoś kto, przez ostatnie parę dni, zaczął śmierdzieć potem i alkoholem, a jego naturalna woń powoli stawał się słabsza, zduszona albo mniej wydzielana – ktoś, kto, mając ukochanego psa przy swojej łydce, wydawał się prowadzony przez niego, wyglądając jakby sam nie był w stanie nie tyle stać, co podjąć decyzji o tym aby iść.
Jimin nie był pewien kogo ma teraz przed sobą – ale był pewien, że to nie do końca Taehyung.
Po długich zamaganiach z czasosprzestrzenią (i własnym laptopem) nareszcie wróciłam!
Trochę padam na dziób i mam pracę na rano, więc, zapytam tylko...
Jak Wasze emocje po rozdziale...?
Zawsze Wasza (i zwykle zmęczona)
~Nico
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top