Rozdział 27
Otworzyła powoli oczy. Lord jęczał cicho. Chciała ich zawołać ale szybko z tego zrezygnowała. Pogorszyłaby tylko sytuację. Napięła cięciwę i wystrzeliła. Oprawca upadł na ziemię. Załatwiła jeszcze kilku ale wiedziała że za chwilę przyjdzie ich więcej. Puściła wodze konika i podbiegła do leżącego mężczyzny.
- Orman!!! Wszystko w po...
Zakryła usta dłonią by nie wrzasnąć na cały głos. Orman wyglądał jak żywy trup. Miał powypalane dziury w ciele. Cały zlany był krwią i potem.
- Udało się...
Po czym zemdlał. Oliwia nie wiedziała co robić. Nie mogła go tu zostawić, ani tu zostać. Po chwili milczenia wsadziła go na konia. Trochę postękał i pojęczał ale w końcu dał się wciągnąć. Ruszyła galopem. Po chwili dotarła na Polanę Uzdrowiciela. Zastanawiało ją gdzie jest Malcolm. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Szybko usadziła go na ziemi i opatrzyła rany. Było trochę trudno bo stawiał opór. Po chwili usłyszała za sobą szelest. Odwróciła się sięgając po strzałę do kołczana. Odłożyła ją kiedy zobaczyła Kacpra.
- Kto to?
- Orman. Lepiej nie podchodź. To jest za bardzo drastyczne.
- Przecież ty też masz 14 lat!
- Tak ale ja się już naoglądałam takich rzeczy.
- Aha. To dobrze?
- Nie chciałabym tego widzieć ale wszystkie te cierpiena pozostają na zawsze w mojej pamięci.
- Rozumiem. Gdzie Halt?
Oliwia odwróciła na chwilę wzrok. Nie wiedziała czy wogóle żyje.
- Nie wiem czy żyje. Mam nadzieję że tak ale...nie wiem.
- Czemu nie jest z tobą? Myślałem że jest twoim mistrzem?
- Bo jest...ale Araluen jest atakowane i Malcolm wywiózł mnie ze stolicy. Do tego byłam chora. Halt myśli że albo nie żyję albo go nie poznaję...Ale ja za nim tęsknię!
- Oliwia...spokojnie...jeszcze go zobaczysz...-wyszeptał Orman
Odwróciła się w jego kierunku. Spojrzała na jego twarz na której pojawił się szeroki uśmiech.
- On żyje. Jestem tego pewien.
- Ale jeśli oni się wdarli do królestwa mogli go zabić!
- Wierzę że nie. Nie dałby się zabić czekając na pogrzeb swojej uczennicy!!!
Oliwia spiorunowała go wzrokiem. Dopiero co go uratowała a on życzy jej śmierci.
- Dzięki!
- Chodzi mi o twoją chorobę!
- No mam nadzieję. Nie spieszy mi się na drugą stronę.
- Zostaw mnie tutaj. Jedź tam czym prędzej. Musisz go zobaczyć bo zaraz pękniesz z tęsknoty.
- Ale...kto się tobą zajmie?
- Jestem pewien że Kacper i Maja nie będą mieli nic przeciwko temu...
- Oczywiście że nie, panie!-powiedział Kacper
- Tak więc jedź! Natychmiast!!!
- Dziękuję Ormanie!!!
Oliwia uścisnęła lorda i szybko pobiegła do Lorda. Wsiadła na niego i ruszyła galopem. Była zadowolona że mogła zobaczyć Halta.
***
Po kilku dniach znalazła się w stolicy. Nagle zauważyła Temudżeińskie straże na murach. Zatrzymała się i spojrzała na nich przez drzewa. Dotarło do niej że zamek zajął wróg. Wszyscy przemieścili się do Redmont-drugiego największego miasta. Już chciała tam ruszyć kiedy nagle przypomniało jej się o podstawowym braku w jej wyposażeniu. Nie miała przy sobie swojego miecza. Zrobił go dla niej tata więc był trochę wart. Do tego był jedynym mieczem w całym królestwie, który był dla niej idealnie wyważony. Zostawiła Lorda w krzakach, a sama udała się pod mur chowając się w cieniach drzew. Całe szczęście był wieczór. Kiedy w końcu tam dotarła strażnicy wogóle jej nie zauważyli. Wcale ich nie chciała powiadamiać o swoim istnieniu. Po cichu prześlizgnęła się do bramy i przez nią weszła. Potem równie cicho udała się do zbrojowni. Widziała, że zamek to nie zamek. To ruina. Coś strasznego musiało się tu wydarzyć. Kiedy znalazła się w pomieszczeniu, otworzyła ukrytą klapkę w podłodze. Ześlizgnęła się na dół. W świetle lampy oliwnej zauważyła błyszczącą rękojeść. Na niej wyrzeźbiony był liść dębu. Jej symbol, jako księżniczki. Szybko go chwyciła i wdrapała się z powrotem do sali. Wyszła z zamku i chwilę później już jechała na grzbiecie Lorda w stronę rodzinnego zamku.
***
Trzy dni później była już w Redmont. Z daleka zauważyła już ogromną budowlę zamku. Starego, dobrze jej znanego zamku. Tak dawno tutaj nie wracała. Stęskniła się za widokiem miejsca jej urodzenia. Teraz jednak było ono jakieś ponure. Jak gdyby przejmowało się trwającą wojną. Oliwia dostrzegła na jednym z wzniesień zielony namiot z chorągwią z liściem dębu. To tam było centrum dowódctwa i zwiadowcy. Tam też jest Halt. Szybko odwróciła Lorda w tamtą stronę. Na polu bitwy nie było żywej duszy więc nikt jej nie widział. Zostawiła konia kilka metrów przed namiotem bo chciała iść tam sama. Pochwa z mieczem dyndały jej u pasa. Wyglądała na wojownika gotowego za chwilę ruszyć w bój. Tak właśnie było.
Podkradła się cicho do wejścia. Stanęła, oparta o jedną z framug. Stała tak i przysłuchiwała się rozmowie. Dziwne że żaden ZWIADOWCA jej nie usłyszał, ani dostrzegł. Zamierzała wejść w odpowiedniej chwili.
- Halt! Brakuje nam DOBRYCH żołnierzy!-odezwał się Crowley
- Wiem. Niestety tych naprawdę dobrych jest mniej bo wróg...-Halt zaciął się
- ....się ich pozbył w nieco drastyczny sposób.-dokończył za niego Gilan
Stali we trójkę nad mapą. Towarzyszył im jeszcze Horace i dwóch zwiadowców których Oliwia nie za bardzo znała.
- Nieco drastyczny...trochę za ogólnie powiedziane. Nie chcę żeby część naszych ludzi tak ginęła!-powiedział Halt
- Też nie chcę. Nikt nie chce. Ale...weź pod uwagę że jedna osoba nie zginęła...
- I co z tego jeśli za chwilę zginie?
- Ona...zalicza się do tego grona-wtrącił się Horace
- A co? Myślisz że co? Że nagle stanie w drzwiach i powie "Jestem"?
Oliwia uśmiechnęła się pod nosem. Dziwne że Halt potrafi przepowiadać przyszłość, a jeszcze się nie skapnął że tu jest.
- Nie. Chodzi mi o to...że była najlepsza...
- No w to nie wątpię! Widać uczniowie stają się lepsi od mistrzów....
- No bez przesady, Halt! Czy myślisz że naprawdę jestem taka dobra???-Oliwia przerwała rozmowę
Wszyscy podskoczyli i odwrócili się w stronę znajomego głosu. Nic nie powiedzieli tylko wybałuszyli oczy ze zdumienia. Stali tak, a Oliwia uśmiechała się coraz szerzej na widok ich min.
- No co? Zamierzacie tak stać przez całą wojnę? Lepiej się cieszcie że nie jestem Temudżeinem bo już byście nie żyli! No dalej! Halt!!! Hej!!! Pobudka!!!
Podeszła do niego i usiadła na fotelu obok. Popatrzyła jak spojrzenia wszystkich obecnych przenoszą się na nią. Dziewczyna pozbawiona zmysłów siedzi sobie jak gdyby nigdy nic na fotelu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top