Rozdział 25

Oliwia spacerowała po blankach w towarzystwie sierżanta wojsk. Obserwowała Skottów i poprawiała pozycje żołnierzy. Kiedy tak zapoznawała się z sytuacją doszła do wniosku, że to dobrze że ona jest dowódcą. Wiedza tutejszych zbrojnych była strasznie ograniczona. Brakowało im rozumowania przestrzennego i związku przyczynowo-skutkowego. Czyli, prościej mówiąc, nie potrafili dostosować swoich pozycji do działań wroga. I to nie jakiś ukrytych, tylko tych które już się dzieją. Uśmiechnęła się pod nosem. Jeśli ta operacja się skończy, wróci do Halta. O ile przeżyje....Znowu do jej mózgu wpłynęły smutne myśli. I o ile Halt jeszcze żyje. Szybko potrząsnęła głową. Żyje. Napewno.
- I jak księżniczko? Jakiś plan?
- Hmm....Myślę że trzeba zatrudnić łuczników. Macie tutaj garnizon łuczniczy, prawda?
Sierżant ze wstydem pokręcił głową.
- Niestety nie, wasza wysokość. Mamy tylko prostych żołnierzy.
- Aha. Trzeba poczekać na ich posunięcia. Wystawić mały oddział pod bramą. Resztę na murach. Jeśli zechcą wejść na blanki, to im w tym przeszkodzimy.
- A maszyny oblężnicze?
- Widzisz tu jakieś maszyny?
- Teraz tak!-wskazał ręką
Oliwia w mgnieniu oka odwróciła się. Na horyzoncie właśnie pojawiły się ogromne machiny. W tym momencie poczuła, coś czego nie lubi żaden generał, że cały jej plan legnie w gruzach. Bitwa jest już przegrana jeślu mamy do czynienia z takim sprzętem. Ale Halt nauczył ją że nie należy się poddawać. Nawet jeśli mistrz nie żyje to jego nauki wciąż są aktualne. Podjęła nieodwołalną decyzję.
- Będziemy się bronić. A ja mam pomysł.
Sierżant spojrzał na nią. Wiedział kim jest ta dziewczyna. Znał ją z legend i opowieści. Według tego wszystkiego jej pomysły kończą się wygraną. Niestety są niebezpieczne i aż nazbyt spektakularne, chociaż księżniczka nie chce by to wszystko tak wyglądało. Była zwiadowcą, a oni są nieśmiali. Musiała czasem przezwyciężyć swoją naturę i wystąpić przed wszystkimi. I to był koszmar. A teraz zanosiło się na plan. Czyli będzie strasznie.
Oliwia nie zwracała uwagi na pełne niepokoju spojrzenie wojskowego. Była skupiona na swoim zadaniu.
- Rozmieścić ludzi na wszystkich murach! Nie możemy pozwolić by wróg zakradł się od tyłu! Brama zamknięta, most podniesiony! To będzie najcięższa bitwa w moim życiu.
- Czemu?
- Bo nasze szanse są bardzo małe.
Po tych słowach ruszyła biegiem do małego oddziału na placu. Wskazała im miejsce na blankach, a sama popędziła do gabinetu Ormana. Nie wiedziała po co ale coś podpowiadało jej że warto tam się znaleźć. Kiedy weszła zastała Malcolma. Majstrował coś w małej buteleczce.
Gdy drzwi się otworzyły spojrzał w tamtym kierunku. Zauważył Oliwię.
- Dobrze że jesteś, wasza wysokość. Oto eliksir który ci pomoże.
- W czym?
- W totalnym przezwyciężeniu tego zaćmienia. Skutki...pewnych wpływów...mogą być fatalne w skutkach.
- Dla kogo?
- Armi i ciebie. Lepiej...
Przerwał. W tej samej chwili przez okno wleciała jedna strzała i rozbiła butelkę. Zapewne była wycelowana w Malcolma ale coś się nie udało.
- Szlag by trafił! Lepiej jakbyście mnie zabili!
- Co tam było?
- Było, a nie ma. Koniec.
Wybiegł z sali. Dziewczyna stała nic nie rozumiejąc. Słyszała jak uzdrowciciel uderza stopami o ściany. Był wściekły.
- Ok...czas na mnie.
Wybiegła i stanęła na blankach. Machin było 3. Teraz trzeba dobrze to wszystko zgrać. Wyciągnęła łuk i wcelowała w urządzenie napędzające jedną z nich. Trafiła, co ją zbytnio nie zdziwiło. Od razu wycelowała w koło. Postrzelała tak trochę, po czym jedna z maszyn zatrzymała się pod wpływem gradu pocisków. Była bezużyteczna. Dziewczyna chciała się zająć drugą ale w tym samym momencie upadła na ziemię. W miejscu, gdzie przed chwilą była jej głowa przeleciały 4 pociski. Poczuła czyjąś rękę na ramieniu.
- Nic ci nie jest???
Spojrzała w kierunku znajomego głosu. Rozpoznała twarz ale zawahała się przypominając sobie imię.
- Kacper??? Co ty tu robisz???
- Eee...tam. Postanowiłem przeżyć kilka dodatkowych przygód. A co ty tu robisz??? Nie widziałem ciebie w tym zamku. Nic ci nie jest???
- Nie. To był unik. Ułamek sekundy, a nasza rozmowa byłaby pożegnaniem.
- Właśnie widzę.
- Wasz wysokość!!!-rozległ się głos
Orman zaalarmowany długim nie podnoszeniem się Oliwii przybiegł na miejsce. Dziewczyna kątem oka zobaczyła że scenę obserwuje cała armia. Kacper znieruchomiał na tytuł Oliwii.
- Wszystko w porządku, Ormanie. Po prostu się lekko przestraszyłam.
- Tak. Ty lekko. Ale ja dostałem przez ciebie zawału!! Wstawaj szyb...-wtedy zorientował się do kogo mówi- Przepraszam, wasza wysokość.
- Przecież możesz do mnie mówić Oliwia!
- To nic.
- A teraz. Mam plan. Oni czekają aż się wynurzę więc zastosuję coś innego.
- Co?
- Idę tam.
- Chyba utrata zmysłów źle zadziałała na twój mózg. Chcesz się zabić?
- Nie! Chcę was uratować!
- Trochę za mocno upadłaś.
Orman oddalił się szybko, kręcąc głową. Kacper wciąż wpatrywał się w koleżankę.
- Księżniczka? Utrata zmysłów? Długo się nie wiedzieliśmy.
- Bardzo. Opowiem ci o wszystkim kiedy wojna się skończy. Nie martw się, wciąż jestem Oliwią Night.
- To dobrze.
Dziewczyna wstała i pospiesznie zawróciła. Rycerz garnizonu również podniósł się z klęczek. Zorientował się w sytuacji. Było kiepsko. Armia wroga była coraz bliżej. Zaraz nastąpi natarcie. I wtedy zauważył niewyraźny kształt skradający się w wieczornych cienach drzew. Rozpoznał Oliwię z łukiem. Co ta idiotka robi??? Zabić się chce??? Wtedy dotarło do niego. Ona chce popsuć maszyny i dać obrońcą choćby cień szansy. Ryzykuje przy tym własne życie. To jednak naprawdę jest Oliwia Night jaką znał.
Dziewczyna natomiast wybiegła przez bramę i ruszała się równo z podmuchem wiatru i chmurami. Była doświadczona w takich rzeczach więc robiła to instynktownie. W końcu dotarła do pierwszej maszyny. Zaszła za nią i w jednej chwili była już pod nią. Wisiała trzymając się tylko rękoma od dołu. Zaczepiła nogi w wystających elementach. Rękoma sięgnęła do osi kół. Musiała coś popsuć.
Szybko pomajstrowała coś w jednym i w drugim. W jednej chwili oba koła wypadły, a ona szybko wyczołgała się spod wozu. Kiedy zdziwieni żołnierze wychodzili ze środka, strzelała do nich jeden, po drugim. W końcu zapas się skończył i pomknęła do ostatniej. Szło jej dobrze. Za dobrze.
Wślizgnęła się pod spód. Już chciała coś pomajstrować kiedy czyjeś ręce wciągnęły ją na pokład. Serce mocniej  jej zabiło. Na przeciwko niej stał rosły Skott. Już sięgał po rękojeść noża ale powstrzymał się. Rozpoznał przeciwnika. Szybko poszperał w kieszeni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top