Rozdział 19
Halt stał i patrzył na łóżko wskazane przez Malcolma. Nie wiedział co ma o tym myśleć. Chyba Gilan miał rację. Lepiej jakbym tego nie widział-myślał. Ale teraz ją widział. Patrzyła się na niego błędnymi oczami. Po chwili jednak stwierdziła że nie ma jej nic ciekawego do powiedzenia i odwróciła wzrok. Gilan ciągle szlochał w kącie. Nie pomagało to Haltowi zebrać myśli.
- Oliwia!
Nic. Zero reakcji.
- Jestem Halt.
Dopiero teraz zwróciła się do zwiadowcy.
- Halt-powtórzyła bezmyślnie
- Yyy...tak. A ty?
- Co ja?
- No...jak masz na imię...?
- Chyba Oliwia.
- Tak. Oliwia Night. Reaguj na nie, dobra?
- Dobra.
Nastała krępująca cisza. Malcolm patrzył jak jego przyjaciel z trudem hamuje łzy. Jego barki drżały nieświadomie. Po chwili Halt odwrócił się na pięcie i wybiegł z pokoju trzaskając drzwiami. Znowu panowało milczenie.
- Co ja mu zrobiłam?-odezwała się w końcu Oliwia
- Ty? Nic.
- To czemu uciekł?
Wtedy Gilan również się zerwał i chwilę później już go nie było.
- Z tego samego powodu co on.
***
Halt wybiegł na korytarz i pędził przez zamkowe sale. Biegł ile sił w nogach, potrącając przypadkowych ludzi. W końcu wybiegł na otwartą przestrzeń. Odetchnął głęboko. Było pięknie. Podziwiałby ten widok gdyby nie myśl że jego uczennica też lubi takie widoki. Tylko że teraz będzie to oglądał bez niej. Złość w nim zakipiała i już po chwili jechał na grzbiecie Abelarda. Galopował. Obraz migał mu przed oczami. Łzy spływały po policzkach. Przez załzawione oczy mało widział. Polegał na koniku. Jednak jego uszy usłyszały tupot kopyt z tyłu. Obejrzał się ocierając przy okazji oczy. Za nim cwałem jechał Gilan. Halt poczuł lekkość na sercu. Ale po chwili ją stracił. Mógłby jeszcze jechać z Oliwią. Znowu odwrócił się i pozwolił by Blaze go dogonił.
- Halt! Jadę z tobą!
- A wiesz gdzie jedziemy???
- Jasne! Jedziesz to tego przeklętego zamku który kilka raz omało nie zabił Oliwii.
- Taaa. Teraz w tym stanie Oliwia już jest martwa.
- Dlatego tam jedziemy. Ja również chcę ją pomścić. Do tego musimy szykować się na wojne.
- Wiem. Ale teraz nie zaprzątam sobie tym głowy.
- Jasne. Crowley mnie ścigał.
- Crowley??? Czemu Crowley???
- No wiesz...pełna mobilizacja zwiadowców i inne brednie.
- Aha. Mam to gdzieś.
- Ja też dlatego się nie zatrzymałem.
Jechali przez chwilę w ciszy. Halt nie mógł uwierzyć że lekceważy Korpus by zająć się zemstą. Ale to będzie nie byle jaka zemsta.
- Co oni jej zrobili że jest w takim stanie?!
- Mówiła że ją torturowali.
- TORTUROWALI?!! A to gnojki!
- Tak. Miała im powiedzieć co król wie o zbliżającej się wojnie.
- Powiedziała?
- Nie. Potem tłumaczyła mi że jest księżniczką. Królestwo na niej polega. Nie może go zawieźć...
Gilan przerwał bo w oczach Halta pojawiły się łzy. Nie miał mu tego za złe. Sam ledwo powstrzymywał się od płaczu.
- Za szlachetność i lojalność trzeba płacić ogromną cenę. A za brutalność nie-wychrypiał Halt
- Tak. Zgadzam się z tobą. Na początku jeszcze mówiła że ją pytali czemu ty i ona tu jesteście. Nie chciała powiedzieć więc złamali jej nogę.
- Czemu nie powiedziała...
- Potem wygadała.
- To nie była taka ważna informacja... Moim zdaniem mogła im wszystko powiedzieć. Nie zezłościłbym się. Ale teraz...przecież patrz w jakim jest stanie. Co zrobili?
- Razili ją prądem.
- Zabiję ich!!!
- Też bym chciał. To jest nieludzkie! Jak można kogoś razić prądem do utraty zmysłów! Tylko dlatego że nie chciał powiedzieć co król wie o wojnie.
- Biedna dziewczyna. Z nią da się walczyć. Nigdy się nie podda.
- Nigdy.
Znowu panowało milczenie. Oboje zastanawiali się nad tym co zrobiła Oliwia. Jechali tak w milczeniu i żałowali że nigdy ich nie ma tam gdzie dzieje się akcja.
- Zawsze to ona decyduje o przebiegu wojen i bitew. Zawsze ona ratuje skórę wszystkim!!!-wybuchł Halt- Czemu my tylko siedzimy i patrzymy na wszystko z boku? Przecież potrafimy zrobić więcej niż ona!!!
- Nie.-przerwał mu Gilan- Nie. Nigdy nie zrobimy chociaż małej części tego co ona. Pogódź się z tym.
- Ale ona zawsze coś robi! Przecież ona w tym roku nawet przez miesiąc nie odpoczywała! Zaraz naprawdę umrze!!! A raczej na to się zanosi.
- Tak. Niestety. Widać coś na nią czyha.
- Ale to coś zawsze ją nęka. Musimy to powstrzymać.
- Wiem.
I wtedy usłyszeli hałas. Konie same się zatrzymały. Zwiadowcy wymienili zaniepokojone spojrzenia. Zwiadowcze koniki nigdy nie zatrzymywały się bo tak chciały. Ale teraz były wręcz przerażone sytuacją. Halt szybko skierował Abelarda pomiędzy drzewa. Gilan zrobił tak samo. Ukrylili zwierzęta daleko z tyłu, a sami podeszli do granicy drzew. Po chwili ich oczom ukazała się armia Temudżeinów maszerujących w kierunku zamku. Haltowi serce podskoczyło do gardła. Powoli sięgnął po łuk i skierował go na Op'la idącego na czele armii. Jednak Gil go powstrzymał.
- Nie rób tego. Raz na zawsze przekreślisz nasze szanse-szepnął
- Ale on ją torturował!!!
- Do diabła z tym! Chodź! Musimy ostrzec Araluen!
Cicho cofnęli się do koni i odprowadzili je z dala od wojsk. Wtedy ruszyli cwałem przed siebie. Pędzili ile sił w koniach. Jechali tak szybko że omało nie ominęli zamku. Halt wpadł do siedziby Crowleya cały zdyszany. Za nim przybiegł Gilan.
- Temudżeini! Nadchodzą!
Dowódca Korpusu Zwiadowców poderwał się i pobiegł za Haltem do króla. Kiedy wbiegli do sali tronowej krzyknął:
- Pełna mobilizacja wojsk! Temudżeini nadchodzą!!!
Szybko rycerze się zebrali. Nieprzyjaciele już dotarli pod zamek. Rozpoczęła się bitwa. Halt pobiegł do Malcolma ale zatrzymał się w pół kroku. Przed nim do siedziby uzdrowiciela wbiegło kilkunastu wojowników. Przyspieszył i zaczął do nich strzelać z łuku. Osuwali się na ziemię, a on torował sobie przejście. Jeden z nich zranił go w ramię ale szybko dostał z saksy. Halt wpadł w jakiś szał. Był to chyba rodzaj zemsty. Wszyscy przeciwnicy już nie żyli. Ze swojego pokoju wybiegł Malcolm z nożem lekarskim w ręcę. Chciał się dowiedzieć co się dzieje. Halt go nie zauważył i potraktował jako kolejnego przeciwnika. Zaatakował saksą ale Malcolm był wyszkolony. Szybko odparował cios.
- Halt! To ja! Malcolm!
- Co...ach...przepraszam!!!
- Nic się nie stało. Całe szczęście że umiem walczyć nożem. Wchodź.
- Dobra. Musimy pogadać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top