Rozdział 35

Wszyscy razem wrócili na miejsce zwiadowców. Wygrywali. Oliwia poczuła dumę ze swoich żołnierzy. Takie coś czuje tylko władca po wygranej bitwie. Widziała jak walczą nieświadomi że to Halt, a nie Troy nimi dowodzi.
- Jak tam sytuacja Horace?
- Wszystko pod absolutną kontrolą.
- Cieszę się. Widać zostawiłam władzę w dobrych rękach.
- Dziękuję, wasza wysokość.
- Nie mów tak do mnie!
Zaczęli się śmiać ponieważ nikt ze zwiadowców nie lubił znajdować się w centrum uwagi. Właśnie dlatego księżniczka miała utrudnione zadanie. Popatrzyła na pole bitwy i zdecydowała:
- Trzeba im pomóc.
- Napewno-powiedział Halt
- I to w trybie natychmiastowym!-dodał Horace
- O...widzę że zmieniasz się w sir Horace'a!
- Mam nadzieję że nie...
- Chodźmy. Pogadamy po bitwie.
- Dobra.
Wszyscy ruszyli za księżniczką. Jej zwiadowcza peleryna ładnie powiewała na wietrze. Jej włosy również rozwiewał wiatr. Halt cicho westchnął.
Jak dobrze znowu ją mieć przy sobie...-pomyślał
Schodzili powoli z niewielkiego wzniesienia. Wtedy się zaczęło:
- PADNIJ!!!-krzyknęła Oliwia
W mgnieniu oka wszyscy zwiadowcy i rycerz leżeli na ziemi. Byli dobrze wyszkoleni więc zniżyli się przed gradem pocisków. Okazało się że kaidżynowie wystawili straż ze zwykłych Temudżeinów. Zwykłych, to nie znaczy że nie umieli strzelać. Wręcz przeciwnie. A teraz cała gromada leżała po środku drogi i czekała aż tamci ich wykończą. Tylko w teorii.
- Halt...za tamte krzaki. Obierzemy cel i będziemy strzelać. Reszta niech się schowa-wyszeptała Oliwia
- Ale to są zwiadowcy...-odparł również szeptem Halt
- No i co z tego???
Odczołgali się na dwie różne strony drogi. Dali pozostałym sygnał by również odpełzli w bok. I wtedy Halt się przekonał co znaczy "i co z tego" Oliwii. Nie zdążyli. Po prostu nie zdążyli.
Kilkoro z nich jeszcze jakimś cudem zdołało dojść do bezpiecznego schronienia. Natomiast pozostałych zasypał deszcz strzał. Dziewczyna nie mogła patrzeć jak starają się osłaniać. Szybko powystrzelała przeciwników. Kiedy pył opadł, podbiegła do rannych. Rozglądała się na wszystkie strony ale nigdzie nie wiedziała Horace'a. Zza drzew powychodzili inni, ocaleni.
- Horace! Widzieliście go?
Wszyscy przecząco kręcili głowami. Dziewczyna wpadła w panikę. Lekką, która z każdą chwilą przeradzała się w strach. W przerażenie.
- Chodź. Idziemy.
Halt popchnął ją w kierunku zejścia z góry.
- Mój chłopak został ranny! Nie wiem gdzie jest!
- Ja też nie wiem i na tą chwilę nic nie poradzisz...
- Muszę!
- Nie! Chodź! Tracimy tu tylko czas!
- NIE!!!!
Halt musiał siłą złapać wpół Oliwię i targać ją za sobą przez całą drogę. Dziewczyna mu się wyrywała ale miał żelazny uchwyt. Wypuścił ją dopiero na polu bitwy.
- Wracamy!!!
- Później!
- A przy mnie tak nie mówiłeś!
- Jesteś księżniczką!
- A on przyszłym rycerzem!
- Zwiadowców nam brakuje.
Halt odszedł pozostawiając dziewczynę samą. Przez chwilę chciała ruszyć biegiem po Horace'a ale się powstrzymała. Jakby teraz tam pobiegła armia mogłaby przegrać. Zdecydowała się na niełatwą decyzję. Ojczyznę ponad miłość życia. Ruszyła na wzgórze dowdzenia. Halt uśmiechnął się pod nosem widząc jak do niego idzie. Czyli jednak potrafi zadbać o interes swojego kraju. Więc wszystko w porządku.
***
W końcu Oliwia okazała się genialnym dowódcą. W pewnej jednak chwili sytuacja wymagała zastosowania ostatecznych środków. Wsiadła szybko na Lorda i pognała w środek walk. Rozgromiła wszystkich z użyciem miecza, bo łuk jest na dalszy zasięg. Okazała się również świetnym szermierzem. Była jak Duncan. Jak Cassandra. Tylko że tak bardzo inna. Jednak dobrze sobie radziła. Halt był z niej dumny. I z tego że to on ją tak wychował.
***
W końcu wojna skończyła się zwycięstwem Aralueńczyków. W końcu. Poniesli wiele strat ale się opłacało. Oliwia spaliła ciało Duncana oddając mu hołd razem z najbliższymi. Obiecała mu poprowadzić kraj do zwycięstwa i to też zrobiła. Była zadowolona z tego że jednak nie poszło jej tak strasznie jak można się było tego spodziewać. Przynajmniej ona się tego spodziewała. Zbierała gratulacja od wielu ludzi. Wojskowi meldowali jej posłuszność. Nie podobało jej się że jest w centrum wydarzeń. Żaden ze zwiadowców tego nie lubił. Ale żeby zmniejszyć swoje męki ogłosiła Halta jednym z najważniejszych doradzców władcy. Przez to on także musiał z nią być. Mimo wszystko pocieszała się widząc jak jej mistrz rozpaczliwie próbuje schować się pod peleryną kiedy inni składali mu ukłony. Kiedy wracali z sali tronowej Halt postanowił porozmawiać ze swoją uczennicą:
- Słuchaj. Co ty najlepszego zrobiłaś???
- Wiedziałam że ci się to nie spodoba Halt.
- To czemu to zrobiłaś???
- Bo ja też tego nie lubię. Chciałam mieć jakąś usłodę w mojej pracy.
- Aha. I dla ciebie przyjemnością jest jak widzisz że ktoś się męczy, tak?
- Nie. Ale twoje zachowanie jest zabawne.
- Ha ha ha. Bardzo zabawne.
- No co? Nie możesz mieć mi tego za złe. Jesteś tylko moim doradcą.
- Tak???
- Tak. Powiedziałam księżniczki Oliwii Night.
- To dobrze bo nie zamierzałem doradzać Cassandrze kiedy ty będziesz na jakiejś misji.
- No dobra...przeżyję. Ty też.
I tak doszli do swoich pokoi. Pożegnali się i weszli do sal. Oliwia miała w swojej biurko do przyjmowania gości i duże łóżko z poduszkami. Do tego stało tam wiele szaf i innych rzeczy do przechowywania przedmiotów. Nie czuła się tu jak w domu ale lepiej tak niż wcale. Osobiście wolała przytulne, małe domki zwiadowców. Jak pewnie każdy zwiadowca. Bo to było jej przeznaczenie. Służyć królowi, a nie BYĆ królem. Uśmiechnęła się pod nosem. Dzisiaj wypada uroczysta kolacja na cześć jej i jej zwycięstwa. Nie można jej przegapić. Ubrała się w piękną, różową suknię. Przeglądała się w lustrze wiele razy ale nie była do końca przekonana. Rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyła i zobaczyła Halta opartego o framugę. Miał na sobie wytworny strój w jakim rzadko można było go zobaczyć (nigdy). Gwizdnął na jej wygląd.
- Nieźle...
- Nie spodziewałam się ciebie widzieć w takim stroju...z takim dobrym humorem? Co jest?
- Nic ciekawego. Postanowiłem się dzisiaj nieco przyłożyć. W końcu to uczta tryumfalna mojej uczennicy.
- Taaa. Niestety.
- Stety, stety. Twoja sukienka jest oszałamiająca. Wiedziałaś o tym?
- Właśnie dlatego ją założyłam. Ale nie do końca wiem czy dobrze w niej wyglądam.
- Wyglądasz w niej cudownie.
Oliwia spojrzała w oczy swojemu mistrzowi. Płonęły w nich iskierki podniecenia i zachwytu. Nie wiedziała co wprawiło go w taki nastrój.
- Twój humor trochę mnie przeraża...
- Czemu? Od teraz zwiadowcą nie wolno mieć dobrego humoru???
- Nie. W sensie,...
- Wiem. Chodź bo zaraz się spóźnimy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top