Rozdział 23

Zapukała i weszła. Zastała sekretarza siedzącego za biurkiem. Nie znała go.
- Przepraszam, czy mogłabym się spotkać z panem tego zamku? Teraz!- podkreśliła to ostatnie słowo by przydać swojemu wypowiedzeniu ważności
- Teraz??? Czy to naprawdę konieczne?
- Tak.
- Zapraszam...
Jej nieugięty ton zmusił sekretarza do wprowadzenia gościa do sali. Za biurkiem siedział niski mężczyzna. Był blady i nosił czarną szatę.
- Lordzie Ormanie! Przybył gość!
Lord podniósł wzrok i zauważył osobę w pelerynie. Na początku sądził że to jakiś zwiadowca. Niestety zaskoczyło go że rozmawia ze zwiadowczynią. Nie wiedział że można nim zostać będąc dziewczyną.
- Witaj, panie! Przybyłam tu w dosyć nietypowej sprawie. Mianowicie... yhym...!
Oliwia wskazała głową na sekretarza który jeszcze nie wyszedł z pomieszczenia.
- Oh...Xanderze...zostaw nas samych....-Orman wydusił z siebie
Jeszcze się nie pozbierał po fakcie że rozmawia z kobietą. Oliwia czytała mu w myślach.
- Wiem. To dziwne zjawisko. Zwiadowczyni, a nie zwiadowca.
- Yhym...no...trochę dziwne...
- Ale mamy mało czasu. Muszę jechać do stolicy. Czy wiesz co się tam dzieję, wasza wysokość?
- Niestety ale wiem. Nasze wojska nie mogłu tam pojechać...
- Czemu??? Bardzo potrzebne nam jest wsparcie!
- Wiem. Niestety my musimy zmagać się ze Skottami. Oni też należą do tego paktu ale nikt o tym nie wie. Zaatakują nas od tyłu, a Macindaw musi odeprzeć ich atak.
- Czemu nie powiadomiliście nas?
- Strzegą dróg. Nie wiem jak się tu dostałaś...
- Samantha Johns.
Oliwia zawahała się przez moment. Chciała wyjawić lordowi swoje prawdziwe nazwisko ale się zawahała. Skottowie atakują. Księżniczka w zamku mogła stać się czymś w rodzaju zakładnika.
- Jak się tu dostałaś, Samantha???
- Znaczy się...ja...ja tu nie przyjechałam...przytomna. Malcolm mnie tu przywiózł. A teraz wy go uwięziliście.
- My? Nie wydałem takiego rozkazu!
- Jak to? Przecież was widziałam... czekaj!!! To nie byliście wy! To byli Skoci!
- No właśnie. Ale...gdzie oni teraz są?
- PRZESZUKAĆ ZAMEK!!!-wrzasnęli równocześnie
Chwile później oddziały zbrojnych przemierzały korytarze. Po godzinie znaleziono ich. Siedzieli w lochach i starali się uzyskać informacje od Malcolma. Oliwia szybko zbiegła na dół. Zastała uzdrowiciela leżącego na ziemi. Podbiegła do niego.
- Malcolm! Hej! Słyszysz mnie?
- Hahaha!-zaśmiał się Skot- Jeszcze 5 minut, a nigdy byś go już nie zobaczyła!!!
- Co??? Malcolm! Co z tobą? Hej!
Nie odpowiadał. Oliwia patrzyła na niego z coraz większym przerażeniem w oczach. Ale się nie poddała. Wstała i dźwignęła nieprzytomnego medyka. Obijając się o ściany doszła do gabinetu Ormana. Ten na nią czekał. Kiedy położyła rannego na ziemi sama obok niego padła. Ale nie straciła przytomności. Po prostu była zmęczona.
- Samantha! Nic ci nie jest?
- Nie....ale Malcolm...
Uklęknęła i spojrzała na niego. Oddychał. Kamień jej spadł z serca. Żyje.
- Nie wiem co mu zrobili...naprawdę... mam nadzieję że nic złego...
- Może stracił zmysły?
Oliwia spojrzała na niego spod kaptura którego jeszcze nie zdjęła.
- Skąs ta teza?
- No wiesz...ostatnio księżniczka Night była torturowana i straciła zmysły... biedna dziewczyna.
Oliwii serce podskoczyło do gardła. Po chwili jednak się uspokoiła. To było dziwne uczucie słysząc jak biedna jesteś chociaż tak naprawdę nic ci nie dolega. Dziwne też rozmawiając z człowiekiem który mówi o tobie, a nie wie że ty to ty.
- Taaa. Biedna. Może z tego wyjdzie?
- A niby jak? Jak ludzie stracą zmysły to po nich! Broniła kraju...takie coś...
- Tak. Bardzo.......lojalne- nie mogła znaleźć innego słowa
- Tak. Bardzo. Takiego władcy nam trzeba...
- Słuchaj! Jak będziemy tak rozprawiać o jakiejś głupiej księżniczce to Malcolm może umrzeć!!!
- Widzę że się jej nie boisz.
- Jasne że nie! A niby dlaczego?!
I wtedy Oliwia zdała sobie sprawę że palnęła gafę. Każdy poddany, nawet zwiadowca nie może bezkarnie obrażać władcy. Tyle że ona tym władcą była.
- Aha. Uważaj jak jej to powiem...
- A mów se!-nie dbała już o nic
- Ah tak...no dobrze...czyli nie boisz się jej gniewu? Nie wstydzisz się ją obrażać? No boisz się o swoją karierę zwiadowcy?
- Nie. Naprawdę nie. A teraz przejdźmy do rzeczy.
- Nie mogę tego tak zostawić. Ja jestem wierny swojej księżniczce. Jak zaraz się z tego nie wymigasz wezwę straże!
Oliwia postawiła wszystko na jedną kartę. Musiała się zająć Malcolmem. I to jak najprędzej. Przybycie strażników tylko pogorszyłoby sprawę.
- Słucha no, Orman! Jeżeli naprawdę jesteś wierny księżniczce Night to zostaw mnie w spokoju!
- A czemu niby?
Oliwia wstała i podbiegła do niego. Stanęła tuż przed nim. Jedną ręką sięgnęła do kaptura i zdjęła go. Ukazała się jej twarz. Ormana zatkało. Wiedział jak wygląda księżniczka o którą toczył się spór. Teraz jednak widział jej twarz przed sobą.
- Księżniczka....Night???
- Tak. We własnej osobie. Jestem Oliwia Night. Ta jakaś tam Samantha to był tylko nick.
- Ale...jak to??? Przecież...ty normalnie funkcjonujesz...
- Wiem. I co?
- Jak to co...przecież straciłaś zmysły....
- No tak...ale ja potem odzyskałam. A teraz pomóż mi zająć się Malcolmem!
- Tak jest, wasza wysokość!
Oliwia przewróciła oczami. Nie lubiła jak ktoś się do niej tak zwracał. Ale nie miała czasu na takie odręczki. Podbiegła do leżącego uzdrowiciela. Szybko razem z Ormanem opatrzyli mu rany z których ciekła krew. Podobno tylko zemdlał. Orman położył go na swoim łożu.
- Nie chcesz się przespać, wasza wysokość?
- Nie. A czemu?
- Tak po prostu. Zanim zaczęliśmy się kłócić to chciałem cię poprosić byś przekazała królowi informację ale teraz....widzę że mam przy sobie księżniczkę.
- Ale nie jestem królem.
- To nic. Jesteś księżniczką. One też potrafią podejmować trafne decyzje. I jesteś zwiadowczynią. Powinnaś to potrafić.
- Taaa. To jedna z tych rzeczy która wychodzi mi tylko w sytuacji w terenie. Ale o co chodzi?
- Chodzi o to że musimy powstrzymać Skottów. Nie muszę ci chyba tłumaczyć co się stanie jak oni, Gallowie, Skandianie i Temudżeini zaatakują na naszą armię w jednym momencie.
- Zaatakują w kilku momentach wojny. Ale nie musisz mi mówić. Poniesiemy porażkę. A tego napewno ja nie chcę.
- A tak przy okazji...jak przegramy to... no wiesz...
- To może się dla mnie źle skończyć. Wiem. Jestem księżniczką, zwiadowcą, a do tego oni mnie nienawidzą. Chyba nie ma osoby która miałaby tak przerąbane życie po porażce. Ale cóż...to kolejny pretekst do tego by poprowadzić moją armię do zwycięstwa.
- Zamierzasz prowadzić oddział?
- Jak tylko dostanę się do Redmont, tak. Rycerze na mnie liczą. Nie mogę stchórzyć i pozostać w cieniu. Nie po to zostałam ukoronowana. To jest sprzeczne z naturą zwiadowcy, wiem. Ale ja nie tylko jestem nim. Umiem też jako tako walczyć mieczem. To wszystko łączy się w jedno. Jestem idealnym dowódcą.
- Faktycznie. O innego równie utalentowanego trudno. Tylko dowódców łapią pierwszych. Co się stanie jeśli ciebie złapią.
- Bez ryzyka nie ma wojny. W moim przypadku całe życie jest jednym wielkim ryzykiem. Miała ci się nie ukazywać. Zaryzykowałam. Miałam tu przyjść z ukrycia. Zaryzykowałam.
- Tak. Faktycznie. Ale potrzebna ci będzie pomoc tu- w Macindaw.
- Idealnie się nadasz do tego zadania, Ormanie. Możesz mi pomóc.
- Dobrze, wasza wysokość. Zrobię wszystko by cię nie złapali.
- O to już się nie martw-odezwał się głos za nimi
Stał tam Malcolm i uśmiechał się do nich promiennie. Był nieco blady ale ogólnie trzymał się dobrze.
- Nie wiedzą że jesteś księżniczką. Nie wiedzą że jesteś zwiadowcą. Zwykły człowiek. Nic więcej.
- Malcolm! Dziękuję! Wszystko w porządku?
Oliwia rzuciła się w ramiona uzdrowiciela.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top