Następna przygoda.

Ashley

Stanęliśmy na parkingu przy restauracji. Było okropnie zimno, a ja nie ubrałam dodatkowej bluzy. Guła ze mnie. Wszyscy poszliśmy na śniadanie, prócz jednego kierowcy. Najpotrzebniejsze rzeczy zabrałam ze sobą. Knajpka była mała, a za nią znajdował się ciemny i gęsty las. Normalnie powtórka z rozrywki. Weszliśmy do środka. Ciepło, przytulnie, jak na święta. Dziwne skojarzenia. Przy barze stał starszy pan. Za nim znajdowała się tablica z daniami i osobna ze śniadaniami. Dostępna była od 4.00 do 10.00 więc jeszcze było trochę czasu.
-Dzisiaj ja stawiam wam śniadanie!
Oznajmił Mike. Nawet miło z jego strony, ale trochę się zdziwiłam. Zajęliśmy duży stół. Kierowca poprosił 2 śniadania na wynos i poszedł do busa. Nie chciał z nami jeść. Jess i Emilly poprosiły o sałatki owocowe, chłopaki wzięli sobie po zestawie śniadaniowym, Sam była za racuchami z cukrem pudrem, a ja jednak za naleśnikami z dżemem i czekoladą. Do tego gorąca, owocowa herbatka. Podczas jedzenia gadaliśmy o następnej wyprawie urlopowej. Ja nie chciałam się wypowiadać na ten temat w żaden sposób.
-Co tam zajadasz?
Patrzył mi na talerz Chris.
-Naleśniki. Chcesz, mogę Ci dać do spróbowania z dżemem.
-Liczyłem na tego z czekoladą.
Zmarszczyłam nos i z uśmiechem do niego pokręciłam głową. On swoimi, brudnymi sztućcami ukroił kawałek naleśnika.
-Dobry. Już wiem, dlaczego nie chciałaś się podzielić.
Ze zmarszczonym wyrazem twarzy pogapiłam się na niego. Po chwili zabrałam mu pół tosta z prażonym jabłkiem. Na jego oczach ugryzłam duży kawałek.
-Masz za swoje.
Zaczęłam się śmiać. Mike, Matt i Sam pod nosem rechotali ze śmiechu. Chris obiął mnie ramieniem i pocałował w policzek.
-Ty mój aparacie jeden!
Położyłam głowę na jego ramieniu z uśmiechem na ustach.
-Czyli jednak jesteście razem! Wiedziałem.
Odezwał się po chwili Mike.
-Uroczo wyglądacie razem.
Powiedziała Sam.
Po jakimś czasie zbieraliśmy się do autokaru. Gdy wyszliśmy z knajpki, zauważyliśmy, że naszego autokaru nie było. Jedynie czekały na nas nasze rzeczy. Byliśmy bardzo wkurzeni. Przecież nie mogli nas tu zostawić.
-Te gnidy pojechały cholera wie gdzie, bez nas!
Em była cała czerwona. Bałam się do niej zbliżyć.
-Czemu to zrobili? Nic nie kumam.
Mike trzymał się za czapkę. Nie wiedział o co chodzi. Nie mógł w to uwierzyć.
-Na szczęście mamy swoje rzeczy. Razem na pewno jakoś wrócimy do miasta.
Pocieszała wszystkich Sam.
-Pewnie okaże się, że zgubimy się w lesie i tylko połowa z nas przeżyje.
Mina Jess nie była zadowalająca. Cały czas patrzyła na swoje zamarznięte ręce i zdrapywała skórki z paznokci. Pierwszy raz takie coś robiła. Poczułam jakieś dziwny chłód na karku. Ktoś dotykał mnie po szyi zimną dłonią. To nie był Chris, bo on stał obok mnie, a nie za mną. Czułam jak ktoś mnie dusi. Włożył mi coś do ust i po chwili ciągnął mnie po śniegu. Usłyszałam jedynie krzyk blondyna i zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top