Rozdział V

 Zostań, nie szukaj już

Gdzieś daleko

Tego co masz tu...



 Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział tak rozgwieżdżone niebo. Miał wrażenie, że to, co powtarzali starzy ludzie jest prawdą — gwiazdy będące duszami bądź oczami tych, którzy już od nas odeszli.

 Gdy nadejdzie jego czas, chciałby być gwiazdą. Mógłby obserwować nadal tych, którzy go kochali i oni też patrzyliby na niego, nawet o tym nie wiedząc. Mógłby wskazywać zagubionym drogę. Dawać nadzieję. Koić złamane serca. Oblewać świat bladym blaskiem razem z innymi zmarłymi.

 Z pewnością byłby bardziej przydatny niż teraz.

 W końcu nie byłby bezużyteczny.

******

 Mieli zamiar wyjechać następnego dnia rano, ale — jak można się było tego spodziewać — nie wyszło. Wszyscy nagle stwierdzili, że skoro i tak musieli spędzić w Tokio nadprogramową noc, to mogą wykorzystać czas na treningi.

 Kiedy więc zdołali się w końcu wywlec z sali gimnastycznej, przypominali worki zwłok. Zmęczeni, ociekający potem i znów przegrani. Uczniowie Nekomy zaś prężyli się z dumy, mimo iż wcale nie wyglądali lepiej.

 Gdy nadszedł czas pożegnania niespiesznie wymieniali ze sobą uścski dłoni, bądź — jak Tanaka i Yamamoto całych ciał.

 Tsukishima trzymał się na dystans. Kiwał głową tym, którzy na niego spojrzeli, resztę ignorował, jak zawsze. Nie lubił raczej kontaktu fizycznego. Czasem przytulał mamę lub brata i to by było na tyle.

Dobra, była jeszcze jedna osoba którą chętnie by przytulił. I nie tylko przytulił.

Nieważne.

Gdy w nocy przyszedł do pokoju, Yamaguchi już spał. Kei ułożył się na swoim śpiworze, twarzą ku niemu. Zawahał się nieco, gdy przyszło do zdejmowania okularów. Chciałby na niego popatrzeć, ale to byłoby podejrzane...

Tylko minuta. Nie więcej.

— Tsuuuukkiiii...

— Wspominałem ci chyba, że nie chcę, żebyś tak do mnie mówił?

Kuroo uśmiechnął się szeroko, gwałtownie zmniejszając odległość między sobą a młodszym chłopakiem. Po chwili został zamknięty w klatce silnych ramion, a jego płuca napełniła ostra woń mydła i pomarańczy.

Nie lubił pomarańczy. Wolał cynamon i mokrą ziemię.

— Puść mnie, Kuroo-kun.

— Nie mogę się nawet z tobą pożegnać? wyjęczał, odsuwając się. Kei prychnął, po czym odwrócił się plecami i podążył w kierunku autokaru wraz z innymi.

— Do zobaczenia. 

 Yamaguchi obejrzał się na kapitana Nekomy, nie potrafiąc zidentyfikować powodu gniewu, który odczuł w swoim sercu. Zmierzył zimnym wzrokiem obiekt swoich rozważań — co mogło się wczoraj wydarzyć między Tsukishimą a Kuroo? Dlaczego Tsukki nagle w pewnym stopniu zaakceptował kontakt fizyczny?

 Dlaczego powiedział "do zobaczenia"?

 Nie podobało mu się to.

 Wsiadł do autobusu i wybrał miejsce od okna, przymykając oczy i opierając głowę o chłodną szybę.

 Nie odezwał się ani słowem do Keia, gdy ten usiadł obok niego. Nawet nie odwrócił w jego kierunku głowy.

 Nie zobaczył zmartwionych oczu swojego przyjaciela, ani jego dłoni, którą wyciągnął, aby potrząsnąć nim i spytać, czy wszystko jest w porządku.

 Nie zobaczył też, jak z tego zrezygnował, aby mu nie przeszkadzać.

***

 Nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież był całkowicie nieszkodliwy. Nic nikomu nie zrobił. 

 Ci ludzie patrzyli na niego tak, jakby był winien co najmniej śmierci ich najbliższych. Pod złocistym blaskiem latarni ich twarze wyginały się groteskowo, przybierając postać potworów z oglądanych w dzieciństwie bajek.

 Gdy był mały, uciekał do światła.

 Teraz światło miało być obserwatorem jego agonii.

***

 Gdy dojechali na miejsce, Kei chciał wracać do domu razem z Yamaguchim. Kiedy więc trener skończył wywód o ich postępach i rzeczach, nad którymi powinni pracować, od razu do niego podszedł, chowając słuchawki do torby.

 — Hej, Yamaguchi. Chciałbyś wracać ze mną? — spytał, spoglądając przelotnie na jego twarz i kierując wzrok na wieczorne niebo, aby ukryć wykwitłe na twarzy rumieńce. Wyglądał tak uroczo...

 — Przykro mi, ale muszę jeszcze zajrzeć do kilku sklepów, mama mnie prosiła o zrobienie zakupów. — Tadashi uśmiechnął się smutno, pocierając dłonią włosy. — Wybacz. Wrócimy razem jutro, okej?

 Skinął w milczeniu głową, nie dając po sobie poznać, że go to zabolało. Naprawdę miał ochotę z nim wracać. Chciał z nim przedyskutować mecze, to, jak poprawiły się jego zagrywki, spytać o jego opinię względem jego bloków, mimo że wiedział dokładnie, co od niego usłyszy.

 Chciał... Boże, chciał po prostu spędzić trochę czasu z kimś, kto naprawdę był mu bliski. Akiteru miał się pojawić w domu dopiero za tydzień, a rodzice wciąż byli w pracy. Nie uśmiechało mu się siedzenie samemu aż do zmroku.

 Prędzej czy później jego playlista się skończy.

 Prędzej czy później zapadnie zmrok.

 Prędzej czy później zacznie się bać.

 Prędzej czy później...

***

 Skoro byli tacy wściekli, a on był taki pusty, to co za różnica? Zniszcz mnie, dobij mnie, rzuć mnie na ziemię, spraw, aby to wszystko przestało już boleć, nie mogę więcej o tym myśleć. Zniszcz mnie, zniszcz mnie, zniszcz mnie. 

 Obróć mnie w proch.

***

 Yamaguchi opuścił ostatni sklep, poprawiając torby na swoim ramieniu i balansując ostrożnie z siatkami w lewej ręce. Wyciągnął telefon i napisał wiadomość do mamy, informując ją, że ma już wszystkie zakupy i zaraz będzie w domu. Zazwyczaj sama zajmowała się takimi sprawami, ale teraz zmogła ją grypa i Tadashi musiał przejąć na siebie sporą część jej obowiązków. Razem z ojcem mieli wrażenie, że im dłużej kobieta jest chora, tym szybciej maleją ich szanse na przeżycie. Obsługi pralki nie opanował żaden z nich, na płytkach w łazience zaczął się rozwijać jakiś nowy gatunek bakterii, a kuchnia stanowiła pobojowisko zastawione przypalonymi garnkami i pudełkami po zamówionym jedzeniu.

 Uśmiechnął się do siebie, skręcając w ulicę prowadzącą do swojego domu. Na niebie już rozgościły się gwiazdy i księżyc, chociaż granat powoli zasnuwały chmury. Lubił takie wieczory jak ten: ciche, spokojne, wręcz z lekka ospałe, już bardziej letnie niż wiosenne. Nawet przez ten duszący zapach miasta, odór spalin i benzyny przebijała się delikatna woń kwiatów. 

 Lubił kwiaty.

***

 Pierwszy cios opadł na twarz. Cichy trzask, chyba złamany nos. Drugi — nogi. Upadek na chropowaty chodnik. Trzecie uderzenie sięgnęło brzucha. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku. 

 Tym razem kopniak, ciche stęknięcie — i następne ciosy, jeden po drugim. Ktoś chyba nadepnął mu na dłoń, a potem uderzył znów. Wzrok się zamglił, a ból zmusił go do przestania myśleć. Nie myślał o matce, która wiecznie kłóciła się z ojcem i nadal po cichu uzupełnia barek. Nie myślał o ojcu, który nie wracał nocami do domu. Nie myślał o bracie, który złe wspomnienia starał się ukryć pod ubraniami z długim rękawem. Nie myślał o dawnych bliznach na plecach.

 Ale o jednym nie mógł przestać myśleć, mimo iż tego właśnie pragnął najbardziej.

***

 Rozpakował zakupy. Zajrzał do mamy i sprawdził, jak się czuje. Podał jej lekarstwa, zmierzył gorączkę, przyniósł koc.

 Gdy skończył, poszedł do kuchni i zaczął szykować kolację — nic specjalnego, zwykły drobiazg dla mamy. Chcieli z ojcem utrzymać pozory, dlatego ją karmili własnoręcznie przygotowanym (w trudzie i zmęczeniu) jedzeniem, a sami co wieczór zamawiali posiłki z barku niedaleko.

 Umył  ręce i już miał zabrać się do krojenia warzyw, kiedy jego telefon zabrzęczał. Podniósł go i zerknął na wyświetlacz, unosząc brwi ze zdziwienia, kiedy ukazał mu się numer matki Keia. Odebrał, przystawiając komórkę do uszu.

 —  Dobry wieczór, Tsukishima-san. O co chodzi?

 — Kei został pobity — odezwał się cichy, złamany głos. — Właśnie jadę do niego do szpitala. Uznałam, że powinieneś wiedzieć.

 Po policzkach Yamaguchiego momentalnie spłynęły łzy.

 — Proszę podać mi adres. Zaraz będę.








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top