Rozdział IV
Zostań, kiedyś przyjdzie czas
Na pytania
I to, co teraz wciąż jeszcze przerasta nas...
Ukai planował, że rozegrają z Nekomą jeden, góra dwa poważne mecze, przeprowadzą jakieś krótkie wspólne treningi i końcowe rozciąganie, po czym zapakuje tę rozwydrzoną gromadę do ledwo żyjącego busika i odjadą w okolicach godziny szesnastej, a on zdąży spokojnie na nocną zmianę w sklepie, tak, jak się umówił.
Niestety, los zdecydowanie mu nie sprzyjał.
Jego usłużna, kochana maszyna, która nigdy nie zawiodła go w godzinie próby, postanowiła akurat owego dnia, że i ona miewa swoje humory, rozkraczając się tuż po minięciu bramy. I nagle wyimaginowane łzy z policzków Kuroo, który rozpaczał już nad rozłąką ze swoim ukochanym, złotowłosym kouhaiem, zamieniły się w prawdziwe, spowodowane nieopanowanym atakiem śmiechu.
Keishin wyszedł z autobusu i dał upust swojej złości, kopiąc kilkukrotnie w oponę pojazdu. Potem pożegnał się ze sporą ilością tlenu, wypuszczając na jednym oddechu taka wiązankę, że stojący nieopodal wraz z resztą drużyny Yamamoto zbladł. Tanaka triumfalnie zawył, wychylając się przez okno i pomagając trenerowi, podpowiadając mu inne ciekawe słówka. Jedynie stanowczy dotyk profesora Takedy na ramieniu zdołał powstrzymać Ukaia od wyplucia płuc, co było już realnym zagrożeniem.
— Keishin, dzieci słuchają. — W jego oczach zalśniły iskierki rozbawienia, kiedy zobaczył Sugawarę okładającego ogolonego na łyso chłopaka jakąś przypadkową książką, Daichiego usiłującego go powstrzymać i Asahiego, który wyglądał, jakby zobaczył ducha.
— Ryunosuke! Jeszcze raz odezwiesz się w ten sposób przy dzie—
— Zaklinam cię, Koushi, przestań go bić.
— Asahi! Uśmiechnij się, nic nikomu nie jest!
— Sugawara-senpai, ja chciałem tylko pomóc! Ej, to boli! I Noya też przeklinał!
Książka zmieniła obiekt zainteresowania, a zduszony okrzyk libero zmieszał się z chichotem wolnego już Tanaki.
— Ty konfidencie, a ja ciebie miałem za brata!
Trener jedynie uniósł wysoko brew, obrzucając Takedę wymownym spojrzeniem.
— Jesteś pewien, że słuchają?
Uśmiech rozświetlił twarz profesora, ukazując światu ukryty zazwyczaj dołeczek w policzku.
— Absolutnie pewien.
Ukai również się uśmiechnął, będąc zaskakująco bezsilnym wobec nauczyciela.
***
Tsukishima przyjął od trenera Nekomy ręcznik i udał się w kierunku łazienki, ignorując coraz to bardziej odważne zaczepki kociego kapitana. Żałował, że nie wziął ze sobą słuchawek, choć uznał wcześniej, że to bezsens i że da sobie jakoś radę bez nich w kilkumetrowym korytarzu — niestety, Kuroo dobitnie uświadomił go, jak bardzo się mylił.
— Kruczku, dlaczego ode mnie uciekasz? Czyżby nie podobało ci się moje towarzystwo? — Tetsurou stanął w drzwiach do łazienki, zgrabnie tarasując mu przejście. Kei zmarszczył gniewnie brwi, powstrzymując się cudem od zdzielenia irytującego towarzysza pierwszą rzeczą, która wpadłaby mu w ręce.
— A niby dlaczego miałoby mi się podobać? — spytał, spoglądając nań hardo. Chłopak uśmiechnął się, w swoim mniemaniu, zniewalająco, przeczesując palcami włosy.
— Dlatego, że jestem niebywale przystojny?
— Nie jesteś w moim typie, więc ten argument raczej mnie nie przekonuje.
Nie, Kuroo zdecydowanie nie mógł się mu podobać. Ale kto inny jak najbardziej.
— Tsukki, nie bądź taki!
Jeśli kiedykolwiek czuł się przy kimś skrępowany bądź wart mniej niż te przysłowiowe zero, to było to właśnie teraz. Odraza we wzroku Tsukishimy sprawiła, iż poczuł się strasznie mały. Zwalczył jednakże szybko to przejmujące uczucie; kto to widział, aby ktokolwiek wprawiał go w zakłopotanie?
— Nie mów tak do mnie. — Chłód głosu chłopaka był niemalże namacalny, ale Tetsurou musiał ciągnąć do końca grę, w którą próbował grać, czyż nie? Przybrał na twarz pewny siebie, wszystkowiedzący uśmiech.
— A to niby dlaczego?
— Chociażby dlatego, że sobie tego nie życzę.
— Gdy mówi tak do ciebie ten... Yamaguchi? Tak, Yamaguchi! Wtedy jakoś ci to nie przeszkadza! — Wiedział dobrze, jak nazywa się najbliższy przyjaciel Keia. Potrzebował tylko sygnału, drobnego znaku, który potwierdziłby jego przypuszczenia.
Oto i jest: zdradziecki rumieniec pnący się powoli po wysmukłej szyi. Nim Tsukishima zdążył wymyślić jakąś odpowiedź, Kuroo zagwizdał.
— Ohohoho, kto by pomyślał... Yamaguchi Tadashi. Nie mam pojęcia, co ci się w nim spodobało, ale spróbujemy temu zaradzić, chłopie. Ale masz koszmarny gust, nie mogłeś się zabujać na zabój we mnie?
Żelazne palce owinęły się wokół nadgarstka blokującego i pociągnęły go pustym korytarzem, a Tsukki mógł tylko zastanawiać się, co zrobił nie tak.
******
— Hej, Yamaguchi!
Ciepły głos rezerwowego rozgrywającego Karasuno podniósł temperaturę w pustym pomieszczeniu o kilkanaście stopni — przynajmniej tak właśnie wydawało się Tadashiemu, który siedział w ich wspólnej sypialni samotnie, czekając na swojego najlepszego przyjaciela.
— Hej, Sugawara - kun. Wiesz może, gdzie się wszyscy podziali? — Uśmiechnął się automatycznie do srebrnowłosego, spoglądając na niego z podłogi.
— Większość chłopaków poszła zacieśniać znajomości z Nekomą. Czekasz na Tsukishimę? Widziałem, jak Kuroo go gdzieś ciągnie.
Udał, że wcale go to nie rusza. Że wcale nie ukuła go gdzieś między żebrami myśl, że Kuroo i Tsukki, jego Tsukki, w jakimś magazynie albo pustej sali...
Nie boli. Dlaczego miałoby boleć? Przecież nic ich nie łączy. Przyjaźń jedynie.
Co się z tobą dzieje, Yamaguchi? Nie twój.
Po za tym, Tsukki by tego nie zrobił.
Nie twój.
— Jeśli chcesz, to mam gorącą czekoladę — rzucił starszy. Podszedł do torby i po chwili wyciągnął z niej termos wraz z dwoma kubkami. Jeden z nich podał Tadashiemu, nawet nie czekając, aż ten się zgodzi. Usiadł przy nim na śpiworze, należącym do niego samego — ustalili wcześniej, że dla dobra ogółu będą leżeć jak najdalej od Kageyamy i Hinaty. W końcu nikt nie chciał rozlewu krwi.
— Szczerze mówiąc, chciałem z tobą porozmawiać — oznajmił Koushi, napełniając kubki płynnym szczęściem. Yamaguchi spojrzał na niego, marszcząc brwi.
— Chodzi o coś konkretnego? — spytał, upijając łyk. Czekolada przyjemnie rozgrzała go od środka, a on otulił palcami naczynie, żeby jeszcze zwiększyć odczuwane ciepło. Napił się znowu.
— Co łączy ciebie i Tsukishimę?
Opluł się napojem.
— N-nic! Jesteśmy tylko przyjaciółmi! — wyjąkał, rumieniąc się gwałtownie, czego niemal natychmiast pożałował, widząc spojrzenie rezerwowego rozgrywającego.
Ten jedynie skosztował swojego napoju, po czym spojrzał młodszemu koledze uważnie w oczy.
— Yamaguchi. Nie chcę cię w żaden sposób zawstydzić. Chciałbym ci pomóc, w miarę możliwości. Wiem dobrze, jak ukrywanie uczuć może zatruć życie. I jak lżej ci się zrobi, jeśli to z siebie wyrzucisz.
Chłopak milczał, zastanawiając się nad słowami swojego senpaia. To nie tak, że nie chciał z nim rozmawiać. On po prostu...
Po prostu naprawdę nie wiedział, co czuje. Nie miał pojęcia.
Wiedział, że coś czuje. Musiał. Ale cóż to było? Przywiązanie? Uwielbienie? Tak, te dwa by się zgadzały. Ale dlaczego ma wrażenie, że to jakoś... Zbyt mało?
Czyżby był zakochany?
— Sugawara - senpai, ja... To nie jest tak, że ci nie ufam. I że nie wierzę, iż ta rozmowa pozostanie w tajemnicy. Problem w tym, że ja... Ja nie mam pojęcia, co czuję do Tsukkiego. Naprawdę.
Spodziewał się, że Koushi będzie miał go za idiotę. Pociągnął łyk czekolady i dopiero po takim pokrzepieniu zdołał podnieść głowę i spojrzeć mu w oczy.
Jakim zaskoczeniem był dla niego fakt, że Sugawara uśmiechał się do niego ciepło, a w jego oczach widać było troskę i pełne zrozumienie?
Olbrzymim.
— Rozumiem to aż za dobrze. Posłuchaj...
Przemknęło mu przez myśl, że właśnie zrobił coming out przez drużynową mamą.
***
— Sprawa jest prosta. Jutro rano wpycham was do schowka, robicie, co macie zrobić i jesteście parą.
— To, że ty znajdujesz w taki sposób dziewczyny nie oznacza, że ja również.
— Hola, hola, ja jestem wierny mojemu kotu. Bez przesady.
Tsukishima potarł dłonią skroń i ziewnął cicho. Zaczął już żałować, że przyznał się Tetsurou do uczuć, jakie żywił do Yamaguchiego. Faktem jednak było, że nie miał wyboru — koci kapitan zagroził, że jeśli mu wszystkiego nie wyjaśni, to on sam dowie się tego, do czego ów nie chce się przyznać od Tadashiego.
— To co powiesz na to: załatwiam wam pustą salkę, płatki róż świece, nastrojowa muzyka... Wszystko kulturalnie i tak, jak trzeba. Nawet futon mogę wam skombinować, jak ładnie poprosisz.
Wymowne milczenie i zabójcze spojrzenie spode łba.
— ... Nie? Tsukishima, zaraz skończą mi się pomysły!
— Dzięki Bogu.
— Mówił ci już ktoś, że jesteś niemiły?
— Nie tylko niemiły.
Tetsurou zamruczał gardłowo, chowając twarz w dłoniach. Kei jedynie patrzył na jego lekko drżące ramiona, nie ruszając się z miejsca. Stali na dachu szkoły i było już stosunkowo chłodno, ale nie dawał po sobie tego poznać.
— Słuchaj, ta sytuacja musi być cholernie niezręczna dla was obu — oznajmił, nad wyraz poważnie — więc najlepiej będzie, jak w końcu mu to wszystko wyjaśnisz. Tobie ulży. Jemu ulży. Nawet jeśli nie czuje tego samego, co ty, to jestem pewien, że cię nie porzuci. Wasza przyjaźń zbyt wiele dla niego znaczy. Pomyśl o tym, Mount Evereście.
Tetsurou odwrócił się z zamiarem wyjścia, ale powstrzymał go głos blondyna.
— Kuroo - kun.
— Tak?
Nagle zauważyli, że niebo tej nocy niemal tonie w gwiazdach. Księżyc oświetlał ich zmęczone twarze, topiąc wszystko w jasnym, chłodnym blasku.
— Przerasta mnie to — oznajmił głosem wypranym z uczuć. — Przerasta mnie to, że nie mogę bez niego żyć. Że wiem, ile ma piegów na policzkach. Ile słodzi. Na którym boku zasypia. Ja...
Nie pomyślałby nigdy, że chciałby być kiedyś przytulony przez Kuroo Tetsurou.
Ale teraz było mu to dziwnie potrzebne.
***
— Ja... To mnie przerasta, Sugawara - kun. Wiem, którymi palcami zawsze poprawia okulary. Jakiego mydła używa. Jaki koszmar spędzał mu sen z powiek, gdy był dzieckiem. Znam jego ulubioną piosenkę. Ja po prostu...
— Hej, Yamaguchi. Na tym to polega, nie? Ale... Hej, nie płacz!
Usiłował powstrzymać potok łez ściekających mu po policzkach. Otarł je rękawem. Zasłonił twarz. Zdławił szloch w gardle.
Na próżno.
Przestał dopiero, kiedy ramiona Koushiego delikatnie przyciągnęły go do siebie; zdecydowanie wolałby, aby były to inne ręce.
Ale lepsze to niż nic, czyż nie?
XXxxXXXxxxxX
Wiem, że częstotliwość dodawania rozdziałów nie jest zadowalająca, ale niestety, mam teraz nawał konkursów. Obecnie jestem chora, więc staram się jakoś nadgonić prace, ale wiecie, jak to jest...
Ze smutkiem oznajmiam, że to opowiadanie powoli zmierza ku końcowi! Zostały jeszcze trzy rozdziały, tak myślę. No, chyba że pokuszę się o jakiś epilog...
Jeśli tak, to jesteśmy równo w połowie. c:
Dziękuję serdecznie za każde miłe słówko. Mam nadzieję, że spodoba się wam i ta część.
A, mam pomysł na ff o Kurokenie. Sceneria po apokalipsie, zdziesiątkowane społeczeństwo usiłuje odbudować wyniszczony świat od samych fundamentów. Co wy na to? Czy może jednak wolicie, abym pozostała w tematyce typowo uczuciowej?
Bo KuroKen zacznę tak, czy siak. Obiecałam. :<
~Rednightlock
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top