Rozdział III

 Zostań, choć nie stać mnie

 Na to wszystko

 Co mi możesz dać...


 Wysłużony autobus tłukł się wiernie dziurawymi drogami, prowadzony pewną ręką profesora Takedy. Ów dyskutował równocześnie z trenerem Ukaiem, który sprawiał wrażenie nad wyraz zaabsorbowanego rozmową. Mimo jakiegoś poruszającego ich oboje tematu starali się być w miarę cicho, aby nie zakłócać miarowych oddechów i chrapania dobywającego się, bodajże, z gardła Nishynoi albo Tanaki. A może ich obu...?

 Zawodnicy siadali parami których można się było po nich spodziewać: rodzice drużyny razem, za nimi Ryu i Ennoshita, naprzeciwko Asahi i Noya, w międzyczasie Kageyama z Hinatą, Kinoshita i Narita, menadżerki.

 I, oczywiście, on.

 Oczywiście, z Yamaguchim. Czego chyba powolutku zaczynał żałować.

 Na początku podróży Tadashi starał się trzymać, mimo ziewania co rusz rozdzierającego jego spierzchnięte usta i klejących się uparcie oczu. Serce Tsukkiego stało się nadzwyczaj wysportowane — przy każdej podobnej czynności wykonywało skoki bardziej imponujące niż te, które prezentowała Krewetka. Jego wzrok bezwiednie krążył po uśpionej twarzy i szukał nowych gwiazdozbiorów na jego policzkach, teraz lekko zarumienionych.

 Potem odwracał się do okna aby zlikwidować czerwień palącą jego lico — i zaczynał wycieczkę od nowa, w myślach przeklinając własną słabość. Miał wrażenie, że Yamaguchi rzucił na niego jakiś urok. Chociaż nie, prędzej uwierzyłby, że Eros maczał w tym palce. Tadashi wydawał się nazbyt prostolinijny aby sobie z nim tak pogrywać.

 Czy on właśnie na poważnie wziął pod uwagę opcję zaklęcia?

 Niedobrze, cholera. Bardzo niedobrze.

 Głowa Yamaguchiego drgnęła i opadła nagle na kolana Keia, a ten poczuł, jak jego serce się zatrzymało, po czym ruszyło podwójnie szybszym rytmem. Zamknął na chwile oczy, by uspokoić myśli, ale pod powiekami ukazała się mu ta sama twarz, od której pragnął uciec. Odetchnął kilka razy głęboko, przełknął ślinę i zerknął na swoje kolana spod zasłony rzęs, licząc, że te ciepło i ciężar to jedynie wyobrażenie, a przyjaciel jakimś sposobem usiadł znów prosto.

 Niestety — a może stety? —tak się nie stało. Tadashi nadal był, tak samo realny jak wcześniej. Jego policzek opierał się na udach Tsukishimy, podskakując na każdej nierówności drogi. Kosmyki włosów opadały na bladą cerę, na którą miał teraz widok lepszy niż kiedykolwiek. No, może nie licząc tych okazji, kiedy patrzył na niego podczas snu. I znów— konstelacje, konstelacje, konstelacje.

 Oszałamiający zapach cynamonu.

 Dawniej nie lubił cynamonu.

 Piegów też nie.

 Pośród dźwięków wydobywających się z jego słuchawek, konkretniej playlisty z utworami Mozarta, gdy wschodzące słońce oblewało drogę leniwie wijącą się przed nimi, w cichym akompaniamencie oddechów jego drużyny i z obiektem własnych westchnień bliżej niż kiedykolwiek...

 To tutaj Tsukishima Kei odnalazł swoje szczęście.

***

 Gdy Tadashi się obudził, był czerwony jak truskawka. Porównanie, wziąwszy pod uwagę brązowe plamki na jego cerze,  wydawało się Tsukishimie idealne.

 — Przepraszam, Tsukki! Nawet nie wiem, kiedy odpłynąłem! — kajał się, pocierając dłońmi zaspane oczy i, na dodatek, bezczelnie uroczo ziewając. Kei zignorował koziołkujące serce i machnął ręką.

 — Nic się nie stało, Yamaguchi — odparł lakonicznie, odwracając się twarzą ku szybie.

 Przecież nie musiał wiedzieć, że się stało. Nie ma potrzeby.

***

 Tłumek nastolatków dumnie nazywany drużyną wywlókł się z autokaru na parking, osłaniając oczy dłońmi, co do jednego. Noya i Tanaka odważyli się jeszcze skomentować werbalnie zbyt wielką — jak dlań — jasność słonecznych promieni, z pewnością większą niż dnia wczorajszego. Tsukishima prychnął jedynie dumnie pod nosem, kierując się wraz ze wszystkimi w stronę budynku. Szedł z Yamaguchim na końcu, świadom aż nazbyt, co go tam czeka.

 A może raczej— kto.

 — Czterooki! — gromki głos przebił się przez gwar rozmów prowadzonych na sali gimnastycznej. — I całe sławetne Karasuno!

 Kuroo Tetsurou, w całej jego okazałości, opuścił boisko i podszedł do Daichiego, wymieniając z nim równie miażdżący uścisk dłoni, co zawsze. Stało się to już ich osobistym rytuałem, czymś w rodzaju utwierdzenia tego drugiego w przekonaniu, że ten pierwszy nie da sobie w kaszę dmuchać i że ma za sobą porządną, silna drużynę.

 I kolejny rytuał — olanie całego zespołu na rzecz podejścia do jednej, jedynej osoby.

 — No, no, kogo my tu mamy? — Imitował zaskoczenie, unosząc dłonią grzywkę, jakby chciał na niego spojrzeć i ukrytym okiem, tak dla pewności. — Czyżby to mój Mount Everest? Wydaje mi się, czy znowu urosłeś?

 — Naruszasz moją przestrzeń osobistą.

 Jak mógł się spodziewać, został kompletnie zignorowany; pociągnięcie za włosy, wytargany policzek i szarpnięte okulary. Drużyna wpatrywała się w nich z uśmiechami, a on czuł tylko irytację zaciskającą powoli chłodne palce na jego duszy.

 — Skończyłeś już, Kuroo-kun? — spytał zimnym głosem, stanowczo odsuwając się od starszego. Reszta nastolatków już się rozproszyła, wdając się parami i trójkami w dyskusje bądź przygotowując się do meczu. On tylko uśmiechnął się szerzej, poruszając zawadiacko brwiami.

 — Liczę na dobre bloki dzisiaj — wymruczał, odwracając się i ruszając w kierunku swojej drużyny. — Ostatnio nie ma nikogo z kim mógłbym walczyć na równi.

 — Przegrana w eliminacjach wcale na to nie wskazuje — odgryzł się, podążając w kierunku szatni. Oczekiwał kolejnej ciętej riposty, ale takowej nie usłyszał.

 Niektóre rany widocznie były jednak zbyt świeże.

***

 Pierwszy set przegrali. Pojawił się na boisku jedynie dwa razy, przelotem; Ukai testował umiejętności zawodników w niestandardowych kombinacjach, wstawiał rezerwowych.

 Ale teraz nadszedł jego czas.

 Osiemnaście do dwudziestu jeden. Dumna jedenastka wchodzi na boisko, od razu zmieniając aurę po własnej stronie siatki.

 Ustawił się na swojej pozycji. Pierwsza zagrywka z ich strony, odebrana idealnie przez Yaku. Piłka popędziła prosto do Kenmy, a wtedy czas jakby się zatrzymał.

 Co zrobi? Do kogo wystawi?

 Myśli Tsukishimy pędziły szybciej niż kiedykolwiek, oceniając sytuację. Lev? Kuuro? Atak z drugiej linii?

 Jego ciało poruszył się automatycznie. Skoczył tak wysoko, jak tylko mógł, unosząc wysoko dłonie. Piłka uderzyła o nie z całej siły i natychmiast została posłana tam, skąd przyszła, wbijając się w parkiet. Libero nie zdążył zareagować przytłoczony szybkością akcji.

 Kei przez chwilę widział wszystko na raz. Każdy najmniejszy szczegół, począwszy od twarzy przeciwników poprzez fakturę lecącej ku niemu piłki.

 Gdy wylądował, atmosfera się zmieniła. Powietrze stężało, ktoś wstrzymał oddech.

 Mina Kuroo wyrażała więcej niż tysiąc słów.

***

Yamaguchi spodziewał się, że prędzej czy później wejdzie na boisko. Jego zagrywka była już całkiem dobra, a każda okazja aby ją ćwiczyć musiała być wykorzystana.

 Ustawił się przed linią, ściskając mocno piłkę. Czuł jej fakturę pod palcami, gdy podnosił ją do twarzy, gdy się przygotowywał. Dobre uderzenie, powtarzał sobie w myślach. Wszystko zależy od tego.

 Uniósł ramiona, o których Kei pomyślał, siedząc na ławce, że wyglądają jak ptasie skrzydła. Dość silne by unieść go w niebiosa, za słabe, aby móc go obronić.

 Piłka opadła tuż przed rękoma przyjmującego. I tak jeszcze kilka razy, dość dużo, aby zdobyć przewagę.

***

 Drugi set wygrali. Z trzecim nie poszło już tak dobrze — Karasuno znów poznało gorzki smak porażki. Wbrew pozorom jednak, byli z siebie stosunkowo zadowoleni, mając świadomość, że wciąż się rozwijają dążąc do pokonania Aoby Josai.

 Gdy siedzieli na ławkach łapiąc oddechy i opróżniając łapczywie butelki z wodą, trener patrzył na nich uważnie.

 — To był całkiem porządny mecz. Hinata, Kageyama, wasza dopracowana wystawa jest naprawdę genialną bronią, oby tak dalej. Musimy dotrzymać Nekomie kroku w obronie i synchronizacji, a jestem pewien, że możemy wygrać kolejny mecz. Yamaguchi, bardzo ładnie dzisiaj serwowałeś, pięknie nabiłeś nam punktów.

 Keishin przeczesał grzywkę palcami i przeniósł wzrok na Keia.

 — Bardzo dobre bloki, Tsukishima. Zatrzymanie asa sam na sam? Jeszcze trochę i będziesz naszą kolejna tajna bronią.

 Młody Ukai był dobrym trenerem. Wiedział, na czym konkretnie zależało każdemu zawodnikowi: Asahi starał się wypracować zagrywkę sposobem górnym, Shouyou nie chciał już nigdy rozbić się o mur, Tobio nie wyobrażał sobie zostać znów na boisku sam.

 Potrafił im pomóc to osiągnąć.

 Jemu również.

 Bo chociaż Tsukishima Kei często się zgrywał i kpił sobie z emocji i przywiązania, skrycie wiedział jedno.

 Jedyne, na czym mu jeszcze zależy to siatkówka i pewien chłopak o ramionach niby ptasie skrzydła.


XxXxXxXxXx

 Nie umiem w opisy gry. Nie po północy, to na pewno.

 Aj, kto żyw - planuję serię angstów z hq. Nic innego, czyste cierpienie pod każdą postacią, rany fizyczne i psychiczne, czego tylko dusza zapragnie. Muszę wziąć odwet na moim parabatai (wiem, że to czytasz). Ktoś chętny do czytania? c':

 Do następnego.

 ~Rednightlock

(na angsty raczej już nie ma co liczyć, ale kuroken powinien niedługo wrócić. chyba).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top