03. looking for answers

Podczas gdy ona zajęła się czytaniem swojego szczegółowego planu po raz kolejny, Syriusz wcinał po kolei wszystkie słodycze.

— Kurwa, Black, nie mlaskaj tak — syknęła.

Chłopak tylko uśmiechnął się pod nosem.

Tkwili w Miodowym Królestwie już którąś godzinę, nudząc się niemiłosiernie. O tyle o ile spokojna natura Grace pozwalała jej na bezczynne siedzenie przez dłuższy czas, o tyle ruchliwy Syriusz nie potrafił usiedzieć na dupsku ani jednej minuty.

Łaził po sklepie, przeglądając kolejne słodycze, co jakiś czas wciskając jakiś do ust. Podśpiewywał coś pod nosem i zachowywał się nadzwyczaj irytująco.

Wreszcie znużyło mu się to bezsensowne łażenie, a że kieszenie miał już po brzegi wypchane słodkościami, usiadł na podłodze obok szatynki.

— Może zabijemy czas jakąś rozmową, co ty na to? — zaproponował i rozpakował kolejnego cukierka. Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie.

— To ma być jakiś podstęp?

Prychnął pod nosem.

— Typowa Ślizgonka. Wszędzie widzisz tylko kłamstwo, podstęp i oszustwo. Wiesz, że istnieje coś takiego jak bezinteresowność? — wyszczerzył się.

W odpowiedzi westchnęła głęboko.

— Dobra, porozmawiajmy. Zacznij od opowiedzeniu mi o tej swojej mapie. Co to za dziwactwo i jak to zrobiłeś?

Syriusz wyglądał na zadowolonego. Schlebiało mu, że Grace sama zapytała go o tą konkretną rzecz, o dzieło jego własnych rąk, z którego był tak dumny.

Opowiedział jej więc o mapie. O jej tworzeniu wraz z przyjaciółmi na piątym roku, o dogłębnym poznawaniu zamku, o jej zastosowaniu. Dziewczyna starała się tego nie ukazywać, ale jej twarz zdradzała zainteresowanie.

— Sami to zrobiliście? — nie dowierzała. — Ciekawe. No ale chwila, bo jednej rzeczy nie rozumiem. Skoro to jest wasz mały sekret, to dlaczego mi o niej powiedziałeś? Praktycznie się nie znamy.

Zamyślił się na moment.

— Powiedzmy, że nie miałem wyjścia. Chciałem pomóc znajomej w potrzebie. — mrugnął do niej porozumiewawczo. Ona uniosła brwi. — Ślizgoni to naprawdę interesujące istoty.

Spojrzała na niego z powątpiewaniem.

— Mówisz tak, jakbyśmy nie byli czarodziejami.

— A jesteście? — zażartował. W odpowiedzi usłyszał tylko prychnięcie.

Znów zapadła cisza, ale żadne z nich nie miało ochoty jej przerywać. Grace wyglądała na bardzo zainteresowaną skórkami przy paznokciach, a Syriusz korzystając z jej nieuwagi, posyłał jej ukradkowe spojrzenia. Nigdy nie potrafił zrozumieć uczniów z domu Slytherina — ich sposób rozumowania i zachowanie dla niego, jako Gryfona, zawsze pozostawały niezrozumiane. Obecna tutaj dziewczyna była jedną z tych osób, Ślizgonką z krwi i kości. Nie rozumiał jej, ale ciągnęło go do niej. Nie byłby sobą, gdyby dał jej tak po prostu odejść.

— Powiesz mi coś? — podniosła głowę i utkwiła wzrok w jednym punkcie gdzieś przy głowie chłopaka. On gwizdnął cicho z ciekawością. — Po co właściwie tu jesteś? Nie pytam złośliwie, po prostu nie wiem, jaki masz interes w moich sprawach rodzinnych. Chciałam zrobić sobie dzień czy dwa wolnego od szkoły, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, które męczyło mnie od dzieciństwa i które zadaję sobie codziennie. A ty? Po cholerę wybrałeś się ze mną?

Aż się zdziwił, że w jej głosie nie było słychać powątpiewania ani kpiny. Czyżby pierwszy raz odkąd się poznali zadawała mu pytanie bez użycia sarkazmu? Ciężkie do uwierzenia. Chyba ta sprawa faktycznie miała dla niej ogromne znaczenie.

Black schował ręce w kieszeniach. 

— Nudziło mi się trochę. — odpowiedział z rozbawieniem.

Ta odpowiedź ani trochę jej nie satysfakcjonowała. Ale to było wszystko na co mogła liczyć.

🐾

Leniwie otworzyła powieki, gdy ktoś z całej siły nią potrząsnął. Chwilę jej zajęło dojście do siebie i przypomnienie, gdzie się znajduje. To na pewno nie było dormitorium prefekta Slytherinu. Zimna podłoga i dziwny zapach nie wydawały się znajome. Dopiero rzędy słodkości poustawiane na półkach pozwoliły jej skojarzyć to miejsce. Miodowe Królestwo. Nawet nie pamiętała kiedy zasnęła. Za szybą sklepową słońce powoli wstawało, a ktoś bez przerwy krzyczał jej do ucha: ''musimy spadać!''.

— O chuja chodzi... — wymamrotała, wciąż w sennym amoku. — Błagam cię, kimkolwiek jesteś, nie wrzeszcz mi tak do ucha.

Ta osoba mruknęła parę niezrozumiałych słów pod nosem i złapała ją pod ramię. Ona jednak zapewniła, że da sobie radę. Przetarła oczy i nieprzytomnie spojrzała na nieco złego Syriusza.

— Nie wierzę, że tutaj spaliśmy. Która godzina?

— Zbyt późna. Zaraz otworzą sklep, słyszałem kogoś na zapleczu. Musimy niepostrzeżenie zabrać się stąd bez robienia szumu i rabanu. — ustalił chłopak.

— Świetnie. A więc jaki jest plan?

Usłyszeli zbliżające się kroki, więc w mgnieniu oka schowali się za regałem. Starsza kobieta na szczęście ich nie zauważyła, tylko podeszła do drzwi i otworzyła je mosiężnym kluczem. Zmieniła szyld i skierowała się z powrotem w stronę kasy.

— BIEGNIJ! — zawołał Black i ruszył się pędem w stronę drzwi. Grace nie pozostawała w tyle i podążyła za nim. Oni byli już na zewnątrz, zanim sprzedawczyni zdążyła się odwrócić. Dla bezpieczeństwa biegli jeszcze przez dwie przecznice i zatrzymali się w jakimś zaułku, starając się złapać oddech. 

Udało im się ulotnić z Miodowego Królestwa bez zauważenia, ale wciąż musieli pozostać czujni. Ich rówieśnicy z pewnością już spostrzegli ich nieobecność, w końcu w szkole zbliżał się czas rozpoczęcia lekcji. I to właśnie dlatego musieli oddalić się od zamku jak najszybciej, nim ktokolwiek zacznie ich szukać.

— Dobra. I co robimy teraz? — zapytał brunet. — Ja z chęcią skoczyłbym na kremowe piwo.

— Skup się — zestrofowała go łagodnie, rozglądając się na boki. — Teraz musimy udać się pod ten adres. Tam mamy dostać jakieś informacje. 

Podała mu świstek pergaminu z niewyraźnym napisem. Po chwili sprzeczania się co do położenia owej ulicy, wyruszyli w drogę. Grace nieufnie spoglądała na powoli budzące się ze snu miasteczko, za to Syriusz swobodnie podziwiał szyldy sklepowe. Właśnie zaczął opowiadać jej o ostatnim żarcie, który wykręcił razem z Huncwotami, kiedy okazało się, że znajdują się pod adresem zapisanym na kartce.

Chłopak bardzo chciał wejść do środka przez boczne okno albo wykręcić mieszkańcom jakiegoś psikusa, ale Ślizgonka go zatrzymała. Nie mogli robić wokół siebie niepotrzebnego szumu. Po prostu zapukała do ciężkich, brązowych drzwi, mając nadzieję, że zastanie kogoś z domowników.

Po dłuższej chwili czekania otworzyła im siwa staruszka, opierająca się na lasce. Jej twarz w całości była pokryta zmarszczkami, ale wyglądała przyjaźnie.

— Wchodźcie, już, szybko.

Zaprosiła ich do środka nim żadne z nich zdążyło się w ogóle przedstawić. Grace zagryzła wargę z zainteresowania. Nie znała tej staruszki, ale ona znała nią? Syriusz wzruszył ramionami i jako pierwszy przekroczył próg. 

Wnętrze okazało się osobliwe — ściany obwieszone dziwnymi obrazami, wazy bez kwiatów, odcięte do połowy firanki. Dodatkowo wszędzie pachniało kadzidłem i starymi skarpetami. Z monstrualnej szafy zeskoczył chuderlawy kot, prawie przyprawiając Syriusza o zawał.

— Koty to podstępne stworzenia — szepnął dziewczynie do ucha. — Kiedyś jeden prawie wydrapał mi oczy, kiedy grałem w quidditcha.

Popatrzyła na niego jak na wariata. Jakim cudem biedne zwierzę miało go niby skrzywdzić, kiedy on był w powietrzu? Zaśmiała się cicho, ale chłopak zdawał się być śmiertelnie poważny, unosząc przekonująco brwi go góry. Przemilczała już więc tę sprawę.

Mieszkanka domu poleciła im zająć miejsca przy rozklekotanych krzesłach, sama stając przy oknie i wyglądając przez nie. Kilka minut panowało milczenie, które wreszcie przerwała Ślizgonka.

— Znalazłam pani adres w starych listach mojego dziadka — wytłumaczyła, mimo że nikt o to nie zapytał. — Chyba znała go pani. Zastanawiałam się, co może mi pani powiedzieć na temat mojego nazwiska, Winters. Poddaję w wątpliwość moje należenie do tej rodziny, dlatego miałam nadzieję, że jest mi pani w stanie dać jakieś informacje.

Kobieta nie ruszyła się ani o centymetr. Nie odzywała się następny moment, więc nowo przybyli poczęli się zastanawiać, czy w ogóle cokolwiek im powie. Wreszcie odwróciła się od okna.

— Oczywiście znam nazwisko Winters. Chodziłam do Hogwartu z Brutusem Winters, byliśmy na jednym roku, przyjaźniliśmy się. Ożenił się z młodą czarodziejką od razu po ukończeniu szkoły. Ona była w ciąży, kiedy on zmarł. Owym dzieckiem był Gregor Winters, twój ojciec. Rozumiem twoje obawy co do pochodzenia, jeśli chcesz je rozwiać, niestety ci nie pomogę, ale wskażę ci osobę, która będzie w stanie.

Jej samopiszące pióro w mig zapisało na arkuszu pergaminu parę słów i kobieta wręczyła pergamin Grace.

— Musicie udać się do Londynu. Tam znajdziesz wszystkie odpowiedzi. 

Gdy oboje podziękowali i opuścili dom tajemniczej kobiety, Grace podrapała się po brodzie, głęboko myśląc.

— Nie sądziłam, że będzie trzeba wybrać się tak daleko, ale cóż. Chyba jedziemy do Londynu.

Syriusz zapiał z radości, za co otrzymał żartobliwe trzepnięcie w ramię.

🐾

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top