Rozdział 25

Jechaliśmy dosyć długo. Rozpadał się deszcz, który uderzał o przednie okno auto. Wycieraczki szalały, nie nadążając za ścieraniem grubej warstwy wody. Siedziałam skulona na tylnych siedzeniach. Harry siedział niedaleko mnie, zaś dwóch mało m znajomych chłopaków zajmowali przednie miejsca. Łzy spływały po moich policzkach, jak deszcz po bocznej szybie o którą byłam oparta. Bałam się. Czułam dezorientację. Nie wiedziałam co myśleć.

W końcu zatrzymaliśmy się na małej stacji benzynowej. Oświetlona jedynie kilkoma ulicznymi lampami, mieściła się obok ogromnej polany, która kończyła się lasem. Już dawno wyjechaliśmy z autostrady i od kilku godzin podążaliśmy lokalnymi drogami.

– Zatankuję, a później kupię coś do jedzenie – odezwał się Harry, a po chwili spojrzał na mnie. – Chcesz coś?

Pokiwałam przecząco głowa.

– I tak ci coś kupię. – Puścił mi oczko. Chłopak opuścił auto, wraz ze swoim kolegą Louisem.

Jedyne czego chciałam to wrócić do domu, a czułam, że tego niestety nie ma do zaoferowania Harry. Spojrzałam na przednie lusterko, mój wzrok skrzyżował się wraz z Zaynem. Prędko odwróciłam się, kiedy ten się zaśmiał. Podkuliłam bardziej nogi, obejmując je swoimi ramionami.

– Gdzie mnie zawozicie? – spytała cicho.

– Niespodzianka – odpowiedział Zayn. Chłopak postukiwał palcami o kierownicę w rytmie muzyki, która dobiegała z radia. Nagle jego telefon zawibrował, a ten prędko wysiadł z auta, uprzednio rzucając w moją stronę: – Harry zapomniał portfela. Nie waż się opuścić tego pojazdu, mała.

Zostawił niezablokowane przednie drzwi. To była moja szansa od losu. Moje serce zaczęło mocniej bić. Facet oddalił się w stronę stojącego w wejściu stacji benzynowej Harryego. Przełknęłam ślinę. Deszcz lał coraz mocniej, a my znajdowaliśmy się na jakimś pustkowi. Miałam pewne obawy, czy aby na pewno uciekać. Co jeśli poza autem czekały mnie jeszcze gorsze rzeczy?

Zerknęłam raz jeszcze w stronę chłopaków, Zayn już wręczał portfel Harryemu. Ostatnia szansa.

Ruszyłam. Szybko przeskoczyłam na siedzenie kierowcy i czym prędzej otwarłam drzwi. Wyskoczyłam czym prędzej ze środka i biegiem ruszyłam na przód. Krople deszczu od razu zaczęły obijać się o skórę mojej twarzy. Zasłaniały mi widoczność wraz ze łzami, które ciurkiem spływały po policzkach.

Biegłam ile sił w nogach. Tak szybko, jak tylko płuca mi dały. Oddalałam się coraz bardziej, aż usłyszałam krzyk Zayna. Musiałam przyspieszyć. Zostawić ich jak najbardziej w tyle. Miałam przewagę, ponieważ było powoli ciemno, zaś pogoda utrudniała widoczność. Szybko wbiegłam na polanę, która gęsto obrośnięta była dziko rosnącymi chwastami. Ziemia była grząska, na dodatek gdzieniegdzie pojawiły się już duże błotne kałuże. Musiałam uważać i sprawnie przeskakiwać je, aby się nie przewrócić.

Odwróciłam się na moment, po czym przyspieszyłam. Zayn był niedaleko mnie. Nie mógł mnie dogonić. Próbowałam wolniej oddychać, gdyż ból w klatce piersiowej powoli był nie do zniesienia.

– Nie zwiejesz mi! – wrzasnął Zayn. – Radzę ci się zatrzymać, a obiecuję, że nic ci nie zrobię! Jeśli wrócimy przed Harrym, przysięgam, że powiem mu, że tylko chciałaś się przewietrzyć! Bolesna gula ugrzęzła mi w gardle, kiedy zdałam sobie sprawę, że jego głos jest blisko.

Zerknęłam prędko na niego, w tym samym momencie chłopak lądował na ziemi. Nie zauważył wystających gałęzi krzewu i wywrócił się. Dziękowałam losowi, za to, że chłopak okazał się łamagą.

Nie zatrzymując się wbiegłam do lasu. Musiałam się ukryć, zanim Zayn podniesie się i zacznie mnie znowu gonić, albo co gorsza, jak dotrze tutaj Harry. Żołądek wywrócił mi się na drugą stronę, kiedy w moich myślach pojawił się moment dorwania mnie przez Harryego. Nie mogłam do tego dopuścić.

Biegłam dalej. Nie zerkając więcej w tył. Myśląc jedynie o moim celu. Znaleźć jakąś kryjówkę, albo dotrzeć do równoległej ulicy i poprosić kogoś o pomoc. Deszcz powoli ustawał. Byłam już przemoknięta do suchej nitki. Moja koszulka lepiła się do mojego ciała i wywoływała ciarki na mojej skórze. Nie było zbyt ciepło, a na dodatek słońce już dawno zachodziło.

Moje płuca paliły żywym ogniem. Łydki bolały, jednak nie zwolniłam. Wmawiałam sobie, że nie mogę się zatrzymać. W każdym razie jeszcze nie teraz. Byłam nadal za blisko nich.

Kiedy dotarłam do drugiego pola, pośrodku ogromnego lasu zwolniłam. Było coraz ciemniej, a przez to zaczęło robić się mrocznie. Nie mogłam już sobie pozwolić na przejście pustego obszaru. Musiałam się ukryć, nie dopuścić bym była widoczna jak na dłoni. Skręciłam więc w lewo i postanowiłam obejść pole skrajem lasu. Mój brzuch zaczął burczeć z głodu. Czułam się na dodatek spragniona. Łzy nadal spływały po moich policzkach. Na całe szczęście nie było słychać, aby porywacze byli w pobliżu. Prosiłam w głowie, aby dali sobie spokój. Wiedziałam, że to niemożliwe, ale błagałam, by jednak stwierdzili, że mają mnie gdzieś i mnie tutaj zostawiają. Znalazłabym wtenczas pomoc i dotarła do domu.

Wreszcie znalazłam miejsce, które idealnie nadawało się na schronienie. Ukryłam się na drewnianej wieży myśliwskiej. Deszcz mnie tutaj nie zaleje, a i zwierzęta nie zjedzą. Prędko wdrapałam się na górę i usiadłam, wreszcie mogąc odpocząć. Było mi strasznie zimno. Oddałabym wiele za kurtkę, albo chociaż suchą koszulkę.

Cieszył mnie fakt, że mój brat był bezpieczny. To było jedyne za co mogłam dziękować Harryemu. Z tego co zrozumiałam Ian nic nie wiedział o pomyśle swojego syna dotyczącego uprowadzenia mnie. Mogłam więc liczyć, że pomoże on mnie znaleźć. Kilka łez ponownie wpłynęło po moich policzkach. Oparłam głowę o twarde drewno, uważając na moje nadal obolałe miejsce na głowie. Dlaczego to wszystko musiało mnie spotkać? Dlaczego to ja musiałam dostać od losu psychicznego przybranego brata, który marzył, aby mieć mnie na własność? Zamknęłam powieki, marząc o śnie. Pragnęłam zasnąć i obudzić się w domu. Chciałam by to wszystko okazało się złym koszmarem, który tylko nawiedził mnie jednej, tak niespodziewanie długiej nocy. Zasnęłam. 

___________________________


Następny rozdział pojawi się za kilka dni! :) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top