Rozdział 3
Poprawki:
Rozdział został poprawiony. Niech więc nie zdziwią Was zmiany, które mogły zajść w tekście! :)
Nazajutrz rozpoczynał się piękny i gorący dzień. Siedziałam na parapecie w moim pokoju i grzałam we wschodzącym nadal na niebie słońcu. Na osiedlu zrobił się większy ruch, niż przywitał nas dnia poprzedniego. Sąsiedzi powychodzili ze swoich domostw i witali się z mamą i Lucasem, którzy obchodzili jeszcze zaniedbany, zarośnięty chwastami ogród. Inni, dalsi sąsiedzi krążyli z grabiami po przednich trawnikach, bądź opalali się od rana na leżakach koło domu.
Jakaś starsza kobieta weszła na naszą posesję i zagadała rodzicielkę, przed tym ściskając jej serdecznie dłoń. Chwilę później przedstawiła swojego nadpobudliwego syna, albo wnuczka, który w jednej chwili uspokoił się i stanął koło niej jak na baczność, a obca kobieta uszczypnęła ckliwie jego policzek. W tym samym momencie matka wskazała ręką na moje okna, a starsza pani spojrzała na nie i pomachała mi pokazując całą swoją protezę zębową. Odmachałam jej i zeszłam z parapetu.
Następna partia naszych mebli i rzeczy miała dzisiaj przybyć koło południa wraz z Ianem i Harrym. Oficjalnie od dzisiaj mieliśmy stać się szczęśliwą rodzinką. Ta myśl tak mnie dobijała, że przyćmiewała rozmyślanie o tajemniczym schronie u nas w domu, o którym wczoraj opowiadała mi matka. Na dodatek byłam znudzona i poirytowana.
Zeszłam schodami na dół z zamiarem znalezienia sobie jakiejś rozrywki. Nie widząc nic ciekawego w salonie, wyszłam drzwiami prowadzącymi na taras. Oparłam się o barierkę i wbiłam wzrok w mamę, która na klęczkach grzebała coś w ziemi. Kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Wyrywała chwasty... byłam pod wrażeniem.
– Co chciała ta starsza pani? Chciała może kupić Lucasa? – zapytałam, śmiejąc się pod nosem.
– Nie, witała nas w sąsiedztwie i proponowała pomoc w ogrodzie, bo jest ogrodniczką. Z chęcią bym ją wynajęła, ale nie chcę mieć osiedlowej opinii wykorzystywaczki starszych pań.
– Wykorzystywaczki? – powtórzyłam, mało zrozumiałe dla mnie słowo.
– Chodzi o to, że kobieta jest starsza. Przecież nie będą ją wykorzystywała, by mi z łopatką po ogrodzie biegała.
– Mamo, ona miała raczej na myśli, że może tobie pomóc, a nie robić za ciebie. Gumowe rękawice na twoich dłoniach dają mylną ocenę sytuacji.
Zaśmiałam się i obserwowałam jak kobieta zrzuca je ze swoich rąk. Wstała z kolan i otrzepała z grymasem na twarzy dokładnie swoje jeansowe spodnie.
– Za 15 minut będzie tu Ian i Harry, więc radze ci się przygotować i mam nadzieje, że powitasz ich z otwartymi rękoma. – Wskazała na mnie groźnie wskazującym palcem.
– Powitam z otwartymi, ale nie koniecznie rękoma, a drzwiami z drugiej strony domu – zażartowałam, a Lucas, który właśnie do nas podszedł zaczął się śmiać.
Rozgniewana i oburzona matka weszła sztywno schodami na taras, a z niego udała się do środka. Po chwili jednak wyjrzała przez wejście i zagroziła:
– Jak tego nie zrobisz, będziesz dzielić pokój z Lucasem.
– Spokojnie, ukłonie się przed jegomościami. – Mrugnęłam do niej zadziornie, na co zmarszczyła groźnie brwi.
Niczym z zegarkiem w ręku w ciągu następnych 15 minut podjechał na nasz dziedziniec czarny samochód osobowy i średniej wielkości auto dostawcze z ogromnym napisem„przeprowadzki" na boku. Wraz z Lucasem obserwowaliśmy żenującą scenę powitania z okna jego pokoju, które wychodziło akurat na wjazd na posesję. Nasza matka rzuciła się w objęcia elegancika prawie jak nastolatka w pierwszym związku, a miała ponad czterdzieści lat. Facet objął ją swoimi męskimi dłońmi, które nigdy w życiu nie trzymały nawet łopaty, ani młotka.
– Okropne – spuentował Lucas i oparł czoło o szybę. – Wyglądają na tak zakochanych, że nawet sąsiedzi patrzący z naprzeciwka w to nie uwierzyli.
Zaśmiałam się na jego słowa, pomimo młodego wiek, czasem potrafił coś mądrego powiedzieć. Facet z dostawczaka wysiadł i zaczął rozmawiać z elegancikiem mamy. Zaczęli o czymś dyskutować i mocno gestykulować rękami. W końcu mężczyzna pokazał ręką na drzwi wejściowe, a kierowca wraz z dwoma wspólnikami zajęli się wypakowywaniem towaru.
Drzwi od czarnego samochodu, którym przyjechał Ian otwarły się i naszym oczom ukazał się jego synalek. Spojrzeliśmy wraz z Lucasem po sobie i zrobiliśmy zniesmaczone miny.
Harry w szarej koszulce i ciemnych rurkach wyciągnął się, prostując kości. Tym razem wydawało mi się, że jest mocniej zbudowany, niż wtedy gdy go ostatni raz widziałam. Bo tak... miałam okazję już wcześniej go poznać. Jego mięśnie ramion i pleców odkształcały się na koszulce, gdy wił się rozciągając ciało w sennych ćwiczeniach. Ręką przeczesał swoje brązowe, lokowane włosy i rozejrzał się dookoła, robiąc przy tym skręty tułowia. Mierzyłam go wzrokiem, uważnie wpatrując się w to co robi. Kiedy zakończył swoją gimnastykę podszedł do mojej mamy i objął ją przyjacielsko. Poczułam napływającą zazdrość, widząc rodzicielkę tak chętnie tulącą go do siebie. Emocja ta jednak szybko odpłynęła, a właściwie została zdmuchnięta wraz z męskim głosem, dobiegającym z dołu:
– Dzieci przyjechaliśmy!
Czy on nazwał mnie dzieckiem, pomyślałam, choć niezbyt długo miałam okazję zastanowić się nad tym, słysząc szept mojego brata:
– I myśli, że wskoczymy mu na szyję, jak mama?
Pogłaskałam go po głowię i wstrzymałam śmiech. Powolnym krokiem zaszliśmy szklanymi schodami na pierwsze piętro, a później na parter, gdzie spotkaliśmy resztę w kuchni.
– No mały Lucasku, chodź się przytul – odezwał się Ian, klękając na podłodze.
– Do diaska! W moim wieku daje się grabę wielkoludzie – odpowiedział mu, a ja spojrzałam na wylatujące z orbity oczy mojej mamy. Lucas uwielbiał filmy westernowe, stąd też czasem korzystał z zasłyszanych zdań. Zaczęłam dygotać, powstrzymując się od wybuchnięcia ogromnym i za pewne głośnym śmiechem. Zacisnęłam oczy i zmarszczyłam nos cały czas hamując się przed otwarciem ust.
Podałam dłoń elegancikowi, tuż po tym jak przybił Lucasowi grabę. Moja mama zabijała właśnie wzrokiem swojego syna, lecz on nic sobie z tego nie robił, szczerząc się, by jeszcze bardziej ją zdenerwować.
– Moja krew – powiedziałam szeptem do niego i wystawiłam po kryjomu dłoń, by przybił w nią piątkę.
– Gdzie Harry? – spytała moja mama rozglądając się po pomieszczeniu. – Pewnie poszedł na górę, Lea pójdziesz po niego? Za chwilę będzie obiad.
Nie chcąc jeszcze bardziej osładzać życia matce i doprawiać jej czerwieni na policzkach, z niechęcią weszłam schodami na pierwsze piętro, i zaczęłam rozglądać się po pokojach. Nigdzie nie słyszałam kroków chłopaka i w żadnym pomieszczeniu go nie znalazłam. Poszedł na górę? Zerknęłam ku szklanej balustradzie na drugim piętrze. Ciche kroki rozniosły się stamtąd echem. Zaciskając zęby w nerwach weszłam schodami wyżej. Już od frontu zauważyłam go siedzącego na parapecie mojego pokoju.
– Ładną miejscówkę sobie wybrałaś – odezwał się. Gdy weszłam, ten cały czas wpatrywał się w okno.
– Bardziej mnie zastanawia co ty robisz w moim pokoju. Myślę, że moja mama przekazała twojemu ojcu, że to piętro należy do mnie i Lucasa, ty mieszkasz niżej.
Chłopak odwrócił się do mnie. Trwało chwilę zanim odpowiedział:
– Może tak, a może nie.
– To w takim razie, informuję cię osobiście, że ty tu nie mieszkasz. –Założyłam ręce na piersi, opierając ciężar ciała na lewej nodze. – A teraz zjeżdżaj stąd, zanim się zdenerwuję.
Powolnie podniósł się. Mierząc mnie czujnym, nieufnym wzrokiem ruszył w stronę drzwi. Zapach jego perfum zawirował w moim nosie, kiedy przeszedł tak blisko, by móc uderzyć mnie lekko barkiem. Ignorowałam jego zachowanie, cały czas się nie poruszając.
– Chodzenie sprawia ci ból, czy jak, że tak wolno łazisz? – zapytałam, odwracając się przez ramię, aby na niego spojrzeć. – Może mam cię stąd wynieść?
Usłyszałam, jak chicho prycha śmiechem.
Chłopak złapał dłonią drzwi, lecz zamiast wyjść nimi, zamknął je przed sobą. Zmarszczyłam brwi. Odwróciłam się, spoglądając na jego poważny wyraz twarzy. Stanęłam pewnie przed nim i oparłam ręce o biodra. Obserwowałam, kiedy zaczął mrużyć oczy, ewidentnie nad czymś się zastanawiając. Trwało to chwilkę, po czym jego zielone oczy spojrzały wprost w moje. Nie dostrzegłam, jak chłopak przybliżył się do mnie, zatrzymując się niebezpiecznie blisko. Za blisko. Jego usta były praktycznie przy moim czole. Czułam na skórze jego oddech, zaś perfumy mieszały się z Harry'ego naturalnym zapachem. Przełknęłam głośno ślinę, a rumieniec powstał na moich policzkach.
– Nie wiem czego chcesz, ale odwal się – rzekłam surowo, ponownie zakładając ręce na piersi. Dla własnej wygody odeszłam kilka kroków, nie mogąc znieść jego osoby.
– Doskonale wiesz czego chcę – odezwał się swoim ochrypłym głosem. Zadziorny uśmieszek pojawił się na jego wargach, a mnie ciarki przebiegły po plecach.
– Chyba się nie do końca zrozumieliśmy. Proszę cię, abyś natychmiast opuścił to pomieszczenie. I nie mam zamiaru się powtarzać.
Wyraźnie miał do gdzieś, robiąc kilka ponownych kroków w moją stronę.
– Dzielenie tego pokoju, mogłoby by wyjść nam na korzyść. – Uśmiechał się. Wciąż uśmiechał się zaczepnie.
Pragnęłam nie zastanawiać się co miał na myśli.
– Spierdzielaj – powiedziałam zdenerwowana, wskazując palcem na drzwi. – Nienawidzę ciebie od samego początku. Żyję nadzieją, że znajdziesz sobie jakąś lafiryndę podobną do siebie i prędko się stąd wyprowadzisz. Właściwie to jedyna dobra rzecz, której ci życzę. Albo po prostu twój ojciec odkocha się w mojej mamie i będzie po sprawie.
– Nie odkocha się. A ja zresztą już znalazłem – odpowiedział, puszczając mi oczko. Również założył ręce na piersi, a jego ramiona wizualnie stały się jeszcze bardziej umięśnione. W tej jednej chwili wszystkie moje odzywki odleciały, poczułam pustkę na języku. Zupełnie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Policzki zapłonęły mi żywym ogniem, a uszy zaczerwieniły od wstydu, kiedy Harry cały czas nie przestawał wpatrywać się we mnie.
– Jesteś nienormalny, czy jak? – odezwałam się w końcu. – Brak ci piątej klepki.
Jego uśmiech zrzedł z twarzy. Czyżbym trafiła w pietę Achillesa?
Chłopak gwałtownie się odwrócił na pięcie i jeszcze szybciej wyszedł, zatrzaskując z hukiem drzwi. Ściany pokoju, aż się zatrzęsły. Ile on musiał mieć sił w tych rękach? Tego nie wiedziałam, ale za to dowiedziałam się, jak następny razem pozbyć się natręta.
Zeszłam do kuchni, gdzie wszyscy już siedzieli przy wspólnym stole. Usiadłam między Lucasem i mamą, a na przeciwko Harry'ego, który w tej chwili uśmiechał się do wszystkich i śmiał z historii jaką opowiadał Ian.
– Pyszne ziemniaki zrobiłaś, mamo – skomplementował, nakładając sobie dokładkę na talerz, a mnie kawałek mięsa utknął w gardle. Po pierwsze to ja gotowałam ziemniaki, podczas gdy matka odbywała którąś z kolei ważną rozmowę. Po drugie, co to miało znaczyć! Czy on na prawdę zwrócił się do niej określając ją mamą?
Kobieta zarumieniła się delikatnie i wybąknęła coś pod nosem, machając ręką by dać do zrozumienia, że to dla niej nic takiego. Napiła się soku, a zaraz po tym zaczęła dusić, ponieważ płyn wleciał jej nie w te prawidłową dziurkę w gardle. Poklepałam ją po plecach, jednak ona wstała i udała się do łazienki. Ian również wezwany telefonem wstał od stołu.
– Nie pozwalasz se za dużo? – spytałam chłopaka siedzącego przede mną. Harry uśmiechnął się podstępnie i podniósł szklankę soku.
– Za naszą rodzinkę – wzniósł toast. Lucas zbytnio nie wiedząc co robić, chwycił za szklankę.
– Nie podnoś. – Przytrzymałam rękę bratu, nie spuszczając wściekłego wzroku z Harry'ego, który właśnie popijał napój i jednym okiem otwartym patrzył na mnie.
Ian wraz z mamą po chwili wrócili do stołu i znowu zaczął się gwar rozmów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top