Rozdział 26

   – Gdzieś tu musi być. Przecież nie wyparowała – usłyszałam nagle.

Moje oczy otwarły się gwałtownie. Ciemność przede mną zdawała się być mroczniejsza, niż ją pamiętałam. Serce zaczęło mocniej bić, a ja przez moment nie wiedziałam, czy to co usłyszałam jest na jawie, czy we śnie. Próbowałam nie oddychać, w obawie, że ktoś kto chodził po lesie to usłyszy.

– Masz tą pieprzoną latarkę, Louis?! – warknął Harry, a jego głos spowodował gęsią skórkę na moich ramionach. Automatycznie zacisnęłam mocniej wargi. – To poświeć mi do kurwy nędzy w tamtą stronę! Zayn! Gdzie jesteś?!

– Niedaleko! – odpowiedź chłopaka słychać było jak zza mgły.

Ujrzałam przed sobą promień światła latarki, który dochodził zza mnie. Jej matowy blask rozjaśniał pobliskie drzewa, których kora wyglądała, niczym poszarpany od pocisków pancerz. Musiałam zachować spokój, powstrzymać mocne bicie serca i być cicho. Moje modły leciały ku górze, nadzieja, że mężczyźni nie postanowią zajrzeć na wieżę, w której siedziałam ukryta buzowała w mojej głowie. Siedziałam, nie poruszając się do czasu, aż jasny promień oddalił się na tyle bym mogła po cichu wyjrzeć poprzez szpary między drewnianymi belkami.

– Może uciekła dalej – odezwał się Louis, jego głos nie był tak odległy, jak myślałam, że będzie. Mężczyźni nie oddalili się na tyle, abym mogła poczuć się bezpiecznie.

– Możliwe, ale musimy rozejrzeć się tutaj. Wieczności biec nie mogła. – Sylwetka Harry'ego nagle odwróciła się w stronę wieżyczki. Blask jego latarki oślepił mnie na dłuższy moment, kiedy promień wylądował na belkach przez które patrzyłam. Mimowolnie zamknęłam powieki i czym prędzej odsunęłam się z obawy przed tym, że chłopak mnie dostrzeże. Przetarłam oczy, a kiedy na nowo je otwarłam, Harry szedł już wolnym krokiem w stronę wieżyczki.

Na moje nieszczęście jego uważny wzrok zdawał się dostrzec już coś, co musiało zbudzić jego zainteresowanie. Oświetlając sobie drogę zaczął zbliżać się ku mnie. Wstrzymałam oddech. A może już od kilkunastu minut nie oddychałam? Ciężko było mi o tym myśleć. Niektóre rzeczy robiło się automatycznie, jak na przykład oddychanie, inne, jak choćby zachowanie spokoju w nerwowej sytuacji przychodziły mi z cholernym trudem.

– Chyba coś mam! – krzyknął Zayn. Harry odwrócił się gwałtownie w stronę dochodzącej z oddali smugi światła. – Ona chyba tu była! – Harry zdawał się zapomnieć o tym co zamierzał zrobić. Szybkim krokiem oddalił się od mojego miejsca ukrycia, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że gorące krople potu spływają po moim karku. – A nie! To chyba rów po dzikach. Pomyłka!

– Znajdę ją choćbym miał przeczesać cały ten pieprzony las – wycedził przez zęby chłopak o lokowanych włosach.

– Co ci na niej tak zależy? – spytał Louis.

– Bo mi kurwa zależy! Tak jak tobie idioto zależało na tej modelce, która nie okazała się być okazem inteligencji.

– Nie przypominaj mi...

– Nie mam przypominać, jak spaliła pół chaty, pragnąc zrobić sobie herbatę? Czy nie mam przypominać, jak ukradła ci kartę płatniczą, by móc kupić sobie nową torebkę? Życie z modelką musiało być cudowne, Louis.

- Wydała wtedy połowę mojej wypłaty - dodał Louis, na co Harry zaśmiał się. 

- Zależy mi cholernie na niej, z tą jednak różnicą, że upewniłem się, że nie jest głupia. Jest mądra i sprytna i to mnie cholernie w niej pociąga.

–  Denerwująca, wredna, patrzy na ciebie z nienawiścią i właśnie szukamy jej po lesie, bo zachciało jej się zwiać. Moja to chociaż była we mnie zakochana.

– Ona też we mnie jest! – warknął Harry, dodając nieco ciszej. – Ale jeszcze tego nie wie.

– Ależ oczywiście, stary. Oczywiście.

– Wyczułem sarkazm. Chcesz stracić przednie zęby?

Chłopacy stanęli naprzeciwko siebie. Harry bojowo wpatrywał się w Louisa.

– Co wy znowu odpierdalacie? – Podszedł do nich Zayn.

– Nie było ze sarkazmem – dodał prędko Louis, lecz w jego głosie zdawało mi się usłyszeć lekkie zawahanie. – Wierze bardziej, niż ty w to, że cię pokocha.

– Super, że się rozumiemy, Louis. – Harry nadal groźnie wpatrywał się w drugiego chłopaka, dopóki ten pokornie nie pokiwał głową. – Idziemy dalej, tu nic nie ma.

Harry odszedł szybkim i prężnym krokiem, świecąc latarką po koronach mrocznie chwiejących się drzew i szepcząc coś niezrozumiałego do siebie. Zayn poszedł w jego ślady, klepiąc Louisa przyjaźnie po ramieniu i mówiąc:

– W sumie nie będzie miała innego wyjścia, niż go pokochać. Chodź, idziemy, bo jeszcze nas tu zostawi.

Młodzi mężczyźni odeszli świecąc latarkami przed siebie, a ja cicho odsapnęłam, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.

Wstałam, aby rozprostować kości. Plecy strasznie mnie bolały od niewygodnej pozycji w której spałam. Właściwie nie wiedziałam ile spałam. Nie miałam ani telefonu, ani nawet zegarka, by móc sprawdzić która godzina. Podejrzewałam, że dochodziła północ, chociaż szczerze niekoniecznie znałam się na niebie, by móc to ocenić z położenia księżyca i gwiazd. Poza tym kierunek. Jak rozpoznać na jaki kierunek się patrzy? Północ? Czy wschód? Coś kiedyś słyszałam o mchu. Że jakiś jego gatunek rośnie na północnej stronie kory drzew. A może usłyszałam to w durnych kreskówkach, które oglądał Lukas? Cholera, nic nie pamiętałam. Wiele myśli wirowało w mojej głowie.

Pragnęłam być w domu. Położyć się w ciepłej pościeli i zasnąć. Adrenalina, która krążyła we mnie, a tym samym sprawiała, że czułam się jak w gorącym piekle zaczęła schodzić, a moje ramiona obleciały dreszcze zimna.

Usiadłam, ponownie kryjąc się na wieży myśliwskiej. Musiałam jeszcze przez jakiś czas tutaj zostać. To miejsce było najbezpieczniejsza do czasu, aż nie wzejdzie słońce. Później planowałam pójść znaleźć pomoc, chyba, że szczęście mi do pisze i dzisiejszego dnia jakiś myśliwy zechce czuwać właśnie na tej wieży.

Zamknęłam oczy. Musiałam się przespać, by mieć siły na powrót. Próbowałam myśleć o czymś przyjemnym. Wspominałam mojego brata, moją matkę i wszystkie radosne momenty z mojego życia, jednak to jeszcze bardziej mnie dołowało. Od tego wszystkie zaczęła boleć mnie głowa. Dreszcze co rusz przechodziły moje ciało. Zwinęłam się w kulkę, aby było cieplej, lecz nic to nie dawało.

W końcu coś mnie naszło, aby dłużej tu nie siedzieć. Zerwałam się na równe nogi i czym prędzej zeszłam drewnianymi stopniami. Ściółka pod moimi nogami zaszeleściła, a odgłos ten sprawił, że się skrzywiłam. Był jak najgłośniejszy szelest w najcichszym pomieszczeniu. Wydawał się móc wybudzić zgraję zombie. Rozejrzałam się uważnie, lecz nic specjalnego nie przykuło mojej uwagi. Promieni latarek nie było już widać, głosy również umilkły. Ani zombie, ani ludzi, którzy mnie ścigali.

Ruszyłam więc tą samą drogą, którą tu dotarłam. Szłam szybkim krokiem, niekiedy pokonując niewielką drogę truchtem. Bez ustanku odwracając się za siebie, bojąc, że za którymś razem za moimi plecami nagle pojawi się Harry. W jakiś magiczny i niezrozumiały sposób. Po prostu ten człowiek sprawiał wrażenie niepokonanego.

Przez myśl przemknęły mi obrazy z kamer wideo z naszego domu... okropne obrazy. Okropne wspomnienia. Jednakże gdyby nie on, gdyby nie Harry, kto wie, gdzie teraz byśmy byli i co by się z nami działo? 

__________________________


Wszelka krytyka dozwolona. Nudny rozdział? Mało ciekawy? 

Wiele się w nim nie działo, wiem, następne obiecuję będą lepsze :)

Jutro następny rozdział? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top