Rozdział 7

Siedzieliśmy w trójkę na kanapie, oglądając jakiś romans. Czułam się, jak piąte koło u wozu, jednak Lizzy nalegała abym z nimi posiedziała i pogadała. Rozmowa skończyła się na tym, że to Liz opowiadała o wszystkim, a nasza dwójka zmuszona była słuchać.

Deszcz nadal lał, uderzając o szyby naszych okien. Było nudno i gdyby nie ulewa z pewnością wyszłabym na spacer, aby nie musieć dotrzymywać im towarzystwa. A obecnie byłam do tego zmuszona.

Lizzy wstała gwałtownie i jednym kliknięciem wyłączyła telewizor.

– Ej! Oglądałam! – krzyknęłam.

– Nie kłam, nie oglądaliście. – Położyła ręce na biodrach, wpatrując się to we mnie to w Louisa, który zdawał się pomału zasypiać.

– Przecież Romeo właśnie wyznawała Julii miłość. Byłaby z nich piękna para.

Louis prychnął śmiechem, przecierając zmęczone seansem oczy.

– Lea, w filmie nie było żadnej Julii – oznajmiła naburmuszona. – To był film „Lessie". O psie.

– A... przepraszam, musiało mi się przysnąć. – Wyciągnęłam ręce ku górze, by rozprostować kręgosłup. – Ale w każdym razie, piękny film, polecimy go jutro w akademiku. Pewnie Nick będzie zainteresowany, a tymczasem miłej nocy życzę.

– Poczekaj, gdzie idziesz? Wyłączyłam film, bo wpadłam na genialny pomysł.

Spojrzałam na nią pytająco.

– Pogramy w kalambury! – dodała uradowana, jakby wynalazła najciekawszą grę świata.

– Wolę umrzeć. – Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę swojej sypialni.

– Lea! – Rudowłosa złapała mnie za rękę. – Proszę, jeszcze chwilę z nami pograj.

Zrobiła minę smutnego kotka, z nadzieją, że nią namówi mnie na wspólną grę. Zmarszczyłam brwi, przewracając oczyma.

– Kilka rund – wtrącił z uśmiechem Louis. Zdania pełne wulgaryzmów pchały mi się do ust, które z pewnością wyleciałyby, gdybym zawczasu nie ugryzła się w język.

– Ok – odpowiedziałam, wbijając w niego swój wzrok. Liz podskoczyła ze szczęścia.

– No więc wymyśliłam, że jedna osoba zostaje w salonie i wymyśla jak przedstawi postać, albo zwierzę, by inni zgadli. A wtedy reszta wyjdzie na chwile do któregoś pokoju.

– Brzmi świetnie, prawda Lea? – Lizzy ucałowała Louisa w policzek. – Może ty zaczniesz, skarbie?

Dziewczyna pisnęła zadowolona.

– Jasne! To czekajcie w moim pokoju, aż was zawołam.

Naburmuszona ruszyłam w stronę jej sypialni, zaś chłopak tuż za mną. Nie zapalając światła weszłam do środka i rzuciłam się na jej łóżko. Prędko jednak podniosłam się z niego myśląc, co mogli w nim robić kiedy mnie nie było. Louis zamknął drzwi.

– Kiedy ostatnio się z nim widziałeś? – W całkowitej ciemności zabrzmiał mój szept. Wpatrzyłam się w mokrą i mroczną ulicę na zewnątrz. Nikt nie spacerował. Auta stały zaparkowane wzdłuż chodnika. Jedynie samotny, czarny parasol skakał po bruku popychany przez nieprzyjemny wiatr.

– Niedawno.

– Co u niego? – zapytałam, ciesząc się, że nie może dostrzec mojej twarzy. Wydawało mi się, że nie potrafię ukryć smutku, który ogarnął mnie całą. Ponura i chłodna atmosfera wypełniła pokój Lizzy. Głęboko westchnęłam, siadając na krańcu jej łóżka.

– Myślę, że ma się dobrze. – Poczułam, jak materac koło mnie zapada się. Chłopak usiadł tuż obok. – Wyprowadził się od ojca. Przez jakiś czas mieszkaliśmy razem, ale...

– Ale?

– Stwierdził, że musi pobyć sam. I po prostu zabrał swoje rzeczy. Po tym co się stało był strasznie zdołowany, że...

– Nie chcę o tym słyszeć – wtrąciłam prędko. Bałam się, że przyciągnie to więcej złych wspomnień. Wystarczyło mi, że z trudem śpię po nocach.

– Proszę, Lea, daj mi powiedzieć – nalegał jednak, co bardzo mnie zdziwiło. Potrząsnęłam głową, zapominając, że i tak mnie prawdopodobnie nie widzi. – Był strasznie zdołowany, że nie dał rady cię uratować. Ciągle o tym mówił. Ciągle myślał.

Moje serce zabiło mocniej, a łzy zaczęły cisnąć się do oczu. Przygryzłam dolną wargę, aby je powstrzymać. Nie chciałam, aby widział mnie płaczącą. Z pewnością przy najbliższej okazji przekazał by to Harry'emu.

– Winił się. Jedyne co mógł zrobić to zadzwonić wtedy po policję. Zrobił to – kontynuował.

– Nie pokazał mi się więcej na oczy – zaczęłam, lecz głos ugrzązł mi w gardle. – Nie widziałam go wtedy. Nie widziałam go w szpitalu.

– Bał się, że nie chcesz go widzieć.

– Ian, jego ojciec był, choć wiedział, że nie chcę go widzieć. Pokazał się. Ha... – Nie potrafiłam wymówić na głos jego imienia. Jęknęłam pod nosem, kryjąc twarz w dłonie. – Nienawidzę wspominać tego co wydarzyło się rok temu.

– Harry chciał cię ratować, to jedyne co chciałem ci przekazać. Wtedy w hotelu nie mieliśmy czasu na wytłumaczenie ci wszystkiego dokładnie. Harry chciał cie chronić. Nigdy nie chciał, żeby coś ci się stało, Lea. Powiedziałbym nawet, że byłaś najważniejszym człowiekiem w jego życiu.

– Wiesz, jak on się zachowywał? – wycedziłam. – Wiesz co potrafił mi zrobić?

– Wiem.

– Więc nie wmawiaj mi, że byłam dla niego najważniejsza. Gdybym była, nie robiłby mi krzywdy.

– Wiem. Harry wychował się w ciężkich warunkach. Wydaję mi się, że wiele przeszło na niego samego i choć nie chce tego, to podświadomie się tym kieruje.

– O czym ty mówisz?

– O jego wczesnym dzieciństwie.

Spojrzałam na twarz Louisa, była jednak dobrze widoczna w mroku – czyli moje łzy również musiały. Doskonale widziałam jego smutek i czułam szczerość w jego słowach. Nie chciał mnie oszukać, chciał bym wiedziała. Abym znała prawdę i patrzyła od tej pory inaczej na Harry'ego. Ale czy to miało już jakiekolwiek znaczenie?

– Nie znam jego dzieciństwa. Myślałam, że Ian...

– Jest jego prawdziwym ojcem? – dokończył za mnie. – Nie. Ian adoptował Harry'ego, gdy ten miał raptem cztery lata. Harry... – urwał na moment, prawdopodobnie szukając odpowiedniego słowa. – On, on miał straszne dzieciństwo. Twierdzi, że tego nie pamięta, ale... – Westchnął. Widać było, że równie ciężko jest mu o tym opowiadać, co mi o tym słuchać. – Jego prawdziwy ojciec zamordował jego matkę, Lea. Zamordował ją z zimną krwią w salonie we własnym domu. Mały Harry był przy tym. Słyszał jej krzyk, słyszał, jak prosiła go, aby nie opuszczał swojego pokoju. Słyszał, jak błagała mordercę, własnego męża, żeby nie robił dziecku krzywdy. A później, kiedy wrzaski ustały, a mężczyzna opuścił dom wyszedł i siedział przy zwłokach swojej matki, do czasu, aż sąsiadka nie wezwała policji, zaniepokojona przerażającymi krzykami.

Poczułam jak miliony bolesnych kolców wbija się naraz w moje serce. Mięśnie ramion na przemian zaciskały się i puszczały. Dyskomfort ten trwał dosyć długo, a połączony był z potokiem łez, które spływały po mojej skórze.

– Nie wyobrażam sobie jego traumy. Nie wyobrażam, co każdego dnia czuje w sobie, jakie potwory rozsadzają go od środka, ale nie dziwię się, że nie potrafi sobie z tym poradzić – mówił dalej. – Ian był dobry. Dał mu dach nad głową. Wychował po tym, jak sam stracił syna, a żona w końcu odeszła od niego. Miał z dorastającym Harry'm problemy, ale nigdy nie podniósł na niego ręki, wiedząc, że jego prawdziwy ojciec robił to każdego dnia. A Harry... nie mogłem się nadziwić, jaki stał się po tym jak cię poznał. Pragnął twojego szczęścia, skupianie się na twoim dobru sprawiało, że zapominał o demonach, które natrętnie igrały z nim od środka.

Poczułam metaliczny smak krwi, sączącej się z przegryzionej wargi. Załkałam od emocji, które szalały w środku mnie. Nie powstrzymałam się. Nie mogłam więcej ściskać tego wszystkiego w sobie. Teraz wszystko rozumiałam. Domyślałam się tego, że Harry był adoptowany. Przyszło mi to na myśl w chwili, kiedy na papierach w domu Logana – faceta, który mnie uprowadził, a później odsprzedał mafii – zauważyłam przy jego imieniu drugie nazwisko. Styles, gdyż tak się kiedyś nazywał, teraz nosił nazwisko Iana.

– Już możecie przyjść! – zawołała Liz.

Wstałam powolnie, ocierając łzy z policzków. Nie kryłam więcej przed nim emocji. Nie potrafiłam dłużej.

– Pozdrów go, gdy się z nim zobaczyć – powiedziałam, opuszczając ciemne pomieszczenie w którym nie jedna prawda wyszła na jaw. Harry był adoptowany po tym, jak został skrzywdzony, ja zaś przekonałam się, że mimo wszystko brakowało mi go przez ten rok. 

__________________________________

Nie mam internetu przez co ciężko mi jest i póki co będzie dodawać nowe rozdziały :C

Mam nadzieje, że nowy rozdział Wam się podobał i zrozumiecie brak internetu :C 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top