Rozdział 6
Stoliki powoli robiły się puste. Goście wychodzili z kawiarni, zabierając ze sobą parasole. Ulewa zalewała spokojną ulicę. Niedziela była okropna, ale deszcz miał swój urok, szczególnie, kiedy jego krople powolnie sunęły po szybach okien.
W kawiarni zostałam praktycznie ja i główny kelner – młody chłopak kończący ostatni rok szkoły dla kelnerów. Praktycznie był mistrzem w tym co robił, lecz większość jego umiejętności nie przydawała się w tak pospolitej i normalnej kawiarence w centrum miasta. Nie byliśmy dużą firmą. Większość klientów zaliczała się do tych, którzy zamawiali, brali i po prostu wychodzili. Serwowaliśmy dobrą, lecz tanią kawą.
Sprzątałam ekspres do kawy, kiedy młody mężczyzna czyścił blaty stolików.
– Co będziesz robił, kiedy skończysz szkołę? – zagadałam. Spojrzał na mnie kątem oka.
– Myślę, że złożę CV do najlepszej restauracji w mieście.
– Tej koło stacji kolejowej?
– Dokładnie. Podobno dobrze płacą i słyszałem, że potrzebują kelnerów. – Wyprostował się i posłał mi uśmiech. – Męczy mnie praca w tej dziupli.
– Domyślam się. – Zaczęłam odkładać na półki pomyte filiżanki, które wyjechały ze zmywarki.
– A jeśli nie to wrócę do rodziców. Mieszkają na północy. W ich mieście też jest niezła restauracja. Tamtejszy szef jest kumplem mojego ojca. Już kiedyś wspomniał, że z miłą chęcią przyjmie mnie na kelnera.
– Brzmi super – odparłam.
– A ty? – Stanął przed ladą, kiedy pucowałam na niej szklanki. – Co masz w planach na przyszłość?
– Nie patrzę daleko w przyszłość. – Uśmiechnęłam się. Chłopak wziął drugi ręcznik i pomógł mi czyścić szkło. – Skupiam się na skończeniu szkoły. Póki co to mój priorytet.
– Idziesz z punktu do punktu, też świetnie. – Odstawił zestaw szklanek na swoje miejsce. – Daleko mieszkasz? Jeśli chcesz mogę cię podwieźć.
– Mieszkam praktycznie za rogiem.
– A ja mam auto i tak będę tamtędy przejeżdżał. Weź kurtkę i cię podwiozę.
Zamknęliśmy kawiarnię, a następnie wsiedliśmy do samochodu. Chłopak ruszył, deszcze zalewał przednią szybę, a wycieraczki wręcz szalały. Wskazałam mu drogę, którą ma jechać, a już po chwili stawał na chodniku, jak najbliżej wejścia do budynku.
– Dzięki – krzyknęłam i prędko wyskoczyłam z pojazdu. Wbiegłam schodami na nasze piętro i wyciągnęłam klucz z torebki z zamiarem otwarcia drzwi. Głos. Znajomy głos dobiegał zza naszych drzwi. Bynajmniej nie Lizzy, choć jej śmiech również było słychać. Schowałam klucz z powrotem do torby i dopiero teraz spostrzegłam, że na wycieraczce leżał kolejny list. Przydepnęłam go przez pomyłkę, więc duży ślad buta zdobił tył koperty.
Jeszcze zanim weszłam do środka, otwarłam go. Moje oczy śledziły tekst, a uszy czerwieniały z każdym słowem. Wściekłość splątana ze strachem wypełniała mnie od środka. Może już czas, aby komuś o tym powiedzieć? Przeleciało mi to przez głowę. Drugi list z groźbą, to nie wróżyło nic dobrego. W prawdzie zaczynałam być przerażona, jednak próbowałam słuchać rozsądku. Zachować zimną krew. Byłam w innym mieście. Specjalnie uciekłam od przeszłości. Policja wyłapała ludzi odpowiedzialnych za naszą krzywdę – w każdym razie tych, którym udało się przeżyć. Byłam bezpieczna. Byłam do cholery bezpieczna.
Wzięłam głęboki wdech i naparłam na klamkę drzwi.
– Już jestem! – krzyknęłam, wchodząc do środka.
Zakochani byli w kuchni z którego dochodziły ciche chichoty. Miłość, taka piękna i obleśna, pomyślałam. Ich splątane cienie odbijały się na smudze światła na podłodze.
– Nie wiem co tam robicie, ale zaprzestańcie temu! – zawołałam, ściągając kurtę. Zdjęłam buty i odstawiłam torebkę, do której luźno wrzuciłam kopertę z listem.
– O! Lea! Już jesteś! – W wejściu do kuchni pojawiła się Lizzy. Nie trudno było zauważyć jej czerwonych policzków i ogromnego uśmiechu na twarzy. – Lou, chodź, muszę przedstawić cię mojej przyjaciółce.
Otrzepałam dłonie i stanęłam w małym rozkroku, by z uśmiechem przyjąć nowego chłopaka rudowłosej. Męski cień poruszył się na podłodze, zbliżając ku framudze. Podeszłam bliżej.
– Hej, Lou. – Wyciągnęłam dłoń w momencie, kiedy mężczyzna pokazał się w salonie i w tym samym momencie zamarłam. – Mi-miło cię...
Przez dłuższą chwilę patrzeliśmy sobie w oczy. Brązowe, krótko ścięte włosy, zaczesane do tyłu. Niewielki zarost. Jego mina była bardziej poważna, niż zakłopotana. Spodziewałabym się po nim zagubienia w tej sytuacji, która okazała się cholernie głupim zbiegiem okoliczności. Ale nie było tego po nim widać. Tak jakby... tak jakby się mnie tu spodziewał. Mógł. Oczywiście, że mógł. Bowiem powiedziała mu o mnie Lizzy. Jej niewyparzony język z pewnością napomknął coś o mojej przeszłości, ale po prostu to nie było do przewidzenia. To był Louis. Cholerny przyjaciel Harry'ego.
– Miło mi cię poznać, Lea. – Uścisnął moją dłoń, która sztywno wisiała w powietrzu. Próbowałam ukryć zmieszanie. – Liz dużo mi o tobie opowiadała. Zdradziła również, że pomogłaś przygotować dzisiejszy posiłek.
Ok, gramy nieznających się ludzi. Ciekawe jakie są zasady... kto prędzej wykończy drugiego psychicznie? Byłam na przegranej pozycji.
– Miałeś o tym, słonko nie mówić – pisnęła, tuląc się do jego piersi. – Zaraz będzie gotowe, już wyciągam z pieca.
Uśmiechnęłam się, siadając, a właściwie opadając na kanapę. Wzięłam pilota i próbowałam włączyć telewizor, jednak nie wychodziło mi to. Obracałam go w dłoniach, dusząc przypadkowe guziki. Kompletnie zapominając, gdzie znajdował się włącznik. Serce biło mi, jak oszalałe. Nie mogłam zebrać myśli. Obecność tego człowieka w naszym domu denerwowała mnie.
– Lea? Rozłożysz talerze na stole? Lea? Lea!
Podskoczyłam, a pilot wyleciał mi z dłoni, kulając się pod stolik. Spojrzałam na przyjaciółkę.
– Co mówiłaś?
– Źle się czujesz? Co się dzieje?
Zerknięcie na Louisa trwało raptem jedną sekundę, ale swoim wzrokiem dał mi jasno do zrozumienia, bym zachowywała się normalnie. Stał za Lizzy, jego poważny wyraz twarzy i oczy wlepione we mnie.
– Nie. Wszystko dobrze – odparłam szybko. – Zły dzień w pracy. Chciałaś bym zrobiła lemoniadę. Już robię.
Zerwałam się na równe nogi, lecz przyjaciółka zatrzymała mnie, mówiąc:
– Prosiłam o rozłożenie talerzy na stole.
– Lemoniada, talerze. Jedno i to samo.
Minęłam ich, wchodząc do kuchni. Sięgnęłam do szafki w momencie, kiedy Louis oparł się luźno o ladę. Talerz wysmyknął mi się z dłoni, roztrzaskując na miliony kawałków.
– Co się stało?! – zawołała Lizzy z łazienki.
– Nic – odpowiedział Louis. – Wszystko pod kontrolą, kochanie.
Stałam, jak zamurowana, kiedy on sprzątał szkło z podłogi. Wyciągnął zmiotkę spod szafki, gdzie znajdował się kubeł na śmieci. Nawet nie zapytał, gdzie go znajdzie. Po prostu to wiedział. Przerażało mnie to, że czuł się w moim domu pewniej, niż ja.
Schyliłam się, aby mu pomóc. Usłyszałam, jak Lizzy zaczyna myć dłonie. Miałam więc kilkanaście sekund na rozmowę z nim.
– Co ty odpierdalasz? – warknęłam szeptem. – Co ty tu robisz?
– Zbieg okoliczności. – Posłał mi krótki uśmiech, sprzątając z kafelek resztki szkła po talerzu. – Zwykły zbieg okoliczności.
– Jakoś do cholery nie chce mi się w to wierzyć. Masz mi powiedzieć, albo powiem jej, skąd cię znam.
– Nie rób tego – teraz on syknął wściekle, patrząc mi w oczy. – Nie chcę, żeby patrzyła na mnie z niechęcią. Przyrzekam, że nic od ciebie nie chcę.
Lizzy wróciła do kuchni, więc prędko podniosłam się i wyciągnęłam z szafki trzy świeże talerze i zestaw sztućców, które poszłam rozłożyć na stole w pokoju dziennym. Nie wierzyłam mu. Kompletnie nie ufałam jego słowom.
Usiedliśmy wszyscy razem do posiłku. Zajęłam lewą stronę stołu, Louis zaś usiadł naprzeciw. Zakochani ze sobą rozmawiali, a ja jadłam, patrząc na nędzny makaron z sercem. Wykwintne danie to nie było, ale wiedziałam, że Lizzy nie poradziłaby sobie nawet z jajecznicą. Co kilka chwil zerkałam na chłopaka, który kątem oka wpatrywał się we mnie. Bał się, że wypalę coś przed Lizzy? Możliwe. Nie zamierzałam jednak. Nie znałam go dobrze. Od ostatniego naszego spotkania minął rok, przez który nie wiedziałam co z nimi się działo. Nie wiedziałam co robił Harry. Nie interesowało mnie to, aż do teraz.
– Idę na moment do łazienki – poinformowała Liz, opuszczając nasz stolik. Kiedy tylko drzwi zamknęły się, odłożyłam sztućce na talerz z zamiarem wstania. Zanim to zrobiłam, spojrzałam na chłopaka. Moje usta były otwarte, lecz pytanie, które chciałam zadać nijak chciało przez nie wylecieć.
– Masz z nim kontakt? – wypaliłam wreszcie.
Popatrzył na mnie. Przełknął makaron i odpowiedział krótko:
– Mam.
__________________________________
Dzisiaj piątek! Kto cieszy się, tak bardzo jak ja, że wreszcie weekend? :D
Nowy rozdział kiedy? Pytam Was, gdyż od Was to zależy :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top