Rozdział 34

Wstałam gwałtownie czując, że zaraz puszczę solidnego pawia. To nie było uczucie, którego spodziewałam się od razu po przebudzeniu. Fioletowy kolor ścian też nie był rzeczą, której oczekiwałam. Liczyłam na jakąś szpitalną biel, może beż, ale nie okropny fiolet. Z resztą całkowicie wątpiłam w to, że w ogóle się obudzę. To samo w sobie było dla mnie zaskoczeniem.

Usiadłam na brzegu łóżka, kiedy okropne chęci wymiotów przeszły. Spuściłam nogi. Moje palce stóp zetknęły się z lodowatym parkietem, a moja głowa powolnie zaczęła wspominać wczorajsze obrazy. A może to nie było wczoraj? W sumie nie wiedziałam. W tym momencie czułam cholerne zdezorientowanie, które narastało z każdą kolejna chwilą.

Gdzie ja się znajdowałam? Beżowa pościel pachniała płynem do prania. W kącie niewielkiego pokoju nietrudno było dostrzec dużą szafę i lustro. Na przeciwko łóżka znajdowała się również komoda na której spostrzegłam kupkę ubrań.

Moje mięśnie były na tyle zmęczone, że wstanie z łóżka było dla mnie nie lada wyczynem. Poderwałam się z niego, prędko zdając sobie sprawę, że jestem w bieliźnie. Rześkie powietrze dochodzące z uchylonego okna podwiało zbyt długą koszulkę, którą również miałam na sobie. Nie była moja. Z resztą czy cokolwiek było moje? Od dłuższego czasu nie miałam własnego domu, własnej łazienki i garderoby. Chyba już się do tego przyzwyczajałam. Materiał ciemnej koszulki pasował na dobrze zbudowanego mężczyznę, a ja topiłam się w niej.

Wolnym krokiem ruszyłam w stronę komody. Ból żeber nie zwiastował nic dobrego. Wyprostowałam się, żeby rozbudzić obolały kręgosłup. Było jeszcze gorzej, ból zdawał się promieniować przez całe ciało. Oparłam się o komodę, czując, że nie długo będę w stanie ustać na nogach.

Dziwne dźwięki dochodzące, jakby z niższego piętra mówiły mi, że nie jestem tu sama.

Musiałam się ubrać. Pomimo tego w jak gównianej sytuacji się znajdowałam, potrzebowałam mieć na sobie normalne ciuchy.

Ściągnęłam z siebie czarną koszulkę, pozostając w samym staniku i majtkach. Sięgnęłam po bordowy materiał leżący na samej górze równo ułożonej kostki. T-shirt wydawał się ciut za duży, ale nie interesowało mnie to. Zanim jednak wciągnęłam go na siebie, kątem oka spojrzałam w stronę lustra.

Sina sylwetka, którą ujrzałam wzbudziła we mnie przerażenie. Odwróciłam się powolnie. Chciałam zobaczyć się z bliska. Zbadać każdy uszkodzony kawałek mojego ciała. Posiniaczone żebra, obite kości. Zadrapania, stare blizny. Uniosłam głowę, aby spojrzeć w swoje oczy. Na mojej twarzy widniały sińce, a drobna, na szczęście, rana szpeciła moja brodę. Nie wyglądałam dobrze.

Prędko naciągnęłam na siebie koszulkę i wcisnęłam się w ciemne jeansy.

Wolałam nie być zaskoczona obecnością kogoś obcego w moim pokoju, dlatego też cichutko opuściłam sypialnię, w której się obudziłam, z zamiarem obadania terenu. Nie duży korytarz kończył się schodami w dół. Stamtąd też zaczęły dolatywać na tyle smaczne zapachy, że mój brzuch sam z siebie zaczął być głodny.

Musiałam zejść i przekonać się o tym w jak wielkim szambie się znalazłam. Krocząc w dół, wmawiałam sobie, że gorzej być nie może - choć oczywiście mogło. Mogłam obudzić się w innym piekielnym wymiarze w którym ciągle czułabym ten smakowity zapach naleśników i w którym nie mogłabym ich zjeść. Mogłabym, ale nie sądziłam, żeby tak nieprawdopodobna sytuacja miała miejsce.

Pokój dzienny był malutki. Za oknem wschodziło słońce, a jego promienie starały się przebić przez grube pnie rosnąco gęsto drzew. Szybko zauważyłam, że budynek w którym się znajdowałam był pośrodku lasu. Przełknęłam ślinę, czując narastające przerażenie.

Czyjeś kroki zabrzmiały tuż za drzwiami po prawej stronie saloniku. To stamtąd dobiegał odgłos smażonych naleśników.

Ktoś, kto miał być moim kolejnym koszmarem zgłodniał? Na dodatek stwierdził, że usmaży sobie naleśniki? Coraz bardziej wariowałam. Ewidentnie.

Drżącą dłonią złapałam za klamkę. Moja obawa nie znała granic. Czułam, że zejdę na zawał, jeżeli zaraz się nie dowiem, kto stoi po drugiej stronie drzwi. Jak najciszej otwarłam drzwi i zajrzałam do środka.

Kuchnia była o wiele większa, niż pokój dzienny. Przez dużą lodówkę zasłaniającą mi widok dużej części pomieszczenia, nie potrafiłam dostrzec osoby, która w tej chwili przygotowywała jedzenie.

Weszłam do środka, przytrzymując sobie drzwi cały czas otwarte na wypadek niewątpliwej ucieczki.

Poczułam, jak moje mięśnie wiotczeją, kiedy ujrzałam brązowe loki związane w gumkę. Szerokie barki opięte czarną koszulką z krótkim rękawem delikatnie poruszały się, kiedy znajomy mi mężczyzna obracał naleśnika na patelni.

– Harry? – wyszeptałam.

Nie do końca wiedziałam, czy to jawa, czy sen. Czy on rzeczywiście stał przy gazówce i piekł te cholerne naleśniki, czy tylko moja zdziczała wyobraźnia kazała mi go widzieć? Czułam się jak w jakieś hipnozie. Krańce kuchni zaczęły tracić ostrość, kiedy Harry powolnie odwrócił się.

– Lea? – odezwał się.

To był on. Najprawdziwszy on. Błądziłam oczami po jego ciele. Nie mogłam uwierzyć, że on tu jest. Ze mną. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top