Rozdział 20
Krew. Dużo krwi. Mroczny korytarz. Ciemność. Ostry nóż. Wejście do schronu. Nie. Nie chcę już więcej tam wchodzić. Lukas nie wolno ci tam wchodzić. Nie mów mi, że mama nam kazała, nie wolno i już. Ja tak każę, a teraz jesteś pod moją opieką. Naszej matki już nie ma! Odeszła! Rozumiesz?! Odeszła!
– Mamo! – wrzasnęłam, wybudzając się z koszmaru, już tak bardzo dobrze mi znanego. Podniosłam się do pozycji siedzącej, prędko kryjąc zapłakaną twarz w dłonie.
Łzy spływały policzkami, mocząc moje spodnie. Podciągnęłam nosem, zamykając mocno powieki. Chciałam aby wirujące w głowie wspomnienia przestały mnie maltretować. Lukas, mój ukochany brat i mama. Gdzie oni teraz mogli być? Łkałam cicho, starając powstrzymać jęki, które wylatywały spomiędzy moich warg, aby nie obudzić Lizzy.
Słońce już wchodziło. Mgła unosiła się nad polem kukurydzy. Wpatrywałam się w spokojny pejzaż na oknem jeszcze przez kolejną godzinę. Myśląc przy tym co robić. Zastanawiając się nad beznadziejnością tej całej sytuacji. Nie rozumiałam jej. Ostatnie dni były szeregiem zwariowanych wydarzeń, które nijak trzymały się kupy. Wszystko nie miało sensu. Nic nie chciało złożyć się w logiczną całość. Najpierw groźby w postaci listów. Potem ktoś podpalił nasze mieszkanie. Nie miałam wrogów – no oprócz Nicka, ale to był debil, którego nigdy w życiu nie byłoby stać na coś takiego.
Wróć...
Listowne groźby. Te cholerne listowne groźby. Czy było możliwe, aby były one właśnie od Zayna? Chociaż Liz cały czas mówiła, że to głupie żarty ze strony Nicka, ja wiedziałam, że to coś więcej. Z resztą spotkanie z tajemniczym facetem, a potem podpalenie naszego mieszkania dało mi jasno do zrozumienia, że to nie zabawa. Ktoś chciał mnie nastraszyć. Groził mi.
Przełknęłam ślinę, ścierając rękawem koszulki kolejne łzy napływające do moich oczu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że narażałam swoją przyjaciółkę. Nie mogłam znieść tego, że ona musi znosić to co ja, chociaż nie ma z tym nic wspólnego.
Wstałam, aby zrobić sobie kawy.
Cały dom spał w najlepsze, nawet Bruno nie poruszył się, kiedy weszłam do kuchni. Zagotowałam wodę w starym czajniku, pamiętając, aby nie zakładać gwizdka – nie chciałam wybudzić domowników. Nalałam do jednego z kubków. Kawa była okropna, ale kofeina trochę postawiła mnie na nogi.
Czy dobrze postąpiłyśmy uciekając od Harry'ego i Louisa? Teraz nie byłam tego pewna. Okazało się, że nie tylko oni byli naszym zagrożeniem. Ktoś jeszcze nas ścigał. A może oni nigdy nie byli zagrożeniem? Może rzeczywiście chcieli tylko nam pomóc? Harry wiedział wcześniej o tym, że porwano mamę i Lukasa. Nie miałam okazji z nim o tym porozmawiać, ale teraz jedno zdawało się mieć sens. Chciał mnie odnaleźć, wiedząc, że i mi może grozić niebezpieczeństwo. To było jasne. Byłam głupia nie dostrzegając tego wcześniej. Zamiast z nim o tym szczerze porozmawiać, ja ciągle wykłócałam się prowadząc swoimi emocjami.
– Jestem idiotką – powiedziałam szeptem do siebie, na co Bruno zacharczał przez sen.
Napiłam się dużego łyka, okropnej w smaku kawy. Wykrzywiłam się przy jej goryczkowo-jałowym posmaku. Jeszcze nigdy nie miałam okazji pić tak paskudnego napoju.
Lizzy prędko wybiegła z pokoju. Kątem oka dostrzegłam ją biegnącą w stronę toalety. W pierwszej chwili zaśmiałam się cicho, myśląc o wczorajszej kolacji złożonej z lekko zwiędniętych winogron i sucharów, ale moment później postanowiłam iść jej śladem. Światło przebijające się przez matowe okienko w drzwiach oświetlało niewielki korytarz w którym wisiał wypchany łeb łosia.
Zastygłam w bezruchu, słysząc nagle podejrzany dźwięk. Lizzy wymiotowała. Chciałam zapukać i zaproponować pomoc, jednak zdecydowałam się poczekać. Drzwi pomalutku na powrót otwarły się, a w nich pojawiła się przyjaciółka. Już chciałam walnąć żartem o sucharach i winogronach, kiedy jej oczy spojrzały w moje. Nie było w nich oznaki zatrucia pokarmowego. Było w nich za to coś innego. Ogromne przerażenie.
– Ja... – zaczęła drżącym głosem. Jej oczy były zapłakane.
– Co... – Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. – Co się stało... – Obserwowałam, kiedy łzy zaczęły zalewać jej twarz.
– Ja... oh, Lea. – Rzuciła mi się w ramiona, łkając w niebo głosy. Objęłam ją, nie wiedząc jak się zachować. Czasem po prostu zna się odpowiedź, zanim się ją usłyszy. Wszystko wskazuje na jedno. Humor, mimika, obawa, którą da wyczytać się z oczu, jak z otwartych kart. To był jeden z tych cholernych momentów.
Jeszcze mocniej przytuliłam ją do siebie, czując, że i po moim policzku spływa łza.
– Często się spotykaliście u nas – powiedziałam. – Jeszcze zanim zaprosiłaś go do nas na obiad, prawda?
Skinęła głową.
– Tak... – szlochała. – I teraz tego strasznie żałuję.
Co ja miałam jej odpowiedzieć. Że wszystko będzie dobrze? Że może nie będzie podobne do ojca? Jasna cholera, to było nieuniknione.
– Co ja mam teraz zrobić?
Usiadłyśmy razem w kuchni. Lizzy praktycznie leżała na stole. Była załamana.
– A jesteś pewna, że to nie zatrucie?
– Spóźnia mi się już od trzech tygodni, ale nic ci nie mówiłam. – Znowu zaniosła się szlochem. – Moja matka mnie zabije, jak dowie się, kto jest ojcem. Właściwie zabije mnie, zanim dowie się kto nim jest. Miałam skończyć studia!
– Mówiłaś, że nawet polubiła Louisa.
– Ta... ale nie wiedziała, że jest gangsterem.
– Aj tam. Nie jest żadnym gangsterem.
– Oczywiście. 25 letni chłopak z chałupą większą niż moich rodziców, chociaż oni całkiem dobrze zarabiają. Z pewnością wygrał pieniądze w totolotku. Poza tym, jeżeli dowie się tego co teraz przechodzimy, to zatłucze go tłuczkiem do mięsa. A potem mnie...
– Skłamiesz, że pochodzi z bogatej rodziny.
Spojrzała na mnie nieprzekonana.
– Wiem, wiem, Liz. Musisz pogodzić się, że ojciec twojego dziecka jest gangsterem. Ale jeżeli cię to pocieszy mogę dodać, że jest marnym.
– Super, zostanę prędko wdową.
Lizzy mówiła to z taką powagą, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Wiem, że mój śmiech jeszcze bardziej ją dobijał, ale nie potrafiłam go zatrzymać. Z jednej strony przykry był fakt, że bawi mnie jej okrutna sytuacja.
– Zostaniesz ojcem mojego dziecka? – zapytała nagle, a ja wybuchnęłam śmiechem.
– Myślisz, że twoja rodzina to zrozumie?
– Myślę, że prędzej to zaakceptują, niż fakt, że ojciec dziecka zna się na zabijaniu ludzi.
– Louis nie zna się na tym. Możesz być o to spokojna.
– A Harry?
Uśmiech zrzedł mi z twarzy. Czarne wspomnienia wypełniły moją głową. Krew na bialutkiej podłodze naszego domu. Pokrwawione postacie. Totalna rzeźnia. Moja głowa zaczęła pulsować boleśnie. Potrząsnęłam nią chcąc pozbyć się przeklętych obrazów. Lizzy spojrzała na mnie smutnie.
– Przepraszam. Nie powiedziałam tego specjalnie, Lea. Przepraszam, nie chciałam ci przypominać.
Pomrugałam powiekami, aby powstrzymać łzy, jednak przy każdym chwilowym zamknięciu ich kolejne wspomnienia wyświetlały się, niczym film na kinowym ekranie. Czy ta trauma wreszcie odejdzie?
– Cały czas cię nachodzą? – zapytała. – Wspomnienia z... no wiesz.
– Tak. Cały czas siedzą w mojej głowie. Nie chcę żeby się to powtórzyło.
– Jesteś strasznie silna, wiesz? Podziwiam ciebie, za to, że cały czas dajesz radę żyć dalej. Pomimo tragedii, która cię spotkała.
– Psycholog mówił, że jeszcze przez kilka lat mogą gnębić mnie te obrazy. To jest zwykle chwilowe. Strach pojawia się znikąd. Czuję chęć ucieczki przed własnymi myślami, ale po momencie wszystko znika – wytłumaczyłam.
Łyknęłam już zimnej kawy z mojego kubka. Powstrzymałam obrzydzenie. Nie była taka zła, jeżeli porównywać miałabym ją do obrazów, które na szczęście powoli zanikały. Krwawe wspomnienia odpływały. Niknęły, jak zdmuchnięte wiatrem chmury. Wszystko znowu wracało do normy.
– Dzień dobry, dziewczyny. – Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, którego imienia nawet nie poznałyśmy. – Jak się spało?
– Wyśmienicie – odpowiedziałam. – Pozwoliłam zrobić sobie kawę.
– Nie ma sprawy.
Facet zajął się Brunem, który na jego widok zaczął skakać przy jego nodze.
– Co macie dzisiaj w planach? – spytał.
– Wracamy do domu, ale zanim to zrobimy chciałyśmy zapytać, czy nie potrzebowałby pan pomocy, na przykład w ogrodzie? Chciałyśmy odwdzięczyć się za nocleg i znalezienie nas w lesie.
– Myślę, że znajdzie się coś, przy czym rzeczywiście byłaby mi potrzebna pomoc.
___________________________________________
Jakie plany macie na weekend?! :D
Ja koc, herbata i pisanie w akompaniamencie ulubionych soundtracków! <3
Co myślicie o rozdziale??? Spodziewaliście się tego???
Kiedy chcecie nowy rozdział? ---> tak, możecie o tym zadecydować :D
Wstępny pomysł na fabułę nowego opowiadania już jest (kto nie wie o co chodzi, zapraszam do stopki w poprzednim rozdziale :D ). Myślę teraz, jak zrobić, aby ten sposób z podejmowaniem przez Was wyborów miał ręce i nogi, i był przede wszystkim czymś przyjemnym... w każdym razie już niedługo pojawi się wstęp do opowiadania! :D
A póki co życzę Wam super weekendu! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top