Rozdział 16

   – Przepraszam, nie miałam tego na myśli.

Usiadłam koło Lizzy, która prędko się do mnie przytuliła.

– To co zrobimy? – wyłkała.

– Jedyne co przychodzi mi do głowy, to pójście z tym wszystkim na policję, Liz. Musimy dostać się do jakiegoś miasta i o wszystkim opowiedzieć. Ktoś nam pomoże.

– Ale co powiemy?

– Wszystko. Zeznamy o wszystkim.

– A co jeśli policja po spisaniu nas, wyśle z powrotem do domu? Nie sądzę, żeby Lou i Harry byli zadowoleni z tego co chcemy zrobić.

– Nie wyślą nas, jeśli powiemy, że zostałyśmy porwane.

– Chcesz wkopać Lou i Harry'ego? – uniosła się na rękach, by na mnie spojrzeć.

– To nie są dobrzy ludzie, Lizzy. A ja chcę mieć już wreszcie spokój.

– Ale Lou uratował nas z pożaru.

– Ja cię uratowałam z pożaru. – Przewróciłam oczyma. – On tylko po nas przyjechał. Gdyby nie on jestem pewna, że byłybyśmy w o wiele lepszym miejscu. Chociaż zajęłoby się nami pogotowie. Źle zrobiłyśmy, że zdecydowałyśmy się z nim pojechać.

Liz przez dłuższą chwilę trawiła to co powiedziałam. Z jej oczu wyleciało kilka ostatnich łez, które starła szybkim ruchem dłoni.

– Masz rację, Lea. Ufam ci, bo ich znasz i wiem jaki los ci zgotowali. Więc jak dostaniemy się do miasta z tego zadupia? Nie mamy auta.

– My nie. Ale sąsiad ma. – Zauważyłam przez okno, jak młody mężczyzna w niebieskiej koszuli wychodzi właśnie z domu naprzeciwko. Poderwałam się z kanapy. Mój plan mógł się nie powieść, ale kto nie próbował ten tracił, prawda?

Szybko wraz z Liz wybiegłyśmy z domu i prędko dotarłyśmy do faceta.

– Dzień dobry! Przepraszam pana, jesteśmy nowymi lokatorkami i pana sąsiadkami. – Uśmiechnęłam się, wskazując na dom za swoimi plecami. – Czy jedzie może pan w stronę miasta?

– Dzień dobry! Tak, jadę, a coś się stało? – odparł z uśmiechem. Był blondynem, krótko ściętym i nosił okrągłe okulary.

– Mamy auto do odebrania od mechanika w mieście i tak właśnie dostrzegłam, że pan się gdzieś wybiera. Liczyłam na to, że może jedzie pan w stronę centrum i zechciałby nas kawałek podwieźć. - Próbowałam grać uroczą i miłą.

– Jadę, jadę, ale nie do głównego miasta. Pracuję w mieście na obrzeżach, a panie gdzie te auto mają do odbioru?

– Właśnie tu w pobliskim miasteczku – skłamałam, zupełnie nie wiedząc o jakie miasto mu chodzi. Miałam tylko nadzieje, że nie okaże się ono równie małe.

– Ok, to nie ma sprawy, proszę wsiadać, podwiozę nowe sąsiadki.

Zaprosił nas do swojego samochodu. Obydwie zajęłyśmy tylne miejsce.

– I jak się panią tu mieszka? Spokojna okolica, co?

– Jest wspaniale – odezwała się Liz, powoli ucząc się, jak grać nową rolę. – Cisza, praktycznie zero aut. Rzeczywiście cudowna okolica.

– Długo już tu panie mieszkają? Wydawało mi się, że dosyć niedawno wprowadził się tu taki młody chłopak.

– To mój brat – oznajmiłam, szturchając chichoczącą Liz. – My długo byłyśmy na wyjeździe w pracy. Prosiłam go, aby nas przeprowadził i dopilnował firmy remontowej.

– A gdzie panie pracują?

– Za granicą – odpowiedziała Lizzy. – Prowadzimy pensjonat w Lizbonie.

– Wow! Ja jestem architektem, więc jeśli kiedykolwiek byłaby wam potrzebna pomoc w takich sprawach, to zapraszam serdecznie. – Mężczyzna podał nam szarą wizytówkę, którą Liz od niego odebrała.

– Super, dziękujemy. Mamy w planach trochę rozbudować nasz pensjonat, więc z pewnością się odezwiemy.

Szczerzyłam się do Liz, czując dumę z odegranych przez nas ról.

Dziesięć minut później mężczyzna już zatrzymywał się koło mechanika. Wyszłyśmy obydwie, dziękując za darmowy transport. Udałyśmy, że zmierzamy w stronę budynku z kolorowym szyldem głoszącym o najlepszym mechaniku w mieście, a następnie prędko skręciłyśmy, kiedy auto sąsiada zniknęło za zakrętem.

– Myślisz, że przyjmą nas do Hollywoodu za takie genialne odegranie ról? – spytała Liz. Zaśmiałam się.

Rozejrzałyśmy się po okolicy. Skromne miasteczko nie wyglądało na przepełnione, a sądząc po dużej ilości sklepów w okolicy, znajdowałyśmy się w jego centrum.

– To co teraz robimy? Szczerze myślałam, że dostaniemy się do naszego miasta i tam pójdziemy na komisariat.

– Też to w ten sposób planowałam – przyznałam. – Ale może i lepiej. Nie wydaję mi się, abyśmy były teraz bezpieczne w naszym mieście.

– A skąd wiemy, że tu też znajdziemy komisariat?

– Pewnie stąd, że budynek stoi nieopodal. – Wskazałam na szarą, niewielką budowlę z dużym policyjnym znakiem. – Los nam sprzyja.

– Miejmy nadzieje, że będzie sprzyjał cały czas.

Po niespełna czterech minutach wchodziłyśmy już schodami na komisariat policji.

Facet stojący w mundurze za długą i szeroką ladą dziwnie zareagował na nasz widok. Choć po jego pierwszej reakcji miałam ochotę opuścić to miejsce, postanowiłam poczekać na rozwinięcie się sprawy. Liz spokojnie opowiedziała mu o wszystkim co się stało, a ten wydawał się być zdenerwowany i jakoś mało obecny.

Po całej historii przeprosił nas na moment i zniknął za drewnianymi drzwiami, które znajdowały się za nim. Nabrałam dziwnych podejrzeń. Żołądek zacisnął mi się, a intuicja podpowiadała, że kroi się coś niedobrego.

Ufałam swojej intuicji. Jakoś z reguły nie zawodziła mnie.

– Miły pan, prawda? – odezwała się cicho Liz. Na jej twarzy dostrzegłam swego rodzaju ulgę. Prawdopodobnie liczyła na to, że to wreszcie koniec. Że od tego momentu będzie tylko lepiej. Wkurzyła się więc, kiedy powiedziałam:

– Spadamy stąd.

– Co?! Żartujesz sobie?!

– Coś jest nie tak, Liz. Czuję to kościach. Coś jest bardzo nie tak.

– Proszę cię. Sama kazałaś nam tu przyjść!

– Wiem, ale coś mi tu śmierdzi. Coś jest do cholery, nie tak!

Dlaczego mężczyzna wyszedł i nie wracał tak długo? Komisariat był pusty, tylko my dwie stałyśmy w nim.

– Nie denerwuj się – próbowała mnie uspokoić. – Ja wiem, że jest to dla ciebie stresująca sytuacja, wiem też, że po tym wszystkim co przeżyłaś podchodzisz do pewnych spraw mniej ufnie, ale to policja, Lea. Jesteśmy tutaj bezpieczne.

Chciałam w to wierzyć, a jednak coś wewnątrz mnie mówiło mi, żebyśmy wynosiły się stąd, jak najszybciej.

Nagły pisk opon sprawił, że obydwie spojrzałyśmy na drewniane drzwi, za którymi zniknął niedawno policjant. Nie zastanawiałam się długo. Prędko wskoczyłam za ladę i naparłam na klamkę. Otwarłam je i zajrzałam do środka. Mały kantorek, posiadał jeszcze jedne drzwi, które aktualnie były uchylone. Wiatr wdarł się przez nie otwierając szerzej, lecz na dworze nie dostrzegłam, żadnego pojazdu. W pomieszczeniu znajdowało się również biurko na który stał monitor. Wyświetlał on rzeczywiste obrazy, które w tym momencie śledziły kamery.

Jedna z nich wychodziła na tył komisariatu.

Obraz zaś, który ujrzałam zmroził mi krew w żyłach. Zbladłam widzą na tyle wyraźną postać, aby móc ją poznać. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

– O kurwa... – Wyleciało mimowolnie z moich ust.



______________________

Witajcie moi Cierpliwi - bo wierzę, że trzeba mieć cierpliwość, aby nadal chcieć czekać na nowe rozdziały <3

Jak Wam mija poniedziałek? Źle, tragicznie, czy ujdzie? :D

PS. Oprócz tego liczę również na jakieś piękne, kreatywne wyzwiska i komentarze odnośnie rzadkiego dodawania rozdziałów Unsafe Shelter 2. <3 :D Może to mnie zmotywuje?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top