Rozdział 15

Upiorne oczy obserwowały mnie z każdej strony. Sznury krępowały boleśnie moje ręce za plecami i byłam pewna, że ktoś powbijał w niej ostre gwoździe, by przy każdym najmniejszym ruchu sprawiały mi ból. Na dodatek, drewniane krzesło, na którym zmuszona byłam siedzieć zdawało się parzyć, jakby było rozgrzanym żelazem. W panującej ciszy słyszałam jedynie mój oddech. Głęboki, niespokojny. Połączony z mocnym biciem serca, które czułam aż w gardle.

Czy znowu po prostu śniłam? Czy znowu był to jeden z wielu koszmarów, które każdej nocy przeżywałam. Zdawało mi się już, że nawet w śnie umiem sobie to uświadomić. Ale jednak, każdej nocy, na okrągło te same twarze migotały w mojej głowie, a w nich ta jedna. Upiorna. Cała we krwi.

Ashton.

Wszystko to wyglądało tak realistycznie, że choć wiedziałam, że to sen, nie potrafiłam w to uwierzyć. Nawet w tym momencie, kiedy jego sylwetka znowu pojawiła się przede mną. Jego okrutnie dewastowana twarz zmroziła krew w moich żyłach. Był okropny. Szpetny. Pragnęłam go nie wiedzieć.

Zamknęłam oczy, czując metaliczny smród krwi.

– To tylko sen, Lea – mówiłam do siebie. – To tylko, cholerny sen. Uspokój się. Go tu nie ma. Go tu tak naprawdę nie ma. Obudź się, obudź!

Kiedy ponownie otwarłam oczy, facet zniknął. Udało mi się. Udało mi się przezwyciężyć strach i wybudzić z koszmaru.

Mój kolejny poranek tutaj nie należał do najlepszych. Siedziałam w kuchni z kubkiem kawy w ręku, zastanawiając się co mam teraz z tym wszystkim zrobić. Czy w ogóle było jakieś wyjście z tej gównianej sytuacji? A raczej, czy była możliwość, abym ja sama tego dokonała...

– Cześć. – Ton jego głosu wyrwał mnie nagle z rozmyśleń. Nie odpowiedziałam.

Czy był na mnie zły? Pewnie tak. Nie spoglądając na mnie Harry zaczął robić sobie śniadanie. Wstawił wodę, nasypał kawy do kubka, a później wyciągnął z lodówki jakiś pitny jogurt.

– Jadłaś? – spytał, nawet na mnie nie zerkając. Znowu nie odpowiedziałam. – Lea, zapytałem cię o coś.

Dopiero teraz, gdy powoli tracił cierpliwość, spojrzał w moją stronę.

– Nie odzywaj się do mnie.

– Wiesz, szczerze ci powiem, że dużo sobie tej nocy przemyślałem.

– O. I do jakich fantastycznych wniosków doszedłeś? Że jesteś zwykłym idiotą?

– Że to nie ja jestem wszystkiemu winien.

– Co?! – wrzasnęłam z rozbawieniem.

– Powinnaś mi dziękować, Lea! – Wskazał kciukiem na samego siebie. Jego wkurzenie wyraźne było przez wygięte w łuk brwi.

– Dziękować ci?! Za co?! Że mnie porwałeś? Za to, że musiałam kiedyś szlajać się po cholernym lesie?! Czy może za wszystkie krzywdy, które mi wyrządziłeś?!

– A co wolałabyś, żebym wtedy, po raz pierwszy, w ogóle nie zareagował? – Zaśmiał się, opierając rękami o blat stołu, przy którym siedziałam. Jego kpiący uśmieszek drażnił mnie. Zmarszczyłam brwi.

– O jakim pierwszym razie mówisz? – parsknęłam, odważnie opierając się na przedramionach bliżej niego.

– Nie pamiętasz?

– Nie, nie pamiętam, przypomnij mi.

– Wtedy w domu. Kiedy oddali cię temu młodocianemu gangsterowi, kotku.

Poczułam, jak żołądek wywraca mi się na lewą stronę. Prędko schyliłam głowę, czując się niezręcznie. Moja chwila odwaga odleciała hen daleko.

– Nadal nie pamiętasz?

Doskonale pamiętałam. Moje senne koszmary odpowiednio zadbały, aby o tym nie zapominała.

– Dziękowałam ci za to – wyszeptałam.

– Co powiedziałaś? – Zbliżył się jeszcze bardziej.

– Dziękowałam ci za to – powtórzyłam. – Dziękowałam, Harry i... – urwałam na moment, pragnąc powstrzymać chwilowy mętlik w głowie. – I jestem wdzięczna, ale to i tak niewiele zmienia. To o czym mnie wczoraj poinformowałeś nie dało mi dzisiaj spać.


Przerwałam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu. 

- Moja rodzina została porwana. Mój ukochany Lukas... moja mama... nie potrafię się z tym pogodzić, Harry. Rozpacz, a zarazem złość jaką w sobie czuję zdaje się zabijać mnie od środka... ja... ja nie potrafię sobie z tym poradzić... 

– Wierzę – odparł, a jego gniewny ton głosu złagodniał. – Przepraszam, Lea.

– Nie wiem co mam robić. – Przełknęłam ślinę, wpatrując się w pusty kubek po herbacie. Harry usiadł na krześle obok, zapominając o swojej kawie, która stygła przy czajniku. – Boję się, że ich stracę... tak bardzo się boję... 

Poczułam, jak łzy zaczynają spływać mi policzkami w dół. Wzięłam głębszy oddech, próbują powstrzymać płacz, a raczej histerię, która pragnęła wydostać się przez moje zaciśnięte usta. Dlaczego ja, krzyczałam w myślach, dlaczego to mnie musiało spotkać!

Zamknęłam powieki, a chwilę później obcy delikatny dotyk przejechał po moim policzku. Starł krople moich łez, łagodnie głaskając przy tym skórę mojej twarzy. Nie chciałam tego, pragnęłam, żeby mnie nie dotykał, ale jednak coś wewnętrznie nie pozwoliło mi się odsunąć. Może właśnie tego mi brakowało? Jego ciepłego dotyku? Jego bliskości? Jego samego.

– Harry.

– Przepraszam, wiem, że nie chcesz, żebym cię dotykał. – Chłopak zabrał prędko dłoń, lecz ja mimowolnie po nią sięgnęłam. Nasze palce splotły się razem, a po grymasie na twarzy Harry'ego zrozumiałam, że nie spodziewał się tego z mojej strony. Ja sama się tego nie spodziewałam.

– Nie, nie o to chodzi, po prostu chciałam zapytać...

– Dzień dobry. – Do kuchni nagle wszedł Louis. – Też mieliście tak złą noc, jak ja? Nie mogłem spać. Cały czas myślałem...

Nie patrząc na nas i on zaczął przygotowywać sobie poranny pobudzający napój. Proces przygotowawczy powtórzył się. Czajnik zagotował wodę, którą chłopak zalał sobie nasypanej do kubka kawy. Przy okazji opowiadał cały czas o źle przespanej nocy, która wbrew pozorom nie wydawała się być gorsza od mojej – go chociaż nie dręczyły koszmary.

Dłoń Harry'ego cały czas trzymała moją. Jego palce ostrożnie muskały moje i musiałam przyznać sama przed sobą, że nie sprawiało mi to żadnego problemu. Wręcz czułam się o wiele mniej samotniej, niż dnia poprzedniego.

– Załatwimy to dzisiaj, stary? – zwrócił się Louis do drugiego chłopaka.

– Ta. Załatwimy – odparł niechętnie.

– Co załatwicie? – wtrąciłam, uważnie lustrując ich obydwóch.

Louis nie odezwał się, a Harry jedynie posłał swój uśmieszek.

– Co załatwicie? – powtórzyłam donośniej.

– Nie ważcie się opuszczać tego domu, jak nas nie będzie, jasne? – burknął Harry i nic więcej nie mówiąc wstał i po prostu opuścił kuchnię. Louis, najwyraźniej nie chcąc ze mną rozmawiać, wyszedł tuż za nim, pozostawiając mnie samą sobie.

Co znowu kombinowali? Co mieli takiego do załatwienia? Czemu w pośpiechu wyszli, kiedy telefon Harry'ego zadzwonił raptem dwadzieścia minut później?

– Już jedziemy – powiedział tylko do słuchawki i rozłączył się. Zanim jednak wyszedł z budynku, podszedł do mnie i wyszeptał wprost do ucha: – Zobaczymy się później, skarbie.

Zadrżałam, czując jak pozostawia delikatny pocałunek na moim policzku. Gęsia skórka przyozdobiła mój kark, a policzki stały się czerwieńsze. Nie chodziło wcale o to, że zdecydował się to zrobić. Że znowu pozwolił sobie wejść w strefę mojego komfortu. Chodziło raczej o fakt, w jaki sposób moje ciało zareagowało na jego bliskość. Byłam tym w pewien sposób przerażona. Czułam, jakbym sama siebie nie znała i nie potrafiła kontrolować tego co czuję. A dreszcz na moich plecach i uczucie dziwnego napięcia tylko utwierdziło mnie w tym.

Założyłam ręce na piersi, odprowadzając go wzrokiem do drzwi. Na odchodne rzucił mi oczko, po czym wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Auto odjechało z podjazdu, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na kanapie w salonie siedzi Liz.

– Pogodziliście się? – spytała chłodno.

Oczy dziewczyny opuchnięte były przez łzy. Jej skóra twarzy była blada, niczym papier. Wyglądała strasznie.

– Nie – odpowiedziałam krótko.

– Nie mogę w to uwierzyć, że siedzimy w tym piekle już od kilku dni. – Ukryła twarz w dłoniach, zanosząc się cichym szlochem.

– To jest raj, w przeciwieństwie do tego, jak wygląda piekło. Niedługo zobaczysz różnicę. 



_________________________________


Po długim czasie nowy rozdział! Mam nadzieje, że choć trochę umili Wam dzisiejszy dzień :C


Jak tam pierwszy dzień szkoły? 

Jaką klasę rozpoczęliście? :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top