Rozdział 13

Nad rankiem, kiedy słońce zaczęło wyłaniać się poza horyzont naszej ziemi, a ptaki rozpoczynały swój poranny repertuar siedziałam na kanapie w salonie Lou. Wszyscy spali w najlepsze, prócz mnie i chłopaka, który siedział na kanapie naprzeciwko i od kilku godzin jedynie się we mnie wpatrywał. Zakazałam mu się odzywać od razu po długiej kłótni, którą rozegraliśmy zaraz po tym, jak odkryłam go kryjącego się w domu Louisa. Byłam zła, wkurzona, a jego obecność tutaj wszystko to tylko napędzała.

– Lea? – zaczął.

Gwałtownie uciszyłam go gestem dłoni.

– Kazałam ci siedzieć cicho – burknęłam, lustrując go wściekłym wzorkiem.

Teraz, kiedy promienie słoneczne rozjaśniły pomieszczenie mogłam dobrze dostrzec jego twarz. Zielone oczy uważnie wpatrujące się we mnie. Było w nich widać zniecierpliwienie, strach i coś czego nie mogłam zrozumieć. Rozczarowanie? Żal? Jego włosy zaś były trochę dłuższe, niż ostatnio, gdy go widziałam. Mógł je teraz śmiało związać gumką i tak też zrobił. Brązowy kok stał na tyle jego głowy. Z cholerną trudnością było mi na niego patrzeć. Jego spojrzenie zdawało się mnie połykać w całości. Łapczywie łapał, każdą chwilę, w której zdecydowałam się na niego spojrzeć. Spoglądał wtedy głęboko w moje oczy, jak gdyby pragnął z nich coś wyczytać.

Ukryłam twarz w dłonie, przecierając palcami zmęczone oczy. Byłam wykończona, spałam raptem kilka godzin, a odkąd spotkałam Harry'ego siedzieliśmy tu nic nie robiąc.

– Czekamy, aż wstanie Lou – dodałam.

– I co wtedy? – dopytał.

– Nie wiem, liczę na jakieś wyjaśnienie.

– Ja ci mogę wszystko wyjaśnić, Lea.

– Nie chcę ciebie słuchać Harry. – Zmarszczył brwi w zmartwieniu.

Na moje nieszczęście pół godziny później schodami nie zszedł Louis, a Liz. Jej oczy wyleciały z orbit, kiedy na kanapie dostrzegła obcego faceta. Pomrugała z niedowierzaniem. Jej wargi rozchyliły się, kiedy Harry spojrzał na nią kątem oka.

Prędko podbiegła do mnie i spytała na ucho, ja mała dziewczyna swoją mamę.

– Kto to jest, Lea?

Podniosłam wzrok na Harry'ego.

– Nikt ważny – odpowiedziałam niechętnie.

– Jestem Harry – przedstawił się, unosząc ze sofy i podając jej dłoń.

– O! – ucieszyła się dziwnie. – Cześć, ja jestem Lizzy. Pewnie jesteś jakimś przyjacielem Lou, prawda? – Chłopak przytaknął z uśmiechem. Dołeczki w jego policzkach uwydatniły się, a ja prychnęłam pod nosem. – Czyli... Lea i ty... długo już tak siedzicie?

Poczułam jak szturcha mnie w ramię. Rzuciłam jej wilcze spojrzenie.

– Musisz jej wybaczyć, ona taka czasem jest gburowata. – Lizzy objęła mnie ze śmiechem. Szybko odtrąciłam ją, zakładając ręce na piersi. – Nie zdziwiłabym się, gdyby zaatakowała cię nożem, gdy tu przyszedłeś.

– Wiem, znam ją doskonale – odparł z uśmiechem wpatrując się we mnie. Prychnęłam pod nosem, obracając głowę w stronę bocznego okna.

– Znasz? – zdziwiła się Liz, patrząc to na mnie, to na Harry'ego. – To wy się znacie?

– Lea nie opowiadała ci nic o mnie? – Spojrzałam na niego kątem oka. Znowu zmarszczył brwi. Pomrugał nerwowo.

– Nie było takiej potrzeby – powiedziałam spokojnie.

– Gdzie się poznaliście? – zapiszczała dziewczyna. – Jestem ciekawa, bo widzę po minie Leanory, że coś musiało was łączyć.

Pokręciłam głową w stronę Harry'ego, ten jednak i tak zdecydował się wszystko wydać na światło dzienne.

– Mieszkaliśmy razem. Rok temu dużo przeszliśmy. Lea i ja. – Uśmiech Lizzy z każdym następnym słowem Harry'ego schodził z jej ust. Powoli dochodziło do niej z kim mamy do czynienia. Na jej twarzy zdawał się iskrzyć strach.

– C-czyli to ty jesteś ten Harry, z którym mieszkała Lea?

Chłopak chyba zdał sobie sprawę, że Liz słyszała o nim, ale niekoniecznie nic dobrego. Tymczasem na moich ustach pojawił się wredny uśmieszek.

– I... i ty przyjaźnisz się z Louisem? – Przełknęła nerwowo ślinę, która prawdopodobnie utknęła w jej gardle, gdyż na moment się rozkaszlała. Spojrzała na mnie przerażona, a ja jedynie wzruszyłam ramionami. – Dlatego byłaś taka dziwna przy Louisie, tak? Lea, ty go znałaś wcześniej?

Przytaknęłam delikatnie głową. Wzrok przyjaciółki spojrzał ponad moją głowę, a ja zdałam sobie sprawę, że Lou musiał zejść schodami na parter.

Powolnie uniosłam się z kanapy. Chłopak stał jak zamurowany, patrząc na swoją dziewczynę. Był przestraszony tym w jaki sposób spoglądała na niego. Z przerażeniem i złością.

– Obiecaliśmy sobie, że jej tego nie powiemy – warknął do mnie z pretensjami.

– Te skargi to nie do mnie. Kolega wariat siedzący na drugiej sofie jej o tym powiedział. – Zaśmiałam się na głos i ruszyłam w stronę kuchni. Kiedy tylko przekroczyłam framugę gwar kłótni przeszedł w jeden, wielki hałas. Lizzy wrzeszczała na Louisa, wyzywając go od kłamców, psycholi i desperatów. On zaś błagał krzykiem, aby mogli normalnie porozmawiać, w między słowie warcząc na Harry'ego z pretensjami, że ten w ogóle śmiał się tu teraz pojawić. Ten tłumaczył się, lecz niedługo później ktoś – prawdopodobnie Lizzy – wbiegła na piętro, a kłótnia dwojga zakochany przeniosła się wyżej.

Woda na herbatę zagotowała mi się dużo wcześniej, więc popijałam ciepłą żurawinowy napój i próbowałam wszystko poskładać sobie w całość.

Znowu czułam totalną pustkę. W moich myślach. W moim sercu. Wszystko zdawało się być bez barwne, pomimo tego, że moje oczy widziały w kolorach. Niebieskie szafki kuchenne, granitowa lada, srebrna kuchenka, promienie wschodzącego słońca, błękit na niebie. Czemu więc wydawało mi się, że otaczające mnie rzeczy emanują chłodem? Jak gdyby zatracały kolor, a wraz z tym swoje ciepło.

Zamknęłam powieki.

Pod nimi zagościły koszmarne obrazy. Język ognia buchający z mieszkania. Sadza na białych ścianach. Wszystko spłonęło. Moje pamiątki, ubrania i meble na które wraz z Lizzy ciężko zapracowałyśmy. Wszystko to pochłonęły płomienie. Już tego nie było. Nie miałam znowu nic.

Otwarłam oczy.

Jak znikąd w kuchni pojawił się Harry. Nawet nie słyszałam, kiedy wszedł. Stał w bezpiecznej odległości, opierając się plecami o ladę kuchenną. Jego zielone oczy wpatrzone były we mnie, a jego powaga nie schodziła z twarzy. Odetchnęłam głębiej, próbując zignorować jego obecność, która jednak wnosiła coś niesamowitego do chłodnego pomieszczenia. Nie potrafiłam tego pojąć, ale wydawało mi się, że w całym tym mrozie, wypranych z barw rzeczy, tylko on promienieje kolorem i ciepłem. Dlaczego wydawało mi się, że jest jedynym źródłem przyjemności? Dlaczego moja głowa również i go nie pozbawiła kolorów?

Spojrzałam na niego. Jego twarz wyglądała na umęczoną, jakby od kilku dni nie spał. Podkrążone oczy, prawie jak moje każdego dnia. Blada cera, wręcz ziemista. Długo wpatrywaliśmy się w siebie, nie spuszczając wzroku. Harry... Ten sam Harry... miałam co do niego cholernie mieszane uczucia, ale wreszcie widziałam go ponownie. Moje oczy mierzyły go, badając każdy centymetr jego ciała. Wydawał się nieprawdziwie prawdziwy. Stał tu, fizycznie, a jednak cały czas wydawało mi się, że jest wytworem mojej wyobraźni. Bądź co bądź wierzyłam, że już nigdy go nie zobaczę. Błagałam również, aby wspomnienia o nim wyparowały. Aby pochłonęła je nicość.

Nasze spokojne stanie przerwała Lizzy. Dziewczyna wkroczyła do kuchni, a oczy opuchnięte miała płaczem. Nic nie mówiąc objęła mnie, a ja odwzajemniłam uścisk. Długo tak stałyśmy, prawdopodobnie obydwie bardzo tego potrzebując. W końcu jednak puściła mnie. Jej mokre policzki lśniły w blasku słońca. Odwróciła się powolnie, by spojrzeć na Harry'ego.

– To ty uratowałeś nas wtedy pod klubem? – Jej głos był piskliwy, ale nie radosny, jak zawsze.

Chłopak nie odpowiedział, przytaknął jedynie delikatnie głową.

– Naprawdę ci dziękuję – powiedziała, po czym opuściła kuchnię, w której obydwoje pozostaliśmy. 

_____________________________


Pod dzisiejszym rozdziałem chciałam serdecznie Was zaprosić na moje nowo opublikowane opowiadanie, które znajdziecie na moim profilu :) 

Byłoby mi miło gdybyście zajrzeli i chociaż napisali co o nim sądzicie.   

Wzięłam się ciut poważniej za nową historię, więc jeśli lubicie włoskie klimaty, nie przeszkadzają Wam badboye, akcja, romans i trochę więcej opisów to zapraszam do czytania :) 


Tytuł i opis, jakby kogoś interesowało:

Spotkajmy się na Porta Rossa

"Samuel Ganza jest złodziejem. Na codzień grabi kieszenie turystów podziwiających urokliwe zakątkiFlorencji. Mila Boyko za to nienawidzi florenckich kieszonkowców. " 

A jeśli nie macie ochoty tam wpadać, to do zobaczyska w następnym rozdziale Unsafe Shelter <3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top