Rozdział 9
Ostatnie rzeczy uszykowane na łóżku wylądowały w zielonej walizce. Wypchana była po brzegi, tak, że aby ją zamknąć musiałam ukucnąć na jej bocznej części, by móc ją domknąć. Zamek zasunięty, a torba została podniesiona z trudem do pionu. Wyjechałam z nią do pokoju dziennego. Przez szyby wpadały promienie wschodzącego słońca. Na dworze zdawało się być ciepło, wielu ludzi chodziło ubranych raptem w cienkie narzuty, bądź koszulki z krótkim rękawem.
– Jesteś pewna, że chcesz jechać? – Do pomieszczenia weszła Liz, niosąc ze sobą kubek ciepłej kawy, którą zawsze piła nad ranem. Zazwyczaj przed szkołą, lecz dzisiaj z katarem w nosie postanowiła oddać się odpoczynkowi w domu. – Ferie są dopiero za tydzień.
– Wiem, po prostu czuję, że muszę odpocząć.
– Wystraszył cię ten list? – spytała, a ja przypomniałam sobie o drugim, który leżał nadal na dnie mojej torebki. Nie wspomniałam jej o nim. Póki co podchodziła do niego, jak do żartu i wolałam aby tak właśnie pozostało. Nie chciałam jej martwić. Nie chciałam, by czuła się zagrożona we własnym mieszkaniu.
– Nie. Kompletnie o nim zapomniałam – skłamałam. – Nie widziałam dawno mojego brata i matki.
– No tak, przyda ci się wizyta u nich. Ja pojadę do moich rodziców w piątek, może nawet zrezygnuję z ostatniego wykładu i tak mi się nie przyda na sesji. Ale muszę przedyskutować to jeszcze z Lou. – Zachichotała, opierając się o framugę. Jej piżama znowu zwiesiła się odkrywając goły bark.
– Jasne.
– Naprawdę jestem z nim szczęśliwa – rozmarzyła się, przymykając powieki. Uśmiech nie schodził z jej ust. – Dobrze mi z nim.
– To najważniejsze. Byle by wasze szczęście trwało jak najdłużej.
– A jak tam twój cichy wielbicie? Wyjawił wreszcie swoje nazwisko? – Mrugnęła do mnie. Zaśmiałam się.
– Nie pisałam z nim od dłuższego czasu – przyznałam. – Nawet nie podziękowałam mu za kwiaty. Dziwnie mi pisać z kimś obcym.
– Widziałaś, jak przywalił Nickowi. Pewnie jest cholernie wysportowany, a przy tym seksowny. – Przygryzła mocno dolną wargę, a ja poczułam, jak moja instynktownie zaczyna pobolewać. Od niedzieli powstałe ranki na ustach nie zdążyły się zagoić.
– A może jest jakimś psycholem – odparłam, wzruszając ramionami. – Wolę być ostrożna. Póki nie powie kim jest, nici z pisania. Kwiatów też od niego nie chcę.
– Masz wszystko?
– Tak, po pracy przyjdę po torbę. Zdrowia ci życzę – powiedziałam, biorąc torebkę i wychodząc z mieszkania. Zatrzasnęłam drzwi, kątem oka widząc czerwoną karteczkę przylepioną do ich powłoki od zewnętrznej strony. Papier miał kształt serca, a wisiał przymocowany kawałkiem taśmy klejącej. Zdarłam go, odwracając.
– Miłego dnia, piękna – przeczytałam szeptem, a uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Na karteczce nie było nic więcej, prócz tych trzech słów. Czyżby nieznajomy chłopak pozostawił ten króciutki liścik?
Do szkoły dotarłam długo przed pierwszym wykładem, który okazał się być na dodatek odwołany. Profesor sztuk pięknych zachorował, a powiadomienie o przełożeniu wykładu zobaczyłam dopiero na tablicy w głównym szkolnym holu. Najwyraźniej informacja ta dotarła prędzej do większości mojego roku, gdyż po szkole praktycznie nikt się nie szwendał.
Nie było sensu wracać do domu, więc postanowiłam odwiedzić Setha w akademiku. Udałam się wąskim chodnikiem przez plac uniwersytetu, porośnięty kwitnącymi, kolorowymi kwiatami. Tutejsi ogrodnicy znali się na rzeczy. Budynek akademiku wyłonił się tuż za rogiem szkoły. Kilkupiętrowy budynek, zbudowany w starym stylu, nie pasujący do nowoczesnego uniwersytetu. Z tego co wiedziałam, kiedyś znajdowała się tu inna szkoła, która niestety spłonęła, a na jej miejsce miasto postawiło nowy kompleks. Zmodernizowany i idealnie pasujący do sztuki współczesnej. Wiele rzeczy zaprojektowali sami studenci, jak choćby kanciatą fontannę, która zdobiła niewielki park. Nigdy nie byłam jej fanką. Nie kojarzyła mi się dobrze i nie uważałam jej za piękność.
Ominęłam ją, krzywiąc się jak zwykle na jej widok, a następnie przeszłam na skróty dziurą w żywopłocie do bocznego wejścia.
Na korytarzy było wyjątkowo gorąco i duszno. Zastanawiałam się, czy Nick, lub ktoś z jego bandy znowu bawili się w zapychanie wentylacji. Bardzo prawdopodobne, gdyż już na klatce schodowej miałam przyjemności ich spotkać.
– Nie podpalaj tego tutaj – ryknął Nick.
Chciałam prędko zawrócić, lecz nie zdążyłam.
– Leak! Jak miło cię znowu widzieć – zawołał. – Masz ochotę?
Wysunął rękę w stronę mnie, a w dłoni trzymał skręta.
– Nie, dzięki Sandors – odparłam, odwracając się na pięcie z zamiarem zejścia na parter.
– Ej! Poczekaj, poczekaj.
W sekundę zatorował mi drogę swoim ciałem. Jego głupi uśmiech doprowadzał mnie do szału.
– Czego chcesz?
– Ale może trochę grzeczniej, co Leak? – Uśmiechnął się zgryźliwie, opierając jedną dłonią o ścianę, zaś drugą chwytając poręczy, abym nie mogła przejść. – Chciałem pogadać o tym co wydarzyło się pod klubem.
Szybko ruszyłam ku górze, lecz tamtą drogę zatorowali mi jego kumple.
– Spokojnie, nic ci nie zrobimy. Chciałem tylko wiedzieć, co to za koleś, który przyszedł wam z odsieczą?
Spojrzałam na niego przez ramię. Moje brwi zmarszczyły się.
– Ktoś ze szkoły? Na pewno nie Seth. Rozpoznałbym go. A ten koleś... kurwa. Był znajomy. Musiałem już gdzieś go widzieć. Tyle, że nie mam pojęcia gdzie. Nie mogę kurwa połączyć faktów. Mogłabyś mi w tym pomóc, Leak?
– Nie wiem kim był ten człowiek, Sandors – mruknęłam. Nie bałam się, ale pewien dyskomfort kazał bym zachowywała się pokornie wobec nich i nie próbowała ich prowokować. Tutaj nie było nikogo, kto w razie potrzeby rzuciłby się na Nicka i zmiażdżył jego śliczną twarzyczkę łącząc z betonem. Poza tym wiele ran już dawno zeszło z jego twarzy i nie było po nich śladu.
– Wydaję mi się, że wiesz, Leak. Ale kłamiesz. Nie chcesz go wydać. – Ostatnie zdanie sprawiło, że się otrząsnęłam. Deja vu? – Nie ważne, Leak. Spotkamy się niebawem i jeszcze o tym pogadamy. Chłopaki dajcie jej przejść.
Dwóch typów rozeszło się dając mi możliwość, by iść dalej. Prędko weszłam na pierwsze piętro, a następnie skręciłam w boczny korytarz. Cholerni idiocie. Terroryzowali połowę szkoły i nikt nie mógł nic z tym zrobić.
Podeszłam do drzwi od pokoju mojego kolegi i cicho zapukałam. Było jeszcze wcześnie, ale wiedziałam, że Seth już nie śpi. Za niedługo zaczynał swoje zajęcia. Zapukałam ponownie, lecz nikt nie otworzył.
Przycisnęłam ucho do powłoki drzwi, nic nie było słychać. Śmiech Nicka z klatki schodowej sprawił, że coś przyszło mi na myśl. Coś złego, ale jednak możliwego. Szybkim krokiem dotarłam z powrotem na schody, gdzie znalazłam całą trójkę jarającą coś przy otwartym oknie.
– Sandors! Widziałeś może Setha? – spytałam, patrząc na niego wściekłym wzrokiem.
– Tego ciamajdę? Nie. – Zamyślił się na moment, wpatrując głupio w pustą ścianę. – Nie. Nie widziałem, ale poczekaj... – Znowu wpatrzył się w ścianę, zamykając powieki i pukając się palcem wskazującym w skroń. – Wydaję mi się, że spędzał czas w łazience dziewczyn. Taka cipa z niego!
Wybuchnął śmiechem, tak jak, jego niepełnosprawni umysłowo koledzy. Przewróciłam oczyma i ruszyłam truchtem w stronę toalet.
Seth pewnie znowu ścierał krew przed lutrem. Nie pomyliłam się. Naparłam na drzwi, a przy pierwszym zlewie dostrzegłam chłopaka. Zmierzyłam go oschłym wzrokiem. Byłam wściekła, że choć raz nie potrafił się im postawić. Bez słowa zamknęłam drzwi i wzięłam papier z pierwszej kabiny. Podeszłam do niego i ponownie zaczęłam tamować jego rozciętą wargę. Prócz tego, tym razem pozostawili go z rozdartą koszulką. Na torsie miał duże zadrapanie.
Delikatnie muskałam papierem jego skórę na torsie. Oczyszczając dokładnie powstałą ranę, która na szczęście nie wyglądała poważnie. Chłopak stał spokojnie, możliwe, że trochę zszokowany tym z jaką dokładnością i delikatnością go dotykałam przez chusteczkę.
W mgnieniu oka do mojej głowy wpłynęło jedno, konkretne wspomnienie. W moim nosie zakręcił się znajomy zapach, bynajmniej nie należał on do Setha. W moich uszach rozbrzmiał też głos. Ochrypły, wywołujący dreszcze. Wydawało mi się, że szepcze mi do ucha, a jego oddech czuję na karku. „Byłabyś wspaniałą pielęgniarką, kochanie", powiedział głos.
– Co powiedziałeś? – zwróciłam się do Setha. Wydawało mi się, że to zdanie wypłynęło spomiędzy jego ust.
– Nic – odparł szybko. Na jego policzki wdarł się rumieniec, który dopiero teraz zauważyłam. Czyli to było tylko w mojej głowie? Otrząsnęłam się, widząc przez moment przed oczyma wspomnienie sprzed roku, kiedy opatrywałam Harry'ego po tym, jak zamknęliśmy się w bunkrze, który miał ochronić nas przed ludźmi pragnącymi nas zabić. Co się ze mną działo?
Wrzuciłam okrwawiony papier do jednego zlewu i umyłam dokładnie ręce w drugim.
– Dziękuję ci, Lea – powiedział cicho. Przytaknęłam na znak, że zrozumiałam. Seth założył koszulkę i pozbył się zakrwawionego papieru.
– Czy kiedykolwiek zrobisz coś z tym? – zapytałam, kiedy jego twarz wyglądała już nieco lepiej.
– Nie zostałem spłukany w kiblu – pochwalił się, jakby zdał trudny egzamin.
– To rzeczywiście sukces, Seth. Gratuluje.
– Nie patrz tak na mnie – powiedział, spoglądając przez lustro.
– Mamy po dwadzieścia lat. Jesteśmy dorośli. A ty pozwalasz sobą pomiatać, jak dzieciak z drugiej klasy podstawówki. Jeśli ty nic z tym nie zrobisz, ja to zrobię.
– Nie! Proszę, Lea. Powinienem z nim nie zadzierać na początku szkoły. To tylko i wyłącznie moja wina.
– To, że mu podpadłeś, nie znaczy, że ma cię obijać, jak worek ziemniaków.
– Obiecaj mi, że nic nikomu nie powiesz.
– Nie muszę. I tak nikt nie wierzy w to, że ciągle spadasz ze schodów.
_______________________________
No Lea nie ma łatwo...
Myślicie, że Sandors jest w coś zamieszany? Że zna osobę, która uratowała Leę pod klubem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top