Rozdział 49
– To nic pewnego, ale... – zaczął mężczyzna, który po raz kolejny wpadł, aby dostarczyć nam zapasy. Nie wiedziałam, czy to, co teraz słyszę to jawa, czy sen. Oddychałam głęboko. Serce kołatało mi w piersi. Myśli plątały w głowie, ale jednego byłam pewna - słów, które wypowiedział... wzbudziły we mnie ogromne nadzieje.
Lukas prawdopodobnie żył. Boże... mój brat najprawdopodobniej nadal żył.
Nie mogłam przestać o tym myśleć. Podczas rozmowy wybuchłam dwa razy szlochem i złością, ale mnie uspokajali. „To nic pewnego!", powtarzał, ale ja czułam coś innego. Odkąd zła wiadomość spadła na mnie, jak grot z jasnego nieba, odkąd moje życie legło w gruzach, ja czułam wewnętrznie, że Lukas żyje. Nie rozumiałam tego uczucia, ale po prostu na każde wspomnienie mojego brata czułam dziwne mrowienie w ciele, jakby ktoś dawał mi znać, żebym nie traciła nadziei.
Teraz te trzy słowa pozwoliły mi na dobre ją odzyskać. Nic więc dziwnego, że miałam ochotę od razu się stąd zabrać i jechać szukać mojego brata.
Niestety nie pozwolono mi.
– Lepiej będzie, jak tu jeszcze przez jakiś czas zostaniecie. To nic pewnego, jak już mówiłem. A wam grozi śmiertelne niebezpieczeństwo – mówił, lecz ja nie chciałam słuchać.
– Jeżeli Lukas żyje, to mu też ono grozi! – krzyczałam. – Nie mogę tu po prostu siedzieć i czekać! To jest mój brat!
Byłam w stanie poświęcić życie za niego. Naprawdę byłam w stanie.
– Obiecuję ci, że gdy tylko dowiemy się...
– Kiedy? – warknęłam, przerywając mu. – Kiedy się dowiecie! Zaraz może być za późno! Nie chcę znowu usłyszeć złych wieści. Nie dam rady więcej wytrzymać!
Harry siedział, milcząc. Chciałam, żeby wsparł mnie słowem, jednak najwyraźniej wolał się nie mieszać.
– Lea, to są naprawdę poważne sprawy.
– Wiem... zauważyłam – prychnęłam, czując, jakby on widział we mnie głupią nastolatkę, którą już nie byłam. – Zauważyłam, kiedy wysadzono mój dom. Zauważyłam, kiedy podpalono moje mieszkanie. Zauważyłam, gdy zamordowano moją rodzinę. Te tragedie pomogły mi zrozumieć, że nie bawię się już w przedszkolu w chowanego.
– W takim razie powinnaś zrozumieć, z czym masz do czynienia! – uniósł głos.
– Mogę wiedzieć, jaka jest stawka? – odezwał się Harry, lecz nie miałam zielonego pojęcia, o co właściwie pyta. – Załóżmy, że Lukas żyje. Planowaliście już sposób, w jaki do nas wróci?
Słowa „do nas" sprawiły, że potrząsnęłam lekko głową. Lukas miał wrócić do mnie i tylko do mnie. Był moim bratem. Harry'ego nie miało być już więcej w jego życiu. Obiecałam mu to. Zmarszczyłam brwi, zdając sobie po części sprawę, że planując powrót do rzeczywistości, nie uwzględniałam w niej Harry'ego.
– Ian ma plan.
– Ian? A co, tchórz wylazł już ze swojego ukrycia? – zapytałam, zanim ugryzłam się w język.
– Tak, twój ojciec Harry jest już z nami w stałym kontakcie – przyznał, jakoś omijając mnie wzrokiem.
– Czyli Ian ma plan, tak? Może wreszcie to on zapłaci za swoje grzechy, a nie ludzie mu bliscy, co? – prychnęłam.
– Lea, wyjdź – zareagował nagle Harry. Zamilkłam na moment, lecz wściekłość zbyt mocno we mnie buzowała.
– Bo taka prawda, Harry. To wszystko przez niego.
– Wyjdź! – wrzasnął.
Wściekłam się. Obróciłam na pięcie i wyszłam drzwiami wyjściowymi, pozostawiając ich w salonie.
Usiadłam wpierw na schodkach na ganku. Wściekle oddychałam, starając się opanować złość, która się we mnie gotowała.
Ian powinien za wszystko zapłacić. To jego powinna spotkać taka sama krzywda, jaka spotkała mnie. Życie było cholernie niesprawiedliwe. Dlaczego złe uczynki, szemrane towarzystwo i nieudane transakcje jakiegoś faceta musiały tak bardzo wpłynąć na moją rodzinę i moje życie.
Czułam nieopanowaną furię, która z każdą sekundą się pogłębiała. Czułam, że gdyby teraz pojawił się przede mną Ian, byłaby w stanie go zamordować. Sama siebie w tym momencie nie poznawałam, ale poważnie byłabym w stanie położyć dłonie na jego szyi i dusić go do ostatniego tchu.
Musiałam się uspokoić. To nie było do mnie podobne. Były dni, w których zupełnie siebie nie poznawałam. Tak bardzo zmienił mnie ten czas. Tak bardzo zmieniły mnie te okropne wydarzenia.
Wstałam gwałtownie i ruszyłam biegiem przed siebie, pragnąc oddalić się z tego miejsca, jak najdalej. Wydawało mi się, że bieg hamuje emocje, które we mnie buzowały. Dobrze mi robił, więc jeszcze przez dłuższy czas kontynuowałam intensywny bieg. Chwilę później zwolniłam, bynajmniej nie przez brak kondycji, a przez fakt, że pomiędzy drzewami dostrzegłam czarne auto. Zaparkowane na niewielkiej polanie było dosyć dziwnym odkryciem, biorąc pod uwagę środek lasu, w którym się znajdowaliśmy. Podeszłam bliżej niego. Unosiło się z niego jeszcze ciepło, więc bez zbędnego wysilania mózgu założyłam, że to pojazd, którym przyjechał nasz gość. Ale to oznaczało, że... zrobiłam trzy kroki, aby przekonać się, że miałam rację.
Wąska, piaskowa ścieżka prowadziła dalej lasem i nikła na horyzoncie. Odnalazłam moją drogę ewakuacyjną z tego więzienia.
_____
Wiem, że wczorajszy rozdział był bardzo krótki i ten również, dlatego postanowiłam dodać następny już dzisiaj. :D
Kolejny pod koniec tygodnia! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top