Rozdział 44

Wróciliśmy do domu, w którym zaczęliśmy wspólnie przygotowywać warzywa na popołudniowy posiłek. Wygłupialiśmy się długo, przez co okazało się, że obiad stał się obiadokolacją, którą skończyliśmy jeść po dwudziestej pierwszej.

Wieczór był chłodny. Harry zdecydował się odpalić lichy kominek, który stał w salonie. Kominek tak strasznie niepodobny do tego, który mieliśmy kiedyś w domu. Czasem tęskniłam za przeszłością. Za naszym dużym domem. Za przepięknym ogrodem. Za własnym pokojem i możliwością posiadania, chociaż chwili prywatności. Za kuchnią i lodówką wypełnioną ulubionym jedzeniem. Za tą prostotą życia, które wiodłam. Które dała mi moja mama pracoholiczka. Może brzmiało to strasznie, ale czasem myślałam, że właśnie dlatego los skierował mnie na inny tor. Z powodu tego, że dotychczas żyło mi się zbyt dobrze.

Wpatrywałam się, jak Harry sprawnie rozpala przyniesione wcześniej drewno z lasu. Ułożył je w kominku, odpalił zapałkę i wrzucił ją między drewno. Cały proces trwał bardzo krótko i zakończył się oczywistym sukcesem. Ogień zapłonął. Jego blask rozgrzał wnętrze pokoju i zaczął tańczyć na ciemnych ścianach.

– Przydałby nam się tu telewizor – stwierdziłam, przyglądając się, jak cienie figlują po kątach pomieszczenia.

– Wtedy nie spędzalibyśmy tak dużo czasu razem.

Zerknął na mnie przez ramię z uśmiechem. I ja posłałam mu go. Wydawał się być szczęśliwy. Szczęśliwy, jak nigdy wcześniej. Patrzyłam na niego długo, gdy robił wszystko, by ogień w kominku nie zgasł i zastanawiałam się, co się między nami zmieniło.

Ustaliliśmy rozejm, ale na nim się nie skończyło. Byliśmy sobie coraz bliżsi, a obecność jednego działała na drugiego kojąco.

W salonie robiło się coraz cieplej. Chociaż cienie płomieni igrały na ścianie, to w salonie nadal panował pół mrok. Usiadł blisko mnie na sofie, a ja przysunęłam nogi bliżej siebie, obejmując je rękami. Z jednej strony, dlatego, aby dać mu więcej miejsca, z drugiej z powodu chwilowego skurczu w żołądku, który pojawił się, gdy jego zapach perfum dotarł do moich nozdrzy. Spoglądałam kątem oka na niego, jak z rozmarzeniem wpatruje się w palący kominek. Jego oczy błyszczały, a ich kolor dostał cieplejszej barwy.

Chwilę później wstał i ponownie podszedł do przygasającego wciąż ognia. W świetle kominka jego sylwetka wyglądała na większą. Mierzyłam wzrokiem kontury jego ramion, talii i nóg. Przyłapując się na tym, że moje spojrzenie zawiesza się na dłużej gdzieś pomiędzy jego udami a pępkiem. Sama karciłam się za to w myślach.

– Czemu się tak we mnie wpatrujesz? – spytał nagle, a ja zaczerwieniłam się, zdradzając tym samym, to na czym mnie przyłapał.  

– Ja? Nie. Tylko na moment spojrzałam – starałam się wybrnąć.

– Patrzysz na mnie od 10 minut, księżniczko. – Uśmiechnął się cwaniacko. Kącik ust powędrował lekko ku górze, wraz z lewą brwią, pokazując tym samym wyższość nad swoim partnerem dyskusji. Nade mną. Dreszcz przebiegł po moich plecach ledwo zauważony, a jednak gwałtowny na tyle, bym czuła się speszona. Liczyłam, że nie widział momentu, w którym mój wzrok zawisł na wysokości części jego ciała, na której nie powinien był zawisnąć.

– A gdzie indziej mam patrzeć? – zapytałam. – Jesteśmy tutaj tylko ty i ja, zupełnie sami, więc...

W jego szerokim uśmiechu dostrzegłam coś, co kazało mi sądzić, że moje zdanie mogło mieć delikatny podtekst. Nie chciałam, żeby mnie źle zrozumiał. Nie wiedziałam, czy jestem gotowa na to, by popchnąć naszą relację na przód. A tym bardziej w tym kierunku.

A może byłam? Cholera. Podszedł bliżej mnie, stając praktycznie nad moją głową. Jego cwaniacki uśmieszek, którym mnie teraz obdarowywał, sprawiał, że czułam się onieśmielona. Czy było to po mnie widać? Nie miałam co do tego wątpliwości.

Odchrząknęłam głośniej.

– Może pójdę nam zrobić kakao? – zaproponowałam, żeby rozluźnić tę napiętą atmosferę.

Podniosłam się gwałtownie, tym samym spotykając się z nim twarzą w twarz. Przełknęłam ślinę, kiedy on delikatnie oblizał swoją dolną wargę językiem. Jego różowe usta zalśniły nawilżone jego śliną, a ja poczułam nieodpartą ochotę pocałowania ich. Przygryzłam jednak swoje wargi, jak gdyby podświadomie broniąc się przed tą decyzją i obracając się na pięcie, ruszyłam w stronę kuchni.

– A tak, poza tym, to nie miała być żadna propozycja – dodałam prędko, zanim zniknęłam w drugim pomieszczeniu.

– Jasne, oczywiście – zaśmiał się, zakładając ręce na piersi i mierząc mnie wolnym spojrzeniem.

Musiałam trochę ochłonąć. Przemyśleć wszystko i przede wszystkim się uspokoić, bo serce kołatało mi, jak szalone. Wzięłam dwa głębokie wdechy, po których zakręciło mi się w głowie.

Do diaska, czemu nagle wydał mi się taki atrakcyjny. Czułam się, jakby ktoś rzucił na mnie czar. A może już od dawna to czułam, ale starałam się przed tym bronić? Natłok myśli. Ciągłe rozczarowania i problemy. Wszystkie zdarzenia ostatnich tygodni były dla mnie katorżnicze.

– Pomóc ci? – krzyknął ochrypłym głosem z drugiego pokoju.

– Nie, poradzę sobie – odpowiedziałam, nie chcąc mieć z nim styczności. Przynajmniej przez chwilę.

Otworzyłam lodówkę. Rozejrzałam się po niej i kiedy zlokalizowałam karton mleka, od razu po niego sięgnęłam. Wyciągnęłam garnek z szafki i ustawiłam go na palniku. Wlałam mleko, cały czas myśląc o podnieceniu, które nie chciało mnie opuścić.

Wiedziałam, że gotowanie mleka da mi trochę czasu dla siebie, ale nie sądziłam, żeby wrzące we mnie emocje całkowicie opuściły mnie przez tę chwilę.

Odwróciłam się, chcąc sięgnąć po szklanki, gdy oddech ugrzązł mi nagle w gardle. Harry stał tuż za moimi plecami.


_______________________________
Ojoj... do czego to dąży... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top