Rozdział 38

Tego wieczoru nie przyszedł do mojej sypialni. Słyszałam tłuczenie szklanek na dole, a po godzinie jego nieudolne pijackie wchodzenie po schodach. Ewidentnie obydwoje mieliśmy ogromny problem z którymi sobie nie radziliśmy.

Piętnaście minut później schodził znowu. Prawdopodobnie sturlał się z ostatnich stopni, sądząc po odgłosach. Już zbyt trzeźwa, żeby tego wysłuchiwać, zeszłam na dół z zamiarem zaprowadzenia go do łóżka.

Siedział na kanapie w salonie. Jedynym źródłem światła były promienie księżyca wpadające do pokoju. Z butelką w ręką, wpatrywał się w sufit. Spojrzałam mimowolnie w to samo miejsce z myślą, że może obydwoje zobaczymy tam coś niesamowitego. Brudna, żółta plama na suficie nie była niczym zachwycającym.

Usiadłam koło niego. Nie miałam ochoty rozmawiać, liczyłam, że sama moja obecność coś rozwiąże. Może Harry zmęczony moim natręctwem sam podniesie się by iść do łóżka? Tymczasem on siedział, by po chwili powiedzieć:

– Obiecałem sobie.

Spojrzałam na niego.

– Co sobie obiecałeś? – spytałam.

– Obiecałem sobie, że się zmienię.

Przymknęłam powieki. Ostatnim czego chciałam tego wieczoru było podtrzymywanie kogoś na duchu. Mój dołek był nadal wyjątkowo zbyt głęboki, więc wchodzenie w czyiś mogło skończyć się jeszcze gorzej.

– Chodź, pomogę ci się położyć – zaproponowałam. – Śpij dzisiaj w salonie. Bez sensu będziesz znowu walczył ze schodami.

Chwyciłam go za rękę, lecz on zaparł się.

– Jestem okropny, Lea.

– O czym ty mówisz?

– Jestem okropnym człowiekiem.

Spojrzał na mnie ze smutkiem. W jego oczach dostrzegłam łzy.

– Nie mów tak. Nie jesteś.

– Zabiłem... zamordowałem tylu ludzi... ja... po prostu zamordowałem ich.

– Nie... Harry to była wyjątkowa... – Zamknęłam oczy, czując jak traumatyczne obrazy zalewają moją głowę. Znowu. – Nie mów tak. To było w samoobronie. Chciałeś nas ratować.

– Jestem potworem.

– Gadasz bzdury. Jesteś pijany, Harry.

– Powinienem umrzeć.

– Nie, przestań tak mówić! Chodź już spać. Sen lepiej ci zrobi.

– Zamordowałem go, Lea.

Spojrzał na mnie. Powieki miał opuchnięte. Policzki mokre. Zielone oczy lśniły łzami w świetle księżyca.

– Wiem, Harry, wiem, że ich... – uspokoiłam go, sądząc, że myśli o bandytach, którzy napadli na nasz dom wysadzając go później w powietrze.

– Nie ich, Lea. Ja zamordowałem GO.

Byłam przerażona. Mięśnie mojego ciała były spięte i jednocześnie uszykowane do ucieczki. O kim mówił? Nie byłam pewna.

– Kogo? O kim mówisz, Harry?

– Przepraszam... ja nie chciałem tego robić.

– Kogo masz na myśli?!

Spuścił wzrok. Czarne myśli plątały się w mojej głowie. Czy mogłaby to być prawda? Czy zło, które wirowało w pokoju było tym, które przeczuwałam? Pragnęłam się mylić. Pragnęłam nie stać w niepewności i móc siłą wyciągnąć z niego prawdę. Nie mógłby tego zrobić. Nie zabiłby go. Nie zabiłby mojej rodziny. Chciałam wiedzieć. Czym prędzej. Czym szybciej. Aby nie zwymiotować. Albo co gorsza nie zrobić mu krzywdy.

– Harry! O kim mówisz, do diabła?!

Ponownie na mnie spojrzał. Grymas bólu cały czas widniał na jego twarzy. Moja agresja narastała. Czułam chęć wbicia mu noża w szyję. Tak, jak Zaynowi.

Nie, musiałam się uspokoić. Wariowałam. On tego nie zrobił. Oni nie zostawiliby mnie z nim samej w domu, po środku gęstego lasu.

– Harry, proszę powiedz.

– Mój ojciec... – zaczął, a ja czułam, jak ciężar spada z mojego żołądka. – On zginął z moich rąk.

Milczałam długo. Kiedy rozpłakał się, chowając twarz w dłoniach, ja myślałam nad tym, co powiedzieć. Nie wiedziałam. Wszystkie te sytuacje przerastały mnie.

– Nie mówisz o Ianie, prawda? – Byłam pewna, że nie.

Objęłam go ramieniem. Pamiętałam doskonale rozmowę z Louisem, w której ten opowiedział mi krótko tragiczne dzieciństwo Harry'ego. Pamiętałam o morderstwie jego matki. O okropnych rzeczach, które robił mu ojciec.

– Mój prawdziwy ojciec zginął z moich rąk, Lea!

– Miałeś wtedy cztery lata, Harry, to nie możliwe, żeby...

Gwałtownie wbił we mnie swój wzrok. Prędko zdałam sobie sprawę, że nigdy nie słyszałam o jego dzieciństwie z jego ust.

– Louis mi mówił – wytłumaczyłam się szybko. – Ale Harry... ty nie zrobiłeś tego. Nie zabiłeś go. Byłeś małym dzieckiem.

Harry długo wpatrywał się w pomieszczenie. Myślał, a ja czekałam, układając w głowie scenariusze i dialogi, które mogą mi się przydać później.

– Kiedy ona leżała... cała we krwi... on podszedł do mnie – zaczął cicho. – W dłoni trzymał pistolet. Powiedział, że nauczy mnie, jak być prawdziwym mężczyzną.

– Oh, Harry...

– Odbezpieczył. Wycelował w siebie i kazał chwycić za spust. Zagroził, że mama zginie, jeżeli nie chwycę broni. Myślałem, że ona nadal żyje. Nie wiedziałem, że już od wielu minut leżała martwa. I uwierzyłem mu. Chwyciłem.

– Nie ty pociągnąłeś za spust.

– Padł strzał i padł on.

– To on, to zrobił, Harry. On się zabił. Nie ty pociągnąłeś za spust. On tylko kazał ci tak myśleć.

Kolejne minuty milczenia były katorgą. Czułam, że nie wytrzymam wszystkich tych negatywnych wiadomości. Oparłam głowę o ramię Harry'ego. Chciałam chwycić jego butelkę alkoholu i wypić ją do dna, żeby nie myśleć.

– Beze mnie twoje życie było by lepsze – odezwał się w końcu.

Zamilknął na moment, gdy złapałam nagle jego twarz w dłonie.

– Błagam, nie mów tak. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Chroniłeś Lukasa, chroniłeś mnie. Dbałeś o nas. Wszystkie złe rzeczy, które zrobiliśmy były w samoobronie. Rozumiesz? I na Boga, to co cię spotkało w dzieciństwie... to było straszne, Harry, ale to kłamstwo. Nie jesteś mordercą własnego ojca!

Badał spojrzeniem moją twarz. Jego palec delikatnie starł łzy, które mimowolnie spłynęły po moim policzku.

– Obiecałem sobie, że się zmienię, Lea...

– To zrób to...

–... dla ciebie – wtrącił pospiesznie.

Mówił to na poważnie, a ja znowu czułam chęć wycofania się. Zrobił mi krzywdę w życiu, ale pomimo wszystko gdyby nie on, już dawno nie byłoby mnie na tym świecie. Poza tym zbyt często winiłam go za krzywdę całego świata. To nie przez niego Ian zadłużył się na miliony. To nie przez niego wysadzili nasz dom. Winny temu był jego nierodzony ojciec, który jednak dał Harry'emu dom, którego nigdy nie miał.

Tym razem nim to on zdążył zaprotestować, przywarłam wargami do jego ust. Ich dotyk koił mój ból. Ich dotyk sprawiał, że zapomniałam o otaczającej nas rzeczywistości. Ich ciepło pobudziło rozsypane kawałki mojego serca. Zdawało mi się, jak gdyby leczył mnie swoim dotykiem.

Całował delikatnie. Czasem nawet zbyt delikatnie, tak jakby bał się zrobić mi krzywdę. Poczułam, jak jego ręce zachęcają mnie, abym usiadła na jego kolanach. Oplótł ramionami moje obite ciało, tak ostrożnie, jak nawet ja się z nim nie obchodziłam. Gładził dużą dłonią moje plecy, masując nadal posiniaczone miejsca.

Kiedy dotknęłam jego policzek, on odgarnął mi włosy na bok. Jego usta zaczęły obdarowywać pocałunkami moje ramię i obojczyk.

– Bądź ze mną, Harry – wyszeptałam, ze łzami w oczach.

– Zawsze.

Na ten moment tylko on był dla mnie najbliższą osobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top