54. Zrobiłem kanapkę
Liam
*****
Wróciliśmy do domu, gdy na zewnątrz zrobiła się noc. Byliśmy zmęczeni i nie marzyliśmy o niczym innym, jak o wygodnym łóżku. Nawet nie chciało mi się zaglądać do lodówki, pomimo cichego burczenia w brzuchu. Wraz z Zaynem wypiłem dwie kawy, jedna po drugiej. Musieliśmy skończyć omawianie projektów przygotowanych przez Fabio jeszcze dzisiaj. Oprócz nas w firmie została garstka osób zaangażowana w wychodzącą kolekcję.
- Chcesz, bym zrobił ci jakąś kanapkę? - zapytał Zayn, rozwiązując sznurówkę mojego buta.
Szybko pomógł mi go zdjąć i po chwili przeszliśmy do salonu. W całym domu panowała cisza, więc stwierdziłem, że chłopcy musieli już spać. Wcześniej poinformowałem Harry'ego o tym, że wrócimy dość późno, aby na nas nie czekał. Chłopak od kilku dni ciężko zakuwał do egzaminów i miałem wyrzuty sumienia, że zamiast chodzić na uczelnię, siedział w domu. Już nie jednokrotnie proponowałem mu, aby wrócił do Matthew, lecz odmawiał. Chciał mieć pewność, że z Lou wszystko w porządku. Doskonale go rozumiałem.
- Padam na twarz - przyznałem. - Odzwyczaiłem się chyba od nadgodzin w pracy, nawet kawa nie pomogła. Zaraz chyba usnę, skarbie.
- Ale najpierw coś zjesz, całą drogę do domu marudziłeś mi, że jesteś głodny - zaśmiał się cicho, nie chcąc hałasować. - Idź już do sypialni. Szybko przygotuję przekąskę i przyjdę.
- Dziękuję - powiedziałem, całując go w usta. - Tak bardzo cię kocham, Zee.
- Ja też cię kocham, Li - uśmiechnął się, gładząc mój policzek. - Sprawdź co u chłopców.
Skinąłem głową i skierowałem się w stronę schodów. Ostrożnie po nich wszedłem. Już nie mogłem się doczekać, kiedy ściągną mi gips, bym mógł normalnie chodzić. Miałem zgłosić się do szpitala już w tym tygodniu.
Gdy udało mi się dotrzeć na piętro, poszedłem prosto do sypialni Louisa. Drzwi od pokoju były lekko uchylone, a mała lampka stojąca na biurku dawała nikłą poświatę. Popchnąłem drewnianą powłokę i zajrzałem do środka. Uśmiechnąłem się na widok dwóch nastolatków śpiących na jednym łóżku. Louis przytulał się do ramienia Harry'ego, równocześnie ściskając... przytulankę? Zmarszczyłem brwi i podszedłem bliżej.
Tak, to na pewno był pluszak. Dokładniej Tęczuś. Tylko skąd on się tu wziął? Myślałem, że wszystkie zabawki trafiły do domu dziecka. Widocznie szatyn ją gdzieś schował. Stałem kilka minut, ciesząc się widokiem przed sobą.
Usłyszałem kroki za plecmi i obejrzałem się. To był Zayn. Stanął obok mnie z talerzem kanapek w dłoni. Bardzo szybko musiał przygotować te kanapki, albo to ja tak długo wchodziłem po schodach. Uśmiechał się lekko, spoglądając na naszych synów.
- Są tacy słodcy, prawda? - westchnął, odkładając talerz na biurko. - Chłopcy zostawili nam kanapki na talerzu.
Sięgnął po poskładany w kostkę koc i przykrył Harry'ego, który leżał bez przykrycia. Starał się to robić ostrożnie, by ich nie zbudzić. Kiedy skierował się z powrotem po talerz, usłyszał wibracje komórki. Niewiele myśląc sięgnął po urządzenie, marszcząc brwi. Musiał odrzucić połączenie i wyciszyć komórkę.
- Kto dzwonił o tej porze? - zapytałem szeptem.
- Matthew - odparł tylko. - Jest już po północy, niech da im spokój. Chodź, kochanie.
Opuściliśmy po cichu pokój wraz z talerzem jedzenia, wcześniej wyłączając lampkę. Przymknąłem drzwi, decydując się ich nie zamykać. Skierowaliśmy się do swojej sypialni. Tam od razu odrzuciłem kule i opadłem na wygodne łóżko.
- Nie wiem jak ty, ale nie zamierzam się teraz kąpać - zaznaczyłem. - Będziesz musiał jakość ścierpieć mnie śmierdzącego.
- Kocham cię nawet, jak się spocisz - przyznał rozbawiony. - Weźmiemy kąpiel jutro, dzisiaj ja też nie mam na to siły. Kanapkę?
- Bardzo chętnie - uśmiechnąłem się naprawdę szeroko, łapiąc między zęby jedzenie, które podetknął mi mój mąż.
Zjedliśmy po trzy kanapki, zanim nie usnęliśmy. Zayn jeszcze przed tym odłożył talerz na szafeczkę nocną i przykrył nas kołdrą. Zdążyłem tylko zamknąć oczy i po chwili pochłonął mnie sen. Nawet się nie przebraliśmy. Dzisiejszy dzień okropnie nas wymęczył.
To co mnie obudziło, nie było budzikiem. Nie było nawet nieznośnymi promieniami słońca, które dostałyby się do środka przez niezasłonięte okna. Nie. To było coś innego. Otworzyłem oczy, lecz w pomieszczeniu nadal panowała ciemność. Zayn spał przytulony do mojego boku i cicho chrapał. Przez lata przywykłem do tego i już mi to nie przeszkadzało. Teraz jednak czułem, że coś jest nie tak.
Delikatnie zsunąłem z siebie Zayna. Nie chciałem go budzić z powodu mojego przeczucia. Wpierw musiałem coś sprawdzić. Usiadłem na łóżku i ręką odszukałem kul, które rzuciłem na podłogę, kiedy szykowałem się do snu. Ostrożnie opuściłem sypialnię, zabierając przedtem ze sobą komórkę. Poszedłem do pokoju w którym spali chłopcy.
Zaświeciłem latarkę w telefonie i poświeciłem na łóżko. Ktoś na nim leżał. Po chwili rozpoznałem Harry'ego. Był sam. Wycofałem się na korytarz, zmierzając do schodów. Na niższym piętrze świeciło się światło. Ktoś był w salonie. Z szybko bijącym sercem pokonywałem kolejne stopnie. Następnie od razu ruszyłem do salonu.
- Lou? - zawołałem, zatrzymując się przy kanapie, kiedy ujrzałem w pierwszej kolejności jego karmelowe włosy, które rozrzucone były w każdą stronę, a następnie dopiero samego nastolatka. - Ale mnie wystraszyłeś, skarbie. Co tutaj robisz?
- Byłem głodny - powiedział najzwyczajniej w świecie. - Zrobiłem kanapkę.
Przez chwilę wpatrywałem się w niego oniemiały. To była chyba jego najdłuższa wypowiedź od kilku dni. Dopiero po chwili się opanowałem i usiadłem obok niego na kanapie. Odłożyłem kule na bok, aby nie przeszkadzały. Przyjrzałem się uważnie twarzy nastolatka. Stwierdziłem, że wszystko było z nim w porządku, a przynajmniej fizycznie.
- Mogłeś któregoś z nas obudzić - zacząłem po chwili.
Szatyn przerwał przeżuwanie kanapki i na mnie spojrzał, unosząc przy tym brew. Przez chwilę wydawało mi się, że coś powie, lecz ten odłożył pusty już talerz na bok po prawej stronie. Później jak gdyby nigdy nic podsunął się bliżej mnie, domagając się uwagi. Wciąż będąc w szoku owinąłem go ramieniem, przytulając go.
- Wszystko w porządku? - zapytałem zmartwiony.
- Nie chciałem, abyście się smucili przeze mnie. Nigdy. - wyznał. - Nie chciałem, aby... ktokolwiek się dowiedział...
- Oni nie zrobią ci krzywdy, już nigdy więcej, obiecuję, Lou - powiedziałem pewny swoich słów. - Pamiętaj, że nie jesteś sam. Tak strasznie mi przykro...
- Nie chcę litości i współczucia - powiedział od razu, wyplątując się z moich ramion.
Wstał z kanapy i ruszył na górę. Westchnąłem ciężko, jeszcze przez chwilę zostając w tym samym miejscu. Wszystko zepsułem... Przetarłem dłońmi zmęczoną twarz. Byłem beznadziejny. Byłem okropnym rodzicem.
Zgasiłem światła w kuchni i salonie, po czym znów ruszyłem na górę. Zaszedłem jeszcze do pokoju Lou by upewnić się, że wrócił do łóżka. Powoli zagrzebywał się w swojej pościeli, by po chwili przylgnąć do śpiącego nastolatka.
- Dobranoc - szepnąłem cicho, wycofując się do swojej sypialni.
><><
Witajcie, kadeci!
Jak tam po egzaminach, uczniowie?
Miłego dnia!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top