5. Prawdziwy dom
Louis
*****
Spełnił się jeden z moich koszmarów. Ci dwaj panowie odwiedzali mnie kilka razy w tygodniu. Za każdym razem przynosili jakąś zabawkę, którą następnie zawsze kradli mi starsi chłopcy. Nie chciałem, aby mnie polubili. Obiecałem sobie, że za wszelką cenę zostanę w tym miejscu, który był moim domem. Nie przeszkadzała mi nawet już ciemność podczas zasypiania ani niemiłe komentarze rówieśników. W tym miejscu mieszkałem od zawsze. Nie wyobrażałem sobie żadnej innej zmiany w moim życiu. Już wystarczającą była nieobecność Harry'ego.
Tęskniłem za nim codziennie. Tak było i dzisiaj, kiedy po obiedzie mieliśmy czas wolny na zabawę. Znów byłem sam. Siedziałem znudzony pod ścianą i starałem się nie przeszkadzać pozostałym dzieciom. Nasze opiekunki były zajęte organizacją jutrzejszego dnia. Chodziło o święta. Za każdym razem wyglądały one tak samo. Zbieraliśmy się na stołówce, jedliśmy świąteczny posiłek, a zaraz po nim każdy otrzymywał po tabliczce czekolady. W tym roku zaraz po jej otrzymaniu będę musiał schować ją pod poduszką. Nie mogłem pozwolić, aby starsi chłopcy pozbawili mnie również jedynej słodkiej rzeczy, jaką miałem okazję zjeść od bardzo dawna.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie znajomy głos. Spojrzałem w stronę wejścia do sali, przez które wchodziło dwóch mężczyzn. Mieli na sobie czerwone stroje Świętego Mikołaja oraz ogromne worki z prezentami! Wszystkie dzieci porzuciły zabawę i wpatrywały się w przybyszów. Jedynie opiekunki zachowywały się spokojnie i nie wybuchły niepohamowaną radością czy płaczem jak maluchy. Każdy reagował inaczej.
Pani Helen wyjaśniła nam, że ci panowie w kostiumach są pomocnikami Świętego Mikołaja i przyszli do nas w tym roku z prezentami. Kiedy radość osiągnęła zenitu dzieciaki rzuciły się na mężczyzn, by mocno ich wyściskać. Następnie rozpoczęło się obdarowywanie prezentami. Sporo czasu upłynęło zanim udało się uzyskać względną ciszę, by można było usłyszeć swoje imię. Ja usunąłem się na bok. Wiedziałem, że nic nie otrzymam, skoro moim życzeniem była przytulanka dla Harry'ego. Usiadłem w swoim ulubionym miejscu poza dywanem, na podłodze. Znudzony obserwowałem, jak moi koledzy rozpakowują zabawki, wydając przy tym krzyk radości. Stawałem się coraz bardziej znużony, oczy same mi się zamykały.
- Louis - usłyszałem cichy głos tuż przy mnie.
Uchyliłem powieki i odskoczyłem do tyłu, kiedy napotkałem parę brązowych oczu. To na pewno był pan Zayn. Uśmiechał się do mnie szeroko. Zaraz obok niego stał drugi mężczyzna. Ten z kolei trzymał w rękach ogromnego misia. Był tak wielki, że z pewnością mnie przewyższał.
- To dla ciebie - powiedział łagodnie pan Liam. - Ten miś potrzebuje przyjaciela.
Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia. Ta gigantyczna przytulanka była... dla mnie? Ale ja nie chciałem jej dla siebie, miała być dla Harry'ego. Święty Mikołaj się pomylił...
- Ale Harry... - zacząłem. - Miał być dla Harry'ego.
- Święty Mikołaj prosił nas, abyśmy pomogli znaleźć przyjaciela dla tego dużego misia, czy zostaniesz nim? Misiowi byłoby przykro, gdybyś go nie chciał.
- Chcę! - zawołałem, zrywając się z podłogi, by mocno objąć pluszaka.
Niestety nie potrafiłem całego go przytulić. Moje ręce były na to za małe. Usłyszałem cichy śmiech nad sobą. Dwóch mężczyzn patrzyło na mnie dziwnym spojrzeniem, a jeden miał łzy w oczach. Czy zrobiłem coś nie tak? A może pan Liam chciał tego misia?
- Louis? - odezwał się drugi mężczyzna, spoglądając na mnie. - Chcielibyśmy zaprosić cię na święta do nas. Pani Helen się zgodziła i pozwoliła nam zabrać cię na jeden dzień, co ty na to? Przyjechalibyśmy jutro rano i zabrali do domu, moglibyśmy spędzić cały dzień razem na zabawie.
- Ja nie chcę stąd wyjeżdżać - powiedziałem, kręcąc głową i odsuwając się od pluszaka. - Nie chcę.
- To tylko jeden dzień, skarbie - próbował mnie przekonać pan Zayn. - Chcielibyśmy poznać cię bliżej.
Nie podobało mi się to ani trochę. Tamci ludzie też tak mówili, a potem zabrali Harry'ego. Cofnąłem się pod ścianę i spojrzałem na nich gniewnie.
- Dajcie mu czas - powiedziała jedna z naszych opiekunek. - Louis musi sobie to wszystko przemyśleć. Myślę, że z przyjemnością spędzi z wami ten czas. Zadzwonimy jutro rano, aby poinformować panów, czy Louis się zdecydował pojechać.
- W porządku. - Pokiwali głowami, a ja spojrzałem niechętnie na kobietę.
Wcale nie chciałem jechać i na pewno zdania nie zmienię. Następne kilka minut spędziłem w towarzystwie mężczyzn. Pomogli mi zanieść przytulankę do mojego pokoju, gdzie od razu usiadłem obok niej na łóżku. Panowie rozglądali się po pokoju, w końcu zajmując miejsce na pustym łóżku Harry'ego. Zrobiłem kwaśną minę na to, ale nie powiedziałem ani słowa. Pan Zayn natomiast zaczął opowiadać o jutrzejszym dniu. Najbardziej zainteresowała mnie wiadomość o choince. To było duże drzewko z masą ozdób i świecidełek. Uwielbiałem drzewka świąteczne i byłem zaciekawiony tym, jak będzie wyglądać. Powoli przekonywałem się do jutrzejszego dnia.
Gdy mężczyźni się ze mną pożegnali, zostałem w pokoju sam. Nie musiałem długo czekać, aż moi prześladowcy mnie znajdą. Za wszelką cenę starałem się bronić pluszaka, lecz bezskutecznie. Byłem tylko siedmiolatkiem bez żadnych przyjaciół. Odebrali mi mój prezent zbyt łatwo. Kazali mi nikomu o tym nie mówić. John podsłuchał rozmowę mężczyzn i zaproponował, że to on chętnie pojedzie z nimi do ich domu, by spędzić miło święta. Nie mogłem pozwolić, aby odebrali mi nawet to. Dlatego też udałem się do pani Helen i zgodziłem się na jutrzejszy wyjazd. I to wcale nie znaczyło, że będę miły i grzeczny. Nie chciałem tam zostawać na zawsze. Jeśli tylko będę nieznośny, szybko odeślą mnie do domu dziecka, gdzie był mój prawdziwy dom.
><><
Witajcie, kadeci!
Zaszaleliście pod ostatnim rozdziałem, więc łapcie kolejny ^.^
Zasada ta sama, 28 komentarzy i jutro wrzucam rozdział x
Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top