46. Dlaczego, Lou?


Liam

*****

Siedziałem w gabinecie razem z Zynem, podpisując stertę papierów. Cieszyłem się, że nie musieliśmy już pracować w domu, tylko w firmie. Wszystko powoli wracało do normalności. Zayn miał już zdjęty gips, lecz ja musiałem na to jeszcze trochę poczekać. Chodzenie o kulach było uciążliwe, ale dawałem sobie radę.

- Jeszcze tylko ostatni podpis i... gotowe! - zawołałem z szerokim uśmiechem. - Możemy wracać do domu.

- Mam dość na dzisiejszy dzień  - przyznał Zayn, przytulając mnie od tyłu, podczas gdy ja nadal siedziałem na fotelu.

- Ja też - odparłem, pocierając kciukiem jego dłoń. - Idziemy?

- Mhm - zamruczał mi przy uchu, składając pocałunek na karku.

- To pomóż staruszkowi wstać - zaśmiałem się.

Mężczyzna ochoczo podał mi moje kule i skierowaliśmy się do wyjścia z firmy. Po drodze jeszcze żartowaliśmy z moich słów. Zayn upierał się, że nie jestem aż taki stary. Zaproponował nawet, że możemy przetestować moją wytrzymałość w łóżku. Od wypadku mało kiedy dochodziło między nami do zbliżeń. Głównym powodem był strach przed uszkodzeniem swojego partnera i narażenie go na ból.  Jednakże nie zrezygnowaliśmy z tego zupełnie.

Sekretarka zanim wyszliśmy wcisnęła nam dwie korespondencje, które postanowiliśmy przejrzeć w domu na spokojnie. Nie mieliśmy zamiaru zostawać dłużej w firmie. Byłem głodny i chętnie obejrzałbym telewizję z moim mężem wtulonym w mój bok. Tak zwykle wyglądał nasz wspólny wieczór. Czasami rezygnowaliśmy z tej rozrywki na rzecz wspólnych kąpieli czy wygłupiania się w kuchni przy robieniu kolacji.

Gdy wyjechaliśmy z parkingu, zaczęliśmy temat rozmowy o naszych synach. Rano zadzwonił do nas Harry, który opowiadał o tym, co u niego słychać. Pod koniec rozmowy zapytał o Lou. Podobno chłopcy od dłuższego czasu nie mieli ze sobą kontaktu. To nas bardzo zastanawiało. Niestety nic nie mogliśmy na to poradzić. Do Louisa nic nie docierało. Często wydawał się nieobecny, jakby myślami był gdzie indziej. Nasze rozmowy nie przynosiły skutku. Czułem się, jakbyśmy zatoczyli błędne koło.

- Potrzebujesz czegoś ze sklepu? - zapytał Zayn, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Nie, chyba niczego nie potrzebujemy - odparłem po chwili. - Jeśli chcesz, możemy zajechać.

- To jutro. Zrobimy wtedy większe zakupy. Może uda nam się wyciągnąć gdzieś Louisa?

- Byłoby wspaniale - uśmiechnąłem się lekko.

Zatrzymaliśmy się po kilkunastu minutach pod drzwiami garażu. Zayn jak prawdziwy dżentelmen pomógł mi wysiąść, co po raz kolejny spotkało się z napadem naszego śmiechu.

- Głupek! - zaśmiałem się, próbując go uderzyć kulą w ramię.

Szybko się opanowaliśmy i ruszyliśmy do drzwi domu. Zdziwiliśmy się, kiedy nie były zamknięte na klucz. Zanim weszliśmy, do naszych uszu dotarła bardzo głośna muzyka płynąca z wieży. Louis stanowczo przegiął. Powinien być jeszcze w szkole z tego, co wczoraj mówił. Nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze zaszywał się w swoim pokoju, by słuchać muzyki, nigdy nie ustawiał muzyki tak głośno w salonie. To nie było w jego stylu.

- Przycisz to! - zawołałem do Zayna. - Ogłuchnąć można.

Mężczyzna skinął głową i szybkim krokiem  ruszył do urządzenia. Gdy ją wyłączył, odetchnąłem z ulgą. Zamknąłem za sobą drzwi i skierowałem się do swojego męża. Stał  jakby sparaliżowany i na coś patrzył. To mnie zdziwiło.

- Louis! Lou! - zaczął krzyczeć, rzucając się w stronę kanapy. - Cholera, Liam!

- Co... - zacząłem, lecz urwałem, gdy tylko zobaczyłem swojego syna.

Szatyn leżał na kanapie bez ruchu. Powieki miał zamknięte, a klatka piersiowa unosiła się ledwo dostrzegalnie. Udało mi się to dostrzec dopiero po intensywnym wpatrywaniu się w jego tors. Na podłodze przy kanapie leżały butelki alkoholu, które zazwyczaj stały w barku. Lecz nie butelki przykuły moją uwagę. To opakowanie leków rzuciło mi się w oczy. Kilka tabletek było rozsypanych tuż przy policzku nastolatka. Jak dużo połknął? Ile alkoholu wypił? Przecież Lou miał chore serce. Za każdym razem drżeliśmy ze strachu o niego, kiedy wychodził na imprezę, by później wrócić pijanym. Lekarz na ostatniej wizycie zakazał mu wszelkich używek. A teraz nasz synek postanowił się zabić, a my nie mieliśmy żadnego pojęcia o tym, przez co przechodził.

- Dzwoń na pogotowie! - krzyknął rozdzierająco Zayn, poklepując policzki chłopca. - Dlaczego!? Dlaczego, Lou?!

Szybko wybrałem odpowiedni numer. Obiecali, że przyjadą jak najszybciej. Do tego czasu próbowaliśmy cucić Louisa. Jednak nic to nie dało. Jego oddech był bardzo płytki. Zayn cały czas przystawiał ucho do klatki piersiowej szatyna by upewnić się, że jego serce jeszcze bije.

- To były moje tabletki! To moja wina! - zawołałem żałośnie, ścierając łzy z policzków. - Powinienem je wyrzucić, kiedy przestałem mieć kłopoty ze snem.

- Nie mów tak, pomóż mi go podnieść, musi zwymiotować to co połknął - powiedział Zayn.

- Jest nieprzytomny, za chwilę będzie pomoc - odparłem, powstrzymując męża przed kolejną próbą podniesieni niebieskookiego.

Bałem się, że tylko mu zaszkodzimy. Nie potrafiłem racjonalnie myśleć. To wszystko było jak zły sen. Dlaczego Louis  to zrobił? Dlaczego chciał się zabić? Co go do tego zmusiło? Louis nie był słaby, był typem wojownika, nie mógł umrzeć. To był nasz mały, ukochany synek. Zawiedliśmy jako rodzice. Obraz jaki miałem przed sobą idealnie to pokazywał.

Do salonu wpadli ratownicy, kiedy tylko wpuściłem ich do środka. Kazali nam się cofnąć i przystąpili do czynności ratowniczych. Mogliśmy tylko patrzeć, jak zabierają naszego synka. Zayn przytulał się mocno do mojego ramienia. Starałem się być silny za nas dwóch, ale w tym poległem. Moje policzki zdobiły coraz to nowe łzy.

><><

Witajcie, kadeci!

Łapcie kolejny rozdział :)

Mam nadzieję, że zostawicie troszkę więcej komentarzy niż pod poprzednim ^.^

Kto jutro ma wolne, a kto musi iść do szkoły/pracy?

Ja niestety mam na 6 i się nie wyśpię :<

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top