41. Będzie alkohol


Louis

*****

Słuchałem głośno muzyki, odrabiając przy tym lekcje. Od pięciu minut próbowałem rozwiązać głupie zadanie z matematyki. Jeśli go nie zrobię, ta wredna nauczycielka jak zwykle wybierze mój zeszyt do sprawdzenia. Tak było zawsze. Jak miałem pracę domową, nie sprawdzała, jak nie miałem, to akurat jej się o tym przypomniało. Nie cierpiałem jej. Zagryzłem dolną wargę, stukając ołówkiem o zeszyt. Przez to pękł grafit i musiałem go zatemperować.

- Kurwa... - westchnąłem, rzucając bezużyteczny przedmiot.

- Czemu klniesz? - usłyszałem za sobą czyjś głos.

Spojrzałem w tamtym kierunku i zauważyłem Harry'ego. Kiedy tu wszedł? Czy w ogóle pukał? Skrzywiłem się. Nie chciałem tu jego towarzystwa. Po co przylazł?

- Pukałem - powiedział, jakby czytając mi w myślach. - Obiad już jest, Zayn kazał cię zawołać.

- Okej - odparłem, znów przekręcając się przodem do biurka. Pieprzyć matmę i pieprzyć Harry'ego.

- Przyjdziesz, czy mam przekazać, że nie jesteś głodny? - zapytał, nie dając mi spokoju.

- Zaraz.

Zamknąłem zeszyt i westchnąłem. Zacząłem kręcić się na obracanym fotelu. Nie miałem dziś ochoty na naukę. Złapałem za niezdatny do pisania ołówek i wystukiwałem rytm piosenki, cicho przy tym śpiewając.

- Tak sobie myślałem... - usłyszałem za sobą znów jego głos, przez co drgnąłem wystraszony.

Siedział cicho przez kilka minut i myślałem, że sobie poszedł. Dlaczego on nadal stał w moim pokoju? Czemu nie może się odczepić?

- Brawo, Harry - odparłem, ściągając słuchawki z uszu. - Ty myślisz!

- Bardzo śmieszne - prychnął, a ja mogłem się założyć, że przewrócił oczami, jak to miał w zwyczaju.

- Czego tym razem? - zapytałem znudzony.

- Dziś jest impreza u znajomych i tak pomyślałem, że... może wybrałbyś się tam ze mną?

Podszedł bliżej biurka, opierając się o blat biodrem, spoglądając na mnie. Podniosłem się z fotela i ruszyłem w stronę drzwi.

- To są twoi znajomi, Hazz, nie moi - odparłem.

- Będzie Niall, Jo, Brad, Henry - zaczął wyliczać moich znajomych ze szkoły. - Barbara, Ashley...

- Kto ją organizuje?

- Patrick - odparł z uśmiechem. - Wiesz, ten co robi najlepsze imprezy. Dowiedział się, że wróciłem i zaproponował bym wpadł. Co ty na to? Będzie jak dawniej. Rozerwiesz się trochę i może nie będziesz takim dupkiem.

- To ostatnie zdanie mnie nie przekonuje - mruknąłem, przeglądając aplikacje na telefonie.

- Będzie alkohol i dużo żarcia. Niall się ucieszy.  Podobno ostatnio odmawiałeś pójścia na jakąkolwiek imprezę. To do ciebie niepodobne.

- Tsa... A wiesz jak skończyła się moja ostatnia impreza? Zayn złamał rękę, a Liam prawie nie umarł.

- Zayn mi mówił, ale to nie twoja wina - powiedział. - Nie miałeś na to wpływu.

- Gdybym siedział w domu, albo tam został nic by się nie stało!

- Przestań - poprosił. - Jeśli to ci pomoże, to nie spuszczę cię z oka i przypilnuję z alkoholem - obiecał. - Możemy nocować u Patricka, nie ma nic przeciwko.

- Zastanowię się - odparłem.

- Tylko szybko, impreza jest dzisiaj!

Przewróciłem oczami na to, jak podekscytowany się wydawał. Rzuciłem telefon na pościel na łóżku i opuściłem pokój z depczącym mi po piętach Harrym. Zeszliśmy na dół, gdzie przy stole w jadalni siedzieli nasi rodzice. Zayn śmiał się z jakiegoś dowcipu opowiedzianego przez swojego męża. Zajęliśmy miejsca po drugiej stronie stołu.

Ucieszyłem się na widok marchewki. Sięgnąłem po naczynie, by sobie nałożyć. Z uśmiechem na ustach zacząłem jeść obiad. Przy stole zapanowała cisza. Podniosłem wzrok znad talerza i spojrzałem na nich.

- No co? - zapytałem, marszcząc  brwi.

- Nie, nic - powiedział Zayn, uśmiechając się delikatnie.

Dopiero po chwili zorientowałem się, że nałożyłem sobie prawie całą marchewkę, która została. Harry'emu zostawiłem naprawdę niewiele. Zrobiło mi się głupio. Podsunąłem swój talerz pod jego.

- Chcesz trochę?

- Głupek  - zaśmiał się. - Jedz sam. Może urośniesz, skrzacie.

Odsunął od siebie mój talerz i sięgnął po widelec. Sam zadowolił się łyżką marchewki, którą wyskrobał z naczynia. Wzruszyłem tylko ramionami. Nie chciał, to jego strata. Nie wiedział co traci. Przegryw. Nie było nic lepszego od tego pomarańczowego warzywa. Marchewka najbardziej smakowała na surowo, lecz gotowana nie była taka zła. Oczywiście pod warunkiem, że nie dodadzą do niej zielonego groszku. Ble!

Po obiedzie pomogłem Harry'emu przy zmywaniu. Mój humor sprzed obiadu znacznie się polepszył. Pewnie złe moce mojej matematyczki tu nie sięgały. Założę się, że rzuciła czar na mój zeszyt przedmiotowy. To, że była wiedźmą było pewne.

- To jak? Idziesz na imprezę?

- Idę - odparłem. - Niall od rana zdążył zaśmiecić moją skrzynkę masą wiadomości. Groził, że jak nie przyjdę, to sam po mnie pójdzie. W sumie jedna impreza nie zaszkodzi. Ale nie wiem, czy będę pił, po prostu...

- To w porządku - przyznał. - Przynajmniej pomożesz mi wnieść sześciopaki do domu Patricka.

- Gnojek!

><><

Witajcie, kadeci!

Pierwszy raz udało mi się w Prima Aprilis nabrać aż tyle ludzi...

Gniewacie się bardzo na porucznika? :<

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top