4. Firma zajmuje nam zbyt dużo czasu
Zayn
*****
- Nawet nie waż się zakładać garnituru - powiedziałem, patrząc na swojego męża, który już od godziny nie mógł zdecydować się co założyć na wspólne wyjście.
- Dlaczego? - zapytał zdziwiony, trzymając w swoim ręku pod szyją krawat w paski sprawdzając, czy będzie pasował do stroju.
- Idziemy spotkać się z małymi dziećmi, nie na spotkanie biznesowe - westchnąłem rozbawiony. - Tylko niepotrzebnie ich wystraszymy, załóż coś luźnego, zwykłe jeansy będą w porządku.
- Tak uważasz? - zapytał z uśmiechem, zarzucając mi na szyję trzymany krawat, przyciągając mnie do siebie blisko, by złączyć usta w pocałunku. - Chyba będę musiał posłuchać się swojego ukochanego męża.
Gdy w końcu byliśmy gotowi, pojechaliśmy do najbliższego domu dziecka. W tym roku zdecydowaliśmy się, że spełnimy kilka dziecięcych marzeń. Mieliśmy dobrze zarabiającą firmę i zakup kilku zabawek wydawał się dobrym pomysłem. Chcieliśmy zrobić coś dobrego zupełnie bezinteresownie. Nie sądziłem tylko, że wyniknie z tego coś więcej. Nie mogliśmy przejść obojętnie obok listu małego dziecka, które tak bardzo prosiło o pomoc dla swojego przyjaciela. Dlatego też zdecydowaliśmy się poznać tych dwoje młodych ludzi.
Niestety w sali zastaliśmy tylko jednego chłopca dla którego tutaj przyjechaliśmy. Był nim Louis. Jego widok poruszył moje serce. Siedział sam w kącie z dala od innych dzieci. Nie bawił się żadną zabawką, ani nie zwracał na nic uwagi. Wydawał się bardzo smutny. Dopiero później poznaliśmy tego powód. Iskierki w jego niebieskich oczach zgasły, kiedy tylko spytaliśmy o Harry'ego. Zaproponowałem rozmowę na osobności z jego opiekunką.
- Czy jest możliwość, że ten drugi chłopiec znów tutaj trafi? Że go odeślą? - odezwał się teraz Liam, zajmując miejsce na fotelu przed biurkiem kobiety.
Ta westchnęła i rozłożyła bezradnie ręce. Sama usiadła na obrotowym krześle i sięgnęła po jakieś dokumenty z szuflady.
- Państwo Kincaid są bardzo dobrą rodziną - zaczęła. - Oboje pracują, mają jedno dziecko - chłopca. Od dłuższego czasu starali się o adopcję. Przyjeżdżali tutaj by spotkać się z Harrym i go poznać. Nie sądzę, że będą chcieli go odesłać. Byli nim zachwyceni.
- Rozumiem. - Pokiwałem głową. - Cieszymy się z tego powodu. Harry w końcu ma dom. Przykro nam tylko dlatego, że nie zdążyliśmy go poznać. Wie pani o co prosił ten chłopiec w liście?
- Niestety nie - przyznała. - To opiekunki czuwały nad dziećmi podczas zabawy z pisaniem listów.
- Harry wspomniał, że Louis jest chory. - Tym razem głos zabrał mój mąż. - Harry pragnął, aby wyzdrowiał i mógł grać w piłkę z innymi dziećmi. Proszę nam powiedzieć coś więcej o chorobie Louisa.
- Dlaczego państwo interesują się tym chłopcem? - zapytała, po raz kolejny kartkując dokumenty w poszukiwaniu czegoś. - Chcieliby panowie go zaadoptować?
- Nie planujemy na razie przygarniać żadnego dziecka, sama pani rozumie, firma zajmuje nam zbyt dużo czasu - odparł rzeczowo Liam, spoglądając na mnie ukradkiem.
- Och, rozumiem. - Pokiwała głową i ucieszyła się, kiedy tylko odnalazła odpowiednią teczkę. - Już mam.
W skrócie wyjaśniła nam, że Louis ma wrodzoną wadę serca. Nie jest to nic groźnego, jak zapewniła. Chłopiec normalnie funkcjonował z tym, że po prostu szybciej męczy się od innych dzieci podczas aktywności fizycznej. Aby mógł w pełni cieszyć się urokami dzieciństwa konieczna była operacja, na którą tej placówki nie było stać. To było zrozumiałe, w końcu mieli pod opieką kilkadziesiąt dzieci, a nie tylko jedno, któremu mogliby poświęcić się w całości.
- Louis to dobry chłopiec - powiedziała na koniec, zamykając teczkę. - Niestety przez wadę serca już dwie rodziny rozmyśliły się i zrezygnowały z adopcji.
Skinąłem głową i cicho westchnąłem. Naprawdę było mi żal tego chłopca. Najbardziej prawdopodobne było to, że całe swoje dzieciństwo spędzi w domu dziecka. Dopiero kiedy stanie się pełnoletni będzie mógł opuścić to miejsce. Zagryzłem dolną wargę i spojrzałem na Liama. Kiedy napotkał mój wzrok, szybko odwrócił głowę.
- Przyślemy wszystkie zabawki dzień przed świętami - powiedział rzeczowo szatyn do kobiety. - Pomyśleliśmy o tych młodszych dzieciach i zakupiliśmy kilka pieluch i innych potrzebnych rzeczy. Chyba się przydadzą?
- Jak najbardziej! - zawołała zadowolona. - To dla nas bardzo dużo znaczy, panie Payne. Dzieciaki będą szczęśliwe, to dla nas duża pomoc.
- Jak Louis tutaj trafił? - zapytałem, nie mogąc wyrzucić tego chłopca z głowy.
- Porzuciła go matka, tuż po urodzeniu - odpowiedziała, a jej szeroki uśmiech całkowicie zniknął i zastąpił go zbolały wyraz twarzy. - Zostawiła go w szpitalu. Prawdopodobnie nie potrafiła podołać rodzicielstwu, a może to właśnie przez tę wadę serca, nie mam pojęcia. Całe szczęście, że chłopiec został pod dobrą opieką. Dużo mamy przypadków, kiedy dzieci znajdywane są porzucone na śmietnikach.
- Bardzo pani dziękujemy - powiedział Liam, podnosząc się z miejsca. - Jeszcze raz dziękujemy, że mogliśmy dzisiaj przyjechać.
- Chcielibyśmy jeszcze zobaczyć się z Louisem - dodałem, przez co Liam zmarszczył brwi.
Nie podobał mu się mój pomysł. Czułem, że chciał stąd jak najszybciej wyjść. Mieliśmy tylko zobaczyć chłopców i wrócić do firmy, a tymczasem przedłużałem tylko nasz pobyt tutaj.
- Nie sądzę, żeby...
- Obiecaliśmy mu, że jeszcze go odwiedzimy - uparłem się.
- Ale nie dzisiaj, mamy mnóstwo pracy - westchnął, starając się nie robić scen przed stojącą przed nami kobietą.
- W takim razie poczekaj na mnie prze budynkiem, Liam - poinformowałem. - Pożegnam się tylko z Louisem i zaraz przyjdę.
Zauważyłem jak szczęka mężczyzny mocno się zaciska. Swój wzrok miał skupiony na mnie. Nie ugiąłem się pod tym spojrzeniem. Liam ustąpił. Skinął głową i przeprosił kobietę, udając się do wyjścia. Na koniec tylko powiedział, że zaczeka na mnie w samochodzie, po czym się pożegnał.
Helen zaprowadziła mnie do tej samej dużej sali, co wcześniej. Wydawało mi się, że hałas jest o wiele głośniejszy, niż go zapamiętałem. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Tym razem dzieci zaszczyciły mnie tylko jednym spojrzeniem, powracając po chwili do swoich zabaw. Wzrokiem odszukałem małego siedmioletniego chłopca, lecz nie było go w tym samym kącie co wcześniej. Dopiero po chwili dojrzałem go stojącego na dywanie. Jakiś wyższy od niego chłopiec trzymał go za rękę, a ja już stąd mogłem zauważyć, że to powodowało ból u niebieskookiego chłopca. Ruszyłem szybkim krokiem do małego zbiorowiska. Dziwiłem się, że opiekunki, które powinny zareagować na przemoc, po prostu siedziały niewzruszone na krzesłach i plotkowały.
- Puść go - powiedziałem głośno, a wyższy chłopiec odsunął się od Louisa.
Szybko pobiegł w stronę drugich drzwi z sali, zapewne prowadzących do sypialni. Towarzyszyli mu jego znajomi. Swój wzrok przeniosłem na Louisa. Jego niebieskie oczka były wypełnione łzami. Drugą ręką masował obolały nadgarstek. Kucnąłem przed nim i delikatnie chwyciłem małą rączkę, uważnie jej się przyglądając. Drobny szatyn cicho syknął, kiedy nacisnąłem palcem na bolące miejsce.
- Co się stało, kochanie? - zapytałem z troską. - Dlaczego tamten chłopiec to zrobił?
- Ukradł autko - odpowiedział cicho. - To było autko Harry'ego, a ja chciałem go odzyskać.
Po tych słowach łzy zaczęły moczyć jego policzki. Ciało wstrząsnął szloch i za wszelką cenę próbował zabrać swoją rękę, którą w dalszym ciągu trzymałem. Zamiast pozwolić mu na to, przyciągnąłem go bliżej, delikatnie przytulając. Przez chwilę ze mną walczył, a już w następnej schował zapłakaną twarz w mojej bluzie. Czułem przyjemne ciepło bijące od tego małego człowieczka.
- Zdobędę dla ciebie podobną zabawkę, tylko już nie płacz, dobrze? - zapytałem.
- N-nie - powiedział. - Tamto autko jest Harry'ego, od go dał mi, nie im!
- Jakoś temu zaradzimy, Louis - obiecała kobieta, stojąca przy nas. - Chodź, pójdziemy do tamtych chłopców i to wyjaśnimy.
Ale Louis tylko pokręcił głową i nie ruszył się nawet o centymetr. Dopiero po dłuższej chwili odsunął się ode mnie z rumieńcami na policzkach. Odbiegł od nas, zapewne udając się do swojego pokoju.
- Chciałbym jeszcze go odwiedzić - powiedziałem, kiedy żegnałem się z kobietą odprowadzającą mnie do wyjścia.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu - zapewniła. - Wiele pan wraz z mężem dla nas zrobili. Proszę tylko wcześniej zadzwonić.
- Naturalnie. - Uśmiechnąłem się i wyszedłem.
Skierowałem się do samochodu, w którym cierpliwie siedział Liam. Miał posępną minę, kiedy tylko spoglądał na szary budynek. Gdy zająłem miejsce obok niego, bez słowa ruszył w stronę naszego domu, byśmy mogli się przebrać i pojechać do firmy.
><><
Witajcie, kadeci!
Coraz mniej tych komentarzy... :<
Trzeba was troszkę zmobilizować, więc 28 komentarzy = dopiero myślę o wstawieniu następnego rozdziału x
Dziękuję za gwizdki i komentarze ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top