22. On nie może wiedzieć
Liam
*****
- Porozmawiaj z nim, może ty do niego dotrzesz - westchnął Zayn, wtulając się w moją klatkę piersiową.
Siedzieliśmy na kanapie w salonie i oglądaliśmy nudne seriale, które wcale mnie nie wciągnęły. Przez większość czasu rozmawiałem z mężem na różne tematy. Teraz znów wróciliśmy do Louisa.
- Porozmawiam - obiecałem, całując w czoło ukochanego. - Jak tylko wróci ze szkoły. Nie odpuszczę, dopóki nie porozmawiamy.
- Coraz bardziej się od nas oddala - kontynuował zasmucony. - Pamiętam czasy, kiedy był takim kochanym małym chłopczykiem, któremu czytaliśmy bajki. Uwielbiał się przytulać i wymuszał na nas, abyśmy nosili go na rękach, bo wtedy więcej widział.
- Pamiętam - uśmiechnąłem się na wspomnienie dawnych czasów. - Nie wiem kiedy oni tak szybko podrośli. Gdy byli mali wszystko było takie... prostsze.
- Wciąż mam ich rysunki gdzieś w szafie - dodał czarnowłosy. - Teraz nie mam co marzyć na buziaka od nich na dobranoc. Harry jeszcze lubi się przytulać, lecz Louis jest strasznie zdystansowany.
Pokiwałem głową zamyślony. Problemy z Louisem zaczęły się od chwili, gdy w życiu Harry'ego pojawiła się Victoria. Od samego początku nienawidził tej dziewczyny i wcale się z tym nie krył. Później było już tylko gorzej. Wdał się w niewłaściwe towarzystwo, zaczął imprezować, palić i pić. Nie pomogły szlabany, prośby czy groźby. Pomimo swoich występków, był dobrym uczniem i przechodził z klasy do klasy. Pocieszaliśmy się tym faktem. To nie tak, że Louis był złym dzieckiem. Coś musiało się stać, że nagle się zmienił. Z początku myśleliśmy, że to jego nowi koledzy tak na niego wpłynęli. Dopiero Zayn połączył fakty i powiedział mi o swoim podejrzeniu.
Louis ani razu nie przyprowadził do nas swojej koleżanki. Nigdy o żadnej nie mówił, że mu się podoba. Zastanawialiśmy się tylko, dlaczego nie powiedział nam o tym, że po prostu dziewczyny go nie interesują. Kto jak kto, ale my nigdy byśmy nie wyśmiali go za jego orientację. Byliśmy przecież jego rodziną, a homoseksualizm to nie choroba. Zachodziłem w głowę czego on tak bardzo się wstydził, że nie chciał nic powiedzieć. Odpowiedź była prosta. Louis podkochiwał się w Harrym. Zayn jako pierwszy to zauważył. Z początku uważałem to za coś niewłaściwego, bo w końcu byli dla siebie jak bracia. Mieszkali pod jednym dachem, mieli to samo nazwisko. Z drugiej jednak strony nie byli spokrewnieni i nic nie stało na przeszkodzie, by byli ze sobą. To wszystko było dość skomplikowane.
- Postaram się do niego dotrzeć - obiecałem. - Tym razem nie pozwolimy, aby zamknął się w pokoju. On potrzebuje z kimś porozmawiać, wyrzucić to z siebie, bo to go zabija.
Zanim zdążyłem coś dodać, usłyszeliśmy trzask drzwi frontowych. Poszliśmy zobaczyć, który z chłopców wrócił. To Harry powinien jako pierwszy skończyć. Miał dzisiaj mieć mniej zajęć. Jutro planował wraz z Matthew odwiedzić przyszłą uczelnię, gdzie miał dalej się kształcić.
- Co to za komitet powitalny? - zapytał chłopak z wyraźnym rozdrażnieniem.
- Cześć, Lou. Miałeś mniej zajęć? - Jako pierwszy odezwał się Zayn.
Starał się być miły, aż za bardzo. Szatyn jedynie wywrócił oczami i burknął coś pod nosem. Starał się przejść między nami, lecz złapałem go za bluzę. Zatrzymał się w miejscu i posłał mi znudzone spojrzenie.
- Paliłeś - powiedziałem, od razu wyczuwając zapach dymu papierosowego na jego ubraniach.
- I piłem - zgodził się, uśmiechając się przy tym bezczelnie. - Czy mógłbyś mnie puścić? Zaraz jestem umówiony z kolegami na mieście.
Puściłem jego ubranie. Szatyn szybko nas wyminął i ruszył schodami na górę do swojego pokoju. Słyszeliśmy tylko głośne trzaśnięcie. Popatrzyłem na Zayna bezradnie. To wcale nie będzie taka prosta rozmowa.
- Pójdę do niego - powiedziałem po chwili zastanowienia. - Przygotuj się na krzyki i przekleństwa.
- Zajmę się obiadem - stwierdził. - Tylko proszę, bądź spokojny. Wiem, że jego zachowanie łatwo wyprowadza z równowagi, ale on na to liczy. To wciąż nasz syn, trochę zagubiony, ale to nasz chłopiec.
- Dobrze. - Skinąłem głową.
Podszedłem do Zayna i pocałowałem go krótko, następnie idąc w stronę schodów, po których wspiął się chwilę temu Louis. Zatrzymałem się przed jego pokojem. Odetchnąłem głęboko i zapukałem. Żadnego odzewu. Sięgnąłem po klamkę i wszedłem do środka. Nastolatek leżał na łóżku ze słuchawkami na uszach. Zapewne znów słuchał głośnej muzyki. Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem powoli do chłopaka. Dałem mu czas, aby mnie zauważył. Przez chwilę zerknął na mnie, ale nic sobie z tego nie zrobił. Przysiadłem na brzegu łóżka i spojrzałem na niego wyczekująco.
- Chciałbym porozmawiać - powiedziałem spokojnie.
Gdy to nie przyniosło skutku, sięgnąłem po jego słuchawki. Ściągnąłem mu je z głowy i popatrzyłem uważnie w jego oczy. Ignorował mnie przez kilka minut, lecz później odpuścił. Po raz kolejny tego dnia przewrócił oczami i usiadł prosto na łóżku. Unikał mojego spojrzenia.
- Czegoś potrzebujesz? - zapytał. - Mam wynieść śmieci, nakryć do stołu?
- Chcę tylko szczerze porozmawiać - odpowiedziałem spokojnie. - Ostatnio wcale nie rozmawiamy...
- A teraz to co? - mruknął.
- Nie udawaj, Louis. Chcę, abyś pamiętał, że zawsze możesz do nas przyjść z każdym problemem. Nie masz się czego bać czy wstydzić. Zawsze tu dla ciebie byliśmy i nadal jesteśmy.
- Ta, wiem. - Przewrócił oczami, zaczynając bawić się przewodem od słuchawek. - Coś jeszcze?
- Od dłuższego czasu zastanawialiśmy się skąd u ciebie taka złość i wrogość do przyjaciół Harry'ego czy nawet do nas. Co cię tak frustruje, skłania do takiego zachowania?
- Nic, jestem normalny.
- Myślę, że powinieneś przyznać to przed samym sobą, Louis. To nie jest nic złego, naprawdę. Pomogłoby ci, gdybyś porozmawiał.
- Czym jest to ,,to" - prychnął. - Nie rozumiem o czym do mnie mówisz, Liam. Naprawdę nie mam czasu na jakieś pogadanki. Lepiej wytłumacz Harry'emu jak ma się zabezpieczać, abyście przedwcześnie dziadkami nie zostali.
- O tym właśnie mówię. Tu zawsze chodziło o Harry'ego. Gdy byliście dziećmi wszędzie chodziliście razem. Byliście nierozłączni. Razem się kąpaliście, razem spaliście w jednym łóżku czy graliście w piłkę. Dużo dla ciebie znaczy ten chłopak. Myślę, że od pewnego czasu zacząłeś go postrzegać jako kogoś więcej niż tylko przyjaciela.
- Dość! Zanim cokolwiek więcej powiesz, zastanów się nad następnym słowem! Za kogo ty mnie masz?! To jest mój brat.
- Nie krzycz, Lou - upomniałem go. - Jesteśmy tutaj tylko we dwóch. Możesz się przede mną otworzyć. Nikomu nic nie powiem o tym, co usłyszę. Kochasz go, kochasz Harry'ego i boisz się, że to złe, że on tego nie zrozumie, że my nie zrozumiemy, ale to nie tak.
- Zamknij się! - krzyknął, wstając z łóżka. - Zamknij się! Zamknij się! Nie masz o niczym pojęcia! Wymyśliliście sobie to wszystko, to nieprawda! Nienawidzisz mnie, tak? Jestem beznadziejnym dzieciakiem, zawiedliście się na mnie. Nie takiego syna sobie wymarzyliście, prawda? Jestem tylko sierotą, która ciągle sprawia wam problemy. Możecie mnie oddać i nie czuć się winni. Za rok opuszczę dom dziecka i dam sobie radę sam.
- Hej, hej, już dobrze - zawołałem, również się podnosząc. Zabolały mnie jego słowa, choć wiedziałem, że tak nie myśli. Nigdy żaden z chłopców nas nie rozczarował. Nawet przez myśl mi nie przeszło, aby oddawać kogokolwiek do domu dziecka. Zawsze byliśmy z nich dumni, z każdego małego ich osiągnięcia.
Sam również pochodziłem z sierocińca. To dlatego tak nienawidziłem tamtego miejsca. Wywoływało to u mnie same negatywne wspomnienia. Moi rodzice mnie nie kochali i zdecydowali się oddać mnie w tamto miejsce. Miałem cztery lata i wciąż pamiętałem ich twarze. Poradziłem sobie bez ich miłości i wsparcia. Wyrosłem na porządnego człowieka, miałem dom, kochającą rodzinę i wspaniałą pracę. Wiedziałem, że chłopcy również tacy będą, że osiągną coś wielkiego w swoim życiu.
Podszedłem teraz do chłopca i przyciągnąłem do swojego torsu. Zaczął mnie odpychać i próbował się uwolnić, lecz bezskutecznie. Bił nawet moje plecy pięściami, ale nie wkładał w to dużo siły. Po chwili zaczął płakać. Moja bluzka robiła się mokra od łez. Ciche pochlipywanie zamieniło się w głośny szloch.
- Nienawidzę go - wymamrotał słabo. Po kilku minutach powoli się uspokajał. Wciąż jeszcze drżał w moich ramionach, lecz nie wypuszczałem go z objęć. Potrzebował tego. Dość długo trzymał i dusił to w sobie. - Kocham go, wiesz? Obiecaj, że nie powiesz mu tego.
- Nie powiem - obiecałem. - Choć myślę, że on zasługuje, by wiedzieć.
- Nie. On nie może wiedzieć, obiecałeś.
><><
Witajcie, kadeci!
W końcu udało się znaleźć chwilę, by wstawić rozdział ^.^
Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top