10. Będziecie grzeczni?


Liam

*****

- Chłopcy! Czas wstawać! - zawołałem głośno, stojąc w progu ich pokoju.

Obserwowałem jak dzieciaki zaczynając wiercić się pod kołdrą. Towarzyszyły temu pomrukiwania niezadowolenia. Jedno łóżko było puste, co wcale mnie nie zaskoczyło. Spojrzeniem odnalazłem bosą stopę, która należała do jednego z chłopców. To zrodziło plan w mojej głowie. Podszedłem do łóżka i zacząłem ją łaskotać. Louis z krzykiem zerwał się z łóżka, zabierając swoją stopę z zasięgu moich dłoni. Usiadł niebezpiecznie blisko brzegu, przez co upadł, pociągając za sobą przykrycie. Na łóżku został tylko Harry, który w dalszym ciągu miał zamknięte oczy i próbował spać. Loczki na jego głowie rozłożone były na poduszce, którą przytulał do swojej twarzy. Ściągnięcie tej dwójki z łóżka i wyszykowanie do szkoły stanowiło prawdziwy wyczyn. Dzieciaki były marudne i najchętniej dalej by spali. Doskonale ich rozumiałem, lecz musieli chodzić do szkoły, tak samo jak my do pracy.

- Lou, podnoś się z podłogi, skarbie - powiedziałem spokojnie. - Zanim kroczący w twoją stronę pająk na ciebie nie wejdzie.

Reakcja Louisa była natychmiastowa. Szybko wyplątał się z kołdry i wskoczył na łóżko, rzucając się na Harry'ego. To dziewięcioletni Harry był bardziej odważny niż rok młodszy Louis. Zwykle zielonooki bronił niższego przed wszelakimi potworami spod łóżka czy jak teraz... pająkami.

- A nie możemy zostać w domku? - zapytał z nadzieją Harry. - Będziemy grzeczni.

- Niestety, panowie - pokręciłem głową. - Pośpieszcie się, Zayn już zrobił dla was śniadanie.

- Płatki z mlekiem? - upewnił się Louis, siedząc teraz bokiem na brzuchu swojego przyjaciela.

- Płatki z mlekiem - potwierdziłem. - Mundurki macie naszykowane na biurku. Za pół godziny wyjeżdżamy.

Wyszedłem z pokoju i skierowałem się schodami na dół. Zayn kończył przygotowywać drugie śniadanie dla chłopców i pakował je w pudełeczka z motywem spidermana oraz batmana. Podszedłem do niego i pocałowałem w policzek, dziękując za kawę, która czekała już na mnie na stole.

- Tak sobie pomyślałem... co powiesz na to, aby zabrać chłopców do kina dziś po szkole? Grają teraz jakąś bajkę o autkach - zaczął temat, siadając na krześle obok mnie.

- Czyżby Louis znów próbował cię na to namówić? - zapytałem rozbawiony.

- Dobrze wiesz, jaki potrafi być uroczy, kiedy o coś prosi - odparł. - Nawet bez tej jego bezcennej miny potrafi przekabacić człowieka na swoją korzyść.

- Zastanowimy się nad tym w czasie lunchu - obiecałem. - Przygotowałeś dokumenty? Fotograf umówiony był na dziesiątą na próbną sesję zdjęciową nowej kolekcji.

- Dokumenty są, teczka z dokumentami jest i... - usłyszeliśmy ogromny hałas, przypominający zsuwającą się lawinę górską . - Dzieciaki już są.

Chłopcy wbiegli do kuchni i usiedli na swoich miejscach. Louis jak zwykle niedbale założył swój mundurek, przez co wystawała mu koszula. Włosy miał potargane na wszystkie strony świata. Obok niego siedział Harry, który bez zbędnych słów złapał łyżkę i zaczął jeść swoje śniadanie. Patrzyłem na obu chłopców z delikatnym uśmiechem. To coś wspaniałego widząc ich szczęśliwymi. Adopcja tej dwójki wydawała się abstrakcją, ale Zayn nie ustąpił i oprócz Louisa mieliśmy Harry'ego. Z dopełnieniem wszelkich formalności zeszło się kilka miesięcy.

Chłopcy byli niemalże nierozłączni. Wszędzie chodzili razem, razem się bawili czy kąpali i spali w jednym łóżku. Nauczyciele w szkole kilka razy pytali się nas, czy aby na pewno nie są bliźniakami. To było niedorzeczne, gdyż bardzo się różnili nie tylko wyglądem, ale i charakterem. Niebieskooki chłopiec był nieśmiały i nieufny, ale jak się rozkręcił potrafił pokazać różki. Harry z kolei był poukładanym i spokojnym dzieckiem. Opiekował się młodszym kolegą i całą winę za jego wybryki brał na siebie.

- Zayn? - odezwał się Louis, patrząc na mojego męża wyczekująco. - Czy pojedziemy dziś na tę bajkę, co pokazywali reklamę w telewizji?

- Mamy zebranie w firmie, jest po południu... - zastanowił się przez chwilę. - Dziś lekcje kończycie wcześniej, a to oznacza, że ktoś musi się wami zająć, chyba, że obiecacie nie rozrabiać, wtedy na godzinkę pojedziecie z nami do pracy, a po niej do kina... Nie będziemy wzywać opiekunki. Co o tym myślisz Li?

- Nie wiem czy to dobry pomysł... - westchnąłem, wyobrażając sobie tę dwójkę siejącą chaos w pracowni projektantów czy naszym biurze.

- Proszę, proszę, proszę, proszę - powtarzał Louis, nachylając się nad blatem stołu, patrząc z nadzieją na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami.

- Niech będzie - odparłem. - Ale tylko pod warunkiem, że będziecie bardzo grzeczni. Jeśli będziecie przeszkadzać i niszczyć rzeczy w firmie, nie będzie kina.

- Będziemy bardzo grzeczni - obiecał Harry spokojnie, przeżuwając płatki.

- Nie wątpię - sięgnąłem po kubek z kawą i upiłem nieco czarnego napoju.

Po śniadaniu, sprawdzeniu plecaków i poprawie ubrań i fryzury Louisa, mogliśmy założyć buty i wyjść z domu. Poszedłem przodem, aby wyprowadzić samochód z garażu. Zaczekałem aż pasażerowie wsiądą i przepną się pasami, po czym ruszyliśmy w stronę jednej z prywatnych szkół. Zatrzymałem się na parkingu przed budynkiem, gdzie chłopcy wysiedli. Złożyli swoje plecaki i z uśmiechem pomachali do nas. Gdy upewniliśmy się, że znaleźli się w budynku, odjechaliśmy. Dzieciaki uważały się za wystarczająco duże, aby mogły sami przejść kilka kroków do szkoły. Nie chcieliśmy im odbierać ich ,,dorosłości".

Udaliśmy się teraz do swojej firmy. Mieliśmy bardzo pracowity dzień. Musieliśmy zaakceptować kolekcje, jakie stworzył nasz najlepszy projektant Donnello. Później wybrać odpowiednich modelów, którzy zaprezentują na sobie ubrania naszej firmy. Około jedenastej oderwałem się od pracy i pojechałem po chłopców do szkoły. Podczas drogi powrotnej Louis opowiadał mi o przebiegu swojego dnia w szkole, a Harry wtrącał parę zdań. Obaj chodzili do tej samej grupy uczniów pomimo roku różnicy, więc nie mieliśmy problemu z różnymi godzinami kończących się zajęć. Jako prywatna placówka, szkoła zapewniała wysoki standard nauki. Pracowali tu najlepsi nauczyciele, a uczniowie byli przyjaźni. Nikt nie słyszał o jakichkolwiek bójkach czy innej przemocy, jaka panowała w publicznych placówkach.

Gdy dotarliśmy na miejsce, zostawiliśmy plecaki w samochodzie, udając się w stronę budynku. Chłopcy przywitali się z Jennifer, która stała za biurkiem i służyła pomocą gościom, którzy przychodzili do firmy. Windą wjechaliśmy na odpowiednie piętro. Zaprowadziłem dzieci do biura, gdzie znajdował się Zayn. Siedział przed komputerem i coś pisał, jednak na widok chłopców oderwał się od pracy i posłał im szeroki uśmiech. Louis znów zaczął opowiadać o swoim dniu spędzonym w szkole. Gdy była za pięć trzynasta, musieliśmy udać się do sali konferencyjnej, gdzie Donnello miał przedstawiać swoje nowe dzieła.

- Na pewno będziecie grzeczni? - zapytałem, wpatrując się uważnie w ich twarze, na których pojawiły się drobne uśmieszki.

- Tak, Liam - pokiwał głową Harry. - Będziemy kolorować kolorowanki, które Zayn nam wydrukował. Usiądziemy przy tym małym stoliczku i nic nie zepsujemy.

- W porządku - odparł Zayn. - Musimy już iść, Liam. Chłopcy, pamiętajcie, abyście dobrze się zachowywali. Gdybyście czegoś potrzebowali ta miła pani, która dała wam kredki, Sarah jest dwa pokoje dalej. W porządku?

- Tak - pokiwali zgodnie głowami.

Zmierzwiłem fryzurę jednemu i drugiemu chłopcu, na co się zaśmiali. Zabrali kolorowanki i usiedli na sofie przy stoliku. Zostawiliśmy uchylone drzwi zanim wyszliśmy, idąc prosto do odpowiedniej sali.

><><

Witajcie, kadeci!

Miłego dnia ^.^

Dziękuję za gwizdki i komentarze! ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top