7. One fleeting moment
Andreas
- Czy ty zawsze kretynie nie umiesz schować tych kluczy tak byś nie musiał ich szukać w tym plecaczku? – krzyczę na co Stehpana tylko się wzdryga. Pod moimi nogami ląduje mokra od potu koszulka, którą postanowić wyrzucić.
- Nie nazywaj mnie tak – podnosi się i wskazuje na mnie palcem – Na drugi raz sam będziesz pilnował tego zasranego klucza do tego pokoju.
- Z wielka chęcią. – opieram się o ścianę i zaczynam przyglądać się jak wszystkie rzeczy są porozwalane po korytarzu. – Ja przynajmniej nie ma takiego plecaka jak torebką nie jednej kobiety, że nie może znaleźć nic w niej – prycham.
- Po prostu daj mi już spokoju – ponownie klęka przy plecaku i zaczyna szukać. – Wiem, że trening nie był taki jaki byś chciał, ale to nie cholerny powód, żeby się na mnie wyżywać.
- Tak bo Pan Leyhe nagle postanowił pokazać, że jednak też umie dobrze latać – warczę.
- To, że ci nie wychodzi nie znaczy ze innym też musi nie wychodzić Wellinger zrozum to, że nie każdy jest idealny.
Nawet nie wiem dlaczego wdaje się w tą niepotrzebną kłótnie. Faktycznie nie idzie mi najlepiej przez ostatnie dni i czuje frustracje, która mnie pokonuje, a to jest tego dowodem. Każdy czegoś ode mnie oczekuje, a ja nie potrafię spełnić każdego życzenia z ich strony. Po dzisiejszym dniu trener mówi, że jak tak dalej pójdzie to mogę pożegnać się z drużynową. Moja dziewczyna nie odzywa się do mnie już od pięciu dni. Każdy z każdej strony mnie atakuje, a ja po prostu nie wytrzymuje ciągłych problemów. Chce się zaszyć w jakieś dziurze i nigdy z tamtą nie wychodzić, albo po prostu odpocząć.
- Dobra pójdę do recepcji może mają dodatkowy klucz, bo ty nigdy go nie znajdziesz w tym czymś. – pokazuje na czerwony plecak i się śmieje.
- Śmiesznie Wellinger bardzo śmieszne. Boki zrywać po prostu.
Odkręcam się na pięcie i nagle czuje jak opadam bezsilnie. Stoję wmurowany gdy widzę dziewczynę, która wychyla się za drzwi. Ona również jest w szoku gdy dostrzega mnie. Stoimy bez ruchu. Każdy milczy. Przez głowę przechodzi mi tysiąc myśli co powinienem zrobić, ale nie potrafię zrealizować chodź jednej z nich. Patrzę na nią i na jej prowizoryczną piżamę, która składa się z czarnej bluzki i krótkich spodenek, które opinają jej zgrabne nogi. Przełykam ślinę, bo czuje ze zaschło mi w ustach. Robię krok na co się cofa.
- No Wellinger klękaj na kolana przed wielkim królem, że znalazł te cholerne klucze! – Stepchan krzyczy na pół korytarza i przysięgam, że za to kiedyś go uduszę – Oh.. – odwraca się i staje bez ruchu – A ja myślałem, że poszedłeś po rozum do głowy i przestałeś na mnie najeżdżać. Ale teraz już wiadomo dlaczego – mruga do dziewczyny na co jedynie się wzdryga – Dobra to może ja was zostawię – kreci kluczykiem w ręku zbiera wszystkie porozrzucane rzeczy, po czym znika zamykając drzwi.
Chce coś powiedzieć, ale nie wiem jakie słowa będą odpowiednie w tej chwili. Chce do niej podejść bliżej, ale boje się, że zniknie. Może znowu śnie tak jak ostatnio. Co noc od tego dnia gdy zobaczyliśmy się pierwszy raz śnie o niej i o tym, że dzieje jej się coś złego, a ja nie potrafię nic zrobić by jej pomóc. Nawet nie potrafię ulżyć chodź trochę w cierpieniu. Szczypię się w lewą rękę.
- Co ty robisz? – mówi zachrypniętym głosem, a ja tylko się na nią spoglądam.
- Sprawdzam czy to nie sen – uśmiecham się na co tylko unosi prawą brew – To dziwne, że znowu się spotykamy nie prawda?
Miliczy. Przysięgam, że nigdy nie znienawidziłem ciszy tak bardzo jak w tej chwili. Spokojnymi krokami przybliżam się do niej. Nie rusza się co traktuje za dobry znak, gdy jestem wystarczająco blisko niej uśmiecham pół uśmiechem się w jej stronę.
- Dziękuje – unoszę brew ze zdziwieniem na jej słowa.
- Za co mi dziękujesz? – pytam .
- Za te słowa, które mi powiedziałeś tego dnia – zaczyna bawić się kawałkiem materiału od bluzki.
- To ja cię powonieniem przeprosić, że w tedy cię tam samą zostawiłem – podnosi wzrok w moją stronę – Przepraszam, a może powonieniem przeprosić za to, że nie dałem ci skoczyć?
- Daj spokój przynajmniej mam teraz czas na to żeby z każdym na spokojnie się pożegnać – śmieje się ironicznie.
Czuje pulsujący impuls gdzieś na głowie lecz nie potrafię go zlokalizować. Bawi ją to, że może teraz na spokojnie się pożegnać? Czy może to, że byłem głupi ją ratując? Może jednak to ona jest nienormalna? Nienormalna, by nie istnieć.
- Może to pytanie nie będzie na miejscu – podchodzę jeszcze bliżej i opieram się o framugę drzwi – Dlaczego tak bardzo chcesz to uczynić? – pytam.
Jej wzrok już nie spogląda na mnie. Myślami jest daleko stąd pewnie analizując każde słowa, które będzie chciała wypowiedzieć.
- Nigdy nie myślałam co powiem komuś kto zapyta mnie o to. Nie wiem co mam powiedzieć, żeby moja odpowiedz cię uświadomiła, że tak będzie dla mnie lepiej. – wzdycha – Moje życie jest pogrążone w ciemność i brak mu jasnego światła – patrzę jej czekoladowe oczy.
Jestem zdumiony jej słowami, bo powiedziała to z taką łatwością, chodź wiem, że to nie było dla mniej łatwe. Nie przy obcym dla niej człowieku jakim byłem ja. Może jednak potrzebowała kogoś obcego by spojrzał na to z innej perspektywy niż jej najbliżsi?
- Może jest coś co zlikwiduje tą ciemność – nie wiem dlaczego, ale mój głos staje się nagle zachrypnięty. Przełykam ślinę i odbijam się biodrem od drzwi stojąc naprzeciwko dziewczyny.
- Przecież cuda nie istnieją, wiec wątpię.
- Cuda istnieją, ale ty musisz pomóc im się wydarzyć – zakładam jej kosmyk włosów za ucho, nawet nie protestuje.
>>>***<<<
- Dobra stary teraz już naprawdę musisz mi wybaczyć tą dzisiejsza kłótnie – mówię już któryś raz z kolei te same słowa.
- Nie mam mowy żadna siła nie spowoduje tego, że nagle ci wybaczę – siadam przy stole i kładę talerz ze swoim śniadaniem, które składa się z jajecznicy i jakieś dziwnie wyglądającej sałatki. Nawet nie wiem sam dlaczego ją nałożyłem. Możliwe, że chciałem jeszcze bardziej wkurzyć Stephana moim ciągłymi przeprosinami.
- No nie bądź taki – biorę pierwszy kęs owej sałatki i stwierdzam, że nie jest najgorsza. Jednak nie można wybrzydzać co widzi się pierwszy raz na oczy, może to dobrze smakować.
- Nie bądź jaki? – pyta.
- Po prostu taki – pokazuje na niego widelcem – Nie pamiętam ile już razy cię dziś przepraszałem, a ty nadal nie możesz mi tego wybaczyć.
- Cholera Andreas – podnosi głos, a chłopaki automatycznie przesiadają się na kraniec stołu nie chcąc się mieszać w tą sprawę – To ty masz problem, a nie ja i dopóki nie wyjaśnisz go nie będę wstanie ci wybaczyć.
- O czym ty do cholery mówisz? – pytam, kątem oka widzę, że ktoś wchodzi do stołówki.
- Mówię o tym, że nie możesz przeboleć, że ktoś jest lepszy od ciebie – wypala.
Milcze, bo ma racje. Nie mogę znieść, że ktoś z kadry nagle może zająć moje miejsce w kolejnej drużynówce. Wiem, że przez ostatnie dni mi nie wychodzi. Tłumacze sobie, że zawsze trafiałem po prostu na nieodpowiednie warunki. Prawda jest zupełnie inna, ponieważ jestem zmęczony swoimi osobistymi problemami, które postanowiły się nagle ujawnić.
Wstaje od stołu i zanim zabieram talerz cicho bezsilnie mówię.
- Naprawdę moje przeprosiny są szczere, a ty powinieneś je zrozumieć. Widocznie to chyba ty nie dorosłeś do tego, żeby zrozumieć co mnie meczy.
Podchodzę do najbliższego kosza i wyrzucam swoje prawie nie tknięte jedzenie. Kładę tackę na samym stosie przy okienku do wzrostu naczyń i wymuszonym uśmiechem uśmiecham się do kucharki.
Zanim jednak wychodzę z pomieszczenie wzdrygam się gdy trener woła moje imię. Podchodzę do niego z niezadowoloną miną próbując rozgryźć jego powagę na twarzy. Na ogół jest wesoły i pełny pomysłów, a w tej chwili jednak nie było śladu po tym.
- Usiądź Andreas musimy chyba porozmawiać – zaciska usta w cienką linie, a moje ostrzegawcze światełko zaczyna mrugać na czerwono bym jeszcze bardziej go nie wkurzał niż jest. Prostuje się na krześle i zaczynam słuchać tego co ma mi do powiedzenia. – Widziałem co przed chwilą się wydarzyło. Czy chcesz mi to jakoś wytłumaczyć? – Milcze, bo tak naprawdę nie wiem czy jakieś argumenty przekonają tego człowieka. Milcze by mieć spokój. Milcze pozwalając mu wypowiedzieć dalej swój monolog, bo wiem, że to nie koniec. Milcze, bo mam dość tego, że za każdym razem to ja obrywam. Milcze, ponieważ powoli się poddaje. – No dobrze – drapie się po głowie – Słuchaj. Ja naprawdę wiem, że w tej chwili przechodzisz przez coś trudnego – gdy chce coś w końcu powiedzieć przerywa mi i pokazuje na mnie palcem – Naprawdę to widać Andreas i nikogo nie oszukasz, ale na litość Boską, żeby się wyżywać na chłopakach z drużyny, bo dziś nie najlepiej ci idzie? – Nie trudzę się nawet by powiedzieć, że przepraszałem, a ten jołop nawet nie może je przyjąć –Tak się nie postępuje w tej rodzinie. Nie wiem jakie u ciebie panują zasady, ale dobrze wiesz, że to co robisz teraz naginasz nasze zasady. Wiec weź się w garść chłopie bo niedługo się obudzisz, ale nie będzie już tak jak wcześniej. Jeszcze jeden wybryk i w tej walce przegrasz. I jakbyś mnie błagał do upadłego to i tak do końca turnieju nie wystąpisz w żadnej drużynówce.
Jego słowa działają na mnie tak jakbym został oblany lodowatą wodą. Jeszcze coś mówi, ale nic do mnie nie dociera już wystarczająco od niego usłyszałem. Najgorsze, że wiem, że on ma stu procentową prawdę, a przed tym niezależnie jak szybko biegł to i tak pewnego dnia by mnie dopadła.
Mrugam oczyma móc chodź przez chwile skupić się na jego jakimś słowach, lecz mi się to nie udaje. Moje myśli są daleko stąd, które zwiedzają moją ciemną stronę. Analizuje każde mój krok wstecz, które spowodowały takim jakim jestem teraz. Czuje kuci w sercu i wiem, że to ból spowodowany ciągłymi udrękami pytając siebie co by było gdyby. Niczego to nie zmienia, a daje tylko złudę wrażenie, że mogło być lepiej.
Gdy można było cofnąć czas... wiele rzeczy rozegrał bym inaczej.
Automatycznie staje na baczność gdy po pomieszczeniu rozchodzi się echo stukającego szkła o podłogę. Odwracam głowę skąd doszedł owy dźwięk i wiedzę dziewczynę całą speszoną i wpatrzoną w rozbity talerz. Johann podchodzi do niej i mówi jej jakieś słowa na co wytrzeszcza tylko oczy i odkręca się na pięcie strącając ręką misę z owocami. Stoi przez chwile bez ruchu i widzę jak po jej twarzy zaczyna spływać pojedyncze łzy. Zanim zbieram się, żeby do niej podejść ona wybiega.
_________________________________
Witam was po dość długiej nieobecności za którą z góry przepraszam, ale nie miałam zbyt dużo jakieś weny na pisanie i tak porzuciłam na paręnaście dni wattpada.
Rozdział nie sprawdzony wiec mogą pojawić się błędy w chwili wolnej je poprawie.
Kolejny rozdział będzie zdecydowanie szybciej niż ten :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top