Niespodziewany ratunek... w dużym wydaniu

Szok to silna reakcja psychiczna, wywołana gwałtownym, zwykle negatywnym zdarzeniem lub przeżyciem. WIększość ludzi podczas tej reakcji nie jest w stanie się ruszyć przez krótki okres czasu. Mięśnie całego ciała odmawiają ruchu, źrenice się rozszerzają, a oddech przyspiesza, tak samo bicie serca. Ma się przez to wrażenie, że krew szumi w uszach, a ty sam jesteś sparaliżowany. A odezwać się możesz dopiero po kilku minutach.

Zależy od tego, jak szybko potrafisz się otrząsnąć.

***

Shinganshina, rok 839

- Podaj! Podaj!

- Nie do niego, do mnie! Do mnie!

- Tutaj, bo zaraz ci piłkę zabiorą!

Patrzyłam z góry na grupę dzieci grających razem w zbijaka. To trochę głupie, siedzieć na krawędzi dachu, zwłaszcza na takiej wysokości. Nawet mimo zakazu rodziców i świadomości że na dole zamiast ziemi znajduje się kamienna kostka tworząca schody. Ale lubiłam tam przesiadywać. Czuć wiatr targający mi włosy, i wygrzewać się w blasku słońca, które powoli zachodziło.

I żadne z dzieci, które się bawiło na dole, mnie nie widziało. Choć ja je widziałam bardzo dobrze.

Patrzyłam jak się bawią. Śmieją. Jak dobrze się dogadują. Jak codziennie wychodzą razem na dwór, żeby spędzić trochę czasu.

Chciałam zrobić dokładnie to samo co oni. Też chciałam się pobawić z innymi dziećmi. Innymi niż mój brat bliźniak. Uwielbiałam spędzać z nim czas, uwielbiałam. Ale chciałam zobaczyć jak to jest bawić się z innymi dziećmi.

Jak to jest mieć przyjaciół z podwórka.

Przy dachu naszego domu stała drabina, po której zeszłam na dół do domu. A przynajmniej planowałam to zrobić. Dopóki pod moimi stopami nie znalazła się piłka dzieci którym się przyglądałam.

Teraz mam szansę! Wewnętrzna Ja zacisnęła pięść unosząc ja ku górze z poważną miną i gwiazdkami wokół siebie.

Schyliłam się w jej stronę, żeby podnieść przedmiot do rąk. Z dołu spojrzałam w kierunku grupki dzieciaków, uśmiechając się.

- Oi! Podasz nam piłkę?! - zawołał jeden z chłopców stojących na drugim końcu podwórka przed domami. Jego uśmiech sprawił że moje, małe wtedy, serce zabiło mocniej.

Chciałam już do nich podejść. Gdyby nie to, że w moją stronę poleciał szybko jakiś przedmiot, rozbijając się na ścianie tuż przy mojej głowie.

- Głupku! Nie odzywaj się do niej, nawet na nią nie patrz! - zaczął się wydzierać jeden z chłopaków, którzy stali przy tamtym co mnie zawołał. Reszta także trzymała coś w rękach, coś co przypominał do złudzenia gliniane garnki należące do pani naprzeciwko - Przecież to potwór! Jeszcze cię zaczaruje samym spojrzeniem!

- Ale ja nie...

Na nic się zdały protesty. Reszta dzieci momentalnie chwyciła gliniane twory w dłoń, i zaczęła rzucać w moją stronę. Sprintem dobiegłam do ściany mojego domu, chowając się za nią.

- Uciekaj stąd!

- Nie chcemy cię tutaj!

- CO WY WYPRAWIACIE, CHOLERNE BACHORY?!

Momentalnie rozległy się kolejne krzyki. Jednak te nie rzucały w moją stronę wyzwisk, tylko brzmiały jak krzyk przerażenia.

- WIEJEMY!!!

Zrobiło się cicho. Oprawcy uciekli, ale ja i tak dalej się bałam wyjść. Tak jakby zaraz najgorszy potwór miał mnie zjeść. Ewidentnie historie o Tytanach, które opowiadała nam mama do poduszki, robiły swoje przez zbyt dużą wyobraźnię.

- Zoya - teraz dopiero poznałam głos który do mnie mówił. Znałam go, bo przez większość mojego życia ta osoba była przy mnie - Nie musisz się tam chować, Sikorko. Wiem ze tam jesteś, za ścianą.

Wychyliłam głowę, napotykając spojrzenie mojego brata. Ubrany był jeszcze w mundur Korpusu Treningowego, czyli musiał wracać z treningu jak tu przyszedł. Momentalnie widząc go, podbiegłam do niego. Ten schylił się, bym mogła się uwiesić na jego szyji, po czym przytulił mnie.

- Wystraszyłaś się, co? Już dobrze, jestem tutaj - mówił do mnie, czekając się uspokoję - Już sobie poszli. Nie musisz się już bać.

Czekał cierpliwie aż się uspokoję, a gdy to się stało, pogłaskał mnie po głowie. Odsunął się na chwilę, po czym na mnie spojrzał.

- Chodź, wracajmy do domu. Mama pewnie zrobiła już pyszną kolację

Wstał chcą ruszyć do domu, jednak powstrzymała go moja dłoń zaciśnięta na jego palcach.

- Co się stało?

- Czy ja na prawdę jestem potworem? - spytałam cicho, patrząc na niego.

- Co ty mówisz...

- Bo te dzieciaki mówiły że jestem potworem. Z resztą nie tylko one. Dorośli też mnie tak nazywają. Czasami nawet mnie przeganiają - podniosłam wzrok wyżej - Czy na prawdę jestem potworem, że wszyscy się mnie boją?

Victor zacisnął pięści. Widziałam to, tak samo jak to że jego szczęka się boleśnie zaciskała. Jednak po chwili rozluźnił się, wydychając powietrze przez usta.

- Posłuchaj mnie uważnie Zoya - zaczął powoli, klękając przede mną - Nie jesteś żadnym potworem, bo to niemożliwe. Potwory nie mają wyglądu małych dziewczynek.

- A jeśli...

- To znaczy że nie warto się nimi przejmować, albo oglądać za nimi. Co cię obchodzi zdanie innych na twój temat? Olej ich, i bądź taka jaka jesteś. Bo to że będziesz się wpasowywać do tłumu tylko po to, żeby cię zaakceptowali, będzie po prostu głupie - wstał powoli, wyciągając w moją stronę rękę - Idziemy do domu?

Kiwnęła główką, wyciągając w jego stronę ręce. Ten roześmiał się tylko, biorąc moją mała osobę na barana.

- Nie powiesz o tym mamie?

- Nie powiem, spokojnie. Obiecuję.

- Z ręką na sercu? - dopytywałam się, ciągnąc go przypadkiem za włosy. Skrzywił się lekko, ale nic nie powiedział. Przyłożyła tylko prawą dłoń do miejsca gdzie był ten organ który bił w jego wnętrzu.

- Obiecuję z ręką na sercu, że nie powiem mamie o tym incydencie. Słowo honoru.

Ruszyliśmy potem do budynku. Nie oglądając się za siebie.

***

Shinganshina, rok 845

- V-Victor? - udało mi się wykrztusić tylko imię. Imię mojego brata, który drgnął lekko, po czym obrócił głowę w moją stronę. Zazwyczaj niebieskie oczy, lśniące niczym niebieskie szkło wystawione na słońce, teraz lśniły jak latarnie. Zamiast ciepła który zawsze w nich tkwił, to spojrzenie zawierało w sobie tyle zimna, ile mają zimy na północnych terenach murów. Nie przypominały w niczym oczu starszego ode mnie chłopaka, w których zawsze było pełno iskierek radości.

To nie był mój brat. Ale to nie mógł być ktoś do niego podobny, bo to było po prostu niemożliwe. Nikt nie mógł by mieć tak długich włosów spiętych w koński ogon, oraz takiej twarzy. To było po prostu niemożliwe, tak idealnie wszystko skopiować.

Chyba że się bardzo dobrze umiało oszukać ludzki wzrok. Można założyć perukę, imitując włosy osoby do której chcesz się upodobnić. Nałożyć makijaż, kompletnie zmieniający twoja twarz.

Jedyne co nie zmienisz, to oczy. Tak samo było z Victorem.

Chciałam wierzyć że to nie on tu stoi.

Ale oczy mówiły same za siebie.

Ciało naszej mamy opadło z łoskotem. Podobnym do tego, który powtarzał się echem w mojej głowie.

- Co tu... się... stało... - mówiłam powoli, próbując zrozumieć, co tu się dzieje. Choć wiedziałam że to co widzę to dostateczna odpowiedź, musiałam być pewna.

- No proszę, kto by przewidział że jednak zawita tu jeden z powodów, dla którego tu zostaliśmy wysłani, nie Vitya? - odezwał się wesoły głos, od którego jeżyły mi się włosy na głowie. Postać, dotychczas chowająca się za ścianą kuchni, wyłoniła się z niej, pokazując swoją sylwetkę w okazałości.

Był wysoki, bardzo wysoki. Oczy, ciemne jak dno studni, patrzyły na mnie z dziwną emocją, od której prawie znowu dopadł mnie paraliż. Ubrany był w kamizelkę, białą koszulę i długie spodnie, a na to miał od groma metalu. Metalowych prętów, metalowych płytek, większość jego ciała pokrywał metal. Ciemne włosy miał zaczesane do tyłu, ukryte pod kapeluszem, a w dolnej części twarzy miał zarost i kozią bródkę.

Byłam pewna, że nie miał on dobrych zamiarów wobec mnie. Dlaczego więc w takim razie Victor przebywał w jego towarzystwie?

- Kenny, wyjdź stąd.

- Oi, nie ty tu dowodzisz...

- Po prostu to zrób - powiedział twardo. Ten tylko prychnął, ale wyszedł na zewnątrz przez drzwi w kuchni. Victor od razu się zwrócił w moją stronę, po czym zmniejszył odległość między nami i mnie przytulił.

- Victor? - spytałam zaskoczona, czując jak dorosły chłopak będący moim bratem się trzęsie, a na ramieniu czułam coś mokrego. Bałam się, nie wiedziałam o co chodzi. Nie miałam pojęcia co mam robić.

- Proszę, Zoya, przebacz mi wszystko... - mruknął w moje ramię, szlochając jak dziecko które do siebie tulił - Przepraszam, ja tak bardzo nie chciałem...

- Victor... - odezwał się słaby z boku. Spojrzałam tam, patrząc w oczy mojej mamie. W tęczówki, których kolor miałam po niej, tak samo jak Dimitry. Z których teraz, leciały ciurkiem kryształowe łzy - Zoya...

- Mamo... - powiedziałam, na co mój brat się odsunął i spojrzał na naszą mamę. Na naszą mamę, która teraz wykrwawiała się na podłodze, brudząc biały rękaw sukienki którą miała na codzień, jej trójkątny szal w kolorze błękitu i bieli na szyji, oraz sklejając jej czarne włosy zaplecione w dobierany warkocz na boku. Gdy się tylko Victor ode mnie odsunął, momentalnie podbiegłam podbiegłam niej - Mamo, pomogę Ci zaraz...

- Nie trzeba, kochanie... - powiedziała, patrząc na mnie. Uniosła swoją prawą, zakrwawioną dłoń, przykładając ją do mojego policzka - Ja już nie muszę walczyć... nie mam na to sił...

- Przepraszam mamo...

- Przecież ja wiem, Victor... - powiedziała, wypluwając krew. Czerwona substancja znalazła się przypadkiem na moim ubraniu, tak samo na lewej stronie twarzy będącej najbliżej konającej kobiety - Mnie nie boli... ta rana. Bardziej to... dlaczego musiałeś się zmusić do czegoś takiego.

Victor drżał. Coraz bardziej zdezorientowana, nie miałam zielonego pojęcia co mam robić. Zostać tutaj, przy mojej matce, czy uciekać z dala od jej mordercy, którym był mój rodzony brat. Obie opcje były najgorsze.

- Obiecaj mi coś, Victor - powiedziała, kaszląc - Opiekuj się swoim rodzeństwem. Opiekuj się Zoyą i Dimitryjem, jakby zależało od tego twoje życie.

Niebieskie oczy zamarły, po czym zmrużyły się. Przeźroczyste, słone krople łez spłynęły z oczu po twarzy, spadając na narzędzie zbrodni i podłogę pod nim.

- Obiecuję...

Czemu mój brat płacze? Po tym jak wbił ostrze w naszą mamę... czemu on płacze...

I wtedy to do mnie dotarło. Słowa, które wielokrotnie powtarzał nam nasz ojciec, kiedy mama kładła nas spać jak byliśmy młodsi. Słowa, które rozbrzmiały w mojej głowie właśnie w tym momencie. Które idealnie potrafiły rzucić nowe światło na to, co teraz się odgrywało przed moimi oczami.

Nic nie jest prawdziwe. Wszystko jest dozwolone.

Też zaczęłam się trząść. Nawet nie czułam, że łzy ściekają po moich policzkach. Dopiero uścisk ręki mamy mnie oprzytomnił.

- Zoya, córeczko... - powiedziała, lekko się podnosząc - Musisz mnie teraz... uważnie posłuchać. To co Ci teraz powiem, będzie ważne. I choćby nie wiem co... masz zrobić tak, jak ci powiem. Dobrze?

Nie potrafiłam się odezwać. Po prostu kiwnęła wtedy głową, bo nie było mnie na nic innego stać.

- Znajdź Dimitra... i jak najszybciej ucieknijcie za Mur Rose. Musisz się skontaktować... z moim bratem.

- Wujkiem Aleksiejem? - spytałam dla pewności - Dlaczego? Nie wraca dzisiaj do Shinganshiny?

- Przekaż mu wiadomość. "Znaleźli mnie. Chroń dzieci" - zakasłała ignorując moje słowa. Była coraz słabsza przez utratę krwi, a ona nie chciała pomocy - Będzie wiedział... o co chodzi...

- Mamo...

- I jeszcze jedno... - mruknęła, sięgając do prawej dłoni, z której ściągnęła jeden pierścień - Niech cię chroni... To jedna z najważniejszych rzeczy w mojej rodzinie... przechodził z pokolenia na pokolenie do dziewczynki która miała stać się głową klanu. Uważaj na emocje, bo może kopnąć.

Obejrzałam błyskotkę. Był to prosty, srebrny pierścień z fioletowymi zdobieniami, bez żadnych kamieni czy kolorowego szkła. Nic wielkiego, poza wzorem przypominającym pioruny na wierzchuw kolorze lawendy i postaci przypominającej kobietę, którą te błyskawice otaczały.

- Pierścień ma mnie ochronić?

- Zdziwisz się jaki jest praktyczny... - mruknęła tylko, powoli już odchodząc na tamten świat - Pamietajcie... kocham... was...

Fioletowe oczy zatrzymały się, tak samo klatka piersiowa i oddech kobiety. Właśnie w tej chwili bylam świadkiem jak kobieta która mnie urodziła, moja przyjaciółka i rodzina umarła na moich oczach.

Nie płacz Zoya powtarzałam sobie w głowie głowie mantrę. NIE MOŻESZ SIĘ ROZPŁAKAĆ.

- Teraz Zoya, musisz coś dla mnie zrobić - odezwał się milczący dotychczas Victor - Ale najpierw musisz mi obiecać, że powiesz to samo co Ci powiem. Dobrze?

Ponownie kiwnęłam głową.

- Nie słyszę...

- Obiecuję - mruknęłam tak żeby usłyszał.

- Nie powiesz nikomu o rozmowie z mamą. Tak samo nie powiesz nikomu o Kennym - powiedział w pełni poważnie, kładąc mi dłonie na ramionach - Powiesz Dimitryjowi, że widziałaś tylko mnie, jak zabijałem matkę, Nadię Plisetkyą-Petrov. I że zrobiłem to, by sprawdzić swoje możliwości.

- Ja...

- Obiecaj mi to! - powiedział do mnie głośniej, a ja patrząc w jego błagalne oczy, nie mogłam odmówić.

Czułam że coś każe mi to robić, ponieważ muszę. Jakaś dziwna siła, której w tej kwestii nie mogłam się opierać. Coś mnie do tego zmuszało,a gdy chciałam się nie zgodzić, czułam bolesne ukłucie w moim sercu. Tak bolesne, że nie mogłam oddychać, na co zaciskałam pierścień w swojej prawej dłoni mnie od tego nie zaczęło boleć.

- Obiecuję... - powiedziałam cicho. On słysząc to, przyciągnął mnie do siebie i złożył całus na moim czole. Coś, co robił zawsze jak nie miał czasu i mi obiecywał "Innym razem" różne rzeczy. Nigdy nie potrafilam zrozumieć, co dokładnie chciał przez to przekazać, na co się naburmuszałam i wkurzałam, by po chwili uśmiechnąć się głupio.

- Wybacz mi, Zoya. Do następnego razu...

Nagle popchnął mnie w stronę wyjścia, przez które tutaj weszłam, przez co znalazłam się przy drzwiach wejściowych.

Po chwili kamień wpadł centralnie w środek domu, a mnie widok przysłonił pył.

***

- Co tu... - do pomieszczenia chciał wparować wysoki blondyn, jednak zatrzymał się niemal w wejściu, gdy zobaczył srebrnowłosą dziewczynę podpiętą elektrodami do kolby wypełnionej czymś przeźroczystym, a kolba do laptopa. Zachował kamienny spokój, gdy zobaczył przy komputerze swoją dziewczynę i jej przyjaciela-asystenta, a na ławkach jak siedziała grupka pierwszoklasistów - Hanji... co to ma być?

- Zanim na mnie nakrzyczysz i się pokłócimy, chcę tylko powiedzieć że dostałam zgodę Zoyi na to wszystko - zaczęła, czując że ma przerąbane na całej linii. Już nie wspominając o tym że została przyłapana, ale przez kogo została przyłapana - A poza tym, testujemy ten wynalazek od dobrych kilku lat, więc jest bezpieczny.

- Czemu Zoyka jest do tego podpięta... - odezwał się wchodzący do pomieszczenia siwulec, patrząc w ekran komputera. Na nim widział wyraźnie jak wizję zalał kurz, a po chwili zza kurzu było widać trójkę ludzi odzianych w jakiś skomplikowany sprzęt, a za nimi pojawiła się postać wysokiego mężczyzny. Mężczyzny o długich, srebrnych włosach spiętych w kucyk - Ah... czyli już do tego dotarła...

Przerwał, obrywając w twarz z pięści należącej do jego młodszego brata. Zatoczył się, po czym upadł na podłogę.

- Jak mogłeś to na niej wymusić?! Czy ty do reszty oszalałeś? Przecież ona była wtedy dzieckiem! Cholerną dwunastolatką! Jak Mogłeś wymusić na niej Przysięgę Tajemnicy?!

***

- Co tak stoicie?! Znajdźcie ją i przyprowadźcie tutaj! - rozległ się krzyk mężczyzny, którego widziałam w domu razem z Victorem. Tak zwany "Kenny", chyba musiał być jakimś dowódcą, bo najwyraźniej ludzie przede mną zamierzali spełnić ten rozkaz - Zajmijcie się tym, i mam nadzieję że tego nie spartaczycie! Wracam za Mur Sina, mam jeszcze robotę. Liczę że wykonanie to zadanie poprawnie.

Muszę uciekać. Inaczej tutaj zginę.

Momentalnie szybko się podniosłam, po czym korzystając korzystając tego że nikt mnie nie widział, rzuciłam się biegiem jak najszybciej potrafiłam.

Skąd tu się nagle wziął ten kamień?

Zatrzymałam się, rozglądając dookoła mnie. Zobaczyłam teraz dopiero, że dachy niektórych domów miały ogromne dziury, a niektóre głazy znajdowały się na drodze niedaleko mnie. Z pod tych ostatnich wypływała świeża krew, a przy niektórych nawet znajdowali się ludzie i płakali w niebogłosy.

Co tu się stało do cholery...

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na ogromną chmurę kurzu unoszącą się znad miejsca w Murze, gdzie była brama prowadząca do Zewnętrznego Świata. Świata, gdzie swój teren mieli Tytani.

Mur Maria... został przebity...

- Tam jest! Łapcie dzieciaka!

Głos mężczyzny przywrócił mnie do rozsądku, mimo tego że wokół mnie był bałagan, to nie oznaczało że zniknęłam. Nadal mnie szukali.

I zamierzali mnie sprowadzić siłą. Po to, aby mnie zabić, albo po co innego.

Ponownie zerwałam się do biegu, ruszając w stronę tłumu ludzi, biegnących w przeciwną stronę niż ja. Mijałam ich, tylko po to żeby ukryć się przy ich pomocy.

W końcu niewidzialni jesteśmy właśnie w tłumie, niż w jakiejkolwiek najlepszej kryjówce.

Wbiegłam ile miałam w sobie sił, co jakiś czas skręcając w różne uliczki. Nawet, gdy trafiałam na takie zawalone śmieciami, potrafiłam szybko przez nie przebiec.

Lata uciekania nimi przed rzucającymi we mnie kamieniami ludźmi na coś się jednak przydało. Mogę im teraz uciec.

Zatrzymałam się przy znajomej ulicy, prowadzącej w górę do pewnego domu, gdzie spędzałam dużą ilość czasu gdy wychodziłam z domu. Dużo bo dużo, gdy nie szłam do domu Erena i nie bawiłam się z nim gdy byliśmy młodsi.

Dom mojego wujka i jego żony. I ich synka.

OBY JESZCZE ŻYLI.

Pobiegłam tam, widząc otwarte drzwi. Modliłam się w myślach, żeby to nie było to co myślę.

Jak zwykle moje myślenie mnie zawiodło.

Przechodząc przez próg, zobaczyłam dwa ciała. Młodej kobiety, i dziesięciolatka leżących na podłodze w ogromnej kałuży krwi. Mieli pełno ran ciętych, a kobieta otaczała ramieniem swoje dziecko, chcąc je uchronić przez najgorszym scenariuszem. Niestety, nie udało jej się to.

- Ciociu Tris... - zaczęłam powoli, czując jak się duszę - Jurij...

Moja ciocia i jej syn, Jurij Plisetsky, też skończyli martwi. A mój wujek stracił żonę i syna. Oprócz tego, stracił też siostrę.

Co tu się dzieje...

- Tu jest! - odwróciłam się momentalnie, co było moim błędem. Trójka rosłych mężczyzn zmierzała w moją stronę, a ja zostalam po chwili potraktowana hukiem czegoś co wyglądało jak strzelba, ale byla krótsza i nie musieli jej układać na czymś żeby wycelować - No chłopcy, chyba będzie można co świętować. Ta mała ma większą wartość niż jej braciszek. Oj, już widzę jak pan Rod będzie ucieszony na widok tej malutkiej.

Pan Rod? Kto to jest? Czy to przez niego Victor znalazł się się takiej, a nie innej sytuacji? Czy to dlatego musiał zabić mamę?

- Może gdy nikt nie będzie patrzył, skorzystamy z tego, czego tak bardzo od niej chce Pan Rod? W końcu, jest mimo wszystko śliczniutka, w dodatku pewnie jeszcze nietknięta - jeden z nich uśmiechnął się paskudnie, oblizując się. Zebrało mi się od tego na wymioty, choć od wielu godzin nic nie jadłam.

- Kręcą cię takie bachorki? Za płaska jest, nie będzie czego ściskać...

- Ale pomyśl, jej cipka jest nietknięta. Pomyśl jak będzie ciasna gdy się do niej dobierzemy.

Chcę stąd uciec. Albo żeby jakiś znak spadł z nieba i coś z nimi zrobił, bo nawet jeśli ucieknę to oni mnie i tak złapią.

- Zobaczymy. No dalej, bierz ją i spadamy stąd - odezwał się trzeci.

Facet, ten który wypowiadał się o mnie w taki sposób, ruszył w moją stronę. Zaczęłam się niekontrolowanie trząść.

Rusz się Zoya.

Facet był coraz bliżej. A ja dalej stałam i nie mogłam się ruszyć. Znów byłam sparaliżowana.

Rusz się Zoya.

Powoli już wyciągał w moją stronę swoją ochydną dłoń. Dłoń, którą zamierzał mnie skrzywdzić dla jakiejś swojej chorej fantazji.

RUSZ SIĘ ZOYA!

Facet nagle odskoczył ode mnie. A ja, nawet nie wiedząc kiedy, trzymałam w dłoniach mały, składany nożyk, którego używałam do obierania jabłek. Jego ostrze, wbijało się teraz w moją dłoń, jednak nie tworzył on w niej rany. Chodziło o to żebym poczuła ból, ale go nie doświadczyła.

Ból potrafi doprowadzić do amoku. Sprawić że oszalejemy i zaczniemy się rzucać jak oszalałe zwierzęta, nie pozwalając się nikomu zbliżyć do siebie. Jednak czasem ten ból potrafi otrzeźwić, by nas z tego amoku wyprowadzić. I zmusić do walki.

Patrzyłam z wyzwaniem na trójkę ludzi przede mną. Mój wzrok dawał jasny przekaz.

"Nie boję się was. Żeby mi coś zrobić, będziecie musieli mnie złapać. Nie dam się zaszczuć jak łowne zwierzę".

- Ty mała suko, jak ja ci... - przerwał. Nie miał jak. Rozgniecione ogromną stopą zwłoki nie mają prawa przemówić.

Spojrzałam wyżej przed siebie. Wysoki osobnik miał z czternaście... nie, piętnaście metrów wysokości. Widziałam to po budynku przy którym przechodził. Victor mi kiedyś mówił że sprawdzał ile on ma z przyjaciółmi, przy pomocy metrowego kijka którym zaznaczali punkty na ścianie. Ciało Tytana było dziwne, jakby pokryte grubą skórą. Przypominała mi ona pancerz, który widywałam wiele razy w obrazkowych książkach na rycerzach. Jego włosy były białe, tak samo oczy były zasnute jakąś mgłą. Jego ogromna, muskularna sylwetka budziła respekt.

On nie jest normalnym Tytanem. Tytany w większościczęsto rozlazłe, nieproporcjonalne.

Nie obrócił się jednak w moją stronę. Kolejna dziwna rzecz. Nie zwrócił na mnie uwagi, mimo że miał mnie pod samym nosem. Zamiast tego ustawił się w pozycji jak do biegu, opierając się o prawą nogę.

On myśli co robić?!

Wysoka postać Tytana w pancerzu ruszyła z ogromną szybkością w stronę wejścia do wnętrza Muru Maria. Przebijając go po chwili na wylot, razem z bramą i ludźmi znajdującymi się przy mechanizmach.

On właśnie...

Uratował mi życie...

Uratował mi życie Tytan. Uratował mi życie wróg.

Co za ironia losu...

Nie mogłam tu zostać. Może i ten Tytan mi pomógł, ale to nie znaczy że jego koledzy też to zrobią.

Mamo...
Ciociu...
Jurij...
Przepraszam że was tu zostawiam...
Ale mam misję do wykonania...
Wrócę tutaj... i pochowam was godnie...

Z tymi słowami ruszyłam pomiędzy gruz i śmierć, szukając Dimitra. Oraz innych ludzi, którzy byli bliscy mojemu sercu.

Skoro zostaliśmy zaatakowani, to Stacjonarka ewakuuje cywili. A przynajmniej to powinni robić, kto ich tam wie.

Biegnąc szybciej zastanawiałam się, w jaki sposób mogli ewakuować ich. Przejście przez brane do wnętrza Muru odpadało, widziałabym tłumy. Jaka jeszcze była droga ewakuacyjna?

Łodzie na kanale miejskim.

Popędziłam w tamtym kierunku. Zostawiając zwłoki cioci i kuzyna, oraz moich niedoszłych zabójców, pędziłam jedyne co się teraz dla mnie liczyło, to znaleźć Mishę oraz Erena, Mikasę i Armina.

Zatrzymało mnie jednak czyjeś dziecięce wołanie. Zatrzymałam się, omal nie wywalając w kamienna drogę na twarz.

- Tato! Mamo! - wołała dziewczynka, która jedną rączka się trzymała ściany, drugą ocierała twarz z kurzu i łez.

Rozpoznałam ją. Także była wyrzutkiem, outsiderem jak ja. Różnica między nią a mną była taka, że ona była nim z wyboru, nie chciała się z nikim zadawać. Natomiast ja chciałam pobawić się z innymi, jednak nie dawali mi szansy.

- Rozalija! - zawołałam ją, zwracając na siebie uwagę dziewczynki. Była ode mnie młodsza o niepełny rok, ale mimo wszystko traktowałam ją jak równą sobie. Zielone oczy dziewczynki spojrzały na mnie, a po policzkach spływały łzy, mieszając się z kurzem i lepiąc do twarzy jej krótkie, rude włosy.

- Zoya? - pewnie się mnie tutaj nie spodziewała. Nikogo się pewnie tu nie spodziewała, poza swoimi rodzicami których szukała. Wyciągnęłam w jej stronę rękę.

- Chodź tu, szybko!

Bez słowa pobiegła w moją stronę, w idealnym momencie, bo obok uliczki gdzie stała, przeszedł w tym samym momencie Tytan. Na szczęście schowałyśmy się szybko za starymi skrzynkami, i ominął naszą dwójkę.

- Chodźmy stąd. Musimy dotrzeć do łodzi. Pewnie tam ewakuują cywili.

- Moja mama...

- Nie ważne teraz - powiedziałam do niej stanowczo - Teraz musimy znaleźć miejsce ewakuacji. Inaczej zginiemy tu obie.

- Dlaczego... dlaczego mi pomagasz? - spytała. Na prawdę Rozalija? W takim momencie? - Nie znamy się przecież. Dlaczego pomagasz akurat mi? Nigdy ci nie pomogłam, mimo że inni się nad tobą znęcali. Po co to?

Wkurzona uniosłam obie dłonie, i lekko, choć nadal mocno, uderzyłam ją z obu stron w twarz.

- Możemy to sobie zostawić na później? - spytałam, odsuwając dłonie od jej twarzy - Musimy dotrzeć do kanału. Tam na pewno ewakuują ludzi z dystryktu za Mur Rose. Jeśli się pośpieszymy, to zdążymy złapać jakąś zanim odpłyną.

Chwyciłam ją za rękę, ciągnąc za sobą. Do kanałów czekała nas jeszcze daleka droga, a nie miałyśmy dużo czasu. Musiałyśmy ruszać teraz. Puściłam się biegiem, ruszając najbardziej wąskimi uliczkami miasta, by nie natknąć się na wyrosłe na kilka minut stwory.

Na szczęście obeszło się bez wpadania na nikogo, ani na ludzi ani na Tytanów. Wolalam nie władować się w jakiś wściekły tłum, który by zadeptał naszą dwójkę jak kawałek podartego papieru. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do miejsca docelowego, bo widziałam już ogromne tłumy w tamtym miejscu.

Oraz żołnierzy pilnujących pasażerów którzy tam wchodzili. W większości na statkach były dzieci, kobiety i starzy ludzie.

No tak... najpierw ci, którzy nie potrafią się sami obronić. Mężczyźni mogą się jeszcze tutaj przydać.

- Widzisz swoich rodziców? - spytałam rudowłosa dziewczynę, którą tutaj ciągnęłam. Nie odpowiadała mi, więc musiałam krzyknąć głośniej - Roza!

- Nie... nie widzę ich... Ani mojej mamy, ani mojego ojca... - powiedziała, a jej głos coraz bardziej się załamywał. Przez to, zaczynałam też panikować. Musiałam uspokoić - Co jeśli...

- Nie myśl tak - powiedziałam do niej tak samo stanowczo jak kilka minut temu - Jeszcze nic nie jest wiadome. Dopóki nie ma ciała, nie myśl o najgorszym!

- Ale...

- NIE MYŚL O TYM! - krzyknęłam, strasząc ją tym. Nie tak powinnam to rozegrać - Przepraszam. Nie chciałam tak na ciebie nakrzyczeć. Ja po prostu...

- Panie, tu jeszcze jest dziecko!

Rozległ się krzyk za nami, i po chwili ludzie się rzucili... w kierunku Rozaliji. Spuściłam głowę, czując się jak zwykle olana. Próbowałam się przepchnąć samej, ale co rusz ludzie mnie odpychali łokciami, nawet nie przepraszając.

- ZE MNĄ JEST JESZCZE JEDNA DZIEWCZYNKA! - usłyszałam krzyk Rozaliji, na co się zatrzymałam. Ludzie momentalnie spojrzeli w moim kierunku, w rudowłosa wyrwała się z uścisku ludzi, którzy chcieli ją zanieść do kontroli na moście - Zapomnieliscie o Zoyi!

Zaskoczona, nie zarejestrowałam tego, że to teraz ona mnie ciągnie w stronę mostu. Obudziłam się dopiero wtedy, gdy byliśmy już obie na pokładzie. Wtedy dopiero mogłam się odezwać.

- Nie zapomniałaś... o mnie? - spytałam ją, patrząc w szoku na rudowłosą.

- Jak mogłam zapomnieć o dziewczynie, która uratowała mi życie? - spytała mnie - Dlaczego  natomiast ty uratowałaś życie mi?

Milczałam. Na prawdę o to pytała? Przecież odpowiedź była prosta jak drut. Mogła sama się przecież tego domyśleć.

- A czy musiał być jakiś powód, dla którego cię uratowałam? To bez różnicy, czy byłaś dla mnie wredna, obojętna na mnie czy cię lubiłam. Każdego bym uratowała, nieważne jak wredna dla mnie byś była. Każde życie się liczy - wzięłam trochę powietrza - Nieważne jakie, każde życie to najważniejszy dar. Nie można tak tego po prostu odrzucać.

Hipokrytka. Zostawilam mamę w ruinach domu, tak samo pewnie zostaną tam ciała cioci i Juraśki. Nie pogrzebię ich tak jak trzeba.

Rudowłosa spojrzała na mnie dziwnie. Jakby z... podziwem? Co było na prawdę dziwne, zwłaszcza że poza Erenem... nikt tego nie robił.

Właśnie, Eren. Gdzie o się podział z resztą?

Może jest na innej łodzi?

A co jeśli on sam też gdzieś leżał pod tymi głazami?! Tak samo Mikasa, Armin i Dimitry?!

Nie, nie myśl o tym Petrov! Nawet nie próbuj!

- Zoya!

Głos mojego brata rozległ się po mojej prawej stronie. I całe szczęście, była przy nim cała trójka, oraz dziadek Armina.

- Dimitry! - podbiegłam do nich, momentalnie przytulając się do brata. Chciałam się w niego wtulić i wypłakać, ale musialam pozostać na razie trzeźwo myśląca. Odsunęłam się od niego, by go obejrzeć - Nic ci nie jest? Wszystko dobrze?

- Nie, mnie nic nie jest... - spojrzał na Erena, który opierał się teraz o barierkę. Nie zareagował na krzyk mojego brata, bo nie odwrócił się w moją stronę i nie zaczął się do mnie przytulać - Co innego z Erenem...

Słyszałam kroki Rozy, która poszła za mną. Odwróciłam się w jej stronę, patrząc w jej zielone jak trawa oczy.

- Znalazłaś koleżankę w takiej sytuacji? - odezwał się wrednie mój brat. Powiedziałam mu bezgłośnie "Nie zaczynaj", bo nie miałam już sił na kłótnie z kimkolwiek - Gdzie mama? Nie było jej w domu? Zgubiłaśgdzieś?

Mama nie żyła. A ja to wszystko widziałam, w dodatku zabiłmój brat, który został zmuszony do zabójstwa. W dodatku ktoś mnie szuka, jakiś "Pan Rod". I czegoś ode mnie chce. Nie wiem czego.

A teraz jeszcze musiałam okłamać mojego bliźniaka.

- Później Misha...

- Czemu...

- Później - powiedziałam z naciskiem na słowo - Proszę...

Misha nic nie powiedział. Kiwnął tylko głową na znak że rozumie. Podeszłam Podeszłam Erena, kładąc mu rękę na ramieniu. Wiedziałam że coś się stało. Ale nie zamierzałam go pytać teraz. Spytam go najwyżej jak dotrzemy za Mur Rose.

- Eren... - zaczęłam delikatnie.

- Ona nie żyje... została pożarta... Na moich oczach...

- Kto? - spytałam. Choć bałam się to robić. Kto jeszcze nie żyje ze znanych mi ludzi?

- Moja matka... moją matkę pożarł Tytan... pożarł ją, tak po prostu...

Tylko nie to...

Matka Erena jako jedyna dorosła, akceptowała mnie jako normalne dziecko. Nie patrzyła na mnie krzywo, ani mnie nie przeganiała czy krzyczała że mam zostawić jej dziecko. Pewnie dlatego że przyjaźniła się z moją mamą, i znała mnie odkąd się urodziłam.

Carla byla dla mnie osobą która uważałam za swoją drugą mamę. A teraz i jej nawet nie było.

Nie mówiąc nic, po prostu przytuliłam go. Z początku się opierał, uderzając mnie lekko się brzuch żebym go puściła. Jednak zapominał, że ja byłam równie, jeśli nie bardziej, uparta niż on. Nie puściłam go, dopóki się nie poddał i przytulił do mnie. Płacząc, za co go nie winiłam.

Dzisiejszy dzień ranił każdego mieszkańca Shinganshiny. A rany te miały pozostać jeszcze na długi czas w sercach Mieszkańców Murów.

***

Otworzyła gwałtownie oczy, omal nie podnosząc się do siadu. Jedyne co ją powstrzymało od uniesienia, była zmartwiona twarz Petry tuż przed jej nosem.

Co ona tutaj robi?

- Jak się czujesz Zoya? Nic ci nie jest?

- Mnie nic... trochę jestem śpiąca... jak ty się tu... - urwała, słysząc jak ktoś w coś uderza.

Obróciła głowę, patrząc w bok.

Nadal śnię?

Na podłodze, w pokoju Klubu Robotyki, Dimitry obijał komuś twarz. W pierwszej chwili nie poznała komu robi z mordy jesień nowożytności. Dopiero po włosach poznała kto to był.

Bitym na podłodze był ich brat, Victor.

***

Mówiłam że nowy rozdział szybko się pojawi?

Dotrzymałam jak widzicie słowa. Rozdział jest, oraz znowu pojawiły się nowe... okoliczności.

Co myślicie o Victorze? Macie mieszane uczucia co do niego, czy macie określoną emocję co do niego?

No i odezwała się mama naszej kochanej bohaterki.

Oraz... pewna znana nam wszystkim osoba ma coś do rodziny Petrov. O co może chodzić?

Ktoś poluje na Zoyę... czyżby to była ta sama osoba, co chciała zaatakować bliźniaki?

Oraz została wprowadzona nowa postać. Co myślicie o Rozaliji?

No i... najwyraźniej Hanji będzie miała kłopoty u Erwina.

A Victor dostał w dziubek. Będą go latać jak nic. Dajcie znicza dla mordki Victora [*]

To by było na tyle. W następnym rozdziale zostanie co nieco wyjaśnione. Jak zwykle w kolejnych rozdziałach. Mam nadzieję że was nie zanudzam ta książką i że lubicie mimo wszystko ją czytać.

Ja was już zostawiam, czekam co najwyżej na wasze teorie w komentarzach. Jestem ciekawa waszych teorii, więc nie wstydźcie się o nich pisać

Do zobaczenia w następnym rozdziale!

Ahoj kamraci!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top