Nie ma jak nowy rok szkolny, z nieznanym koniem znającym jej imię...

Drobne promienie światła przedzierały się przez okno, wpadając do pokoju śpiącej jeszcze dziewczyny. Oświetlały jej twarz, spokojną i niezmąconą żadnymi złymi emocjami, sprawiając że piegów na jej policzkach przybywało, mimo że i tak miała ich już całkiem sporo. Owinięta kołdrą, wykorzystywała ostatnie sekundy snu, nim odezwie się dzieło samego Szatana zwane budzikiem, i oznajmi jej że za kilka godzin będzie musiała się zmierzyć z nowymi ludźmi, nauczycielami i innymi tego typu rzeczami, z którymi mierzyli się wszyscy, przenoszący się z miejscem zamieszkania i szkołą do innego miasta. Shinganshina była super miejscem, ale ludzie stamtąd mieli chyba niezbyt ciekawe poczucie humoru.

W tle rozległy się dźwięki podobne do ćwierkania ptaków, na którą twarz dziewczyny wykrzywiła się w lekkim grymasie, a jej ciało obróciło się na lewy bok. Na oślep sięgnęła za siebie, by dosięgnąć półki na ścianie, gdzie położyła telefon z irytującym budzikiem, tak bardzo zakłócającym w tym momencie spokojny sen dziewczyny. Nie mogąc jednak trafić na urządzenie, z gardła wydobył się jęk, a oczy się otworzyły. Podniosła się, chwyciła telefon, wyłączyła budzik i wróciła do spania.

Jeszcze te dwadzieścia albo czterdzieści minut. Jestem gotowa zrezygnować ze spokojnego śniadanka, na rzecz wcinania po drodze.

Nie dane jej było jednak pospać świadomie te kilka cennych minut. Dźwięk stukania metalowych prętów klatki zirytował srebrnowłosą, bo zmarszczyła brwi. Obróciła się w lewo, otwierając oczy. Dwa fiołki zamknięte w szkiełkach oczu dziewczyny spoczęły na klatce, o której ścianki biła mała, biała jak śnieg fretka domowa, niemal zabijając wzrokiem zwierzątko.

- Jak ja cię czasem nienawidzę stary, wiesz o tym? - powiedziała niewyraźnie dziewczyna, nadal zakryta kołdrą pod nos. Zwierzę zapiszczało radośnie, na co srebrnowłosa westchnęła i wstała z łóżka. Wzdrygnęła się, gdy schodząc z piętrowego łóżka jej stopy zetknęły się z zimną podłogą.

Podeszła do klatki, otwierając ją i wyciągając pupila. Od razu usadziła go na swoim ramieniu, a białe stworzonko biegało między jednym ramieniem, karkiem, a drugim początkiem górnej kończyny. Przecierając oczy, ruszyła do drzwi by wyjść na korytarz, a później w kierunku kuchni.

Czasami na prawdę się cieszę że mój futrzak tak hałasuje. Przynajmniej Victorek nie musi się martwić że nie dbam o siebie już od samego rana.

Zwierzątko samo zeskoczyło z ramienia, i latało po blacie gdy nastolatka ziewając potężnie wyciągała z lodówki mleko, jajka, ser i szynkę. Odłożyła wszystko na blat, gdzie fretka zaczęła prześlizgiwać się przez małe przerwy między produktami niczym wąż, by wygrzebać z szuflady mąkę, oraz trzy opakowania z przyprawami: solą, pieprzem i ostrą papryką. 

- Powinnam była ci dać na imię Boa. Pasowałoby idealnie, nie uważasz? - spytała dziewczyna, wyciągając z innej szuflady nóż, łopatkę do naleśników i ubijaczkę. Zwierzątko prychnęło, jakby chciało pokazać głupotę jaką się kierowała jego pani, na co dziewczyna zachichotała - Masz rację, to jedno z tych głupszych imion jakie dla ciebie z Mishą wybieraliśmy.

- Wiesz że to nie brzmi dobrze, jeśli gadasz sama do siebie? - mocniejszy głos, bardziej męski rozległ się w salonie połączonym z kuchnią. Z kanapy podniosła się wysoka postać, ubrana w fioletową koszulkę z dużym dekoltem i szare, dresowe spodnie. Spojrzał na blat, i zaśmiał się, przeczesując długą grzywkę swoich srebrnych włosów - No tak. Mogłem się domyślić że do niego mówisz.

- Twoja inteligencja powala na kolana normalnie, wiesz o tym? - odgryzła się starszemu, i odciągnęła fretkę od pudełka z szynką - Nie jedz tego, zaraz ci dam resztę z twojej wczorajszej kolacji. 

- Wypraszam sobie! - zawołał starszy, łapiąc się teatralnie za serce i odchylając teatralnie do tyłu - Nie chcę ci nic mówić, ale nie bez powodu każde moje świadectwo jest zwieńczone paseczkiem na nim. A nie tak jak w twoim przypadku, na tyłku.

- Nie prawda! Ostatnim razem miałam na świadectwie jedną dwójkę, z angielskiego! Nie masz prawa mi niczego  zarzucić! - dziewczyna nadymała paliczki niczym chomik i marszcząc brwi. Po chwili się zaśmiała, a w ślad za nią poszedł siwulec - Co ty robisz tak wcześnie? Zazwyczaj o tej godzinie jeszcze donośnie chrapiesz w wyrku. I trzeba cię z niego siłą wyciągać, bo inaczej nie wstajesz do dziesiątej.

- Jakoś nie mogłem tak spać - wzruszył ramionami, podchodząc do fiołkowookiej. Niebieskie, niczym wody Arktyki oczy, patrzyły z zaciekawieniem na swoją siostrę - A ty młoda? Z tego co kojarzę, ranny ptaszkiem to też zbytnio nie jesteś.

- Tytan się upominał żeby dać mu jeść. I że dzisiaj nie ma bata, żebym zaspała na pierwszy dzień w szkole. Cholerny żarłok, jeśli ciągle będzie żreć, to nie zmieści się w drzwiach do swojej klatki.

Nie powiedziała bratu o tym śnie. Uznała go za dziwny przejaw jej spaczonej wyobraźni, która dosyć często pokazywała swoje istnienie. Czasami ją samą zastanawiało, jakim cudem głowa jej jeszcze nie eksplodowała od wymyślania tak absurdalnych scenariuszy, jak chociażby to, gdzie znikają wnętrzności ludzi gdy zmieniają się w tytana.

A skoro o tytanach mowa...

Tytan, bo tak miała na imię fretka należąca do Zoyi i jej brata Dimitryja, pisnął jakby oburzony tym co powiedziała jego właścicielka. Niby oboje byli jego właścicielami, to i tak właściwie był pod opieką najmłodszej z rodzeństwa. 

Imię powstało całkowicie niespodziewanie, bo gdy po kilku godzinach cała trójka miała się poddać, stało się coś, przez co szare komórki całej trójki zlały się w jedną myśl.

Mianowicie, fretka wpatrująca się od kilku minut w Dimitryja, podbiegła tak szybko, że ledwo dała komukolwiek czas na reakcję, i ugryzła mu palec. I to z taką siłą, że omal mu go nie połamał.

Po tym incydencie dwunastoletniemu wówczas  bliźniakowi Zoyi zostałapo tym wszystkim mała pamiątka w postaci blizny na palcu wskazującym, a zwierzak oficjalnie należał do Zoyi i zyskał szlachetne imię "Tytan". Ją ugryzł lekko w ramię, i to tak że nawet nie poczuła, ale tylko ten jeden, jedyny raz! Niestety, starszy z bliźniąt nie przypadł do gustu Tytanowi, więc panowie nie za bardzo się lubili. Victor sobie żartował, że obaj są o nią zazdrośni i mają niemą walkę o kobiecego członka ich rodziny.

Nie ma to jak mieć pod domem dwóch zazdrośników, z czego jeden jest głupim tsundere...

A ten tsundere, to na moje nieszczęście mój braciszek...

- No widzisz jaki ci się trafił opiekun? Jeszcze żebyś znalazła tak samo troskliwego chłopaka co twój zwierzak, to jestem w stanie rozważyć decyzję czy nie oddać mu cię za mąż! - zaśmiał się najstarszy siwus. Jego siostra patrzyła natomiast na niego jak na idiotę.

- Ty to jednak serio jesteś głupi jak but. Ty myślisz że ja nie mam nic ciekawego do roboty? - spytała go, pacając łopatką do naleśników po głowie - Już wystarczy to, że nauka zajmuje mi w kij dużo czasu, a ty jeszcze mi tu z facetami wyskakujesz?

- Ja ma wrażenie, że gdybym ci o tym nie wypominał, to nigdy byś nie pomyślała żeby znaleźć sobie faceta!

- Odezwała się swatka roku, królowa życia i inne tego typu tytuły do wymienienia - wzięła nóż do ręki, jednak nie po to żeby zadźgać nim brata, tylko pokroić ser i szynkę - Skoro jesteś taki inteligentny, to jakim cudem jeszcze nie jesteś z tą swoją Petrą, co kochaniutki?

Wymieniona powyżej dziewczyna, Petra Ral, była bliską przyjaciółką Victora z klasy, ale także zauroczeniem jego braciszka od kiedy tylko poznali się w liceum. Jednak ona udawała że nie była w nim zakochana, co było kompletną bzdurą. A przynajmniej tak uważała matka całej trójki młodych Petrovów, Nadia Plisetskya-Petrov.

- Zoyuś, słoneczko całej naszej trójki... - objął siostrę ramieniem, będąc przekonanym że ta nie zrobi mu krzywdy. Cóż, miał rację - Przecież wiesz, że do kobiety nie idzie się z wyznaniem miłości tak od czapy! Trzeba wszystko dokładnie, i perfekcyjnie zaplanować. Inaczej wyjdzie z tego coś, co może jej się nie spodobać.

- I dlatego planujesz swoje wyznanie już od trzech lat? Kurde, już tytani szybciej od ciebie wbijają  na imprezę - powiedziała, odkładając nóż i biorąc w dłonie dwa jajka. Wbiła jedno, po chwili drugie, i dodając tam mleka i mąki, zaczęła wszystko mieszać.

- Dobra, gadaj o co chodzi - powiedział, gdy ta była zajęta robieniem sobie jedzenia - Jesteś wredna tylko wtedy gdy ktoś cię wkurzy, albo gdy coś się dzieje i chcesz być sama. Coś się stało?

Dziewczyna zamilkła. Jak mogła mu powiedzieć o śnie, którego znaczenia nie znała? O tym jak sama jego treść ją przerażała? Bo komu normalnemu śni się śmierć jakiejś osoby, nawet nie widząc twarzy zabitej, czy jej oprawcy? Nie wiedząc, o co w nim konkretnie chodzi? Spuściła głowę, zawstydzona. Że też zawsze musi wiedzieć, kiedy mnie coś trapi.

- Nic takiego. Po prostu głupi sen, przez który głupio się wystraszyłam - odpowiedziała z wzruszonymi ramionami, odkładając trzepaczkę, i biorąc do ręki sól. Ręka zatrzymała się w powietrzu, złapana przez dłoń Victora w mocny uścisk. Nastolatka spojrzała na brata z niezrozumieniem wypisanym na twarzy - Wszystko dobrze?

Niebieskie tęczówki jej brata patrzyły z wypisanych w nich szokiem na srebrnowłosą kopię ich matki. Natomiast Zoya nie miała pojęcia co miało ono znaczyć. Bo w nich pojawiła się także skrucha, ból, żal i szczęście. Nie poznawała swojego brata. Nigdy nie patrzył na nikogo w ten sposób.

O co chodzi do krówki nędzy?

- Vitya? Wszystko w porządku? - ponowiła pytanie dziewczyna.

- Co w nim widziałaś? - spytał stanowczo srebrnowłosy. Po beztroskim uśmiechu i tonie głosu nie było śladu. Dziewczynie kompletnie się to nie podobało, a nawet była z lekka przerażona - Zoya, co w nim widziałaś, powiedz mi.

- Po co ci to wiedzieć? A co jeśli ten sen był zbyt zboczony? 

- Zoyka, bądź poważna chociaż przez chwilę i mi odpowiedz - przeniósł dłonie na ramiona siostry, ściskając je delikatnie - Co ci się śniło? Odpowiedz szczerze!

- No dobra, dobra, spokojnie! Jeszcze ci zaraz para pójdzie uszami, staruszku! - uniosła ręce w geście poddania. Nabrała powietrze w usta, po czym westchnęła i opuściła ramiona - Nie wiem czy można wziąć go za normalny sen. Miałam wrażenie, że skądś znam to miejsce. A to był tylko zwyczajny las iglasty. 

- Co się działo w tym śnie? - spytał Victor. Marszczył delikatnie brwi, nadal nie puszczając ramion siostry. Tak jakbym miała mu za chwilę zniknąć.

- Za wiele ci nie powiem. On sam wydał mi się naprawdę dziwny. Ale.. - zaczęła, przypominając ten strach, i to co się stało z osobą, której oczami patrzyła na to wszystko - Chyba... chyba biegłam. Przed siebie. Strzelali do mnie, bo aż drewno z zastrzelonych drzwi latało w powietrzu - nastolatka przełknęła ślinę, tak jakby jej gardło trawił pożar po zjedzeniu wasabi, a ona chciała złagodzić go wodą. Ale co się dziwić, skoro musiała sobie tą całą chorą sytuację przypomnieć? To trochę tak abym się przyznawała rodzicom do tego jaki znowu numer wywinęliśmy w szkole z braciszkiem - I biegłam tak, aż w końcu potknęłam się o korzeń. Upadłam, i ta osoba która poszła za mną w pościg, dopadła mnie. Później ta lufa od pistoletu przy mojej głowie, i... - nastolatka przyłożyła dwa palce ułożone w kształt pistoletu, i w akompaniamencie cichego "puf", udała że strzela sobie w głowę.

Victorowi ewidentnie do śmiechu nie było. Momentalnie zbladł, a ciało zaczęło się lekko trząść. Zoyi, widząc w tym stanie starszego brata, tym bardziej nie było.

- Vitya? 

- Co? - starszy zamrugał, jakby wytrącony z zamyślenia w jakie przed chwilą wpadł. Potrząsnął głową, jakby został nagle wyrwany z rzeczywistości, i uśmiechnął się. Jednak zrobił to bez przekonania, a nie tak jak zwykle, w swoim dziwnym, sercowatym wyszczerzu - Nic mi nie jest, spokojnie. O mnie to ty się nie martw, tylko o siebie.

- Spadaj ty cholerna trąbo. To że ty przyszedłeś na świat szybciej o kilka lat, a geny obdarzyły cię wysokim jak żyrafa wzrostem, nie znaczy że musisz mi mówić co mam robić.

- Ledwo wstanę, a wy już robicie przepychanki słowne? - odezwał się kolejny głos, a później dosyć głośne ziewnięcie. Z korytarza wyłoniła się kolejna srebrna głowa, z identyczną twarzą co najniższa z całego tutaj towarzystwa - Na prawdę nie macie nic ciekawego do roboty z rana? Są inne ciekawe rzeczy do robienia o tej porze... Co ten potwór tutaj robi?!

Cała trójka spojrzała na blat, a konkretniej na deskę gdzie leżały pokrojone ser i szynka z indyka, którą pokroiła wcześniej dziewczyna. Na nieszczęście dla dziewczyny, mały rozrabiaka stał przy kupce z mięsem, i ze smakiem pałaszował szynkę z indyka. Na chwilę przestał, odwrócił łepek w stronę trzech par oczu, dwóch fiołkowych i jednej błękitnej i uśmiechnął się nerwowo.

- Masz embargo na wyżeranie - powiedziała poważnym głosem dziewczyna, podchodząc do blatu i biorąc winowajcę w wyżeraniu większości mięsa z domu w ręce. Tytan momentalnie zaprotestował, piszcząc głośno i próbując desperacko się wyrywać z objęć palców wokół jego małego ciałka - Nic tego kolego. Trzeba było cierpliwie czekać. Teraz będziesz jadł u siebie w klatce, a wypuszczać cię będę tylko po to żebyś sobie pobiegał.

- I znowu to robisz! - krzyknął za nią Victor, gdy ta dwójka wychodziła do pokoju dziewczyny - To podchodzi pod chorobę psychiczną!

- Vitya, w ramach gadania głupot robisz nam wszystkim śniadanie - odpowiedziała dziewczyna, która zaśmiała się słysząc jęk jaki wydobył z gardła jej brat.

- A ty robisz mi kawę, w ramach przeprosin za ten zamach tym małym potworem! - odkrzyknął Dimitry, zakładając ręce na piersi, czego nastolatka nie mogła zobaczyć. Była zbyt zajęta wkładaniem piszczącego stworzenia do klatki.

- Nie słuchaj go. Jest nadal zły za to skopanie jego ego kilka lat temu - westchnęła, uśmiechając się gdy futrzak próbował zrobić te wielkie oczy Kota ze "Shreka" - Nic z tego, kolego. Zostajesz tu, a ja ci przyniosę jedzenie. A to spojrzenie twoich błękitnych oczy nic ci nie da.

Tytan wydał z siebie coś na wzór obrażonego mruknięcia, a drzwiczki od klatki trzasnęły. Dziewczyna wyszła, gdy klatka była zamknięta, i poszła zjeść śniadanie.

***

- No Vitya, postarałeś się - pogratulował starszemu bratu Dimitry, gdy ocierał okruszki z chleba jakie mu zostały po zjedzeniu kanapki - Nie są to co prawda naleśniki mojej roboty, czy omlety, ale na pewno można zaliczyć je do tych smacznych.

- No już nie bądź taki Gordon Ramsey albo Magda Gessler. Nie wydziwiaj - odparowała młodsza, zjadając nabraną na łyżkę porcję jajka na twardo.

- Właśnie. Jeszcze tego brakuje, żeby biedne talerze ucierpiały na tym - Zoya musiała uważać, żeby jedzony przez nią kawałek chleba z masłem i kawałkiem sera nie wpadł do tej dziurki w gardle co nie trzeba, gdy zacznie się niepohamowanie śmiać - Uważaj, bo ci ze śmiechu pójdzie mleko nosem.

- Sugerujesz, żem dzieciak, fajtłapo?

- Sugerujesz, żem pierdoła, szczylu? - ta przepychanka słowna trwałaby jeszcze dłużej, gdyby nie drugie w starszeństwie z rodzeństwa jej nie przerwało.

- Jak najedzeni, to może zamiast tak powoli rozkładać śniadanie na czynniki pierwsze to postrząsacie po sobie, i pójdziecie się ubrać?

- A kto zmywa? - cała trójka po sobie spojrzała. Victor wyciągnął dłoń w powietrze i...

- Wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy: kto z nas będzie dziś frajerem? Ten kto zmywa gary ~ Dimitry - w głowie Zoyi, dziewczyna wprost nie mogła powstrzymać, i zwijała się po wyimaginowanej podłodze w swoim mózgu. Zraniona mina jej bliźniaka była piękna, i żałowała że musi się powstrzymywać ze śmiechem.

Wiedziała że jej bliźniak jest sporo wyższy, a w dodatku silniejszy od niej. Będąc niższą o dwadzieścia centymetrów, czuła się nic nieznaczącym pyłkiem.

Jak człowiek przy Tytanie Kolosalnym

Nastolatka zmarszczyli brwi, gdy doszedł do niej sens tych słów.

Skąd takie określenie przyszło mi nagle do głowy?

Dobre ponad tysiąc lat temu, tak dawno, że większość ludzi może już je uważać za prehistorię, ludzkość została zdziesiątkowana. Dokonały tego przerażającej wielkości stwory, znane jako Tytani. Przerażające, bo swoim wyglądem przypominali nagich ludzi, mające wzrost po kilka ładnych metrów wysokości, jednak bez widocznych na zewnątrz organów rozrodczych, i zdeformowanych częściach ciała. Najgorszy jednak nie był ich sam wygląd, a to czego pragnęły te stwory. Widząc człowieka, lub wyczuwając ich sporą grupę, rzucały się na nich by pożreć lub rozerwać na strzępy. Jednak nie robiły tego po to, żeby zdusić głód, tylko by po prostu zabić.

Jednakże po odkryciach, których dokonała pułkownik Hanji Zoe i znalezionym w piwnicy Jeagerów księgach, okazało się że istnieli oni wiele tysięcy lat przed czasami w których obecnie żyli. A te stworzenia, tak na prawdę byli kiedyś ludźmi, konkretnie Erdianami, znanymi jako lud Ymir.

Ludzkość, chcąc przeżyć, ukryła się za trzema wielkimi, pięćdziesięcio metrowymi murami. Miały one oddzielać ludzkość od tytanów, chronić przed światem zewnętrznym. Mury Maria, Rose i Sina, stały tak i broniły ludzkość przez ponad sto lat.

Do czasu...

Rok 845 był straszną tragedią dla mieszkańców Shinganshiny, szokiem dla stolicy i całego społeczeństwa Ludu zza Murów. Przypomnieniem ludzkości tego strachu i wstydu życia w zamknięciu. 

Atak dwóch tytanów-odmieńców, jak się później okazało ludzi-tytanów. Ich napad, wywołał panikę, i doprowadził do wpuszczenia tytanów na teren w obrębie Muru Maria, zmniejszając tym samym terytorium zajmowane przez ludzkość. 

Pierwszy, Tytan Kolosalny. Pojawił się nagle z nikąd, wprawiając w szok mieszkańców Shiganshiny gdy wyłonił swoją ogromną głowę zza muru, a stopą robiąc wyłom w miejscu muru, gdzie prowadziła brama na zewnątrz.

Pewnie dlatego to mi się przypomniało... Niedługo powinny być obchody tej tragedii, i będzie świętowanie zwycięstwa ludzkości nad tytanami...

Tylko dlaczego mi to przyszło do głowy TERAZ?

- Zoyka, nie śpij - przed oczami zobaczyła srebrną zasłonę ze swoich włosów, które odgarnęła do tyłu z grymasem na twarzy. Spojrzała na sprawcę całego zdarzenia, który uśmiechał się głupio, robiąc z ust cholerne serce - Idź się ubierać i sprawdź Tytana czy zjadł te żółtka co miały być twoim śniadaniem, mamy dziesięć minut zanim wyjdziemy do szkoły.

Pokiwała tylko głową, i wyleciała do pokoju po swój mundurek szkolny. 

***

- Święta Sino, jakie te podkolanówki są wkurwiające - mruknęła, poprawiając miał, cholernie drapiący i zsuwający się z łydki i kolan materiał - Aż wam zazdroszczę że jesteście chłopakami. Wy nie musicie się przynajmniej męczyć z tym swędzącym dziadostwem.

- Też wolałbym mieć brata, a zamiast tego musiałem dzielić się miejscem w płodzie razem z siostrą.

- I tak zajmowałeś więcej miejsca, grubasie jeden. 

- Ja zajmowałem więcej miejsca? To ty się rozpychałaś niczym księżniczka jakaś! Jesteś pewna, że jakiś hrabia którejś z naszych babci nie ukłuł?

- Jeśli by tak było, to z pewnością dzielibyśmy się równo o miejsce u mamy w brzuchu. Tylko pewnie by się na nas wkurzała, bo ciągle byśmy się kopali albo bili po głowach, a ona nie mogłaby spać.

- Czy wy nie macie ciekawszych tematów do rozmów? - odezwał się rozbawiony tematem rozmowy jaki poruszyła dwójka za nim - Nie denerwujecie się pierwszym dniem w naszej szkole?

- Jak na razie o tym nie myślę - stwierdziła srebrnowłosa, wzruszając ramionami i naciągając na ramiona swoją marynarkę z nadrukowanymi na niej Skrzydłami Wolności. Takie same nosili jej obaj bracia.

Szkoła do której zostały zapisane bliźniaki miała podział na trzy profile, w której każdy miał taki sam mundurek, różniący się herbem namalowanym z tyłu na plecach. Wyższych w hierarchii, na przykład przewodniczących klask, zastępców i skarbników dostawali dodatkowe elementy mundurka, żeby łatwiej dało się ich znaleźć w tłumie nastoletniego społeczeństwa. Mogły być to złote sznury galowe, lub w srebrnym albo zielonym kolorze. Sam ubiór składał się z białej koszuli (ale każdy mógł założyć taką w innym kolorze, lub bluzę z kapturem), jasnobrązowej marynarki, krawata bolo z kamieniem odpowiednim do danego profilu, czarnych spodni (dla dziewcząt spódniczek do kolan i białych podkolanówek) oraz czarnych butów na zmianę.

Jeden z najlepszych profilów, Żandarmeria, nosili w herbie namalowaną w zielonych barwach głowę jednorożca z białą grzywą i rogiem. Kamień w ich krawacie był czerwony. Uważano ich za najlepszy profil, chociaż większość tej szkoły uważała ich za kompletnych idiotów i ignorantów. Niby inteligentni, ale wywołani do odpowiedzi mają pustkę w głowie i nie wiedzą co robić. A poza tym, wymagali od innych szacunku, samemu nie oferując tego samego. Dla Zoyi byli zwykłymi Rogaczami, którymi zostały rogi przyprawione od dziewczyny albo chłopaka, a przez ukazywanie swojej wyższości, znęcali się nad uczniami z swoich młodszych klas lub z innego profilu. Najlepsi, ale tylko w teorii. Z racji posiadania przywilejów od dyrekcji, robią co chcą, byle żeby mieć z tego jak największy zysk.

Kolejny z profili, neutralny jeśli chodzi o spory międzyprofilowe Żandarmerii, jednak walczący o własny interes, Stacjonarka. W herbie dwie czerwone jak krew róże o srebrnych łodygach, w krawacie błękitny kamień. Umieli całkiem sporo, nie byli aż takimi ignorantami jak Rogacze. Najwięcej osób właśnie trafiało do tej klasy, bo do Żandarmerii trzeba było być w pierwszej dziesiątce na liście przyjmujących, a na innym prowadzono zajęcia ze zwiększoną sprawnością fizyczną. Jednak byli najbardziej towarzyscy, i można było się z nimi dogadać. Oczywiście najlepiej przy jakiejś butelce wysokoprocentowego trunku, chyba że nie było się pełnoletnim. Świetni jeśli chodzi o działanie zespołowe.

I ostatni, najmniej liczny profil. To właśnie do niego należała trójka uczniów idących teraz spokojnie chodnikiem. Przyodziani w białe i granatowe Skrzydła Wolności, z zielonym kamieniem w krawatach Zwiadowcy. Najmniej liczny, przez morderczą ilość zajęć fizycznych, jaką wychowankom tego profilu fundowano, najbardziej nielubiany przez Żandarmów profil Zwiadowczy. Najbardziej sprawni fizycznie, co roku wygrywają mistrzostwa w kilku dziedzinach sportu. Niestety, wiele osób odchodzi, gdy tylko odczuwają ciężar treningów i załamanie psychiczne jakie funduje niektórym opiekun profilu, Keith Shadis. 

- Lepiej myślcie nas ciętymi ripostami jakimi moglibyście uraczyć naszych Żandarmów - polecił starszy, trzymając ręce w kieszeniach - Rogacze będą tylko czekać na to, by was zmieszać z błotem. A ja nie zawsze będę w stanie was obronić.

- Vitya, nie musisz nas chronić - powiedziała dziewczyna, truchtając trochę i wskakując bratu na plecy. Ten niewzruszony trzymał ją pod udami, i dalej niósł - Ja już nie mam pięciu lat. Umiem nie bronić!

- A Dimitry?

- Czasem mam wrażenie że on jest pięciolatkiem zamkniętym w ciele siedemnastolatka - starszy bliźniak oburzył się na te słowa.

- Ej! Sama jesteś pięciolatką! Pomimo lat, ty nadal się pakujesz w kłopoty!

- A ty razem ze mną. Ale mimo upływu czasu, nadal jesteś tak samo słodkim dzieciakiem, co te kilka lat temu.

Wysoki nastolatek, równy wzrostem ze swoim bratem, odwrócił głowę, chcąc ukryć twarz w zasłonie ze swojej srebrnej grzywki, mając nadzieję że nikt nie zobaczył jego ogromnego rumieńca.

- Przestań, dobra? Niszczysz mi moją dumę.

- Chyba raczej jej marne resztki - zauważyła dziewczyna, wychylając głowę zza czupryny brata, która utrudniała jej w tym momencie widoczność - Vitya, to tutaj?

- Yup. Byłbym też wdzięczny, gdybyś zeszła z moich pleców. Może i nadal zachowujecie się jak dzieci specjalnej troski, ale ważycie już więcej - stwierdził najstarszy z rodzeństwa, delikatnie się skulając, by dziewczyna mogła bezpiecznie zejść na ziemię.

- Czy ty właśnie mi powiedziałeś że jestem gruba~ Przepraszam - powiedziała dziewczyna, czując jak odbija się od czegoś jednocześnie twardego i miękkiego. Odwróciła się za siebie, by ujrzeć jakiegoś jasnowłosego chłopaka - Przepraszam, zagapiłam się. Nie zauważyłam cię.

Przyjrzała mu się dokładniej. Długie, sięgające karku jasnobrązowe włosy, były schludnie uczesane i podzielone przedziałkiem na prawej stronie głowy. Miał również mały zarost w postaci koziej bródki, dzięki czemu wyglądał atrakcyjnie. I był strasznie wysoki, bo nawet Victor nie mógł przy nim szpanować swoim wzrostem żyrafiej szyji. Gdyby nie to, że miał pociągłą jak u konia twarz, i był szatynem, Zoya mogłaby spojrzeć na niego w inny sposób niż kolega. Ale ta dziewczyna zasadniczo nie ma czasu na pomyślenie o chłopakach, bo myśli o tym, jak wywinąć się od pójścia do szkoły.

Jego piwne oczy patrzyły z szokiem na dziewczynę. Zupełni tak, jakby zobaczył ducha. Albo siostrę Godlewską bez makijażu.

- Yurio?

***

No i mamy pierwszy po prologu rozdział! Pojawiły się dwie kolejne, z piątki wymyślonych przeze mnie bohaterów, postacie! 

Przyznawać się, kto z was kochani myślał że braciszek Zoyi, Victorek, to Victor Nikiforov z Yuri!!! on Ice?

To wcale nie tak, że się na nim wzorowałam. Wcale.

No dobra, może troszeczkę...

Za bardzo tego pana uwielbiam, zwłaszcza z tą Japońską Kluseczką, znaną jako Yuuri Katsuki. Jednak nie tak jak Emila Nekolę, on jest moim mężem (także wara od niego moje panie, Emiś jest mój! I nikomu nie oddam!).

Ale spokojnie, Victor nie będzie tutaj gejem. Już szaleje jak głupi za rudowłosą dziewczyną!

Tak jak obiecałam, rozdział odrobinę dłuższy, bo ma prawie 4k słów! Powoli wracam do pisania dłuższych rozdziałów w krótkim czasie!

A jutro do nauki, jeśli poczuję się lepiej. Zapalenie zatok tak strasznie ssie, mówię wam.

Nie wiem kiedy pojawi się nowy rozdział na "Uniesionej...", jednak z całą pewnością jeszcze w tym tygodniu pojawię się na "Światowej Narodowości", i wrzucę na artbooka coś, co robiłam ostatnio na szybkiego, jako prezent dla mojej siostry, wielbicielki bohaterów DC i Marvela. To aż wymaga wstawienia, bo aż miała radochę jak to dostała!

Ja się z wami teraz żegnam, myjcie rączki, nie wychodźcie z domu, i nie zapieprzajcie do Biedronki po papier toaletowy, tylko po to, żeby zrobić sobie z niego fort do ochrony przed koronawirusem. Ahoj kamraci, i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top