Na jaw wychodzi prawda

Było już po lekcjach, a jak wiadomo, po skończonych lekcjach, wielu ludzi jak najszybciej się wynosi stamtąd, byleby dłużej tam nie siedzieć. Niektórzy jeszcze tego dnia zostawali przez zajęcia pozaszkolne, albo poprawić niedawno nałapane jedynki.

Zoya zaliczała się z Dimitryjem do tej pierwszej grupy. Do szkoły przychodzili po to, żeby zobaczyć się z przyjaciółmi, albo wywinąć numer ludziom których niecierpieli. I nie mieli problemu później z nauczycielami, bo nikt ich nigdy nie przyłapał. A nawet jeśli, to oboje zawsze potrafili uciec z miejsca zdarzenia, i nie mogli ich potem złapać. Nazywali to Szczęściem Debila.

- Matko... Jestem zmęczona... - powiedziała nastolatka, przeciągając się - Ta baba od biologii to jakieś zło wcielone. Co ona taka jest wredna?

- Nie wiem, ale jedno jest pewne. Współczuję jej dzieciom, które się za nią wstydzą, a konkretnie córce - odpowiedział Marco bliźniakom.

- To ona ma córkę?! - zdziwił się Dimitry, wystrzeszczając na piegusa oczy razem z siostrą.

- No tak. Ona chodzi nawet z nami do klasy.

Zoya się skrzywiła. Poznała większość dziewczyn w swojej klasie, ale żadna z nich nie wydawała się być wredną jędzą. Jeśli któraś z nich faktycznie jest jej córką, to już jej współczuję. Dziewczyna pewnie nie ma łatwo z taką kobietą jako matką.

- Kto jest tą nieszczęściarą? - Zoya żądając to pytanie, wyciągnęła z plecaka butelkę soku wiśniowo-jabłkowego. Dimitry jej go kupił, w zamian za śniadanie którego nie zjadła, razem z naleśnikami które wziął dla niej na wynos z baru. Były pyszne, z czekoladą, masłem orzechowym i bananami. Wciągnęła je w porze obiadu, aż jej się uszy trzęsły. Odkręciła butelkę, upijając trochę.

- Historia - zawartość tego co dziewczyna miała w ustach, wyleciała jak woda z gejzera na najbliższą powierzchnię. Jednak nie była nią podłoga, a czyjeś plecy odziane w brązową marynarkę z zielonym jednorożcem w herbie.

Gdy uniosła głowę, spotkała się ze spojrzeniem małych, złotych szczurzych oczek, które należały do dziewczyny z którą się wczoraj starła.

Nie dość, że dzisiaj dopadło mnie wredne babsko od biologii, to miałam jeszcze to nieszczęście trafić na nią. Ewidentnie nie jest to dzisiaj mój dzień.

- To było obrzydliwe, Petrov - warknęła w jej stronę blondynka, ściągając z ramion marynarkę - Ale nie bardziej niż twoja twarz.

- No popatrz, mam aktualnie to samo - mruknęła srebrnowłosa - Czy ty lubisz wnerwiać ludzi w ich najgorszym możliwym momencie życia, czy po prostu tylko ja mam takiego pecha, że akurat ty musiałaś się teraz napatoczyć?

- Na twoim miejscu przyjęłabym to jako zaszczyt. Nie każdemu oferuję rozmowę z moją osobą.

- Jeśli zaszczytem nazywasz znoszenie twojej mordy, w której ukrztałtowaniu pomagał chodnik, to nie zalicza się to do szczytu moich marzeń.

Blondynka stojąca przed nią wykrzywiła usta w lekkim grymasie, ale twarz pozostała taka sama. Jedyne co ją zdradzało, to oczy. Mówiły jasno, że te słowa ubodły minimalnie jej ego.

Odchrząknęła tylko, chcąc udać że wcale jej to nie ruszyło. Odsunęła się kawałek, ukazując chłopaka poznanego wczoraj.

To ten sam brunet. David Barton, jeśli się nie mylę.

- Dziwię się że masz jeszcze siłę pyskować. Takie maluchy jak ty, szybko tracą energię po pobycie w szkole kilku godzin.

- W takim razie dostąpiłaś zaszczytu by się przekonać, że twoje domysły są gówno warte - wypowiadając te słowa czuła że trafia ją szlak na to co powiedziała jej Dreyse. Rozumiem że jestem niska, ale kurwa mać! To był cios poniżej pasa!

- Żarty o gównie? Ktoś tu chyba musiał spędzać czas z Ackermannem - zadrwiła blondynka, patrząc na srebrnowłosą kpiącym wzrokiem. Przeleciała wzrokiem po całej jej postaci, od góry do dołu, i z powrotem. Kolejna typiara, która mnie ocenia. Zajebiście, brakowało mi niepotrzebnie oddychającej istoty w moim otoczeniu. Zapowiada się ciekawie co do jej towarzystwa, jeśli chodzi o sprzątanie po przerwie obiadowej.

W tej samej chwili dziewczynie się przypomniało że mieli robić coś takiego. Strzeliła sobie mentalnego facepalma, klnąc na swoją sklerozę.

- Nie spędzam czasu z żadnym Ackermannem - Chociaż z jedną chciałabym porozmawiać, żeby z nią wyjaśnić sytuację i przeprosić - A nawet jeśli bym spędzała, to nie jest to twój interes. Zajmij się własnym życiem, a nie wpierdzielaj swój długi, ciekawski nos tam gdzie cię nie chcą.

- Nie wiem czemu obrażasz mnie czymś, czego nie posiadam. Chyba wypadałoby przejść się do okulisty, żeby ci okulary sprawił.

- Póki mogę normalnie czytać z podręcznika podczas lekcji, nie potrzebuję tego. Radzę sobie świetnie, dziękuję za troskę.

- Chyba jednak nieszczególnie.

- Hitch, w końcu cię znalazłem... - przy ich grupce znalazł się czarnowłosy chłopak obcięty na coś w rodzaju garnka. To był ten sam wysoki chłopak, z którym widziała wczoraj Dreyse - Hitch, znowu? Dałabyś już spokój im wszystkim, a temu dzieciakowi już w ogóle.

- Moja sprawa Marlo - powiedziała mu spokojnie blondynka - Nie wtrącaj się w to.

- Kurna Hitch, co się ostatnio z tobą dzieje? Nie zachowywałaś się tak nigdy. Znaczy, zachowywałaś się, ale nie aż tak. - czarnowłosy zamrugał parę razy, marszcząc brwi. Najwyraźniej zachowanie jego koleżanki nie podobało mu się wcale.

- Właśnie Hitch. Chcesz jeszcze gorszą karę za kolejne znęcanie się nad uczniami? Nie? To zostaw go - odezwał się za nimi znajomy, kobiecy głos. Oboje się odwrócili, a ich oczom ukazała się Mikasa.

Blondynka o dziwo posłuchała, i puściła bruneta. Ten zjechał po ścianie plecami, jakby Hitch zabrała mu samym dotykiem siły do stania w pionie. Srebrnowłosa podeszła do niego.

- Czym ci ten chłopak zawinił, to ja nie mam zielonego pojęcia...

- Nie twój interes.

- Chyba jednak mój, skoro się znęcasz nad chłopakiem z naszego profilu.

- Spadaj Hitch. Tobie już wystarczy dzisiaj - powiedziała spokojnie Mikasa. Blondynka tylko prychnęła, po czym poszła w stronę korytarza prowadzącego do wyjścia.

Czarnowłosy chłopak został. Tak samo pod ścianą nadal był David, który miał głowę opuszczoną w dół.

- Potrzebujesz pomocy? - spytała nastolatka, kucając przed nim. Gdy ten podniósł głowę, ich twarze dzieliło na oko dziesięć centymetrów. Ten momentalnie zarumienił się po korzonki swoich brązowych włosów. Słowo honoru, Armin przy nim że swoją czerwoną twarzą, to było nic.

- C-Czy mogłabyś się odsunąć? - spytał, jąkając się. Zielone oczy dawały błyszczały jak sygnalizacja świetlna, mówiąc że ta odległość mu przeszkadza. Dla ratowania serca biednego chłopaka, i jego twarzy, odsunęła się, żeby jej tu ducha nie wyzionął jak Langa i Reki podczas jazdy na deskorolce tego pierwszego z taśmą na nogach.

- Hej hej, nie umieraj mi tutaj. Żyyyyj - mówiła powoli, jak do wolnomyślącego albo debila. Zaczęła mu nawet machać ręką przed twarzą, chcąc dać mu powiew powietrza - No weź nie umieraj. Głupio by było umrzeć w taki sposób. Patrząc na twarz debilki i mangozjeba.

Chłopak momentalnie przestał być czerwony, a wrócił do barwy świeżo wypieczonego chlebka.

- Okej, już mi lepiej. Nie rób tak więcej.

- Jesteś Izuku? - spytała, przekrzywiając głowę - Okej, nie będę tak robić, jeśli sobie tego nie życzysz. Jeszcze będzie z ciebie rzodkiewka z brązowymi włosami, albo lody czekoladowo-truskawkowe.

Albo zarumieniony Eren Jeager.

Po plecach przebiegł jej dreszcz. Znowu? Powtórka z rozrywki z wczoraj?

Ja nawet nie wiem jak ten cały Eren Jeager wygląda.

Nikt w obecnych czasach nie wiedział.

Ponoć można było tylko zgadywać po ręcznych, rysowanych kawałkiem obrazach spod ręki Marco Bodta i Moblita Bernera. Potem jeszcze były szkice późniejszego wyglądu znanych Zwiadowców i Wojowników naniesone na papier przez Armina Arlerta, ale nie było pewności że to było dokładne odwzorowanie tego jak wygląda. Równie dobrze ryaunki mogły zostać upięknione, ale nikt nie mial pewności.

Najsłynniejsza rycina przedstawiała Erena Jeagera i Jean'a Kirshteina, ale nie było pewności że Jean to Jean, bo podobno twarz nie była zbyt pociągła. To samo u Erena, podobno jego oczy nie były nawet tak bardzo rozgniewane jak sobie można wyobrazić.

Krótko mówiąc, nikt nie był pewny że osoba na rysunku jest odzwierciedleniem realnego wyglądu postaci. Ani czy nikt nie przedobrzył z upiększaniem poszczególnych elementów.

Dziewczyna złapała się kciukiem i palcem wskazującym za nasadę nosa, by po chwili pomasować nimi oczy ukryte za powiekami. Nie wiadomo czemu, te nagle zaczęły ją boleć.

- Przepraszam za Hitch. Ostatnio zachowuje się jakoś inaczej.

Odezwał się czarnowłosy chłopak. Srebrnowłosa spojrzała na niego, nadal trzymając palce przy oczach. Czarnowłosy wzdrygnął się, patrząc na nią.

O co mu chodzi? Dziewczyna spojrzała na swoje palce, rozumiejąc po chwili. No tak, pewnie wystraszył się moich szponów.

Zabrała sprzed swoich oczu rękę, u której długie na dwa i pół centymetra paznokcie były pomalowane fioletowym lakierem brokatowym. Pewnie się wystraszył, że zaraz je sobie wpakuję do oczu. A wtedy faktycznie nie byłoby tak fajnie.

- Inaczej? Jest nadal tak samo wredna jak zwykle. Jak dla mnie nic się nie zmieniło - powiedział David, poprawiając koszulę. Wstał po chwili, wyciągając rękę w stronę Zoyi.

Ta niepewnie, rumieniąc się na twarzy, chwyciła za nią, podnosząc się do pionu. Otrzepała spódniczkę, poprawiając ją, a po chwili też i wkurzające podkolanówki, które ją gryzły.

- Dzięki - powiedziała do szatyna. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się nikle.

- Tyle przynajmniej mogę zrobić - stwierdził zielonooki, drapiąc się po głowie. Brązowa, lekko podkręcona czupryna ruszała się przez przeczesywanie ich palcami, a jego twarz przyozdobiła ponownie czerwień.

- Ej no, nie mów tak - powiedziała dziewczyna, waląc go pięścią w ramię. Ten złapał się w to miejsce sycząc - Przepraszam. Nie było tak mocno.

- Mam w tym miejscu siniaka - wzruszył ramionami, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

- I ty normalnie o tym mówisz, jak o tym jaką mamy pogodę za oknem?! - wykrzyknęła spanikowana, mając oczy wielkie jak pięć złotych - Mogłeś powiedzieć, to bym cię nie walnęła!

- Sama przecież mówiłaś że to było tylko tyknięcie - spojrzał na nią zdziwony, nie rozumiejąc jakim cudem kobieta może tak szybko zmienić zdanie.

Dziewczyna zatrzymała się momentalnie w miejscu, czując zażenowanie.

- Nawet jeśli tak, to zmieniłam zdanie! Mam do tego prawo! - powiedziała machając rękami. Odwróciła się przy tym do wszystkich bokiem, nadymajac policzki.

- Okres masz, prawda? - spytał ją Dimitry, jednak to bylo bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie. Na to jego siostra spojrzała nienawistnie w jego stronę, rumieniac się jeszcze bardziej niz wcześniej - Tak myślałem.

- Pierdol się - skwitowała krótko, na co ten zachichotał - Się ciesz, że nie jesteś kobietą. Nie musisz tego znosić co miesiąc, leżeć pod kołdrą i zwijać się z bólu.

- Możecie to sobie zostawić na później? - spytała poważnie Mikasa, strasząc tym nastolatkę. Tylko tej mrocznej aury brakuje, i kurwa nic tylko trumny szukać.

Jak coś, mam nadzieję ze Victor załatwi mi śliczne goździki. Najlepiej niebieskie, albo białe z różowymi końcówkami!

- W kazdym razie, przepraszam wasza dwójkę za jej zachowanie. Choć własciwie to trójkę, jeśli liczymy jeszcze Davida. Nie wiem co się z nią dzieje, ostatnio jest bardziej cięta na wszystkich, nawet na starszych kolegów.

- Nie ty powinienes przepraszać. Jak już, ona powinna ruszyć swoje dupsko i przeprosić, a nie ze ktoś inny powinien za nią przepraszać.

- Dimitry - powiedziała ostrzegawczo nastolatka do brata, czując zażenowanie jego słowami. Niech przynajmniej nie zniechęca do nas jedynej normalnej osoby z tego pokurwiałego profilu...

- Raczej sama nigdy tego nie powie, ale mimo wszystko wolałem coś zrobić chociaż - mruknął czarnowłosy - A tak poza tym, Zoya, czy wszystko z tobą dobrze? Słyszałem że zemdlałaś wczoraj po wyjsciu od gabinetu dyrektora.

- A, to... Nie, wszystko dobrze. Zrobiło mi się tylko słabo przez to że...

- Nie zjadła w domu śniadania, a brak oviadu tylko to pogroszył.

To najgorsza mozliwa wymówka, Dimitry...

- Rozumiem... Dobrze cię widzeć w formie. Mam nadzieję że nie zasłabniesz przypadkiem na którymś z meczów, albo że odpadniesz na jakiejś lekcji.

Co on, myśli że jestem Hiyori? Nie naoglądał się za dużo Noragami?

- Jasne, nie ma sprawy. Ale nie zdziw się jak usłyszysz, że śpię na biologii, bo Lenz przynudza.

- Okej, ale lepiej miej się na baczności. Ma lepszy Wzrok Imperatora niż Levi Ackermann.

- Na naszym miejscu, będzie chyba najlepiej, jeśli nie będziemy się pojawiać w zasięgu jego wzroku - powiedziała zakłopotana - Po tym co się wczoraj odwaliło, nie jestem pewna czy nas nie zadusi tą serwetką co nosi pod szyją.

Cała trójka chłopaków momentalnie się skrzywiła. Chciała spojrzeć na Mikasę, ale ta powoli odchodziła i kierowała się w stronę wyjścia.

- Zaraz wracam - rzuciła tylko, ruszając w kierunku Azjatki - Mikasa! Mikasa, poczekaj! - ta słysząc że ją woła, przyspieszyła, a srebrnowłosa zrobiła to samo. Znowu chce mi uciec? Już to przerabiałyśmy! - O nie, nie tym razem moja droga, wracaj tu!

Petrov zaczęła wręcz biec, gdy zobaczyła ze Ackermann przyspiesza. Po chwili znalazła się na zewnątrz, na schodach. Trzymając Mikasę za przegub lewej ręki.

- Matko, nie zapierdalaj tak szybko... mam krótsze nóżki od ciebie, i zapierdalać jak ty mogę tylko biegnąc sprintem! - powiedziała oddychającej głęboko. Lekko się zmęczyła, ale nie aż tak żeby dyszała jakby uciekała przez zgrają tytanów.

- Czego chcesz? - spytała spokojnie czarnowłosa, jednak jej obojętny ton przerażał Petrov. Czy ona jest jakąś maszyną, czy co?

- Przeprosić - podniosła głowę, patrząc na nią. Szyja ja trochę bolała, gdy musiała spojrzeć z dołu na wyższa dziewczynę. To irytujace, gdy wszyscy patrzą na mnie z góry, jak na jakąś nic nie znaczącą mrówkę - Wiem że niechcący źle zaczęłam nasza znajomość, ale chcę mieć czyste konto u ciebie. Nie chcę sobie robić wrogów, dlatego proszę, nie zachowuj się wobec mnie wrogo, to niepotrzebne.

A kto wie, może kiedyś zostaniemy szwagierkami.

Nie no, dobra, nie będę brata sfatać. Jeszcze obraziłby się na mnie o to na śmierć, i nici z płacenia za jedzenie na seansy anime w piątki.

Chociaż, jakby poprosić Victora?

I Marco? Albo Elda?

Może to nie byłoby takie złe?

- Ty sama robisz sobie wrogów, nawet nie robiąc nic specjalnego.

Czy ona właśnie mnie pocisnęła?

- No właśnie. Wiesz jakie to upierdliwe? Nic złego nie robisz, ale i tak zawsze ktoś coś będzie do ciebie miał - powiedziała cicho pod nosem, drapiąc się po karku - Ale wracając wracając tematu, jak już mówiłam, nie chce mieć w tobie wroga. Wręcz przeciwnie, chcę się zaprzyjaźnić!

- Zoya...

- I to nie tak, że z łaski chcę się z tobą przyjaźnić, dobra? Po prostu uważam, że musimy się obie lepiej poznać.

- Zoya...

- Bo kto wie, jeszcze będzie tak, że obie bedziemy siostrami, ale takimi przybranymi, bo moj brat w końcu się ruszy i cię na randke zaprosi?

- Zoya Petrov! - podniosła glos brunetka, na co ta musiała zatkać palcem ucho. Matko święta, wrzeszczy gorzej niz ten Shadis z tej wizji w szkole. Ciekawe czy gdzieś ta Łysa Pała tu jest - Nie jestem na ciebie zła.

Zdziwiona dziewczyna wyglądała jakby ją coś kopnęło, albo ugryzło. I wbrew pozorom to nie był Tytan, bo ten grzecznie siedział w swojej klatce w domu, wyjątkowo zabezpieczonej spinaczem, by nie wpadł mu do głowy pomysł z uciekaniem.

- Jak to nie jesteś?

- Normalnie. Nie jestem na ciebie zła.

Niska dziewczyna zastygła w ruchu, jakby miała paraliż, albo Meduza na nią spojrzała. Po chwili zwiesiła ręce w dół, a wokół  niej zawirowała Aura Dobitego.

Z nią wszystko w porządku? przeszło przez głowę Mikasy. Jednak jej rówieśniczka po chwili się zreflektowała i prostując się, wskazała na nią palcem.

- Skoro nie jesteś zła, to dlaczego ode mnie uciekałaś?! - wrzask jaki wydała z siebie nastolatka był niebywale głośny. W dodatku wyglądała w tym momencie jak Iruka wrzeszczący na Naruto, co wyglądało komicznie z jej wzrostem siedzącego psa.

Mały, wrzeszczący kociak.

- Nie miałam ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Chyba rozumiesz dlaczego.

- Dlaczego?... Aaa, dobra, chyba wiem czemu.

No tak, chodzi o jej brata. Tego co zaginął przypomniała sobie. Jak on miał na imię? Erę? Ereh? Nie, chwila, to było Eren! Eren Jeager, jak ten gościu z Wojny Tytanów!

Nastolatce ponownie zrobiło się przykro. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co mogła czuć Mikasa, dla której ten chłopak był bratem, albo jego rodzice. Wiedziała jakie to paskudne uczucie. Nie życzyła tego nikomu.

- Posłuchaj, wiem że może zabrzmi to oklepanie, ale nie powinnaś się zamartwiać na zapas. Policja pewnie bada te sprawę poważnie, bo to w końcu ich praca. Jeśli to tylko zniknięcie, to może szybko się odnajdzie.

- Jego nie ma już kilka tygodni w domu.

Kurwa, spieprzyłam.

- Zoya - młodszą zawołał jej brat, podchodząc do nich. Albo jej sie wydawało i potrzebowała okularów, albo jej kochany braciszek, ktory był lekkim tsumdere, zarumienił się lekko gdy stanął przy nich - Mielismy iść do parku, żebym ci wszystko opowiedział. W koncu ci obiecałem powiedzieć prawdę.

- Jaką prawdę? - spytała Mikasa, patrząc na ich dwójkę podejrzliwie - Chyba nie masz zamiaru jej powiedzieć?

- A nawet jeśli mam zamiar - zaczął Dimitry - To co Ci do tego? To raczej nie twoja sprawa.

Jego siostra przenosiła wzrok to na Azjatkę, to na brata, jakby oglądała interesujący mecz tenisa. Uniosła przy tym lewą brew ku górze, kompletnie będąc zdezorientowaną.

Bardziej niż przy tym co ostatnio się dowiedziała.

Myślałam że oboje się lubią, a tu taka niespodzianka. Najwidoczniej coś jest nie ten tego między nimi.

- Dimitry, przecież wiesz że nie wolno ci się do tego wtrącać! To nie twoje wspomnienia.

- Jak słusznie zauważyłaś, to nie są moje wspomnienia. Tylko wspomnienia mojej siostry. I mam zamiar jej w tym pomóc, czy komuś się to z dyrekcji czy dowództwa podoba czy nie.

- Nie możesz!

- Mogę. A ty mi w tym nie przeszkodzisz - powiedział, chwytając swoją siostrę za przegub ręki. Rzucił Mikasie ostatnie spojrzenie - Nawet nie próbuj komukolwiek o tym mówić.

Ruszył ku wyjściu, ciągnąc ją za sobą. Zamyślona dziewczyna poddawała się bratu, zastanawiając się jak to w końcu jest z jej bratem i Ackermann.

Spojrzała na jego twarz, a konkretnie w jego oczy. Widziała żal do siebie samego, złość i coś na kształt bólu. Była przez to pewna, że jej bratu jest przykro.

Biedny Dimitry...

Zanim się obejrzała, znaleźli się przy czymś na kształt wejścia do szkolnego ogrodu botanicznego. Chłopak pchnął drewnianą furtkę, która skrzypiała niemiłosiernie, jak dusze w Podziemiu, a farba aż odpadała z niej płatami.

Oboje znaleźli się na wyłożonej białymi kamykami ścieżce, przy której wznosiły się majestatyczne drzewa brzóz, tworząc coś w rodzaju Brzozowej Alei. Zielone listki falowały z drobnymi gałązkami na wietrze, a słońce próbowało się przebić przez najciaśniejsze szczeliny tej drzewiastej gęstwiny. Wszystko to tworzyło magiczny obraz, razem ze spadającymi, zeschłymi już listkami z drzew, niczym droga do jakiejś magicznej krainy, wiodącej ku przygodzie.

Na końcu ścieżki, znajdowała się pusta przestrzeń, gdzie stała ławka. Ona także była w stanie "do naprawy", farba tego samego koloru, również odpadała z drewnianych desek. Te przybrały pod spodem szarą barwę.

Nie zachęcała zbytnio do tego żeby na niej siadać, jednak i tak na niej usiedli. Okazała się mimo wszystko wytrzymała, jednak strasznie trzeszczała. A kawałeczki farby przyczepiały się do spodni i spódniczki.

- W końcu zostaliśmy sami - powiedział nastolatek, odkładając torbę przy ławce. Splótł swoje palce, jednak zaraz zaczął się nimi bawić - Dobra, no to... eee... cholera, od czego tu zacząć...

- Najlepiej od początku. Wyjaśnij mi, co to za cała chora sytuacja? Czemu nazywają mnie Yurio, chociaż nigdy nie wspominałam nikomu o tej ksywce? Czemu każdy zachowuje się tak jakby mnie znał, i patrzy z bólem, jak pytam czy się znamy? Czemu do cholery przychodzą mi do głowy wspomnienia, które nie są moje, ale jednocześnie są? Czemu... Dlaczego...

Zoyi zabrakło słów. Nie wiedziała o co konkretnie ma pytać, bo nagle okazało się że tych pytań jest za dużo. Jednocześnie wiedziała o co chce spytać, ale i tak samo nie wiedziała od czego zacząć. Czuła się jak w jakimś reality show albo fanficion.

To jest jakieś chore, że mi się coś takiego przytrafia. Nic, tylko żyć i nie umierać.

- Po pierwsze uspokój się. Jeśli zaraz zaczniesz mi chodzić przy tej ławce, i robić dziury w ziemi, to po prostu usadzę cię na tyłku. Siłą.

Dziewczyna wydęła usta w dzióbek, ale nie odgryzła się. Nie miała wogole siły się wykłócać o to, chciała się tylko przekonać co jej brat ma do powiedzenia.

- To może zacznijmy od początku. O co w tym wszystkim chodzi?

- Jak pewnie wiesz, ponad tysiąc lat temu, na Paradis wkroczyły siły Mare, i przy pomocy Kolosalnego i Opancerzonego, wyjebały porządną dziurę w Murze Maria. W części podlegającej Dystryktowi Shinganshina.

- Pamiętam. Dostałeś z tego banię w gimnazjum z historii, gdy ja napisałam to na piątkę. Bo popierdoliłeś daty, i zamiast osiemset piędziesiatego przy bitwie w Shinganshinie napisałeś osiemset piędziesiąty czwarty, a Erena Jeagera jako Opancerzonego, a Bertholda Hoovera przy Szczękowym.

- Możesz mi nie wypominać tego, jak beznadziejny jestem z historii? - zawarczał w jej stronę chłopak. Uniosła w obronnym geście dłonie - Dobra. W każdym razie pamiętasz. I wiesz też, że podczas tych walk było wiele osób które miało przy tym swój udział.

Dziewczyna pokiwała głową. Czyżby moja teoria o reinkarnacji nie była znowu taka głupia?

- Nie zastanawiało cię, że Jean ma takie samo nazwisko jak ten Zwiadowca, którego nazywano Koniomordym? A Armin Arlert jest jak dowódca Zwiadowców który został mianowany po śmierci Hanji Zoë? Albo Erwin Smith, Levi Ackermann czy Marco Bodt? Jak jeden z generałów Zwiadowców, Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości i Połowiczny Kadet?

- Czy ty mi chcesz powiedzieć, że wszyscy tutaj, w tej szkole, umarli w poprzednim życiu i odrodzili się po ponad tysiącu stu latach? I teraz wszyscy chodzą tu do szkoły?

Mimo tego że Petrov miała taką teorię, to nadal wydawało jej się to wszystko abstrakcyjne. Tak jak te tysiac lat temu, wydawało się niemożliwe że człowiek może zmieniać się w tytana, największego z wrogów ludzkości. A tu nagle z czapy pojawia się Eren Jeager, i udowadnia że jest to możliwe.

Magia.

- Nie siostra - Dimitry sięgnął do swojej torby, z której grzebiąc, wyciągnął papierową teczkę. Z niej wyjął zalaminowany w niej, stary kawałek papieru. Wyglądał jakby miał naprawdę sporo lat, a plastikowa koszulka w której był, ochraniał go od czynników zewnętrznych - MY chodzimy razem z nimi do tej szkoły. Bo my również jesteśmy częścią tej historii, i także się odrodziliśmy. Trafiając tutaj.

Wzięła delikatnie w palce laminat, jakby bojąc się że choćby delikatny ruch zniszczy ten cieniutki kawałeczek papieru. Będącego fragmentem historii Erdian z Paradis. Fragmentem ich historii.

- Ta szkoła, jest czymś w rodzaju ośrodka wspomnień. Każdej osobie, która tu trafia, już na pierwszym roku powracają wspomnienia. Bez wyjątku, każdy kto tu trafia, przywracane są mu wspomnienia z poprzedniego życia. Wszystkie wspomnienia na raz, tak jakbyś się obudził z momentu własnej śmierci w aktualnych czasach.

- Dlaczego w moim przypadku jest inaczej? Czemu pamiętałam najpierw tylko o tym jak zginęłam?

- Tego nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć - uśmiechnął się nikle. Wskazał palcem na laminat - I mam nadzieję ze ty również będziesz chciała się dowiedzieć.

Spojrzała na kartę, gdzie ogrom liń, cienkich i grubych, krzywych i prostych czy falowanych, które składały się w rysunek. Rysunek młodej osoby, której ciemne włosy, spięte były w koński ogon z warkoczem z boku. O rysach twarzy które przypominały dziecko, jednak takie z oczami które widziały dużo. Oczami żołnierza, który brnie dalej na froncie z karabinem, i walczy nawet mimo tego że jest na straconej pozycji. Lekko zmarszczone, jakby nie pasowało jej że jest rysowana, albo obserwowana. Pod spodem, pochyłym pismem, podpisano chyba kto był na rysunku. Rozszerzyła gwałtownie powieki, omal nie wypuszczając przedmiotu z rąk, gdy zdała sobie sprawę, czyją podobiznę ma przed sobą.

Pod spodem rysunku, podpisane było Jurij (Yurio) Plisetsky.

- Yurio... - mówi cicho nastolatka, dotykając narysowanych kawałkiem węgla oczu. Skośnych oczu, tak bardzo podobnych do niej, jakie odziedziczyła po matce - Czyli to prawda...

Dimitry pokiwał powoli głową.

- Tak... wszyscy się odrodziliśmy... a Jurij Plisetsky, który jest w twoich wspomnieniach to jesteś ty.

Dziewczyna patrzyła tępo w rysunek. Nie ruszała się, niczym posąg zastygła z dłońmi na rysidle. Zupełnie jakby ktoś nacisnął klawisz "stop", a ona się zatrzymała jak film.

- Dlaczego ja byłam chłopakiem? Skoro Jean odrodził się jako... no, Jean, choć wiem jak głupio to brzmi, a ja... no cóż, jestem dziewczyną, to jakim cudem, będąc chłopakiem, nie odrodziłam się jako chłopak?

- Matko, a podobno to kobiety są mądrzejsze od mężczyzn - wywrócił oczami z irytacją fiołkowooki - Ty udawałaś faceta. Urodziłaś się jako kobieta, ale musiałaś go udawać.

- A co to, dziewczyn tam nie przyjmowali? - spojrzała, ale po chwili zaczęła machać panikująco rękami - Nie, chwila! Przecież ja we wczorajszym wspomnieniu z co najmniej trzy kobitki w wojskowych ciuchach widziałam! I przecież w tym wspomnieniu, jak Jurij poszedł się umyć, to miał klatkę piersiową owiniętą bandażem, w dodatku wypukłą!

- Jak widać nie jesteś jednak taka głupia, tylko masz spóźniony zapłon - roześmiał się na widok siostry, która nadymała policzki jak chomik i próbowała wyglądać groźnie - W każdy razie, było tak jak mówisz. Nikt tam nie był żadnym damskim szowinistą, i kobiety przyjmowano normalnie do wojska.

- W takim razie, dlaczego...

- W poprzednim życiu - zaczał powoli - Zaszły pewne okoliczności, przez które musiałaś zostać ukryta. Zmieniona została twoja tożsamość, w pewnym stopniu osobowość, płeć, wszystko po to żeby cię chronić.

Nastolatkę przeszły zimne dreszcze. Musiała zostać ukryta? Zmieniona tożsamość? Po to żeby ją chronić?

- Ale... dlaczego... po co...

- W poprzednim życiu, jeszcze zanim doszło do ataku Kolosalnego na Shinganshinę, pobiegłaś na szybko do domu, bo zostałaś paskudnie zraniona. Tak, mieszkaliśmy w Shinganshinie - pospieszył z odpowiedzią, widząc że siostra chce go spytać czy tam mieszkali - Jako dwunastolatka pobiegłaś do mamy żeby to opatrzeć, bo chcieliśmy przez resztę dnia być poza domem. Jednak gdy tam dotarłaś, zobaczyłaś coś czego nie powinnaś zobaczyć. Jak się okazało, cała nasza rodzina była celem Żandarmerii.

Zmroziło ją. My wszyscy... Rodzice, Victor, Dimitry i ja... byliśmy na celu Rogaczy? Dlaczego?

- Z jakiego powodu? - odezwała się po chwili, czując narastającą w gardle gulę - Z jakiego powodu nasza rodzina znalazła się na celowniku Jednorożców?

Dimitry westchnął. Jakby tej kwestii bał się poruszać najbardziej.

- Nasz ojciec dowiedział się czegoś odnośnie rodziny królewskiej. Chciał to ujawnić ludziom za murami, ale nie zdążył.

***

No to ten, witam was kochani...

Trochę niewesoły rozdział, co? Ale jak większość ludków ostrzegałam, zacznie się teraz robić poważnie.

Podsumowując rozdział:

- Zoya ponownie się poprztykała z Hitch, i ponownie obroniła Davida

- udało się jej i Mikasie w pewien sposób pogodzić, ale w zamian Mikasa i Dimitry najwyraźniej się pokłócili

- wyjaśnione zostało, że wszyscy tutaj się zreinkarnowali, i że z pamięcią Zoyi coś się stało, jednak zostanie to wyjaśnione w następnych rozdziałach

- wyjaśniła się po części tajemnica, dlaczego Zoya udawała chłopaka

No i jak wam się podobało? I przyznawać się, kto był zaskoczony taką akcją?

Znowu się nie postarałam, i rozdział jest jak zwykle miesiąc po poprzedniej publikacji. Ale dostaliście w sumie niezłego kopa informacji.

W sumie taka mała rekompensata z mojej strony, za tak rzadką publikację rozdziałów.

Ja się z wami żegnam już dzisiaj. Dajcie znać w komentarzach jak wam się podobało.

Do zobaczenia w następnym rozdziale, i ahoj kamraci!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top