Z perspektywy podglądacza. Pobudka

Jednak posłuchał go. Ruszył do mieszkania, dygocąc mimo woli z zimna, które go chłostało przez wscielke wiejący wiatr. Gdyby wczesniej sprawdził pogodę, wcześniej zabrałby grubą bluzę i założył pod kurtkę. Teraz musiał jednak ruszyć dupsko i iść po cieplejszą odzież.

Że też kurwa musiałem zapomnieć o pogodzie. Co ja wczoraj robiłem, że mnie dopadła skleroza?

A no tak. Wypaliłem całą paczkę papierosów, zapijając dym butelką wisky. Niczego nie jedząc.

Powinienem coś zrobić ze swoim życiem. Bo inaczej doszczętnie się stoczę.

Mijał sklep w którym pracowała przemiła kobieta pochodzenia azjatyckiego, u której zawsze dostawał zupki instant którymi się żywił. Niestety, kobitka zawsze był strasznie gadatliwa, i zawsze, ale to zawsze, odwiedziny w jej sklepie kończyły się przedłużoną wizytą przez wciągnięcie się w rozmowę z nią.

Będę musiał sprawdzić lodówkę i szafki w kuchni, czy czasem nie trzeba się będzie wybrać na polowanie do sklepu.

Skręcił w róg, gdzie znajdowała się jego klatka schodowa, po czym ruszył do drzwi. Przy pomocy niebieskiego breloczka otworzył furtkę, przykładając go do domofonu przy niej. Po chwili wchodził już na trzecie piętro, starając się nie wdychać smrodu, wytwarzane przez wymiociny syna sąsiadów, który znowu wrócił z kolejnej libacji alkoholowej.

Jak się nie ogarnę, to skończę tak jak on.

Zatrzymał się przy nim, patrząc obojętnie na to wszystko. Schylił się jednak po chwili, łapiąc za jego ramię i ciągnąc do góry, podniósł go. Ten zaczął momentalnie coś bełkotać pod nosem, wcale nie ułatwiając sytuacji.

- Wstawaj kolego. Tobie dzisiaj już chyba wystarczy, co?

- Ale, panie, panie... ja nic nie zrobiłem...

- Nie tłumacz się, bo i tak od słuchania tego uszy więdną - powiedział mu, poprawiając uchwyt. Uniósł dłoń, pukając, i dla pewności, nacisnął dzwonek - Jedzie od ciebie jak z gorzelni.

- Malvinka? Czy-czy to ty? - spytał głośniej pijany chłopak, patrząc na niego. Uniósł palec, jeżdżąc nim po twarzy. A właściwie po masce, którą nadal na sobie miał - Kurwa, co ty, makijaż ci się rozmazał, że tak zbrzydłaś?

Nawet nie chce wiedzieć ile on ma promili we krwi.

Na szczęście nadeszło zbawienie w postaci matki chłopaka, która jak tylko ich zobaczyła, w pierwszej chwili podskoczyła ze strachu, a po chwili westchnęła, widząc swojego syna.

- Znowu to zrobił? - spytała retorycznie, zakładając ręce na klatkę piersiową - Na Boginie, kiedy on się opamięta i zapomni o tej dziewczynie?

- Ale jak zapomnieć? O kim zapomnieć? - bełkotał pod nosem dzieciak - O Malvince? Przecież ona mnie tu przyprowadziła, zobacz!

- Idioto, nie jestem kobietą - zawarczał. Ta rozmowa z tym dzieciakiem zaczynała działać mu coraz bardziej na nerwy. Tym bardziej... że przypominał on w tym momencie jego samego sprzed trzech lat.

Tyle że ja się opamiętałem. I nie rzuciła mnie dziewczyna.

Choć serce złamane miałem przez kobietę.

- To pan? - sąsiadka w końcu rozpoznała po głosie że to jej sąsiad stoi z jej synem pod drzwiami - Nie rozpoznałam pana przez tę maskę! Przez chwilę miałam wrażenie że z jakimś demonem rozmawiam albo co! Proszę wybaczyć.

- W porządku, nic się nie stało. Nie wdepnąłem w jego wymiociny po drodze- powiedział, przekazując syna kobiecie - Choć bez sprzątania się nie obejdzie.

- A tyle razy mu mówiłam by do mnie przychodził z problemami, a nie topił smutki w alkoholu - pokręciła głową, patrząc na niego - Dziękuję Panu bardzo. Może dozorca nie domyśli się że to Aether.

- Na pani miejscu zabrałbym mu pieniądze, żeby nie miał za co sobie kupować alkoholu. Albo najlepiej wysłał do psychologa, bo widać że nie daje sobie dzieciak rady.

- Wolałabym go nie wozić po lekarzach. Nie mamy z nimi dobrych wspomnień, a on w szczególności.

Też z moimi pierwszymi psychologami nie miałem dobrych wspomnień. Ale to nie znaczy że wszyscy są do kitu.

Wyciągnął z kieszeni komórkę, wchodzący od razu w kontakty przesunięciem palca. Wyszukał odpowiednią nazwę, po czym ponownie spojrzał na sąsiadkę.

- Mogę pani polecić dobrego psychologa. To dobry facet, pomógł mi parę lat temu, gdy sam miałem straszny kryzys. Ma niekonwencjalne metody - westchnął, kopiując rząd dziewięciu cyferek, i wysyłając go na numer sąsiadki. Skopiował go sobie pewnego razu z telefonu chłopaka, gdy po jednej z takich balang jakiś ludzie o mały włos go nie okradli - Problem jest z dojazdem, bo to w Liberio, ale można się tam śmiało jedną linią metra dostać. A cena za niego nie jest jakaś straszna, powiedziałbym że przeciętna.

Kobieta odwróciła się słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości, po czym spojrzała ponownie na niego. W jej oczach czaiła się niepewność, ale także  wdzięczność i szczęście.

Gdyby wiedziała kim jestem na prawdę, nigdy by nawet nie pomyślała o tym żeby że mną porozmawiać.

Co ja mówię, że strachu nawet nie potrafiłaby się do mnie odezwać.

- Dziękuję, panie Obezyana. Choć nie musi Pan tego robić...

- Czego? Pomóc pani? - spytał niemile, czując jak głową zaczyna go boleć - Owszem, nie musiałem. Ale chcę. Wolałbym nie widzieć jak by to było, gdybym sam nie poszedł do tego specjalisty. Z tego samego problemu.

Piwne oczy kobiety rozszerzyły się w szoku. Chciała coś powiedzieć, jednak mężczyzna będący jej sąsiadem, zaczynał się wspinać na górę do swojego mieszkania na ostatnim piętrze. Najwidoczniej ta rozmowa się skończyła.

- Dobranoc proszę pani - mruknął pod nosem, nie odwracając się za siebie.

- Dobranoc... - odpowiedziała kobieta cicho, znikając z synem we wnętrzu swojego mieszkania. Na klatce ponownie zapanowała cisza, przerywana krokami mężczyzny. Zabrzęczały klucze, szczeknął zamek i zaskrzypiały drzwi. Na klatce już nikogo nie było, poza komarami, które pomimo późnej pory roku, nadal latały w okolicy lamp.

Mężczyzna odłożył torbę sportową, w której niósł najpotrzebniejsze rzeczy, na szafkę z butami. Już miał się podnieść, gdy zastygł zgięty w połowie. Coś mu nie pasowało.

Powoli się podniósł, przylegając plecami do ściany i ostrożnie stawiając kroki. Zbliżył się do końca ściany, która oddzielała przedpokój od kuchni i salonu, po czym chciał wychylić się delikatnie. Został jednak powstrzymany przez bardzo znany, i upierdliwa głos, którego miał nadzieję nigdy już nie usłyszeć.

- Wiem że tu jesteś. Wyłaź, a nie się czaisz jak wąż w pomidorach.

Mężczyzna podniósł się, i już mniej ostrożniej wyszedł zza ściany. Stanął w salonie, patrząc na postać stojącą przy stoliku do kawy w salonie. Przeglądała ona papiery, porozrzucane po całej powierzchni blatu, razem z kilkoma kubkami po kawie, którą pił notorycznie. Dziwił się sobie, że jeszcze nie dostał zawału w tak młodym wieku, przez napedzanie się kofeiną i energetykami.

Ani że osoba przed nim pojawi się w jego mieszkaniu. Już wolałby tego świra, co ostatnio napadł na pewne rodzeństwo. Przynajmniej miałby może okazję się dowiedzieć kto to jest.

Było tak dobrze, to musiało się spieprzyć. Nie chwal dnia przed zachodem słońca.

- Miałem nadzieję że nie zobaczę twojej paskudnej mordy już nigdy więcej. Że po ostatnim, to będzie nasze ostatnie spotkanie.

- No popatrz, mam to samo - odpowiedział właściciel mieszkania, patrząc obojętnie na niezapowiedzianego gościa - Co tu robisz?

- To chyba ja powinienem o to spytać. Co robisz w Troście, miejscu gdzie wiele osób chciałoby cię zabić?

- Nie powiedzieli ci? - spytał, drapiąc się po policzku - Ochraniam Zoyę Petrov. Taka robota, wiesz...

- Wiem co tu robisz - przerwała mu ostro postać przed nim, patrząc z gniewem w niego - Bardziej mnie zastanawia, jaki jest Twój cel bycia tutaj? Co ty znowu kombinujesz?

- Kolejny... - mruknął, przewracając oczami - Nie robię nic, co mogłoby doprowadzić do katastrofy, zadowolony? A teraz byłoby miło, gdybyś się stąd wyniósł, bo przyszedłem kurtkę zmienić...

- Zmieniasz temat. Zawsze tak robisz, gdy prawie trafiam w sedno - osoba założyła dłonie na klatce piersiowej, obserwując  uważnie jak ten idzie w kierunku szafy w salonie, by wyciągnąć kurtkę w podobnym stylu co miał na sobie, jednak grubszą - Po co ty tu jesteś? Aż tak bardzo prosisz o śmierć? Po tym jak dostałeś nowe życie?

- Co jeśli powiem że tak? - przyznała osoba przed nim, odwracając się w jego kierunku. Obie osoby patrzyły na siebie obojętnie, choć w oczach gościa czaił się gniew, który po tych słowach zmalał, zmieniając się w zaskoczenie - Nie twój interes.

- Mój, bo tak się składa, że pilnujesz jednej z najważniejszy dla mnie osób. A nadal nie wiem dlaczego, bo nie chcesz tego wyjaśnić. Wyrzuty sumienia cię dopadły?

- Już dawno - odpowiedział, ściągając cieńszą kurtkę, i zakładając grubszy materiał - Bo trzy lata temu już do mnie przyszły. I nie chcą odejść, nieważne co zrobię.

W odpowiedzi usłyszał parsknięcie, które nie było śmiechem, a czymś bliżej do prychnięcia.

- Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ty, będzie miał jakieś resztki człowieczeństwa.

- Jeśli przyszedłeś tu tylko po to, żeby mnie obrażać, to w tamtą stronę są drzwi - wskazał palcem na drewnianą powłokę, na której pokrytym drewnopodobnym materiale, znajdowały się dziury jak od rzucania w nie nożami - Będę przeszczęśliwy, jeśli stąd wyjdziesz i więcej cię nie będę musiał oglądać.

Postać nic nie odpowiedziała. Ruszyła w kierunku drzwi, jednak zatrzymała się przy wejściu do przedpokoju. Nieodwrócona, uniosła wyżej głowę.

- Nie wiem co planujesz, ale masz ją pilnować dobrze. Mam nadzieję że chociaż tego nie spieprzysz.

- Nie spieprzę - odpowiedział pewnie - Raz już przeze mnie zginęła. Następnego razu nie będzie.

Postać kiwnęła głową, po czym już całkowicie wyszła z mieszkania. Upewnił gospodarza w tym szczęk klamki i przeciągłe jedzenie zawiasów.

Wściekły, że musiał odbyć taką rozmowę z kimś, chwycił pierwszy lepszy kunai, którego wyjął z torby na broń, wycelował w drzwi. Trafiając centralnie w czoło rysunku z podobizną pewnego czarnowłosego mężczyzny o kobaltowych oczach.

***

Okazało się że faktycznie jego lodówka świeci pustkami, więc przeszedł się do sklepu starszej pani, kupując kilka zupek instant z energetykami, dorzucając jeszcze butelkę wody i warzywa na szybki obiad na jutro. Niby miał wtedy wolne, ale i tak wolał przyjść i samemu wszystko mieć pod kontrolą.

Idąc z foliową torbą w dłoni, zatracił się we wspomnieniach. Tych, których wolał nigdy już nie pamiętać, ale jednak były. I nie dawały o sobie zapomnieć.

Siedział skulona na podłodze. On sam ubrany był w białe spodnie dresowe i koszulkę, które z lekka wisiały na nim, jak na kiju od miotły. Nienawidził tych ubrań, tak samo jak ścian i podłogi w tym samym kolorze, oraz pościeli i tacek z jedzeniem, którego nie tykał. Jedyny inny kolor, jaki tutaj był, to była poręcz od łóżka, która była w srebrnym kolorze. Ona była inna, i przez jej inność, dziękował że jeszcze nie zwariował.

Wpatrzony w ścianę naprzeciwko, obserwował dziury w niej. Nic na niej nie było, poza nimi. Nawet cholernego obrazu, czy rysunku którego on sam narysował. Wiedział że w tej kwestii jest beznadziejny, a jakoś nie czuł się dobrze, uzewnętrzniając się przed obcymi ludźmi. Nawet jeśli mieli mu pomóc.

Po prostu nie.

Usłyszał dźwięk odsuwanych, automatycznych drzwi, do których dostęp mieli tylko lekarze i pielęgniarki roznoszące talerze. Westchnął, nie podnosząc wzroku od ściany. Nie miał ochoty teraz jeść.

Podniósł głowę i zmarszczył brwi, była godzina dziesiąta pięć, zaledwie kilka godzin po rozdaniu śniadania. Obiad był zazwyczaj o dwunastej, a do niej było jeszcze sporo czasu.

To nie była żadna z pielęgniarek, ani żaden z lekarzy. Sesja terapeutyczna była po obiedzie, a i tak nie miał ochoty tam chodzić. Z nikim nie miał ochoty rozmawiać.

Ale osoba która tu weszła, najwidoczniej tego nie rozumiała.

- Kimkolwiek jesteś, wyjdź stąd.

- Mówili że obecnie nie jesteś gadatliwy. Jednak wolałem się sam przekonać, jaka jest prawda.

Podniósł głowę, słysząc głos którego nigdy nie słyszał. Obrócił się w stronę mężczyzny, na widok którego przewrócił oczami.

Prześladujesz, mnie, Yurio?

- Nie chcę rozmawiać z tobą, kimkolwiek jesteś.

- Myślę że jednak zainteresuje cię temat, jaki chcę z tobą poruszyć, Panie Popadam w Depresję.

Miał nadzieję że jego wzrok był podobny do przysłowia "Patrzeć na kogoś wilkiem". Nie znał tego człowieka, ale już postanowił działać mu na nerwy.

Ona też działała mi strasznie na nerwy. Ale zrobiłbym wszystko, żeby choć jeszcze raz mnie wkurzyła.

- Przypominam ci ją, co? - spytał mężczyzna, przeczesując czarne włosy sięgające mu niemal ramion. Fioletowe oczy patrzyły na niego zza szkieł prostokątnych okularów, a złośliwy uśmiech gościł na ustach. Zupełnie jak ona - Co byś zrobił, żeby zobaczyć prawdziwą, żywą Zoyę?

Pytanie było dziwne. W pierwszej chwili nie wiedział co odpowiedzieć.

Co by zrobił żeby ją zobaczyć? Jeszcze raz posłuchać jak się z niego nabija, jak śmieje się tym swoim śmiechem podobnym do czarownic w bajkach, które były mu opowiadane do snu? Usłyszeć jak krzyczy na niego jakim to jest draniem, jak rumieni się przez przypadkowe, dwuznaczne sytuacje. Poczuć zapach jej włosów, ujrzeć kolor jej fioletowych oczu, podobnych do tego mężczyzny.

- Kim jesteś?

- Nazywam się Aleksiej Plisetsky. I jestem wujem Zoyi. Dziewczyny, którą też poznałeś jako Yurio, czy też Jurij Plisetsky. Jestem bratem jej matki.

Aleksiej. Plisetsky.

- Czego chcesz?

- Nie odpowiedziałeś na pytanie. Co byś zrobił, żeby ją zobaczyć?

- Po co ci to wiedzieć? Książkę chcesz napisać? Z tego co wiem, to nawet całkiem niezłe masz pióro.

- Czytałeś? No proszę, nie spodziewałem się że czytasz... taką literaturę.

Sam przełknął ślinę. Faktycznie, książka którą napisał w poprzednim życiu ten człowiek, zawierała... sporo scen erotycznych i treści niedpowiednich dla osób niepełnoletnich.

Nie zapomnę w życiu, jak pierwszy raz dostałem w swoje ręce tę książkę.

- "Flirtujący Lis". Chyba najbardziej erotyczne opowiadanie, jakie czytałem.

Mężczyzna podrapał się po głowie, uśmiechając się głupio. Na twarzy, ozdobionej delikatnym zarostem i obsianej piegami, zagościł rumieniec, który opanował policzki i nos.

Ona też się tak rumieni. Czy to rodzinne?

- Przyznaję, w tej powieści trochę mi się... popłynęło, chyba przesadziłem. Sam król domagał się, żeby znaleźć anonimowego autora, bo to było tak zboczone, że Ci pojebańcy z Kościoła Murów chcieli mnie na stosie spalić - otworzył oczy, które zamknął, gdy tylko się zaśmiał. Jednak zamiast radości, ujrzał chłód lodowca, które miały swoje miejsce na biegunach Ziemi - Całkiem niezła próba na odwrócenie uwagi. Masz jeszcze kilka takich chwytów, dzieciaku?

Przełknął ponownie ślinę, jednak tym razem ze strachu. Mężczyzna nie był już tak przyjaźnie nastawiony. Biła od niego aura niewypowiedzianej groźby, która mogła zawisnąć w kilka chwili.

Czuł się jak w poprzednim życiu. Gdy ON go zaatakował. Niczym bóg śmierci, z oczami w których kipiał gniew, wściekłość i nienawiść do jego osoby, przerażał go samym swoim istnieniem. I tym co potrafiłby zrobić, gdyby się nie chamował.

Oni wszyscy mają coś nie tak z głową, że włączają się im takie huśtawki nastrojów.

- Czego ty ode mnie chcesz? Nie mam ochoty walczyć, ani tym bardziej mieszać się w jakieś wojny. Skończyłem z tym.

- Nie mówię o wojnie, bo nie ma na razie chociażby jej widma - ruszył spokojnie w jego stronę. Niczego, poza stukotem jego butów o posadzkę, nie było słychać - Co nie oznacza że nadal wszyscy są bezpieczni.

Wzdrygnął się. Nie podobały mu się słowa wypowiedziane przez Aleksieja. Wcale a wcale.

- Najpierw mnie pytasz co bym zrobił, żeby ją zobaczyć. Potem że widmo wojny może się nam objawić... - odpowiedział, zaczynając się trząść. Ta rozmowa zmierzała w złym dla niego kierunku - Czego konkretnie ode mnie oczekujesz?

- Widzisz, mój drogi - powiedział, siadając naprzeciw niego w siadzie skrzyżnym - To że wojny nie ma, nie znaczy że nie mamy wrogów. A ona już w szczególności. Chyba nie muszę Ci mówić, dlaczego tak jest?

Otworzył oczy szeroko. Domyślał się. Zwłaszcza po tym, jak poznał Yurio. A to oznaczało tylko jedno.

Ona jest w niebezpieczeństwie, i mogła nie dać rady się sama obronić.

- Chcesz żebym ją chronił, prawda?

Czarnowłosy pokiwał głową, uśmiechając się dziko. Przypominał mu tygrysa, lub panterę gotową do skoku by dopasć swoją ofiarę. A tą ofiarą, był on sam.

- Dlaczego ja? Myślę że Korpus Zwiadowczy doskonale sobie poradzi. Nic nie jest dla nich przeszkodą nie do ominięcia.

- Może i tak, ale nie z dobrze wytrenowanymi yokaiami. Z tym sobie sami nie poradzą - mruknął, przecierając oczy - A ty jesteś silny. I mam pewność, że nie dasz tego spieprzyć. W końcu, zależy Ci na niej, prawda?

Przywołał ją w pamięci. Jej fioletowe oczy, które posiadały w sobie plamki błękitu na powierzchni, oraz gniewne płomienie. Płomienie, które tylko prawdziwy żołnierz mógłby mieć. Jej czarne włosy, spięte w koński ogon z warkoczami po bokach. Jej mała posturę i drobne ciało, które w każdej chwili było gotowe wymierzyć cios mogący wcisnąć w glebę. Łamiac przy tym poszczególne kości.

- Wiesz wszystko co?

Mężczyzna uśmiechnął się. Jednak tym razem spokojnie, nie w irytujący sposób.

- Czytałem twoje akta. Twoje postępowanie i słowa mówiące o niej wydało mi się dziwne, więc postanowiłem przemyśleć to i sprawdzić, stawiając na jedną kartę - ponownie przeczesał włosy - Poza tym, to akurat widać. Tylko moja siostrzenica jak zwykle jest najmniej domyślna w kwestii zrozumienia, że ktośbardzo lubi. Zupełnie jak jej matka.

- I lepiej żeby nie wiedziała. Dlaczego chcesz, żebym ją chronił?

Lepiej dla niej, że jest tego nieświadoma. Niczego się nie dowie. Nigdy. Nie po tym co zrobiłem.

- Bo widzę że żałujesz. I że chciałbyś to naprawić, ale siedząc tutaj, tylko się dusisz. Nie możesz nic zrobić. Czujesz się uwięziony, jak za jakimś murem. Mam rację, prawda? - uśmiechnął się kpiąco - Patrząc po twoich wkurzonych oczach, chyba jednak mam rację?

- A co mam twoim zdaniem zrobić? Nie mogę jej ochronić - wyprostował plecy, opierając się nimi o ramę łóżka. Teraz dopiero odczuł jak bardzo go bolały - To ja zafundowałem jej śmierć. Nie ochroniłem jej wystarczająco, choć mogłem... co ja mogę?

- A obwiniać się możesz i nic nie robić? Już nawet ona się ruszyła gdy miała dwanaście lat, a ty tkwisz tu i w dodatku nie pozwalasz sobie pomóc - trzasnął go po głowie pięścią, na co jęknął z bólu - Gdzie ta menda, której nic nie mogło powstrzymać? Co?

- Znikła, gdy zobaczyła ją martwą. I zdała sobie sprawę do czego dopuściła.

Przeniósł swój wzrok na gołe stopy. Nie było w nich nic nadzwyczajnego, ale wolał w nie patrzeć niż na niego.

Patrząc na tego człowieka, widzę ją. Nawet jeśli oczy mają inne.

Oczy Plisetskich, nawet jeśli były jednego odcienia, to detalami różniły się każde. Drobne plamki w okolicy źrenicy, ściemnienie na krańcach tęczówki, plamienie w jednej tęczówce.

Zlapał się za głowę. Nawet pamiętając jej oczy, które były inne, ból w klatce odzywał się z ogromną siłą. Na słowa które usłyszał gdy widział ją ostatni raz.

Kim jesteś?

Otworzył szeroko oczy. Skoro on tu wrócił, pamiętając wszystko, a ona...

Cholera...

- Jest najbardziej narażona...

Aleksiej pokiwał głową, przybierając poważny wyraz twarzy. Ślad po człowieku, którego twarz zmieniała się szybko jak maski w teatrze zniknęła. Teraz patrzył na prawdziwą twarz mężczyzny.

- Dlatego chcę żeby ktoś ją chronił. A ty jesteś idealnym kandydatem do tego. Będziesz mógł ją zobaczyć, oraz ją ochronić, tylko tym razem pożądnie, ale dopiero za kilka lat.

- Kilka lat? Dlaczego?

- Jest dopiero w wieku gimnazjalnym. Do momentu aż pójdzie do liceum jest jeszcze z jakieś trzy, cztery lata.

Czyli nie jest już tak wiele młodsza ode mnie... mógłbym... gdybym się zgodził...

- Nawet o tym nie myśl - odezwał się Aleksiej, przybierając ostrzegawczo ton - To że chce żebyś ją chronił, nie znaczy że będziesz mógł się się niej zbliżyć.

- Miałbym ją chronić, nie zbliżając się do niej? Słyszysz ty siebie?

- Twoja kartoteka mówi sama za siebie. Chcesz ją chronić i zobaczyć, ale robić to z daleka, czy siedzieć tutaj, aż w końcu popadniesz w depresję, nie chcąc przyjąć pomocy, nie widząc jej już nigdy?

Otrząsnął się ze wspomnień, stojąc ponownie przed drzwiami. Zamrugał parę razy, widząc jak obraz mu się rozmazuje. Dotknął policzka, czując na nich niespodziewane zimno. Przeźroczysta kropla znalazła się na opuszku jego palca, a on patrzył w nią tępo.

Od dawna nie płakałem. Kiedy ostatnio to robiłem?

Potrząsnął głową. Nie mógł wrócić do wspomnień. Nie teraz. Jeszcze przyjdzie na to czas.

Teraz musi się skupić na ochronie Zoyi. Choć nie powinno go tu być.

Ale chciał ją zobaczyć i mieć pewność że nic jej nie jest.

***

Fioletowe oczy otworzyły się powoli, rozglądając się powoli po otoczeniu. Szafka na której stał telewizor, kanapa na której leżała, oraz unosząca się co rusz poduszka na której leżała...

CHWILA

UNOSZĄCA SIĘ PODUSZKA?!

Podniosła się gwałtownie do góry, całkowicie się rozbudzając w jednej chwili. Serce biło jej z prędkością podobnej do tej z jaką potrafiły pędzić Tytany Odmieńce, gdy wyczuły grupę ludzi w pobliżu.

Uspokoiła się, widząc że leży na Marco, a nie na nie wiadomo kim.

Zapomniałam że poprosiłam go o to wczoraj wieczorem. Wtedy, gdy ratowałam mu siedzenie przed wpadką z uczuciami przed Jankiem.

Przypniała sobie wczorajsze zajście. To było w sumie zabawne, relacja Jeana i Marco jaką mieli wobec siebie. Ale dziękowała im za to, że wtedy po całej akcji wyciągnęli ją jedzenie.

- Marco, znowu kurczaki zamówiłeś? Na samej udkach żyjesz człowieku, zjadłbyś trochę wołowiny, nic by się nie stało.

Kirschtein nabijał się z Bodta, że znowu zamówił kubełek kurczaka, natomiast Bodt się bronił że woli to niż jakąś krowę zjeść. A Petrov patrzyła na to, wcinając swojego burgera z kurczakiem, popijając to pepsi ze szklanej butelki.

- Kurczak jest delikatniejszy niż taka wołowina. A ja jakoś nie mam ochoty późno zjadać jakieś ciężkie mięso.

- Zamiast prawdziwego mięsa, wcinasz kurczakowe cycki. Tak samo jak Zoya. Dziwni jesteście.

- Dziwny to ty jesteś. Wcinasz udziec z wołowiny.

- No i co?

- No i to, że to jest przy takiej krowie samcu przy pachwinie, czyli jakoś przy kroczu. A to znaczy że wolisz męskie krocza od damskich cycków.

Skwitowała dziewczyna, wgryzając się w swojego fast fooda z ostrym sosem. Obserwowała przy tym, jak Kirschtein robi wściekłą minę, a jego twarz staje się czerwona. Nie wspomnę o twarzy Bodta, bo ten to cały był podobny do pomidora kolorem, albo truskawki. Wyglądało to zabawnie z plamą od sosu w kąciku ust.

- Marco - odezwała się, pokazując palcem w kącik swoich ust - Sos.

Bodt juz sięgał po chusteczkę od swojego jedzenia, jednak coś go powstrzymało. Tym czymś była ręka Kirschtrina, która kciukiem starła dip z twarzy chłopaka. Po czym zrobił coś, przez co serce i Bodta i Petrov zaczęło galopować jak szalone w piersi.

Sos który znalazł się na palcu Jeana zniknął w ustach, po tym jak przyłożyła kciuk do ust. Zniknął, za jednym szybkim liźnięciem języka.

- Dziwne, jakiś słodki ten sos - mruknął pod nosem Jean, ponownie zabierając się do jedzenia swojego burgera z podwójnym serem i wołowiną. Nie zdając sobie sprawy z tego jak to oddziałało na dwójkę jego przyjaciół.

- M-Muszę do łazienki... - mruknął Marco, podnosząc się szybko z miejsca.

- Ja też... - również mruknęła, zasłaniając twarz dłonią. Pospiesznie udali się do korytarza z łazienkami, zostawiając zdezorientowanego Jeana przy stoliku.

Jedno udało się do łazienki by zapanowała nad swoimi emocjami, drugie, żeby wytrzeć nos, z którego od nadmiaru emocji zaczęła lecieć krew.

Zoya uśmiechnęła się na to wspomnienie. Żal jej jednak było Marco, który ze stresu ledwo dotarł do łazienki i obmył twarz zimną wodą. Odczekał przy drzwiach na niego, żeby mieć pewność że ten jej nie zemdleje ze stresu. Wycierała tylko nos chusteczkami, sprawdzając powiadomienia z telefonu z którego nie korzystała, bo była w swoich wspomnieniach.

Właśnie, wczoraj...

Ponownie poczuła smutek. Przed oczami jak w filmie, przeleciały jej wczorajsze wspomnienia.

Nienawiść mieszkańców Shinganshiny. Spotkanie Erena i pocieszenie jej. Dotarcie do domu i zobaczenie morderstwa matki. Pożegnanie z nią i obietnica złożona bratu. Ucieczka przed ludźmi, którzy czegoś wtedy od niej chcieli. Uratowanie przez Tytana Opancerzonego. Pomoc jakiejś Rozaliji i dotarcie na statek, który zabrał ją i resztę jej przyjaciół zdała od całego piekła które było w Shinganshinie.

Shinganshina.

Najwidoczniej to dlatego tak się czuła przywiązana do tamtego dystryktu. To od zawsze był jej dom. Dom, do którego uwielbiała wracać. Nawet jeśli mieszkała gdzie indziej.

Eren.

Czyżby to był ten Eren? Eren Jaeger? Ten człowiek Tytan, który poświęcił siebie, by zapanowała pokój, a Erdia i Mare zawarły sojusz?

Czyli wychodzi na to, że jednak go znałam...

Twarz prawdziwego Erena była bardzo podobna do szkiców, które widziała wiele razy na kartach podręcznika do historii. Co prawda ta z jej wspomnień miała lekko pulchne policzki, ale w końcu tamten był dzieckiem. A nie piętnastolatkiem kończącym wojskowe szkolenie.

Nie dość że znałam jego, to znałam i Mikasę z Arminem. Dlatego wydali mi się tacy znajomi, gdy zobaczyłam ich kilka tygodni temu.

Chwila...

Mina powiedziała pierwszego dnia, że osoba która była Mikasie jak brat, zaginęła.

I nazywała się Eren Jaeger.

Eren... zaginął?

Nie chciała w to uwierzyć. Znała postać która była jedną z jej ulubionych, jak i irytujących postaci z Wojny Tytanów.

Od zawsze, nawet jako dziecko, czuła dziwne przywiązanie do tego okresu. Coś co znała bardzo dobrze, niczym wagę swojego telefonu w dłoni, czy o tym jak poprawnie zazwać Posiadaczy Tytanów i poszczególne daty.

Tak jakby było to częścią niej.

Rozalija.

Kim ona była? Kimś bardzo mi bliskim? Jeśli tak, to kim? Najlepsza przyjaciółką? Niebiologiczną siostrą z innej matki? Towarzyszką broni?

Zoya złapała się za głowę, czując jak od tego całego myślenia zaczyna pulsować jej skroń. Na szczęście nie zaczynała odczuwać jak znowu odlatuje, jednak ból był nie do zniesienia.

Zaraz mi czacha zacznie dymić.

Podskoczyła, czując zimno w okolicy karku. Momentalnie skurczyła się jak mimoza,  chowając kark i łapiąc się w tamto miejsce. Wyczuła coś, co było zimne, i przypominało palce u dłoni. Momentalnie spojrzała w dół, widząc obudzonego Marco.

- Nie myśl tyle, bo jeszcze umysł ci wyjdzie uchem. Nawet jeśli te ważniejsze części masz uszkodzone.

Wstał, kierując się o razu do łazienki. Zostawiając młodsza Petrov zastygłą z szoku.

Jednak po chwili się ruszyła, gdy usłyszała trzask drzwi. Zerwała się momentalnie, wrzeszcząc.

- Czekaj, ja pierwsza!

***
Cześć i czołem, kluski z rosołem! Jak wam się podoba rozdział?

Powiem wam, że ja mam trochę mieszane uczucia, czy czasem nie zdradziłam wam kto to jest, bo była przypał. A chciałabym żeby to poczekało do końca, bo to jest coś, czego kompletnie się nie spodziewacie.

I to mówię całkowicie serio.

Słuchajcie kochani, chciałam was poinformować o zmianie wieku Jurija Plisetskyego którą dałam dwa rozdziały temu, bo źle wszystko obliczyłam.

Co oznacza że wcale nie policzyłam...

W każdym razie, chodzi o to że Jurij jednak będzie miał dziesięć lat, a nie siedem jak napisałam, dlatego że nie będzie się to zgadzało z wiekiem jaki powinien być. Gdyby w 845 miał siedem lat, a w 847 dziewięć, to raczej by go do Treningowki nie przyjęli.

Dlatego ten błąd został poprawiony, bo to by wyszło bardzo źle i nie pasowałoby. Widzieliście kiedyś dwunastolatka walczącego za murami? Bo ja nie

Dlatego to zostanie zmienione, nie bójcie się o to kochani, chciałam żeby to zostało wyjaśnione w przyszłych rozdziałach, gdzie już będzie apewno używana liczba dziesięć.

Z informacji o zmianie fabuły to by było tyle, dziękuję za uwagę

Trzymajcie teraz kciuki, żeby przy wybieraniu jakichś poszczególnych rzeczy we wniosku do Urzędu Pracy nic się nie spartaczyło, bo inaczej szlaknie trafi, jak po raz trzeci mi się nie uda.

W skrócie do fabuły rozdziału:

*stalker Zoyi nie okazuje się być takim strasznym popaprańcem jak pewnie myśleliście

* ktoś go odwiedził. Kogo obstawiacie?

* ma problemy ze sobą, nawet był w zamknięt ośrodku

* w cała sprawę jak się okazuje jest zamieszany wujek Zoyi, Aleksiej

* nie może sobie czegoś przebaczyć, co zrobił Zoyi

* i coś ma do naszej bohaterki

* a Zoya ma burzę mózgu, z którego żartuje sobie Marco. Nie ładnie Bodt, nu nu nu *kiwa paluszkiem*

Na razie to tyle, omówienie omówienie w skrócie, bo więcej nie dam rady. Do zobaczenia w następnym rozdziale, powodzenia w szkole i myślcie rączki.

Ahoj kamraci!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top