your revenge
Minęło trochę czasu odkąd słyszał Jimina w takim stanie.
Brzmiał nieco, jakby coś w nim pękło, jakaś bańka mydlana, której struktura nie okazała się wystarczająco odporna na to z czym się zmierzyła. Poza tym była też w tym nuta ujarzmionej złości, czuć było, że Park nie dzieli się z nim wszystkim, czym chciał.
Choćby i wypowiedział jedynie krótki rozkaz.
Tym samym Mark i jeszcze trzech innych pracujących dla blondyna ludzi jechało właśnie miastową czteropasmówką, by dotrzeć do wskazanego miejsca. Ciemny lakier mieszał się z nocą. Dochodziła dziesiąta wieczór. Nie pamiętał, by ostatnio znalazł się w podobnej sytuacji. Jimin jednak zwykł załatwiać wszelakie porachunki właśnie w ten sposób. Nie osobiście.
Teraz jednak nie zdawał się z tego powodu zbytnio szczęśliwy.
Nie mógł jednak nic zrobić z faktem, iż w ramach tych mniej legalnych interesów musiał wyjechać na kilka dni z kolejną częścią zespołu. Obecnie siedział zapewne w swoim prywatnym samolocie, w którym to popijając jakiś wyśmienitej jakości trunek załatwiał wszelakie formalności, próbując nie znużyć się wielogodzinnym lotem.
Wysłał więc jedną z najbardziej zaufanych jednostek, by zajęła się sprawą, licząc, że da to odpowiednie efekty. Poza tym był również w trakcie uzgadniania zerwania umowy, którą wcześniej podpisał i Mark wiedział, że blondyn miał dosłowne urwanie głowy z prawnikami, chociaż istniała duża szansa, że wszystko pójdzie po jego myśli.
Nagle wszystko stanęło na głowie. Jak zwykle. Ale byli do tego przyzwyczajeni. Do tempa, do szybkości. Do dynamizmu tego, czym się zajmowali. Nic nigdy nie było do końca pozbawione ruchu, zawsze istniała ta choćby najmniejsza iskra, która bezustannie krążyła.
Kiedy ostatecznie dojechali na miejsce, Mark ledwo zdążył wyłączyć silnik, a towarzysząca mu trójka już miała naładowaną broń, czekając na polecenia chłopaka, którego mimo różnicy wieku mieli przykazane słuchać.
- Robimy wszystko po cichu – powiedział jedynie, spoglądając na twarze za nim. – Wchodzimy i kierujemy się w głąb, aż do końca klubu. Drzwi na lewo. Podobno tam jest gabinet, w którym znajduje się obiekt. Mamy mu tylko pogrozić. Tyle – stwierdził cicho, widząc, jak odpowiadają mu skinięcia głowy reszty. Spojrzał na komórkę. Jimin życzył sobie, by dał go na głośnomówiący, kiedy tylko tam wejdą. Chciał być chociaż w tym stopniu uczestnikiem zdarzeń. Poza tym Mark nie miał pojęcia, o co mogło chodzić.
Wolał więc oddać władzę w ręce do niej przystosowane.
Wyszli z pojazdu, czując na sobie przyjemnie ciepłe powietrze, które mimo chłodu poranka zdawało się nie chcieć pójść w jego ślady. Dookoła znajdowało się niewiele samochodów, oraz przechodniów. Oczy Marka natychmiastowo skupiły się jednak na wejściu do klubu, którego neonowa nazwa „Babilon" wiła się niczym tancerka nad nim, informując dobitnie, acz z subtelnością, co skrywają przyciemnianie drzwi.
Przeszli przez ulicę, broń schowali za paski spodni, oraz w torebce. Nie zamierzali przyciągać wzroku. Wiedzieli, że przy wejściu jest wykrywacz metali – tym samym wybrali taką zbudowaną z odpowiedniej mieszanki, właściwie niewykrywalnej.
W końcu wykrywacz należał do firmy ojca Jimina. A kto lepiej wiedział, jak oszukać sprzęt, jeśli nie jego współtwórca?
Ochrona więc tylko przeleciała wzrokiem po czwórce, ubranej w odpowiednie stroje, mówiące tylko jedno: przyszli się napić i może popatrzeć, jak dwie ładne dziewczyny tańczą ze sobą na stole przed nimi. Mark rzadko miał okazję mieć na sobie równie drogie garnitury, w dodatku w gamie kolorystycznej przypominającej poranne niebo, nie miał jednak za złe szefowi, iż wybrał mu akurat taki. W końcu nie szli do pierwszego lepszego pubu.
Musieli się wtopić w tło.
Dookoła było sporo ludzi, nawet zbyt sporo, jeśli miał oceniać. Nie sądził, że o tak wczesnej porze ktoś mógłby już zaludnić podobne miejsce w takim stopniu. Stało się to jeszcze bardziej odczuwalne, gdy podeszli do kontuaru, czekając na obsługę, która wciąż chodziła od jednego klienta do drugiego. Z myśli wyrwał Marka dopiero dźwięk srebrnych sygnetów Jacksona, którymi ten stukał o marmurową powierzchnię w oczekiwaniu na drinka. Uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, że to nawyk mężczyzny, którego czasami nie kontrolował.
Zwłaszcza w akcjach terenowych.
Poza nim towarzyszyła mu również Nat, której postrzelone ramię wreszcie się wygoiło, co pozwalało jej na dobre wrócić do pracy, oraz Scott, chłopak, który dołączył do nich początkowo jako nieprzeciętny informatyk, ale potem okazało się, że w celowaniu z broni krótkiej nie ma sobie równych.
Znaleziono mu więc nieco lepsze zajęcie.
Chwilę posiedzieli w owym składzie, popijając alkohole, które nareszcie im przyniesiono, zapewne głównie przez to, że barman wciąż zerkał na Jacksona porozumiewawczo, co skutkowało nie tylko lekkim uśmiechem mężczyzny, ale również oczami wypełnionymi tylko jednym.
Możesz pomarzyć.
Poza tym sytuacja malowała się w całkiem korzystnych barwach. Nie byli szczególnie ogarnięci rozmową, właściwie prowadzili po prostu zwykły small talk, nie chcąc dzielić się z otoczeniem zbyt wieloma detalami. Nieczęsto pozwalali sobie na publiczne, otwarte konwersacje podczas takich zadań. Byłoby to co najmniej niestosowane, zwłaszcza, że wiedzieli, iż widmo czyjegoś odwetu powolnie za nimi szło, próbując ich dogonić.
I to tym bardziej trzymało ich czujność na najwyższym poziomie.
Mark upił ostatni łyk błękitnej cieczy, nim skinął głową do Nat. Ta wstała, poprawiając krótką, obcisłą sukienkę, co nie uszło jego uwadze. Odwrócił więc wzrok, nie zamierzając wyglądać na nachalnego. Gest ten miał im wszystkim przekazać, że pora się zbierać, chłopak nie przewidział jednak, że materiał podjedzie aż tak wysoko.
W czwórkę zaczęli kierować się głębiej, za bar, zostawiając za sobą woń perfum z wyższej półki i mokre, puste szklanki po trunkach. Obcasy Nat stukały miarowo, kiedy szła kręcąc leciutko biodrami, czym przyciągała nieco spojrzeń. Starała się mieć to gdzieś, ale wiedziała doskonale, że po części tak właśnie miała działać.
Choć nieświadomie robił to również Jackson, będąc dość niezłym rozproszeniem dla grupki w jednej z loży do wynajęcia, którzy ciągnęli za nim wzrokiem, nim nie zniknął wraz z trójką pozostałych w ciemności węższego korytarza prowadzącego do gabinetu właściciela owego przybytku.
Z którym to mieli się zobaczyć.
Mark nacisnął klamkę, nie przejmując się zupełnie manierami, czy zasadami grzeczności. W końcu nie przyszli tutaj po to, żeby się nimi popisywać. Chodziło o chłodną kalkulację, nutę odwetu, oraz zimno broni, jaką mieli przy ciałach.
W środku zastał coś, czego zupełnie się nie spodziewał. W porządku, mogli być na to gotowi, ale nie sądził, iż to akurat się wydarzy ze wszelakich innych scenariuszy. Od razu przewrócił oczami, kiedy spotkał się ze zdezorientowanym spojrzeniem Yoongiego, który właśnie był w trakcie próbowania jak smakuje wino zlizywane prosto z ust Hoseoka przed nim. Oboje ubrani w marynarki i droższe koszule wraz z obcisłymi spodniami wyglądali, jakby w istocie coś znaczyli w tym niewielkim światku.
Ale Mark wiedział, że byli niczym okruszki przy takich jak oni.
- Co do chuja? – przeklął Yoongi, rozumiejąc momentalnie, że nie są już sami. Oczami przeszył trójkę, wstając z krzesła i pozwalając rudowłosemu odsunąć się nieco. Nie chciał go w to wplątywać. – Pomyliły wam się drogi? Nie umiecie czytać? To jest, kurwa, mój prywatny...
- Zamknij ryja, okay? – uciął mu Jackson, patrząc na bruneta tak, że ten nie potrafił już nawet rozchylić ust przytłoczony ilością emocji w napotkanym wzroku, jakim drugi zdecydowanie potrafiłby zabijać.
I nie zdziwiłby się, gdyby tak faktycznie było.
- Nie przyszliśmy tutaj po nic – powiedział Mark spokojniej, w duchu dziękując Jacksonowi za tą emanującą od niego nutę, która nie znosiła żadnego sprzeciwu. – Jak zgaduję, jesteś Min Yoongi? – powiedział znowu, omijając zupełnie postać Hoseoka, jakby w sekundę przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Nie kurwa, jego brat bliźniak. Co jest? – zapytał z tonem, jaki sugerował, że jednak ma zerowe pojęcia, jak wygląda sytuacja. – Zgubiliście się, czy coś? Przyszliście się kłócić?
- Zmień nastawienie panienko, albo ci w tym pomogę – odezwał się ponownie Jackson, unosząc brew zaczepnie, ale również w wyrazie mówiącym tylko jedno.
Yoongi nie miałby szans. Ani krzty. Jeśli bowiem Jackson chciał komuś sprawić ból, to robił to w iście widowiskowy sposób.
- Nie nazywaj mnie... - brunet jednak sam uciął zdanie, czując, że jest na cholernie przegranej pozycji i najlepiej będzie wysłuchać tej bandy, która właśnie stała przed nim i przerwała mu dość przyjemny początek wieczoru. – Powiecie mi w końcu, o co chodzi? – dodał jeszcze, widząc, jak ci spoglądają po sobie i czując się samemu w sytuacji, chociaż doskonale wiedział, że Hoseok stał tuż za nim, patrząc z daleka i nieco niepewnie na czwórkę nieznajomych.
- Tak, jeśli tylko twój bliski kolega opuści pomieszczenie – powiedziała Nat, zerkając na rudowłosego. – Nie chcemy tutaj świadków.
- A w czym on wam przeszkadza? – zapytał Yoongi z założonymi rękami, od razu tego żałując.
- Niech po prostu wyjdzie, a nie będziemy musieli nikomu mówić dosadniej – stwierdził chłodno Mark, powodując, że Hoseok posłusznie przeszedł obok nich, skinąwszy głową w kierunku bruneta, jakby próbując go upewnić, że to w porządku.
Nie chciał bowiem okazywać, że był przerażony. Znał już takie postawy innych i to nigdy nie kończyło się dobrze. Dlatego, kiedy zamknął drzwi, pozwolił sobie na stanie tuż przy nich, by słyszeć choćby strzępki rozmowy, którą skutecznie zagłuszała mu muzyka dobiegająca z drugiej części klubu.
W końcu nie pozwoliłby sobie na zostawienie drugiego na pastwę psów gończych.
- Wiesz zapewne, że mamy pewne niewyrównane sprawy - powiedział Mark spokojnie. – Nie wiadomo mi do końca, o co chodzi, ale wiem, kto może ci to wyjaśnić – dodał z lekkim uśmieszkiem, wyciągając komórkę z kieszeni i włączając głośnik.
Yoongi zmarszczył brwi, słysząc te zdania, jak i rozchodzący się, pulsujący dźwięk sygnału połączenia, który ku jego nieszczęściu został po chwili przerwany czyimś głosem.
Takim, który zdążył już poznać, chociaż zajęło mu dobre trzy sekundy zrozumienie, kto jest jego właścicielem.
- Witam – w słowie tym zawarte było tyle jadu, że brunet zapewne padł by na miejscu, gdyby wypowiadał je wąż. – Zna mnie już pan, panie Min – znów to samo, to drobne zarysowanie w sylabach, to krótkie przekazanie mu, że właściwie nie ma co otwierać ust.
Bo właśnie mu je zamknięto.
- Owszem – powiedział jedynie, czując się trochę głupio w sytuacji, kiedy patrzyła na niego czwórka ludzi, jakich ciała spięły się lekko, przyzwyczajone do tego, że zazwyczaj tak reagowały na usłyszenie charakterystycznego tonu szefa.
Mimo, że obecnie nie było ku temu najmniejszej potrzeby.
- Dobrze. I pewnie wie pan, że jeden z pańskich byłych pracowników jest ze mną w pewien sposób związany – brzmiało to już o wiele bardziej formalnie, prawie tak, jakby mówili o podatkach. Chodziło jednak o niedostrzegalne, ukryte pod powierzchnią drżenie, bo nadawca doskonale wiedział, o czym mówił.
O czymś, co zawładnęło nim, niczym król nowym państwem, bez litości i z nadzieją, iż zmieni więcej, niż by to przewidywano.
- Aż nazbyt – odparł, wciąż czując w sobie ukłucie złości, gdy ktokolwiek wyciągał temat na wierzch. Czy to klienci wypytujący o Jungkooka, czy też inni tancerze, którzy chcieli wiedzieć, jak się ma.
A Yoongi każdego odsyłał z kwitkiem, a tylko niektórych również z wrogim, ostrzegawczym spojrzeniem, mówiącym, iż mogą stracić zbyt dużo jeśli odważą się zapytać znowu.
- Tym samym chciałbym wiedzieć, z jakiego powodu uznał pan, iż zranienie go fizycznie będzie dobrym pomysłem? – w pytaniu zawarł chyba wszystko. Swój gniew, swoje wewnętrzne sztormy zdolne do zatapiania statków każdej maści, oraz do destrukcji godnej samego Abaddona.
Yoongi zaniemówił. Czy ten smarkacz naprawdę poszedł naskarżyć tatusiowi, że kolega z klasy go uderzył? Miał ochotę się roześmiać, ale klimat w pomieszczeniu na to nie pozwalał. Nie spodziewał się takiej postawy u Jungkooka. Zawsze cenił go właśnie za siłę psychiczną, jaką się wykazywał. A teraz?
Zmiękł. I brunet, choć niewiele już miał z nim wspólnego, nie potrafił tego drugiemu wybaczyć. Nie po to go tak szlifował, by ten teraz wrócił do swoich gładkich linii, nie rzeźbionych losem.
- Chłopak nawet zakrył to makijażem, żebym nie zobaczył – dodał moment potem blondyn po drugiej stronie słuchawki, burząc w brunecie kruche poczucie zostania zdradzonym w pewien sposób. Minęło ono równie szybko, co powstało i wywołało to jego krzywy uśmieszek, który został zgaszony momentalnie wzrokiem Marka, ostrzegającym przed nadmierną pewnością siebie w ich obecności.
Mimo to swoje wiedział. Przynajmniej nie zawiódł siebie samego, wiedząc teraz, że Jungkook pozostał lojalny jak pies. Cholera, musiał być z niego niezły treser.
- Chronił mnie. To normalne w takich relacjach – stwierdził jedynie spokojnie, z odrobiną poczucia wygranej. – Poza tym, dostał na co zasłużył. Nie lubię głupiego gadania. A tak przynajmniej mógł się wypłakać w pański rękaw, prawda?
Chwilowa cisza. Jimin właśnie zacisnął palce w pięść, próbując nie dać niezbyt przemyślanego rozkazu, by któryś z obecnych tam wyciągnął broń. A był blisko, po takich odzywkach. Najwyraźniej jego rozmówca naprawdę nie miał pojęcia, w co się pakował.
- Poza tym – kontynuował, znów zakładając na siebie ręce. – Dziwi mnie, że musiał pan wysłać całą obstawę, żeby ze mną porozmawiać. Wystarczyłoby zadzwonić, ma pan mój numer. Zastanawia mnie, czy to aby nie jakieś żarty. Chciałbym się z pana zaśmiać, ale...
- Słowik – powiedział ostro Jimin, upijając przy ty łyk wina. Jeśli sekundę temu miał jeszcze siłę cokolwiek rozważać, to obecnie odłożył takie przemyślenia na potem. Jeżeli miał pokazać brunetowi z kim zadziera, to wolał to zrobić właśnie teraz.
Mark uśmiechnął się do siebie, słysząc to słowo. Nat poprawiła włosy, oraz wydęła leciutko usta, również sięgając dłonią do torebki. Jackson jedynie pozostał nieruchomy, obserwując jak Yoongiemu rzedła mina, kiedy zobaczył dwa pistolety skierowane w jego stronę.
- Co jest kur... - powiedział, jednak słowa przerwał mu głos Jimina.
- Widzi pan, panie Min – zaczął. – Ja też nie lubię głupiego gadania. Denerwuje mnie niezmiernie – dodał jeszcze, bawiąc się kieliszkiem, czego oczywiście żaden z obecnych nie mógł zauważyć, a szkoda, bo wkładał w to wiele gracji, a napój słodko oplatał szkło dotykane przez sygnety blondyna. – Przykro mi, że zmusił mnie pan do użycia takich środków.
- Ale ja... ja nic nie zrobiłem. I pan nie ma prawa mi grozić – odparł lekko drżącym głosem Yoongi, czując, jak cały się spina. – Mogę panu dać, co pan chce, ale proszę nie...
- Przeproś – powiedział ostro, z tą znaną dominacją, wylewającą się z liter. Tonem rozkazu, a nie delikatnej prośby. – Tylko tyle oczekuję.
- Prze-przepraszam... - powiedział Yoongi, nie rozumiejąc, czemu tak łamał mu się głos, skoro jeszcze minutę temu miał nad nim panowanie. Strach jednak wziął nad nim górę, co sprawiło, że wszelakie bariery, które zazwyczaj posiadał po prostu zawaliły się w ułamku sekund, czyniąc go niezdatnym do dalszej obrony.
- Nie mnie – sprostował Jimin po chwili. – Pan doskonale wie, kogo. Teraz – dodał jeszcze, na co brunet w niemałej panice sięgnął po komórkę na biurku, słysząc za sobą dźwięk odbezpieczanej broni.
Kurwa, czy oni chcieli go naprawdę sprzątnąć? Drżały mu palce i z ledwością wybrał numer chłopaka, wiedząc, że przecież pewnie wciąż był zablokowany, albo, że szatyn po prostu nie odbierze.
Jeden, drugi sygnał. Czuł na sobie ciemność luf, ich słodki śmiech, mówiący, że przegrał. Tak bardzo. Że wpakował się w jakieś gówno zupełnie nieświadomie, uderzając jednego chłopaka za dużo.
Przełknął ślinę, kiedy połączenie wreszcie się rozpoczęło. Jungkook brzmiał, jakby połknął trociny, mówiąc słabe „halo?", słyszalne odrobinę w pokoju. Nie trudno było się domyślić, iż kompletnie nie miał ochoty odbierać owego numeru. Ale zrobił to mimo wszystko, nie mając zielonego pojęcia o tym, co się właśnie rozgrywało.
O powodzie dla którego dzwonił brunet.
- Cześć, emm... - Yoongi prawie nie rozpoznawał sposobu w jaki brzmiał. – Chciałem cię tylko... przeprosić, za tamto – powiedział sztywno, spinając się jeszcze mocniej. – Żałuję. Poważnie – dodał, widząc, jak Nat zrobiła krok w przód, poprawiając nieco swój widok na celowniku. – To tyle. Mam nadzieję, że rozumiesz – zakończył, nie dając drugiemu nawet cienia szansy na odpowiedź, którą obecnie miał głęboko gdzieś.
Przynajmniej ocalił swoje życie w pewien sposób. Zerknął na czwórkę osób przed nim, szczególnie na Marka i Nat. Miał dosyć. Schował komórkę do kieszeni i wciąż nie panując nad sobą przerzucił wzrok na wciąż odpalony, dotykowy smartfon w dłoni Marka.
- I co? Jest pan zadowolony? – syknął, słabnąc od środka.
- Jak najbardziej. Zagrał pan wręcz wybornie. A teraz proszę tylko podpisać wypowiedzenie naszej umowy i zerwanie współdzielenia. Nie zamierzam dłużej pana wspierać. Taki kaprys – powiedział najspokojniej, jak potrafił, w duchu uśmiechając się sekretnie, co czuć było dość wyraźnie w jego tonie.
Yoongi jednak był w stanie zrobić obecnie wszystko.
Gdy tylko więc dotychczas milczący chłopak z całej paczki podał mu wydruk zgody z miejscami na odpowiednie podpisy, brunet wypełnił je w niecałe trzydzieści sekund. Oddał im papier i nareszcie mógł dostrzec, jak dwójka chowa pistolety do kieszeni.
- Już, szefie – powiedziała Nat stanowczo.
- Cudownie – padła odpowiedź. – Pożegnajcie pana kulturalnie. Na dziś to wszystko – powiedział, kończąc po tym połączenie i zostawiając piątkę w chwilowej ciszy, cięższej, aniżeli poczucie zagrożenia wytworzone jeszcze chwilę temu w pokoju.
- Oszczędzimy sobie zachodu – powiedział Mark jedynie. – Miło było. Mam nadzieję więcej się z panem nie zobaczyć – syknął jeszcze, nim wyszli za drzwi, za którymi Hoseok ledwo zdołał odskoczyć, by nie wyszło na to, iż podsłuchiwał co mógł. Wzrokiem odprowadził nieznane mu sylwetki i wszedł z powrotem do gabinetu, po to tylko, by zastać Yoongiego z wyrazem niknącego przerażenia na twarzy i poczucia, iż cholera jasna nie miał już siły na podobne spektakle
- Co się stało? – zapytał jedynie rudowłosy, zamykając drzwi i widząc wyraźnie, w jakim stanie był drugi. Wyglądał nawet na trochę roztrzęsionego, jakby ktoś właśnie uświadomił mu coś strasznego. Ten jednak nie odezwał się zupełnie, tylko pozwolił swojej dumie utonąć gdzieś pomiędzy podeszwami swoich butów, a podłogą po to, by przytulić się mocno do Hoseoka.
W obawie, że zaraz upadnie od ilości emocji. W obawie, że nic poza ciepłem drugiego nie przywróci go do porządku.
A rudowłosy jedynie objął go mocno, podróżując własnymi dłońmi po plecach i karku mężczyzny, jakby w istocie coś znaczył.
Jakby chciał dać mu całe swoje wsparcie, choć w części siebie nie uznawał tego za zbyt rozsądne. W tym jednak momencie nie umiał już kierować się swoimi głupimi przekonaniami, zwłaszcza, że potrafił poczuć przez warstwy ubrania serce, które powolnie zwalniało bieg do normalnego.
I rytm ten zdecydowanie mu wystarczył.
***
Nie palił od dłuższego czasu. Właściwie od tego jednorazowego wybryku, na jaki sobie pozwolił podczas jednej z imprez. Poza tym był czysty. I w pewien sposób to w sobie szanował. Kompletnie nie przeszkadzał mu jednak unoszący się dookoła niego dym z papierosa Taeyonga, który zrobił sobie dłuższą przerwę i wyszedł do szatyna w trakcie pracy.
- Więc mówisz, że brzmiał dziwnie? – powiedział po chwili niebieskowłosy, kierując wzrok na Jungkooka. – Pewnie dlatego, że to nie w jego stylu, jak mniemam.
- Nie, to nie tak... - stwierdził od razu szatyn, skupiając się na przejeżdżających niedaleko samochodach. – Po prostu, nie wiem, w jego głosie było słychać coś takiego. Chyba do tej pory nie znałem podobnego tonu. Przynajmniej nie u niego.
- Cóż, może to pierwszy raz jak czegoś pożałował. Z tego, co mi o nim mówiłeś, to niezłe ziółko z niego – powiedział po chwili, po czym zaciągnął się dymem.
- Może masz rację... Ale jak dla mnie to i tak, cóż, dość niecodzienne – stwierdził Jungkook z dziwną pewnością. – Pewnie nie powinienem tego zbyt mocno analizować, ale nie daje mi to spokoju.
- Luzik, myśl sobie ile chcesz. Bylebyś wiedział, że masz od niego spokój. Jakkolwiek nie brzmiał. Jesteś teraz wolny – odparł Taeyong łagodnie. – Co zamierzasz? Masz w ogóle jakiś plan?
- Na razie chyba skupię się na pracy do szkoły i nie wiem... postaram się sobie coś znaleźć na weekendy – powiedział Jungkook, prawie ignorując rumieńce powodowane myślą o pewnym blondynie, który zdążył mu złożyć pewną ofertę.
Ale ten ją odrzucił, nie chcąc się wplątywać w połączenia finansowe między nimi jeszcze bardziej, niż to zdawało się konieczne.
- Dobrze by było. Czynsz się sam nie zapłaci – stwierdził niebieskowłosy. – Ale wiesz, jakbyś chciał... mogę ci czasami dorzucić co nie co. Oczywiście w ramach pożyczki – powiedział z uśmiechem, na co drugi zareagował podobnie, kierując roziskrzone oczy w czubki własnych butów.
- Dzięki, ale to chyba nie będzie aż tak potrzebne – odparł z nutą pewnością.
- Mhm, zobaczymy – zaśmiał się Taeyong. – Ale wiedz, że masz tutaj wsparcie – zakończył, gasząc papierosa na asfalcie. – Muszę wracać do roboty – dodał jeszcze, mierzwiąc włosy chłopakowi, na co on jęknął w zaprzeczeniu, wywołując kolejny śmiech niebieskowłosego. – Uważaj na siebie i wpadnij do mnie czasem powiedzieć, co tam – dodał, a Jungkook odpowiedział tylko machnięciem ręki i niemym „jasne", po czym pozwolił drugiemu zniknąć za drzwiami studia.
Został ponownie sam, ze zbyt dużą ilością myśli i chęcią na coś więcej, aniżeli samotność. Był jednak na nią odgórnie skazany ze względu na to, iż nie miał żadnych większych planów na wieczór. Wiedział, że Jimin wyleciał, a jego najbliższe osoby były zajęte.
Mimo to musiał przecież jakoś się rozluźnić. Zwłaszcza po tym nieoczekiwanym telefonie od Yoongiego. Jakkolwiek, byleby nie spędzając tego samotnie u siebie, patrząc z niechęcią na nieskończone projekty architektoniczne leżące na stole, popijając przy tym whiskey i w pół oglądając serial, w pół skupiając się na niemyśleniu o Jiminie.
Który od tamtej nocy i poranka w ogóle już z niech nie znikał. Chodził za nim wszędzie. Po korytarzach uczelni, ulicach, w jego sypialni.
W ostatnim widziany był najczęściej.
Jungkook sam już nie wiedział, na jakim etapie tonięcia w czyjejś osobie jest, ale śmiało mógł stwierdzić, iż coraz silniej odczuwał skutki bycia blisko, a potem daleko od drugiego. Jego skóra zdawała się reagować choćby na głupi wiatr, który zdawał się słodko przypominać o trochę innym dotyku, jakiego zwykł doświadczać. I jednocześnie uwielbiał i gardził podobnymi wizjami w jego głowie, jak i odczuciami, które tak pielęgnował.
Bo to czyniło go więźniem uczuć, chociaż przecież czuł się tak wolny w o objęciach Jimina. Tak bardzo na miejscu, jakby należał do nich nieświadomie od zawsze, będąc doprowadzanym na skraj rozumianej szeroko przyjemności.
Westchnął. Powinien skończyć z takimi rozmyślaniami toczonymi na środku ulicy. Wolał nie angażować ich zbyt mocno podczas przekraczania pasów chociażby, co właśnie czynił. Przechodząc nieco dalej doszedł też do pewnych wniosków, oraz coraz bardziej kuszących scenariuszy kwitnących w jego głowie.
Znalazł chyba plany na resztę dnia.
Na jego twarzy momentalnie pojawił się dwuznaczny uśmiech, a ciepło rozeszło się po umięśnionym, acz kruchym od środka ciele. Wszystko to uwieczniono na zdjęciu, jakie zrobiono mu z wnętrza bmw, jakie jechało za nim już spory kawałek ku jego niewiedzy.
Zdjęciu, które wywołało błysk w oczach fotografa.
***
Założył na siebie właściwie pierwsze lepsze, co miał. Jasne bokserki Calvina Kleina były lepiej widoczne w półmroku pokoju. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze, do swojego ciała, które zdawało się kusić taflę szkła samą swoją obecnością. Jungkook zaśmiał się sam do siebie, nie wierząc, że naprawdę przez moment się w siebie wpatrywał.
Obecnie marzył tylko o oczach pewnego blond mężczyzny skupionych tylko na nim. Nie mógł tego jednak otrzymać tak do końca. Tym samym stwierdził, że sam się wszystkim zajmie. Mimo różnicy czasu wiedział, że drugi zapewne jeszcze nie śpi. W najlepszym wypadku był w pokoju hotelowym, albo gdzieś, gdzie nie było aż tylu świadków.
Szatyn denerwował się trochę, bo nie miał pojęcia jaka mogła być reakcja drugiego. Równie dobrze mógł się na niego bardzo zezłościć, a tego wolałby uniknąć. Mimo to nie potrafił już zejść ze ścieżki, na jakiej był. Z pewną dozą niepewności więc sięgnął po swój telefon i położył się na miękkiej pościeli, układając swoje nogi w odpowiedni sposób oraz kładąc jedną dłoń na granicy bokserek i skóry, hacząc delikatnie jednym z palców jej gumkę, by ją dyskretnie obniżyć i odsłonić większą część swojej kości biodrowej i v-line'u. Przygryzł leciutko wargę, kiedy ustawiał aparat nad sobą, będąc wdzięcznym, iż ten model posiadał dość dobre wyczucie na słabe oświetlenie, choć dla oczu Jungkooka było jak najbardziej odpowiednie.
Idealne wręcz.
Sprawiało, że złote odcienie osiadały na jego boku, podkreślając wygląd mięśni brzucha oraz klatki. Prezentował się w sposób nadzwyczaj delikatny w swej zuchwałości, niczym model do jednej z najbardziej znanych marek gotów do zabijania wzrokiem prosto z okładki najświeższego wydania. Ostatecznie, gdy już wszystko jego zdaniem było gotowe nacisnął przycisk wyzwalania.
Spojrzał krytycznie na uchwycone zdjęcie. Na swoje ciało wymalowane w pikselach na ekranie. Nie powiedziałby, że należało ono do najlepszych, jakie w życiu zrobił, ale musiało wystarczyć. Szybko przekręcił się na brzuch, po czym skręcił nieco górną część klatki, by nadać swojej talii jeszcze większej smuklejszości. Kamerę ponownie nakierował na odpowiedni urywek, tym razem bez swojej twarzy. Chciał uzyskać odpowiedni kąt, eksponujący absolutnie wszystko, co ten uważał za godne takiej ekspozycji.
Uśmiechnął się delikatnie, kiedy zobaczył, co udało mu się osiągnąć. Był dumny z tego, że tak potrafił zatrzymać na fotografii to, co miał w sobie najlepszego.
Z iskierkami w oczach wyszukał numer Jimina. Był trochę zestresowany, nie wiedział bowiem, czy wszystko pójdzie dokładnie tak, jak tego chciał. Mógł w końcu jedynie sprowadzić na siebie kłopoty takim zachowaniem. Zbyt mocno jednak odczuwał skutki braku blondyna w jednym łóżku, albo chociaż pokoju. Chciał go. Nie wiedział, kiedy doszedł do takiego poziomu, ale musiał to przyznać, bo aż poruszał niecierpliwie biodrami na samą myśl o drugim. Wszystko w nim zdawało się o niego prosić, a szatyn nie umiał obecnie inaczej zagłuszyć owych próśb.
Tak wyraźnych i desperackich.
Nie miał pojęcia, co właśnie zaczynał, ale z jakiegoś powodu kliknął wyślij przy kontakcie do Parka. Przełknął ślinę widząc, jak szybko doszły zdjęcia. Nie zamierzał dodawać do nich niczego, ale po dłuższej chwili zdecydował się na kilka słów.
Choćby i jedno zdanie.
„Czekam na Ciebie" wystukał ostatecznie i przesłał, spoglądając tęsknie na kropeczki progresu, mówiące, że odbiorca jeszcze nie zobaczył treści. Jungkook naprawdę czuł ściskanie w środku. Dotąd nie robił tego naprawdę, a już na pewno nie w przypadku, kiedy mógł przeszkadzać drugiej osobie.
Sprawy jednak się zmieniły, a wraz z nimi – on sam.
Musiał przyznać, że niektóre dni odwzorowywały niemalże zbyt dobrze jego własny upadek zakończony w ramionach blondyna, w jego umięśnionych dłoniach, które trzymały Jungkooka ciasno, nie chcąc dopuścić do wypuszczenia go z nich choćby na moment, nawet wtedy, kiedy go nie dotykały.
Odczuwał to, połączenie między nimi mimo odległości i swoich własnych rzeczy do załatwienia. Nie potrafił wyjaśnić pochodzenia, ani natury owego zjawiska, był jednak pewien, iż nigdy nie doświadczył niczego podobnego. Jimin był pierwszym oraz jak miał się potem przekonać, również ostatnim, który był zdolny do zburzenia jego moralności, jego zasad i barier, których budowa zajęła mu tak długo, by służyła mu latami.
Co uczyniła częściowo, póki całość nie posypała się od samej obecności mężczyzny w jego życiu.
Wszystko z nim związane emanowało w umyśle Jungkooka zapachem whiskey wymieszanego z colą, ciemnym winem wylanym na jedwab, aksamitem zawiązanym na bladej skórze w okolicy oczu, słodyczą i gorzkością grzechów, aurą tak władczą, że gotów był na skinienie poddać swoje kolana grawitacji, pozwolić im dotknąć podłogi. Zdawało mu się, iż to już stan nieodwracalny, nieprzerwalny, taki, którego konsekwencji jeszcze nie znał w zupełności.
Musiał się przygotować, że ostatecznie spadną na niego gradem mogącym pozbawić go tchu.
Przygryzł wargę, znów czując, jak ucieka myślami. Zerknął na ekran. Wciąż nieodczytane. Wziął głębszy oddech. Miał nadzieję, iż drugi szybko zajrzy do komórki.
W końcu on sam nie mógł się powoli doczekać reakcji. Zakładał, że mogła być gwałtowna, ale jakaś część jego aż przeszywała go od środka chęcią na jej zobaczenie.
Czy też poczucie.
Przymknął na moment powieki, rozkoszując się tym, co tworzył jego umysł, oraz muzyką ciszy wypełniającej pokój, przerywanej jedynie jego ruchami na pościeli, która zmięła się trochę dookoła niego, tworząc mozaikę wgnieceń.
Kilka sekund zajęło mu zrozumienie, że sam siebie doprowadził do dość widocznej twardości, co przyjął z niemałą ekscytacją. W końcu liczył, że cały jego plan nie skończy się na dwóch wiadomościach. Ponownie sprawdził je na ekranie, chcąc upewnić się, czy wciąż się nieprzeczytane.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, iż to od pewnego czasu nie była prawda.
Jimin zobaczył je dokładnie minutę temu. Nie mniej nie więcej. I szatyn poczuł suchość ust dokładnie w chwili, gdy przyszła odpowiedź. Krótkie zdanie, ale wzbudzające w nim wszystko, co najgorsze.
„Ja na ciebie również, chłopcze. Nie mogę uwierzyć, że jesteś taki... niezaspokojony"
Ostatnie słowo wywołało w nim całą lawinę. Zdawało mu się, iż został w nim zamknięty i owinięty jego znaczeniem od stóp do głów, nim ostatecznie zniknął w nim całkowicie. Nie rozumiał, czemu drugi tak to odebrał, ale spodobało mu się to, ta cicha klasa przeplatana z próbą pozostania spokojnym, choć Jungkook mógł się założyć, iż drugi poczuł te zdjęcia w odpowiedni sposób.
Znów uśmiechnął się do siebie.
„To wszystko przez Ciebie. Potrzebuję Cię teraz"
Odpowiedź przyszła szybciej, niż mógłby o to prosić.
„Naprawdę? Daj mi piętnaście minut, żebym urwał się z konferencji. I nawet nie każ mi mówić, co z tobą zrobię, jak wrócę"
I tymi słowy sprawił, że nie tylko świat chłopca rozpadł się na odłamki jego namiętności, sunące mu po skórze niczym palce kochanka, ale również doprowadził go do zmoczenia przodu bokserek odrobinę zupełnie innym odcieniem bieli.
Nie tej tak do końca niewinnej i przepełnionej czystością, jakby można było podejrzewać.
p.s następny będzie dużo dużo dłuższy. poza tym przepraszam, że tylko początek tego jest dobry--
p.s oh i potrzebujecie zapas wody święconej, tak z pięć zgrzewek?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top