your mistake

[dawno nie było editu, a ten zostawiam do własnej interpretacji (oraz jako niespodziankę)


- Nie wierzę, że to mówię – zaczął chłodno, jak zwykle. Im mniej wyraźnych emocji tym lepiej. - Ale tracisz mój szacunek, synu. I moje zaufanie – zakończył, spoglądając na pierworodnego, na jego równie stalowe oblicze, co swoje własne.

Czasami zdolny byłby przeklinać to jak podobni do siebie nawzajem byli.

- Łżesz – skomentował krótko Jimin, nie mając pojęcia, skąd wzięło się u niego tyle pewności by postawić się ojcu.

Prawie nigdy tego nie robił.

Starszy Park jedynie zaśmiał się pod nosem, po chwili znów skanując obojętnym spojrzeniem swojego rozmówcę.

- Umawiasz się z kurwą – powiedział, mając gdzieś łagodniejsze stwierdzenia. Zauważył bowiem, że spojrzenie Jimina uległo zmianie.

Zaszło mgłą. Tą samą, która nachodziła go zanim kazał zrobić coś bardzo złego.

Tym razem to on nie mógł uwierzyć. Że jego ojciec mógł być tak wulgarny, jednocześnie wciąż zachowując dystans. Zazwyczaj bywał taki jedyne po alkoholu.

Albo kiedy naprawdę opuszczały go ostatnie resztki cierpliwości.

- Z dziwką – dodał jeszcze, wciąż obdarowując blondyna takim samym spojrzeniem. - I to ma czynić mnie dumnym? – stwierdził, zanim Jimin mógł złożyć jakąkolwiek odpowiedź.

- Po pierwsze – miał ochotę to wysyczeć, ale powstrzymał się. Gdyby to był ktokolwiek inny już by go tu nie było. Ale rozmawiał z ojcem.

Więc chodziło tutaj o coś znacznie więcej. O danie mu poczucia wygranej. Satysfakcji.

A Jimin nie miał na to najmniejszej ochoty.

- Nie mów tak o nim – zakończył, akceptując każde słowo jakby było nożem pchanym coraz głębiej by finalnie zatrzymać bicie serca. - Po drugie, może nie zależy mi na twojej dumie tylko własnym szczęściu – odparł nie wiedząc skąd owe słowa dostały pozwolenie by opuścić jego usta tak naturalnie.

Jakby były zupełnie prawdziwe.

- Ah tak – skomentował jedynie mężczyzna, nie przerywając kontaktu, nie dając drugiemu poczucia przewyższania go choćby przez sekundę. – Nagle masz takie ideały – dodał, szyderczo akcentując owe słowa lekkim uśmiechem, tak rzadko zdobiącym jego, lekko już spierzchnięte od braku pomadki nawilżającej, usta.

- Nie nagle, zawsze miałem – odparł od razu Jimin, specjalnie spuszczając nieco z tonu, żeby nie zrobić większego napięcia, niż to koniecznie. Nie chodziło mu bowiem o to, by dyskutować pod wpływem emocji zamazujących rozsądek, choć sam był tego bliski po usłyszanych słowach.

Mimo, że miały to dokładnie na celu nie potrafił im się do końca opierać.

- Wiedziałbyś, gdybyś częściej się mną interesował – dodał, wyciągając jedną z kart, której nie lubił używać, ale wiedział, że w niektórych sytuacjach nie miał innego wyjścia. – Gdybyś był w stanie mnie kochać takiego, jakim jestem – syknął jeszcze, przecinając powietrze tysiącem szpilek powoli wbijających się w ojcowskie serce starszego Parka, którego wzrok na kilka sekund przyćmił szczery smutek.

Emocja, która podziała również na Jimina, automatycznie żałującego, że coś takiego powiedział, jakkolwiek prawdziwym by nie było.

- Rozumiem, że chcesz się odegrać – stwierdził ostatecznie mężczyzna, patrząc na syna odrobinę badawczo. – Że nie możesz się pogodzić z moim osądem. Z drugiej strony musisz jednak wiedzieć, że jest kompletnie słuszny. Nie masz pojęcia, co będzie, jeśli opinia publiczna się o tym dowie, będziesz skończony, a wraz z tobą – ja sam.

- A więc martwisz się o siebie? – zapytał blondyn, choć znał już odpowiedź.

- Owszem. O siebie, nasze imię, oraz firmę. O to, co budowałem tak długo – odparł, posiadając tak opanowany głos, że Jimin mógłby być właściwie pod wrażeniem, gdyby nie wiedział doskonale, jak w środku drugi walczył, by nie zacząć porządnej kłótni. – Nie potrzebuję skandalu i dobrze o tym wiesz.

- Mówisz tak, jakby ja wcale nie był częścią tego, co stworzyłeś. Nie zapominaj, że to ja zajmuję się nielegalnym biznesem – powiedział blondyn pewnie, unosząc lekko brew. Zdawał sobie sprawę, że mężczyzna doskonale o tym wie, nie obchodziło go to jednak zupełnie. Czasem miał potrzebę przypomnieć ojcu, że jego syn nie był kimś, kogo można było wyrzucić z głowy dla wygody.

- Częściowo – uciął mu starszy Park, lustrując chłodnym spojrzeniem młodzieńca, syna, którego najwyraźniej nie wychował aż tak dobrze. – Chyba nie muszę tutaj nic sprostowywać – odparł. – Z resztą, nie jestem tutaj, żeby się z tobą bawić, Jimin – ton drugiego momentalnie uległ zmianie. Stał się po prostu surowy. Pełen ojcowskiej dyscypliny. Młodszy Park poczuł się tak, jak zwykle – mniejszy, skulony, choć nie dał tego po sobie poznać.

Nie mógł. Inaczej wyszedłby na słabego przed człowiekiem, którego oblicze nie znosiło słabości.

- Więc po co? – zaczął, oddalając się od sylwetki rodzica, by móc ponownie ogarnąć wzrokiem całą jego postać.

- Żeby wybić ci z głowy głupie pomysły. Wiesz, że to nie miłość. A nawet jeśli – nie powinieneś jej wplatać w swoje zawodowe życie. Ten chłopak, kimkolwiek jest, że sobie tak ciebie owinął – to mówiąc posłał synowi znaczące spojrzenie, gorsze, niż tysiące innych – nie może wiedzieć absolutnie niczego o tym, czym się zajmujesz. I uwierz mi, że zabieranie go na oficjalne bankiety wcale w tym nie pomaga – warknął, odwracając się w kierunku swojego biurka, by móc na moment oprzeć się o blat.

- Skąd o tym wiesz? – Jimin nie pomyślał zanim to powiedział. Oczywiście, że jego ojciec miał dostęp do owych informacji.

Zawsze miał.

- Śmieszne, że pytasz – usłyszał jedynie w odpowiedzi. – Jakbyś nie wiedział – dokończył jeszcze, posyłając synowi, tym razem, dość pokerowy wygląd twarzy.

- Nieważne – burknął blondyn jedynie, odchodząc od tematu odrobinę. – Nie podoba mi się jednak, że ingerujesz w moje życiowe wybory, które tak naprawdę nie mają żadnego wpływu na powodzenie czegokolwiek. Bo i co z tego, że się z nim spotykam? Czy to grzech? – po skończeniu zdania zerknął na ojca na ułamek sekundy.

By już poznać, co chciałby mu powiedzieć, a co uwięził między językiem a gardłem.

- W końcu nic się nie dzieje, nie dałem niczemu wyciec, zdjęcia są bezpieczne, a moi prawnicy zadbali o to, by wszelakie media siedziały cicho pod dość poważnymi zarzutami. Po co więc to drążysz? – słowa te brzmiały desperacko, ale nie dbał już o to. Miał wrażenie, że nie mogło być już ani trochę gorzej.

Jeszcze niczego nie był świadom.

- Żeby cię chronić – stwierdził ostatecznie starszy Park, a zdanie to przeszyło Jimina na wskroś niczym pocisk wystrzelony z pistoletu prosto w jego brzuch, tak, by powoli wykrwawił się na śmierć zdobiąc czerwienią blade płytki biura ojca. – Nie masz pojęcia, na co się zapisujesz. Nie wiesz, jak mocno relacje, które trzymasz początkowo z daleka potrafią wpływać na twoje decyzje w świecie, w którym emocje nie powinny istnieć – kontynuował, pogłębiając pustkę w środku blondyna, w jego najbardziej strzeżonej strefie.

- A co jeśli wiem? – stwierdził tylko, nieco ciszej, acz stanowczo. – Co jeśli już to raz widziałem i nauczyłem się z cudzych błędów? – szepnął, spoglądając na ojca, na jego bezuczuciowe usta, jego zimne niczym ostrze noża spojrzenie, idealnie skrojony garnitur, aurę władzy oraz lata bycia bezwzględnym wymalowane na każdej niewielkiej zmarszczce na twarzy, tworzącej wzory opowiadające historię człowieka o kruczoczarnym sercu, bijącym jedynie w jednym celu.

By zdobywać coraz więcej, kosztem każdego.

Ten właśnie człowiek słysząc owe słowa wypadające z między warg syna wstał od biurka i przeszedł obok dziecka, mijając je obojętnie. Mając zupełny brak poszanowania dla zakończenia dyskusji w dorosły sposób. Blondyn przekroczył granicę i oboje wiedzieli doskonale gdzie.

Tam, gdzie zasady szacunku przestawały działać, a wkraczało widmo ciężkich emocji, których lepiej było nie wplatać w konflikty, a przynajmniej nie tak prosto.

Nie tak, by bolało jeszcze długo po nich.

Jimin usłyszał więc jeszcze tylko odgłos zamykanych drzwi biura. Trzask sugerujący, że wychodząca osoba naprawdę miała ochotę wyrzucić z siebie słowa raniące niczym pociski karabinu maszynowego.

I nie zrobiła tego. Z troski. Ale też, żeby pokazać swoją wyższość w pewien sposób. Blondyn miał tego świadomość. A mimo to nie czuł żalu.

Jedynie pustkę i zbyt wiele mieszanych emocji, których ujście nie miało żadnej innej drogi jak odrobinę odreagowania. Potrzebował tego, co robił zwykle, by choć przez moment poczuć się znowu jak ktoś stojący o dwóch nogach.

Zapachu prochu strzelniczego oraz kilkunastu kulek niesionych nim prosto do celu

***

Prawie zapomniał, jak to było.

Palcami ledwo sięgnął po szklankę wody umieszczoną na szafce nocnej. Wciąż uspokajał oddech, wdzięczny sobie, że mimo wszystko nie wypełnił naczynia whiskey tuż przed zaśnięciem, wybierając zamiast tego zdrowszą opcję. Odrobinę trzęsącą się od emocji dłonią przechylił szklankę, by móc zaspokoić pragnienie, oraz potrzebę powrotu do rzeczywistości.

Wszystko było na miejscu. Każda rzecz w jego pokoju, on sam. To tylko sen.

W głowie jednak wciąż obijał mu się dźwięk wystrzałów, tak dawno przez niego nie słyszany. Dźwięk, który mimo wypierania przez niego wciąż tkwił mu w pamięci, niczym coś wytatuowanego w niej na zawsze. To, oraz odczucie lufy pistoletu między jego łopatkami. Zapach klubu. Krzyk ludzi.

Nienawidził tych obrazów. Tak cholernie mocno.

Potem zazwyczaj przypominał sobie, że oskarżeni o to już nie żyli, że wszystko było w porządku. Cokolwiek przeskrobali, zostali za to ukarani – czy to słusznie, czy nie, nie znał się na układach gangów, ani decyzjach o życiu czy śmierci. W pewnym sensie jednak musiał przyznać, że myśl ta pomagała mu jakoś dalej funkcjonować.

Mimo, że czasami jego umysł lubił najwyraźniej wracać do tamtych chwil, tak mocno prześladujących go w ciemniejszych zakamarkach jego samego.

Zerknął na godzinę. Dochodziła piąta trzydzieści. Zastanawiał się, czy jest sens jeszcze wrócić do snu, czy sobie odpuścić. Ostatecznie wybrał to drugie, powolnie i wciąż nieco sennie zwlekając się z łóżka, by potem ułożyć odpowiednio blady, cienki materiał pościeli. Odsunął zasłony, czując na sobie pierwsze promienie słońca. Miał nadzieję, że niebawem rozbudzi się zupełnie, choć musiał przyznać, że to zapewne nie zajęłoby długo, zważywszy na to, co przed chwilą przeżywał w nocnych marach.

Niemalże automatycznie skierował się do kuchni, od razu wstawiając czajnik wody na kawę. Nie zauważył nawet jak zaraz po tym znalazł się w łazience, rozluźniany powolnie strumieniem ciepłej wody, zmywającej z niego każde mniej lub bardziej wyraźne wspomnienie tamtego dnia. Pozwolił sobie na zostanie pod jej wpływem odrobinę dłużej, niż zwykle, w końcu miał czas, poza tym potrzebował relaksu jak nigdy.

Właściwie nie tylko przez wzgląd na przeżyty sen.

Od kilku dni bowiem zmagał się z przeświadczeniem, że Jimin ponownie go unikał – albo chociaż ochładzał celowo ich interakcje. Jungkook pamiętał jeszcze kolor płytek letniej rezydencji blondyna, w końcu ich powierzchnia zdobiła skórę jego własnych kolan, oraz to, jak dobrze mu było na powrót poczuć tego rodzaju bliskość mężczyzny, zupełnie niepochamowaną i czystą. Obecnie jednak ponownie robił krok w tył i choć szatyn podejrzewał, jaki mógł być powód, wciąż miał w sobie wyraźne uczucie niepogodzenia.

W końcu dlaczego miałby na tym wszystkim cierpieć?

Rozumiał, że widzenie ich razem publicznie mogło być niewygodne dla Parka, zdawał sobie sprawę, iż pewne mechanizmy społeczne działały tak, a nie inaczej. Mimo to, nie zdawał się być gotowym na tego rodzaju zimno, na oddalenie wbrew woli ich obu.

A przynajmniej miał nadzieję, że tak było. Że nie tylko on czuł się potraktowany nie fair. I to w momencie, w którym powolnie układał sobie wszystko na nowo.

Teraz wszystkie karty zostały jeszcze raz przetasowane, co uczyniło go na powrót nieco zagubionym. Słyszał bowiem tak wiele zapewnień, na jego obojczykach wciąż malowały się blednące ślady wyznań ust blondyna, linijki spisane językiem na skórze, co to jednak znaczyło w obliczu codziennej obojętności? Czy naprawdę mógł czuć się wolny jedynie w momentach, kiedy byli razem, z dala od innych, kompletnie odosobnieni?

I jak długo mógłby tak wytrzymać?

Obawiał się, że jeśli chodziło o Jimina – mógłby i wieczność.

A przecież nic nie było w stanie przetrwać ostatecznie czasu tak długiego, nawet jeśli wydawało by się, że nie ma innej możliwości.

I Jungkook doskonale o tym wiedział.

Z nęcących myśli, które wykorzystały jego nie zbyt dobry humor do pojawienia się niczym plaga w jego umyśle, wyrwał go dopiero dźwięk komórki, kompletnie wytrącający go z rytmu. Jeszcze z lekko wilgotnymi włosami podszedł do blatu kuchennego, chcąc odebrać połączenie. Nie spodziewał się, że ktokolwiek chciałby się z nim skontaktować o tak wczesnej porze, jak szósta rano.

Okazało się jednak, że istniała pewna osoba. O imieniu, które często dzieliło z nimi wspólne wypady za miasto, kilka pijanych nocy, szalonych imprez i lat spędzonych we wzajemnym przeświadczeniu, iż mogą na siebie liczyć.

- Taeyong? – zapytał do słuchawki, słysząc początkowo jedynie ciszę, dopiero potem lekko zachrypnięty głos przyjaciela.

- Mhm – padło z drugiej strony, wciąż nieco zaspane, jakby ten naprawdę dopiero wstał z łóżka. – Otworzysz mi? – usłyszał potem pytanie, które sprawiło, że momentalnie zmarszczył brwi i poczuł dziwną mieszankę skołowania w środku.

- Czekaj, co masz na... - nie dane mu było jednak skończyć, gdyż przerwał mu drugi.

- Stoję pod twoimi drzwiami idioto, to – powiedział Taeyong w odpowiedzi, nadając słowom odpowiedniej ilości sarkazmu, by te nie zabrzmiały jak wyzwisko – których i tak zwykle nie żałował w stosunku do Jungkooka. – Po prostu mnie wpuść.

- Żartujesz – zaczął szatyn, robiąc kilka kroków w kierunku wejścia, nie mogąc uwierzyć, że przyjaciel faktycznie się tam znajdował. Dopiero kiedy odblokował zamek i otworzył drzwi dostrzegł w istocie sylwetkę przyjaciela, którego oczy od razu znalazły te szatyna, jakby w desperackim geście.

Karzącym szatynowi odłożyć telefon do kieszeni, nim Taeyong począł zdobić policzki łzami, a ramionami – otaczać wciąż zszokowanego Jungkooka, który dopiero po dłuższej chwili odpowiedział na gest.

Nie wiedząc jeszcze, co będzie mu dane usłyszeć.

***

Przyglądał się prawie że teatralnemu ujęciu czerwieni i czerni. Lubił to połączenie, ciemność wymieszana z odcieniem krwi, coś mrocznego, acz kuszącego – zwiastującego śmierć, lub uwodzenie. Przemoc, lub pożądanie.

W skrajnych przypadkach obydwie możliwości.

Przelotnie spoglądał na wijące się ciała trzech tancerek rozmieszczonych w różnych punktach pomieszczenia, okalanych odcieniem cieczy w ludzkich żyłach, a mających na sobie kolor nocnego nieba, zdobiący ich ciała wzorem cienkiej koronki. Jimin zapewne nie nazwałby tego widoku nieprzyjemnym – wręcz przeciwnie, umiał bowiem docenić kobiece piękno. Nie wabiło go ono jednak, nie działało na zmysły, nie kazało padać na kolana.

Cóż, bywa. Najwyraźniej negocjująca strona nie odrobiła jeszcze pracy domowej. Albo wręcz przeciwnie, ale nie mieli wystarczająco jaj, żeby dopuścić do patrzenia na wyginających się mężczyzn cały wieczór.

Szkoda.

Blondyn przeniósł wzrok ponownie na siedzącego naprzeciw mężczyznę, któremu ubrana skąpo kobieta, również koreańskiego pochodzenia, właśnie zapalała cygaro, już po chwili wypełniające przestrzeń dookoła ich dwójki szarością. Na moment Jimin mógł dostrzec ten rodzaj błysku w oczach starszego, odrobinę brawury, pewności swego.

Ale nie mogła się przecież równać z jego własną, o wiele stabilniejszą i na odpowiednim poziomie, nierozproszoną ruchami tancerek, czy fałszywym zgrywaniem szefa absolutnego przez spalanie wysokiej jakości tytoniu.

- Proponuję sześćdziesiąt pięć procent stawki – usłyszał Park kilka sekund później, powiedziane z pełnym przeświadczeniem, że właściwie mogliby się już rozejść, bo sprawa załatwiona.

Błąd. Karygodny.

- Zdaje sobie pan sprawę, że to nie wystarczające – odparł Jimin jedynie, zakładając nogę na nogę. – To nowość, ale niezwykle skuteczna. Warta każdej ceny. Poza tym, nie ukrywam, że osiemdziesiąt brzmi jak jedyna poprawna odpowiedź – dodał jeszcze, nie zrywając spojrzenia i widząc doskonale, jak drugi uśmiecha się krzywo.

Jakby cokolwiek wygrał.

- Sugerujesz mi, że mam zainwestować niemalże wszystko w broń, której jeszcze nie testowałem? – zaczął, unosząc brew. – Bez obrazy, ale to dość lekkomyślna idea, nie sądzisz? – powiedział jeszcze, po raz kolejny darując sobie zwroty grzecznościowe.

Jimin nie lubił braku szacunku.

- Nie lubi pan podejmować ryzyka, rozumiem – stwierdził Jimin, dostrzegając zmianę na twarzy rozmówcy. Subtelną, a jednak. – Trzeba być ostrożnym i rozsądnym. Cenię to w panu – kolejne słowa, działające dokładnie tak, jak powinny. – Z drugiej strony, czy to nie szkoda, że zaoferuję to samo konkurencji? A oni zbiją potem fortunę na rozprowadzeniu tego cudeńka dalej – zakończył, wykorzystując znaną sobie już strategię.

Przynajmniej w tym jednym przypadku. Znał bowiem ego drugiej strony – wyższe niż gwiazdy i boskie oblicze w niebie.

- Ależ nie bądźmy pochopni – momentalna zmiana tonu, odrobina łagodności w głosie.

Park wygrywał.

- Moglibyśmy postawić na siedemdziesiąt – Jimin prawie by się zaśmiał, ale nie zamierzał tego robić, w końcu to byłoby pokazem czystego braku profesjonalizmu. Braku skupienia i chłodu, kalkulacji. Trzech rzeczy, w których był najlepszy.

Oprócz sprawiania przyjemności.

- Proszę nie zrozumieć mnie źle – zaczął, wstając z fotela, co wywołało widoczną panikę w obliczu mężczyzny i taki był cel. – Ale nie zamierzam marnować czasu na dyskusję, która nie powinna mieć miejsca. Ustalił pan ze mną pewne stawki, dlaczego teraz miałyby się one zmienić? – kontynuował, obserwując uważnie. – Znam wielu, którzy chociaż mieliby honor trzymać się raz powiedzianych słów – dodał, poprawiając spinki od garnituru, jakby kompletnie nie obchodziło go już nic, co drugi mógłby mu chcieć zaoferować.

Zadziałało perfekcyjnie.

- W porządku – usłyszał, a słowa te prawie nadały jego oczom blasku, powstrzymał go jednak, nie chcąc zdradzać ekscytacji. – Osiemdziesiąt procent, tak jak ustaliłem – zakończył, a Jimin odwrócił się z powrotem, by uścisnąć lekko przyozdobioną widocznymi żyłami dłoń mężczyzny.

- Wiedziałem, że interesy z panem to jednak coś właściwego – skomentował. – Mój partner poda panu dokładne dane co do zapłaty. Proszę się wyrobić w określonym terminie i miejscu, bo inaczej umowa przestaje być aktualna – wyjaśnił jeszcze, posyłając krótkie spojrzenie Markowi, który od razu podszedł do mężczyzny i zabrał go na bok, podczas gdy sam blondyn wyszedł z pomieszczenia, w kierunku czekającego na niego wozu, w którym mógł już odpocząć od całego dnia i przebytej rozmowy.

Kto by pomyślał, że zdarzy się aż tak wiele.

Przesunął palcami po powiekach, chcąc przywrócić sobie trzeźwość. Dochodziła pierwsza w nocy, a poprzedniej właściwie nie zmrużył oka. Wciąż miał w sobie gorzkość odczuć, mieszankę spowodowaną niedawną rozmową z ojcem. W uszach ciągle słyszał jego słowa, każde bolące z jakiegoś powodu równie mocno. Nie zamierzał ich do siebie dopuszczać, ale to działo się wbrew jemu – w końcu czy tego chciał, czy nie, pozostawało to coś, co stwierdził jego rodzic.

A to nie mogło pozostać dla niego obojętnym, nawet jeśli tak byłoby lepiej dla niego.

W dodatku wiedział doskonale, że nie odzywał się za często do swojego chłopca, za którego obecnością tęsknił mocniej, niż za odrobiną spokoju. Miał wrażenie, że minęło nieskończenie wiele sekund od ich ostatniego spotkania, a nie dni, które można było policzyć na palcach obu dłoni. Zdawało się, jakby cisza miała się ciągnąć zawsze.

Nie mógłby do tego dopuścić.

Wiedział, że było późno. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien, ale pod wpływem szatyna łamał zasady najłatwiej. Prawie bez analizowania konsekwencji.

Dokładnie tak, jak wypomniał mu to ojciec. Zapewne jednak nie umiałby mieć obecnie jego zdania bardziej gdzieś – a przynajmniej udawać przed samym sobą, że w istocie tak jest.

Wyciągnął więc komórkę idealnie w momencie, gdy Mark wrócił do samochodu, karząc szoferowi już jechać. Pojazd więc ruszył momentalnie, zdobiąc ulicę blaskiem jasnofioletowych neonów wbudowanych w karoserię. Niby nie chodziło o zwracanie uwagi, ale czasami to było najlepszym kamuflażem.

Zwłaszcza w okolicach, gdzie tego typu wozy należały często po prostu do kapryśnych dzieci bogatych rodziców.

- Poszło sprawnie – Mark przerwał ostatecznie ciszę. – Myślę, że wyrobią się na czas – dodał jeszcze, nie zdając sobie nawet sprawy, że jego szef skupiał się obecnie na czymś innym.

Albo raczej kimś.

- Dobrze słyszeć – skomentował tylko krótko, wsłuchując się jednocześnie w kolejne sygnały.

Które skończyły się dopiero po chwili głuchą ciszą.

Blondyn zmarszczył brwi. Może już spał? Istniała taka możliwość. Z drugiej strony miał dziwne wrażenie, że to fałsz.

Spróbował więc ponownie, wyczekując cierpliwie, aż sygnały przeminą, by ostatecznie zamienić się w połączenie.

Pierwszym, co go uderzyło, było echo głośnej muzyki dochodzące z słuchawki. Potem kilka śmiechów, zdecydowanie męskich. Dopiero po tym wszystkim odezwał się Jungkook, choć jego głos nie brzmiał do końca jak jego.

- Ji-jimin? – zaczął, starając się złożyć imię poprawnie, nie tylko dlatego, że to była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał tej nocy, ale również dlatego, że był już lekko odurzony procentami i nie do końca wiedział, jak działa struktura słów.

Na szczęście ciągle pamiętał tą należącą do czystego jedwabiu.

- Jungkook, czy ty... - na moment urwał, nie mogąc pojąć, czy naprawdę zamierzał to powiedzieć na głos. – Jesteś pijany?

- Trochę... - przyznał szatyn, a jego policzki pokryła niewinna czerwień, choć blondyn nie mógł jej przecież dostrzec. – Ale nie mocno, w-wszystko w porządku – dodał, mimo że jego zapewnienie nie brzmiało do końca pewnie.

- Gdzie jesteś? – to pierwsze, o co go zapytał. W końcu nie mógł pozwolić, by chłopak znajdował się w otoczeniu obcego potencjalnie nie mającego dobrych zamiarów towarzystwa w takim stanie. – Powiedz mi proszę – dopowiedział jeszcze, doprowadzając chłopaka do drżenia.

O wiele mocniej, niż lekki wiatr okalający jego sylwetkę przez otwarte okno łazienki, w której się znajdował.

- W „Edenie"' – stwierdził szybko, zastanawiając się, czy blondyn mógłby znać lokalizację tego klubu, nie należał on bowiem do żadnej elity, nawet jeśli pozostawał jednym z lepszych dostępnych dla osób o przeciętnych zarobkach.

- Zostań tam. Przyjadę niedługo – usłyszał jedynie szatyn, słowa, których wyczekiwał od pierwszego pytania Parka, a jednocześnie obawiał się ich usłyszeć.

- Wiesz, że nie musisz ja... ja sobie dam radę... - mówił nieskładnie, a przecież naprawdę miał to na myśli. – Jestem z Taeyongiem, on dba, żeby nic mi nie było...

- Właśnie słyszę – z jakiegoś powodu ton Jimina uległ zmianie i zdał się właściwie karcący, choć nie rozmawiał z tym, którego o cokolwiek obwiniał. – Po prostu tam zaczekaj, dobrze? Mówię poważnie – dopowiedział jeszcze, choć przecież nie musiał, bo było to oczywistym od początku.

Kim bowiem był Jungkook by mu się sprzeciwić? Oboje znali odpowiedź.

- Dobrze. Nigdzie się nie ruszam – zapewnił drugiego szatyn, wywołując cień uśmiechu na ustach blondyna. Potem połączenie urwało się, a pędząca dotąd przez miasto przerobiona wersja lamborghini momentalnie zmieniła kierunek jazdy.

Na ten prowadzący mocniej na obrzeża miasta, gdzie pewien nastolatek właśnie wpadał w kłopoty, a jego jedyne wybawienie, teoretycznie niepotrzebne, miało go uchronić przed złymi tego skutkami.

Nawet jeśli niektóre z nich zdążyły się już wydarzyć i nikt nie potrafił tego cofnąć.

***

Spijał smak tequili z jego warg niczym obietnicę zbawienia.

Yoongi dawno nie miał w sobie takiej chęci, żeby pozbyć się z kogoś każdej bariery w postaci ubrań i pozwolić się wziąć dosłownie tu i teraz, przy kimkolwiek, kto chciałby patrzeć. Nie mógł tego jednak uczynić, w końcu znajdował się we własnym klubie, po dość obiecującym telefonie.

Którego treść zamierzał wykorzystać.

- Dobrze, ale skąd u ciebie taka reakcja, co? – Hoseok uniósł niegrzecznie brew, wciąż mając spojrzenie zmącone nieco intensywnością gestu bruneta. – Nie mów, że tak mocno się cieszysz na mój widok – skomentował, a Yoongi zaśmiał się jedynie, nie wiedząc, jak inaczej miałby skomentować usłyszaną wypowiedź.

Nawet jeśli kryło się w niej naprawdę sporo prawdy.

- Stało się coś bardzo nieoczekiwanego – stwierdził, delikatnie oplatając palcami szklankę z trunkiem rudowłosego, jakby należała do niego w pewien sposób.

Podobnie jak jej właściciel.

- Zamieniam się w słuch – odparł drugi tylko, obejmując bruneta w talii, subtelnie, acz z lekkim zaciśnięciem palców, by dać znać, że jakkolwiek Yoongi by się nie zachowywał, to on tutaj rządził.

Miał rację, cholera.

- Otóż... - brunet wcale się nie spieszył z wyjaśnieniami, rozkoszując się każdą sekundą mówienia tego na głos, jakby wypowiadał coś niezwykle grzesznego i wiele go kosztowało tworzenie każdej sylaby. – Powiedzmy, że czekałem na czyiś odzew w pewnej sprawie i go dostałem. Zgodnie z oczekiwaniami – powiedział jeszcze, uśmiechając się do siebie.

- Co masz na myśli? – zapytał Hoseok, nie udając zdziwienia. – Czyżbym o czymś nie wiedział?

- W istocie – stwierdził brunet. – Wyobraź sobie, że zaginiony króliczek postanowił wrócić do klatki jego właściciela. Wolność chyba jednak mu się nie podoba – odparł, dodając wszystkiemu odrobiny metaforyczności, ale uwielbiał to w pewien sposób.

W końcu nie mylił się przecież.

- Czekaj, czy ty... - rudowłosy urwał na moment w niewierze, był bowiem przekonany, że to jedynie coś, co Yoongi miał w głowie jako złudną nadzieję. Sam mocno tkwił w wizji, iż sytuacja nie ulegnie już zmianie, że nic nie wróci do normy.

- Dokładnie – uśmiechnął się brunet łobuzersko, kosztując po tym alkoholu Hoseoka, bez żadnego sprzeciwu. – Jungkook wraca. Moja najdroższa perełka sama mi to zakomunikowała chwilę temu – stwierdził, napawając się każdym słowem, niczym poezją.

Której nie czytał.

- Nie spodziewałem się tego – odpowiedział mu szczerze Hoseok po dłuższej chwili. – Właściwie... nie wydaje ci się to dziwne?

- A dlaczego? – brunet zmarszczył brwi. – Wręcz przeciwnie, powiedziałbym, że aż przewidywalne. Od początku wiedziałem, że będzie mu brakować tego życia i nie myliłem się.

- Ale skąd u niego taka zmiana? Wydawał się zdecydowany... - wypomniał jeszcze rudowłosy, ale Yoongi jedynie wywrócił oczami i położył palec wskazujący na wargach mężczyzny, skutecznie go uciszając oraz dostając przy tym od niego dość wymowne spojrzenie.

- Czy to ważne? – zaczął jedynie, nie rezygnując z dotyku na delikatnej powierzchni warg. – Podjął decyzję. Najwyraźniej kłopoty w raju zrobiły swoje, chociaż nie wiem. Możliwie, że po prostu posmakował tego, przed czym przestrzegałem go od początku – zakończył, finalnie zabierając dłoń od Hoseoka.

- Czego takiego? – zapytał ciekawsko rudowłosy, przybliżając się znacząco do Yoongiego, sugerując już, że bez względu na temat ich rozmowy, oboje zmierzali w konkretnym kierunku.

- Komplikacji. Odrzucenia. Bycia czyjąś zachcianką. Zapewne tego – skwitował, dając ostrym literom przeciąć powietrze, niemalże tak, jakby były zupełnie prawdziwe. Dopiero potem dając się poprowadzić Hoseokowi w głębszą część klubu, a następnie prosto do własnego biura.

Gdzie nawet myśl o odzyskaniu diamentu nie równała się z tym, co począł odczuwać przez kryształowe pocałunki rudowłosego składane w miejscach, o których wiedzieli tylko oni.

Zatraceni w tańcu własnej pożądliwości, która miała ich zgubić. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top