your lust
[disclaimer: muzyczka w mediach jest v dobra i pasuje mi tekstem mocno, także enjoy, chociaż jest adekwatna tylko do części rozdziału]
Jimin. Pięć liter, jedynych, które pozostały w jego świadomości. Nie czuł wcale dudnienia muzyki dwa piętra niżej, nie słyszał śmiechów ludzi i głośnych krzyków. Reagował jedynie na jedną osobę, tak, jak dotąd nie robił. Pozwolił sobie. Być może tylko raz.
Usta miał wciąż rozchylone, gotowe do kolejnego jęku, do kolejnego westchnienia. Desperacko ściskał w palcach materiał pościeli, zębami przygryzał poduszkę, nie pozostając przy tym cichym. Mięśnie brzucha miał napięte, zdesperowane, pragnął poczuć spełnienie, lecz wciąż wypełniał go niedosyt, a Jimin nie zamierzał najwyraźniej dać mu tego, czego chciał.
Zamiast tego zaczynał błagać, prosić i zachowywać się jakby był kompletnie bezradny wobec trzech palców mężczyzny, które tak subtelnie sprawiały mu przyjemność, wtórując jedwabnym ustom, podróżującym po jego ciele, głównie po udach i tatuażu, którego kontury blondyn znał już na pamięć, adorując w pewien sposób tusz złączony z jasną skórą. Jungkook za to trząsł się, walczył z sobą samym, próbował pozostawić umysł w trzeźwości minimalnej, ale nie było to już możliwe. Był na skraju, wiedział to, tak bardzo niemożliwie blisko.
- Jimin, ja... błagam, ja... - nie miał pojęcia, jak stworzyć sensowne zdanie, czuł zbyt mocno, otumaniony bodźcami oraz bólem w podbrzuszu. Każdy zmysł zdawał się odbierać mu człowieczeństwo, działać na jego niekorzyść. W odpowiedzi poczuł usta mężczyzny na jego szyi oraz dłoń wplecioną we włosy, by ten mógł mocniej odchylić jego głowę. Szarpnął nieco kosmykami chłopaka, przy czym przyspieszył nieco swoje ruchy. Jungkook miał dość, jego ciało miało dość, wodzone drobnymi falami nareszcie się poddało, sprawiając, że chłopak spiął się cały, a jego jęk rozległ się w całym pomieszczeniu. Był nieco głębszy, mało subtelny i niekontrolowany. Dłonie przeniósł na plecy Jimina, wciąż schowane pod koszulą. Kookie nie marzył obecnie o niczym innym, jak zaspokojeniu mężczyzny, mógłby to nawet robić do rana, smakując każdego jego skrawka. Nie miałby nic przeciwko, gdyby kazał mu klęknąć i spoglądać na siebie z dołu. Nigdy w życiu nie pragnął w taki sposób, tak oddany. Zdawało mu się, że fizycznie byłby zdolny do wszystkiego. W myślach miał tylko ten obraz, tak realny i prawdopodobny. Oblizał leciutko wargi, niechcący, jakby czując już to, co miał w głowie.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zamiast owej wizji, Jimin jedynie złożył ciepły pocałunek na czole chłopaka i spojrzał mu w oczy, jakby chcąc się upewnić, że wszystko w porządku. Ten nie potrafił nawet odpowiedzieć na niezadane pytanie, po prostu tonął w jego tęczówkach i swoim przyspieszonym oddechu. Plecy wciąż miał wygięte w lekki łuk, resztki przyjemności brudziły mu brzuch. Blondyn jednak znajdował w nich dziwny artyzm, kontrastowały bowiem ze skórą, lśniąc w nikłym świetle. Palcem przejechał po słonych kroplach i dał drugiemu spróbować siebie samego.
Spragniony język i spierzchnięte wargi wykonywały to, co miały, uzależnione i niemogące już odmawiać. Jungkook uśmiechnął się krzywo na koniec, jakby był zadowolony z tego, co zrobił. Kolejny pocałunek, tym razem w usta. Słodki. Nuta whiskey wciąż mu towarzyszyła, była jednak słabsza, stłumiona przez smak, jakim nasiąknęły wargi mężczyzny przez wszystkie dawane chłopakowi pieszczoty.
- Chcesz iść pod prysznic? - zapytał cicho po chwili, dając chłopakowi nieco przestrzeni. Zrobił to z ledwością, wciąż był urzeczony jego ciałem, ruchami, każdym dźwiękiem, jaki z siebie wydał. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem w ogóle mógł go dotykać i... posiadać. Choć na moment.
- Mhm - odpowiedział jedynie, nie będąc w stanie wyrzec niczego innego. Podniósł się delikatnie, ciało jednak zatrzęsło się leciutko, wciąż niepogodzone z obezwładniającym go moment temu spełnieniem. Jimin jedynie posłał chłopakowi troskliwe spojrzenie, o które drugi nie prosił, a które złamało mu serce.
Mógłby tego nie robić. Nie okazywać mu ludzkich, delikatnych uczuć. Byłoby prościej.
Blondyn zszedł z łóżka i ostrożnie podniósł chłopaka. Nie wypowiedział ani słowa protestu, jakby nie mając na to już siły. Był w połowie pewien tego, co się dzieje, w połowie nie. Czuł się błogo, a jednak w tyle głowy wciąż posiadał chaos, stworzony przez każdą sekundę, jaką spędził dziś z Jiminem w sposób, jakiego nie planował.
Postawiono go dopiero na zimnych kafelkach łazienki, która była częścią pokoju. Bladość pomieszczenia zgrywała się z jasnoróżowymi elementami, takimi jak kafelki wanny, czy wzór w drzewo wiśniowe, który zdobił największą ścianę.
- Poradzisz sobie?
- Tak, nie musisz mnie traktować tak delikatnie - stwierdził w końcu, czując, jak temperatura przywraca mu zdolność pojmowania.
- Jesteś delikatny, jak inaczej mam się z tobą obchodzić? - zapytał piaskowłosy, patrząc na krzywizny ciała drugiego, niczym na obraz.
- Wcale nie - odparł jedynie szybko. - Zostawisz mnie teraz?
- Miałem nadzieję na wspólną kąpiel - mruknął cicho, a Kookie mógłby przysiąc, że by się zgodził. Od razu.
- Wolałbym sam, nie zajmie mi to długo - powiedział cicho, na co Jimin jedynie skinął głową i opuścił pomieszczenie. Jungkook powoli wszedł do wanny i odkręcił kran. Ciepła woda powolnie zaczynała oplatać jego ciało w kojących objęciach. Odetchnął głęboko, gdy był już zanurzony po same obojczyki. Piana z mydła pachniała kwitnącymi kwiatami, a woń ta zdawała się go uspokajać.
Musiał wszystko dokładnie przemyśleć. Każdy szczegół. W głowie odtwarzał wszystko od nowa, klatka po klatce, nie mogąc uwierzyć, że nie był to sen, ani dziwna fantazja. Naprawdę to zrobił, dał do siebie dostęp, otworzył się minimalnie, dając komuś coś więcej, niż bladą skórę, jęki i swoje ciepło.
Nie rozumiał swojej decyzji. Nie do końca. Wypierał się przecież, tak mocno i uparcie, mówiąc sobie, że to przelotny splot uczuć, który połączył go akurat z nim. Nie znaczyło to przecież wiele. Po prostu wylądowali w łóżku, bo się sobie podobali. Tyle. To, że wyjątkowo było to poza pracą nic nie zmieniało.
Pewnie miałby rację, gdyby nie wplótł w to wszystko emocji. I to mógł być jego błąd, albo zbawienie.
W dodatku... nie zrobił mu nic. Nie zdjął spodni i nie zaczął go pieprzyć. Nawet się nie rozebrał. O nic nie prosił. Nie żądał od niego absolutnie niczego. I Jungkook nie pojmował tej części najbardziej. Każdy chciał czegoś w zamian. Zawsze. Każdy go.. . używał, dla siebie, za pewną kwotę pieniędzy. I obie strony odchodziły zadowolone w pewien sposób.
Jimin jednak... zdawał się po prostu mu dawać. Za nic. I Kookie nie chciał myśleć, że dopiero poprosi o jakąś chorą rzecz. Wolał nie niszczyć sobie wyobrażenia mężczyzny z własnej głowy. Bo widział go jako grzech i odpuszczenie w jednym. Czuł, jaką roztaczał dookoła siebie aurę. Miał w pamięci wszystkie detale jego twarzy, nawet tęczówki oczu, które obdarzały go ludzkimi uczuciami, jakby mężczyzna się przywiązywał. Co nie byłoby rozsądne.
Jednak nie wierzył w to. Jedyne, co mogło go w nim pociągać to jego cielesność i chciał by to takim zostało. Jungkook nie widział możliwości, by mógł mu kiedyś wyznać, że ten pocałunek... znaczył dla niego więcej, niż na to wyglądało. Pewnie myślał, że robi to z każdym. I może słusznie. Przynajmniej się nie skrzywdzi nadziejami, że coś... coś kompletnie abstrakcyjnego mogłoby się stworzyć między nimi.
Uśmiechnął się sam do siebie. Widział, jak sam sobie przeczył. Na razie jednak chciał dać sobie chociaż minimum kontroli, nad uczuciami zwłaszcza. Nigdy nie łączył ich z seksem, więc tym razem nie zrobi już kolejnego wyjątku. Dla własnego dobra.
Wyszedł z wody, po czym wyjął kurek, by mogła spłynąć. Czuł się świeższy, trzeźwiejszy i bardziej godny własnego zaufania. Dziwił się, że samemu potrafił nawet dojść do sensownych wniosków, nic jednak nie było sensowne z nim. I to kompletnie zbijało go z tropu. Potrafił sobie radzić z mężczyznami, kobietami, kimkolwiek. Wiedział, co robić.
Ale tutaj... Bóg jeden wiedział, że nie miał pieprzonego pojęcia.
Owinął sobie biodra ręcznikiem, zaraz po tym jak wytarł się cały. Kilka kropel wciąż spływało mu po plecach, wprawiając go w drżenie. Były prawie jak jasne, nieduże palce Jimina, pewne i będące dokładnie tam, gdzie być powinny.
O czym on w ogóle myślał? Pokręcił głową, po czym wyszedł z łazienki. Nie miał pojęcia, ile w niej był, wiedział jednak, że muzyka ucichła, podobnie jak krzyki i śmiechy, które jeszcze niedawno słyszał. Czyżby wszyscy nagle zniknęli? Tylko czemu?
Jimina nie było w sypialni, dostrzegł jednak uchylone drzwi od balkonu, wychodzącego na ogród. Jungkook domyślił się, że mężczyzna pewnie jest tam. Zaczął gorączkowo szukać swoich ubrań, które leżały pogniecione w nogach łóżka. Zarzucił na siebie satynową koszulę, oraz założył bokserki. Tak wyszedł w letnie powietrze, czując, jak to przyjemnie muska mu skórę nóg. Kafelki balkonu nawet nie były chłodne, wręcz przeciwnie.
- Oh, jesteś - stwierdził Jimin, spoglądając na chłopaka. Spojrzenie samo przemknęło po całym Jungkooku, niezdolne do zignorowania faktu, iż nie miał spodni.
Chłopak poczuł ten wzrok, z wewnętrznym zadowoleniem ale i dreszczem. Być może podświadomie darował sobie ciasne jeansy. A może celowo.
- Impreza skończona? - zapytał, opierając się o barierkę.
- Mhm, najwyższa pora. Nie chciałem, żeby sąsiedzi mnie w końcu wyrzucili z sąsiedztwa.
- Jasne, nie mieliby odwagi - stwierdził szatyn. - A Scarlet? Wiesz, gdzie jest?
- Pewnie w domu, jak mniemam.
- Co jej nagadałeś, że wyszła beze mnie? - zapytał Jungkook zdziwiony.
- Prawdę - odparł drugi.
- Czekaj... co? - w jego głosie słychać było nutę irytacji. - Powiedziałeś jej, że...
- ...że leżysz na jednym z łóżek, zmęczony oraz lekko podpity. Mogłem nawet zasugerować, że zasnąłeś - zakończył, unosząc kącik ust do góry i odsłaniając białe zęby.
- Kłamca - zaśmiał się Jungkook, czując, jak schodziło z niego napięcie.
- Gdzieżbym śmiał nim być - odpowiedział równie rozbawiony blondyn. - Dostała inną wersję prawdy. I wystarczyło. Poza tym, nie była najtrzeźwiejszą osobą, więc mogła łyknąć wszystko.
- Mam nadzieję, że nie pozwoliłeś jej prowadzić.
- Cóż, przyjechał po nią jakiś koleś, a drugi odjechał jej samochodem. Czasem zapominam, jak wpływowych mam gości.
- Nie mam pojęcia, jakim cudem - stwierdził chłopak, spoglądając na profil Jimina. Oświetlony światłem księżyca zdawał się wręcz wyjęty z książek, z fantastyki, z jakichś ideologicznych wizji człowieka. Jungkookowi brakowało słów. Jak można było mieć tak piękne opakowanie dla duszy? Zastanawiał się nad tym.
Jak i nad tym, jaka musiała być za to cena.
- Bywa - odparł zdawkowo, po czym wyjął paczkę papierosów z kieszeni. Wyjął dwa, z czego jeden podał w kierunku chłopaka, sugerując wiadome pytanie.
- Dzięki, nie palę - odpowiedział jedynie, na co Jimin uśmiechnął się leciutko do siebie.
Grzeczny chłopiec.
Sam za to włożył sobie papieros między wargi i odpalił szybko. Dym sam zaczął rozpływać się w powietrzu, idąc przy tym leniwie w górę. Popiół co chwilę strącał za barierkę, w automatycznym geście.
- To co robisz zamiast tego? - padło pytanie.
- Masz na myśli?
- Żeby pozbyć się świadomości, myśli, problemów. Jak uciekasz? - sprecyzował nieco, a Jungkook znów poczuł się podobnie, jak ponad godzinę temu.
Odsłonięty. Nagi, choć technicznie już taki nie był.
- Zwykle... maluję. Albo coś wypiję. Ewentualnie oba na raz, bo nie znam trzeźwych artystów - zaśmiał się sam do siebie, choć właśnie zdradzał nieco z bycia Jungkookiem, tym zwykłym chłopakiem studiującym architekturę oraz malarstwo, czytającym zbyt stare książki i pijącym zbyt dobre roczniki whiskey. Nie tym będącym zbyt dobrym tancerzem, spełniającym ludzkie pragnienia zbyt perfekcyjnie.
- Malujesz? W istocie zaskakujesz mnie - w głosie mężczyzny było widać podziw, a w oczach galaktyki.
- Nie wiem, co w tym zaskakującego.
- Mało znam przypadków sztuki tworzącej sztukę.
- Nie mów tak o mnie - uciął szybko, choć słowa te uderzyły go w sam środek. Jak śmiał mówić o nim tak pięknie, bezwiednie, jakby się w ogóle nad tym nie zastanawiał? Czemu w ogóle był tak idealny, używał ślicznych słów, oplatał go całą swoją osobą?
- Dlaczego?
- Po prostu... nie mów - zakończył, wciąż czując, jaki huragan w sobie wywołał.
- A jeśli to jedyny sposób, w jaki umiem o tobie mówić? Mam zamilknąć?
- Nie, tylko... jak możesz? - znów zmienił ton, tym razem na nieco zawiedziony. - Wcale mnie nie znasz, jesteś odległy o tysiące kilometrów, poznałeś tyle co moje nazwisko. A opowiadasz o mnie, jakbyś wiedział najmniejsze detale. Po co?
- A muszę cię znać, żeby cię doceniać? Żeby zauważać pewne rzeczy? Jak dla mnie mogę cię opisywać, jak uważam. Tak jak czuję.
- Ah, a więc tak czujesz? - Jungkook ledwo się kontrolował. - No, kurwa, nie wiem, co cię do tego skłania.
Jimin odsunął się lekko od barierki. Światło dookoła przybrało chłodniejszy odcień. Zgasił papierosa na posadzce lakierowanym butem z obcasem. Nie przejmował się, że zostanie ślad na jasnym kamieniu.
Podszedł do chłopaka, który jednocześnie panikował i czekał na coś. Na uderzenie, może na obelgę, może na wyzwisko.
Poczuł jednak dłoń ujmującą jego dłoń, druga postanowiła przytulić jego policzek. Palce muskały linię szczęki, nastąpiła wymiana ładunków, spięcia, bliskość, ta znana mu bliskość, choć nie doświadczył jej aż tak dużo.
- Nie patrzysz w lustro? - zapytał po chwili. - Nie widzisz, jak wyglądasz? Jak się zachowujesz? Jak chodzisz, uśmiechasz się, jak muskasz rzęsami policzki? Czy nie widzisz, jak... - urwał na moment, niepewny, czy to właśnie chciał powiedzieć. Nie rozumiał jeszcze do końca, czy to wszystko ma sens i czy powinien.
Nie sądził jednak, by miał jeszcze szansę zacząć oddychać normalnie w pochłaniającej go głębi, którą stworzył dla niego chłopak przed nim.
- Jak co? - szepnął Jungkook, muskając czubkiem języka dolną wargę, nie wiedząc, co robić. Tym razem odczuwał jego dotyk inaczej, nie erotycznie, a jakby... głębiej. Tak, jakby chciał mu coś przekazać.
- Jak mną władasz - skończył ostatecznie, spoglądając w oczy drugiemu. Chrzanił już, czy dostanie w twarz i czy jeszcze go zobaczy po tych słowach. Był wciąż pod wpływem szatyna, a decyzje zdrowego rozsądku zdawały się prowadzić jedynie do postawienia sprawy w taki sposób. W dziwnej formie wyznania, które padło pod konstelacją panny i nad rosnącymi w ogrodzie dzikimi stokrotkami.
Szatyn pozwolił sobie jedynie na pojedynczą łzę, kolejną tego wieczoru, która wyrwała się ze skrajnych emocji, jakie dotąd były mu obce. Tracił już chyba resztki tego, co posiadał. Tak szybko. W jeden wieczór, od paru słów.
Abstrakcja. Autor: Pablo Picasso.
***
Ciepło warg, które znowu skradły mu pocałunek z ust. Place znów ocierające mu łzy. Czy to w ogóle miało miejsce? Wspomnienia ledwo się formowały w jego wciąż zaspanym umyśle.
Obecnie siedział przy swoim stole, jedząc to, co zostało mu w lodówce. Ledwo gryzł chleb, wypełniony każdym obrazem nocy i wieczoru. Kim był wtedy Jungkook, by mu odmówić? Nie cierpiał faktu, jak łatwo dostrzegał w mężczyźnie jakieś emocje wobec niego, których nie umiał przyjąć, nie mówiąc już o fakcie, że w środku, gdzieś w sobie czuł dokładnie to samo.
Nie wiedział skąd, czy to w ogóle miało sens, ale nie doznał nigdy takiego traktowania. Nie był noszony do wanny, gdy nie mógł się ruszyć, nie miał ocieranych łez, gdy okazywał słabość. Nikt nie przytulał go tak słodko, jak Jimin, gdy odwiózł go do domu w środku nocy. Wszystko, co zwykle posiadał to pustki, chłód, pot na ciele oraz materiale pościeli, brak jakichkolwiek emocji oraz samotność swego rodzaju. Bywało, że czuł się dziwnie, kiedy już wracał do domu. Kiedy odcinał się od pracy. Bywało, że marzył, by obudził go ktoś, do kogo należy coś więcej, niż jego wygląd.
Lubił bawić się z ludźmi, lubił ich uwodzić i porzucać, dawać im siebie w najpłytszej formie. A jednak tym razem miał wrażenie, że chce komuś ofiarować dużo więcej, niżby tego rozsądek wymagał.
Czuł się bezpiecznie. Czuł się naprawdę... chciany. Nie powierzchownie pożądany, a naprawdę, głęboko pragniony.
Kim był ten człowiek? Dlaczego sprawiał, że miał w sobie tyle rzeczy? Nie miał pojęcia. Nie potrafił odpowiedzieć na to w żaden sposób. Nawet po fakcie, że od godziny wpatrywał się w maleńką wizytówkę na stole, zastanawiając się, czy powinna podzielić los swojej poprzedniczki.
Czy być powodem do zaczęcia czegoś.
***
- Tak, byli w kasynie. Nat ich widziała. Nie rozpoznali jej. Poflirtowała odrobinę z tym jednym przydupasem. Trochę się wygadał, ale nic szczególnego. Wiemy tylko, że coś planują, a uciekanie przed policją idzie im aż wybornie.
- Okay, które to było kasyno? - zapytał chłodno, skupiony jednocześnie na słuchaniu Marka i jechaniu do znanej sobie lokalizacji, gdzie większość osób już na niego czekała.
- Paradise. Wiesz, oni wolą wyższą półkę.
- Skurczybyki. Wiedzą, że nie mamy nikogo w Paradise.
- Domyślam się - stwierdził Mark z zawodem. - Albo matka boska ma ich w opiece.
- Ta, chcieliby. Długo się to nie utrzyma.
- Planujesz coś? - zapytał chłopak w słuchawce. - Wiesz, możemy dużo, ale...
- Po prostu mi zaufaj. Jeśli ktoś jeszcze ma jakieś informacje, to bardzo możliwe, że coś uda nam się ugrać. Jeden z moich informatorów dał dzisiaj znać. Wyjeżdżają za kilka dni poza miasto, podobno większy przetarg. I możemy bardzo skutecznie do tego nie dopuścić. Tylko potrzebuję jeszcze paru detali.
- Mam nadzieję, że to chociaż dobre źródło - Jimin prawie czuł, że drugi się uśmiecha. Jak to zwykł robić, gdy szykowała się grubsza akcja.
- Jedno z wiarygodniejszych - odpowiedział, skręcając ostrzej w zakręt. - Zaraz będę, to wprowadzę wszystkich w szczegóły.
- Jasne, czekamy. Jedź bezpiecznie - zakończył połączenie Mark, a samochód na powrót wypełniła muzyka klasyczna. Jimin przewrócił oczami na ostatnią uwagę. Oddychał nieco płycej, niż zwykle, umysł miał czysty, myśli wyraziste. Jeśli mógł wierzyć wiadomościom, jakie otrzymał, mieli duże szanse. Przynajmniej częściowo. I liczył, że im się uda. Nie brał pod uwagę porażki, przynajmniej nie z taką możliwością wygranej.
Dalsza droga nie zajęła mu długo. Zaparkował na parkingu sklepu, a sam przeszedł kilometr, nie chcąc, by dostrzeżono jego samochód tak blisko miejsca spotkań. Wiedział, że niektórzy lubili się posuwać do wielu rzeczy, wolał więc zacierać ślady na tyle, na ile umiał. Zatrzymał się dopiero przed dekoracyjnie urządzoną kamienicą. Wydawała się porządna, przynajmniej z zewnątrz.
Należała bowiem do niego. Cała. I znajdowała się w niej głównie broń, dokumenty, plany, księgowości, zapisy, fałszywe dowody, prawka, tożsamości, a nawet paszporty, gdyby wszystko diabli wzięli. Oczywiście pilnował, by nikt nie zainteresował się tym miejscem. Podrobił każdą rzecz, którą dało się podrobić. Oficjalnie stała ona pusta. Była po prostu kaprysem bogatego dzieciaka.
I bardzo dobrze, że była za taki uznawana.
Otworzył drzwi swoim kompletem kluczy. Uśmiechnął się do siebie, widząc, że wszyscy pamiętali o zamknięciu się od środka. Tym samym unikali ryzyka, dbając o szczegóły, które zwykle zdawały się nie mieć żadnego znaczenia. Wszedł na górę, na czwarte piętro. Mieszkanie numer 24. Zapukał trzykrotnie, z 3 sekundowymi przerwami. Usłyszał zamek w drzwiach, potem odblokowywaną zasuwę. Powitała go twarz Marka, który uśmiechnął się na widok szefa.
- Witam, już nie mogliśmy się doczekać.
- Nie mów, że macie tort powitalny - odwzajemnił uśmiech Jimin. - Mam nadzieję, że są wszyscy - zmienił ton na bardziej poważny, po czym wszedł do środka, kierując się od razu do dużego salonu, w którym powitała go kolejna porcja znajomych twarzy jego najbardziej zaufanych ludzi.
Mark podążył za nim, nawet nie zdążywszy odpowiedzieć. Starał się dotrzymać mężczyźnie kroku. Gdy ten wszedł do pokoju wszyscy po kolei powitali go skinieniami głowy i podawaniem rąk. Formalności. Ale nie zrezygnowali z nich.
Jimin zajął miejsce na szczycie stołu, wyciągając od razu papierosa z paczki. Mark podszedł do niego szybko i odpalił go zapalniczką z kieszeni. Na stole położył moment później popielniczkę, jedną z droższych rzeczy w mieszkaniu. Po tym zajął miejsce obok blondyna i zaczął słuchać z całą resztą.
- Nathalie - zaczął, strzepując popiół. - Czego dokładnie udało ci się dowiedzieć?
- Właściwie niewiele, szefie. Jedyne, co uznaję za pewnik, to fakt, że szykują duży przetarg. Podobno kupiec jest zza granicy. Chcą jednak dokonać transakcji na swoim terenie. Nic ponad to. Nie za bardzo chcieli w ogóle rozmawiać, przynajmniej ten, którego udało mi się odciągnąć. Pewnie i tak nie wiedział wszystkiego. Mimo to dostarczył ogólnych faktów.
- Doceniam, i tak dobrze się spisałaś - stwierdził blondyn, widząc, jak dziewczyna kiwa głową z wdzięcznością. - Ktoś ma coś jeszcze?
- Jeśli mogę zabrać głos... - stwierdził chłopak na końcu stołu. Taeyang. Młodzik, ale sprawdzał się dobrze. Umiał podsłuchiwać oraz miał talent do bycia w dobrych miejscach o dobrym czasie. - Spotkałem ich w ciemnej uliczce, niedaleko centrum. Mówili coś o pięciuset tysiącach. Wieczorem, jeżeli dobrze pamiętam, chyba około dwudziestej drugiej. Nie wiem jednak nic więcej, nie chciałem ryzykować, bo byłem dość blisko - zakończył, patrząc w stół.
- Dobra, to coś nowego - stwierdził z dumą Jimin. - Czyli mamy tutaj zdecydowanie grubszą sprawę. Będą mieć z tego spore pieniądze. Z tego, co mi wiadomo... - uciął na moment, by zaciągnąć się dymem. - Wyjeżdżają z miasta mniej więcej koło dwudziestej pierwszej. Ze stacji benzynowej, tej niedaleko stąd. Plan jest taki, że jedziemy za nimi. Kilka wozów. Zrobimy trzy grupy. Jedna z przodu, z boku i z tyłu. Trzy różne marki oraz kolory samochodów. Jedziemy spokojnie, póki nie wyizolujemy się od ruchu drogowego. Nie chcemy robić pokazu. Strzelacie w opony. A potem... - znów wziął nieco dymu w płuca. - Chloe sprząta kierowcę i pasażerów - zakończył spokojnie, jakby mówił o zeszłorocznym śniegu. - Swoją drogą... gdzie ona jest?
- W trasie, wyjazd służbowy - odpowiedział natychmiastowo Mark. Wiedział wszystko, dla Jimina stał się chodzącą aktualizacją stanu rzeczy. Właściwie jego prawą ręką, można było rzec.
- Oh, poinformuj ją o wszystkim. Niech przygotuje wszystko dla siebie - powiedział w stronę chłopaka. - Reszta - wskazał wzrokiem na zebranych - powiedzcie mi jak się dobieracie do jutra. Chcę widzieć sensowną współpracę albo rozdzielę według uznania. Napiszę wam jutro adresy odbioru pojazdów. Każdy trzyma łeb na karku i się nie wychyla. Musi pójść nam gładko, sprawnie i bez fajerwerków. Zrozumiane?
Każdy kiwnął głową, chłonąc zdania niczym gąbki. Spodziewali się zgoła innego nastawienia szefa, wydawał się jednak bardziej rozluźniony niż zwykle, choć nie tak, by pozwolili sobie na brak stresu. Cała dwudziestka czuła na sobie ciężar zadania. Nawet, jeśli większość z nich nie miała nawet w tym uczestniczyć.
Dostali jednak klarowny rozkaz: ma się udać. A to oznaczało, że nikt nie mógł zawalić.
***
- Hej, co się dzieje? - zapytał w końcu Candy, widząc nastrój Kookiego. Szatyn wyglądał niezwykle zjawiskowo w złoto-białej, delikatnej bluzce z długim rękawem, która była prześwitująca z przodu. Miał na sobie również białe spodnie z dużymi przetarciami, oraz koronkowy, jasny choker. Motywem przewodnim pokazu była czystość i biel.
Ironicznie jak na miejsce, gdzie czystość nigdy nie istniała.
- Nic, mały - odpowiedział szybko, kończąc nakładanie złotych cieni na powieki. - Nie przejmuj się.
- Jeszcze nie widziałem, żebyś był tak... nie wiem, obojętny przed pokazem. Czy to ma coś wspólnego z...
- Nie, jest w porządku, ja tylko... - zaczął, ale nie miał pojęcia, co mu powiedzieć. Naprawdę nie wiedział, miał gorszy dzień, czuł się ogólnie okropnie, do tego dochodził fakt, że nie miał dzisiaj ochoty na pokazywanie się tym ludziom. Miał w myślach tylko jedną osobę, chociaż nawet nie wiedział czemu.
Miał po prostu dość siebie, chciał iść spać i obudzić się niczym nowy człowiek. Nie było to jednak takie proste w tej branży.
- Eh... jak nie chcesz, to mi nie mów - stwierdził ostatecznie Candy, podbiegając do chłopaka i przytulając się do jego pleców, na co ten uśmiechnął się z rozczuleniem. - Ale obiecaj mi, że zostaniesz dzisiaj u mnie. Nie chcę, żebyś się smucił. Obejrzymy sobie coś z Disney'a. Pozwolę ci nawet wybrać - to wszystko powiedział mu niemalże w bluzkę, przez co rozumiał co drugie słowo, ale zdążył się domyślić, co mniejszy miał na myśli.
- Jesteś prawdziwym skarbem, mały - powiedział, chwytając jego rączki w swoje. - Chodź, pokażemy im kawałek dobrego tańca - stwierdził z uśmiechem, po czym zabrał go ze sobą, żeby dołączyli do reszty, czekającej w przejściu na scenę.
- Nieprawda - odparł, rumieniąc się leciutko. Czasami Jungkook miał wrażenie, że mniejszy po prostu nie może być słodszy, ale był. I był również jedną z niewielu istot, które potrafiły mu tak szybko zmienić tory myśli na lepsze. Cenił sobie za to chłopaka, tak jak nikogo innego.
Przymknął na sekundę oczy. Pora się skupić. Przestać fantazjować i skupiać się na nieistotnych odczuciach.
Pora pozostawić Jungkooka w szatni i stać się perełką, którą wszyscy kochają.
well, it's all a state of denial
p.s tak, dodaję tutaj grafikę do unhook zrobioną jakiś czas temu, bo jestem atencyjny *shrug* poza tym mi się podoba okay? (Wam nie musi :") no i w przeprosinach za krótkość rozdziału *chowa się w kocu*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top