my safety
Zaciskał palce u stóp, mając wrażenie jakby dotykano go wszędzie, a nie tylko w jednym miejscu. Wygiął się leciutko, czując jak Jimin dosięgnął właściwego punktu. Usta miał rozchylone, mokre od przygryzania i własnego języka, którym wciąż po nich jeździł. Wtulił twarz w poduszkę, nadając swojemu ciału łukowatego kształtu. Nogi miał rozłożone, kostki oplecione czerwoną liną przywiązaną do ramy łóżka, mięśnie napięte, dłonie desperacko chwytające pościel. Myślenie wyłączył mniej więcej pół godziny temu. Teraz jedynie drżał, jęczał i błagał, niezdolny do niczego innego.
Jimin za to starał się jak mógł, by zaspokoić chłopaka. Był ostrożny ale i gwałtowny, co doprowadzało drugiego do szaleństwa. Zwolnienia i przyspieszenia sprawiały, że nigdy nie był wystarczająco gotowy na nadchodzące gesty ze strony blondyna. Czuł jednak dokładnie jego język, jego palce, tak sprawnie sprawiające mu przyjemność. Był boleśnie twardy, zdawał sobie sprawę, że długo nie wytrzyma, wciąż jednak dostawał kolejne bodźce, nie mając chwili wytchnienia. Wielokrotnie wymawiał znane sobie pięć liter, które tak pięknie brzmiały padając z jego ust. Jimin nie omieszkał słuchać ich z coraz większym pragnieniem.
Ostatecznie zajął się męskością drugiego, czując, że powoli ma on dość. Uda trzęsły mu się od intensywności, pościel była już dawno mokra w jednym punkcie, a Jungkook zobaczył niemalże biel, gdy wreszcie poczuł spełnienie. Każdy mięsień jego ciała napiął się mocno, gdy ten wypełnił pokój jedynym imieniem, jakie pragnął wyjęczeć. Ostatni raz przygryzł poduszkę pod sobą, nie mogąc opanować fal rozchodzących się po jego ciele. Silne ramiona drugiego momentalnie go otoczyły, ciepła klatka dotykała gładkich pleców. Jimin pocałował chłopaka w tył głowy, kark, by potem przejść na płatek ucha i szczękę. Próbował go uspokoić, sprowadzić na ziemię i okazać łagodność, której przed momentem mu brakowało.
- Wszystko dobrze? – zapytał, a głos miał zachrypnięty od pożądania i Jungkook momentalnie westchnął, słysząc, jak głęboki on był w tym momencie.
- Tak – powiedział cicho, wciąż opleciony emocjami. Jimin odsunął się i zajął rozwiązywaniem kostek chłopaka. Widział, że lekko je przetarł od szarpania, przez co zostały czerwone ślady. Pocałował je więc, sprawiając, że szatyn zaśmiał się cicho pod wpływem nieoczekiwanej pieszczoty. Gdy tylko poczuł, że nie jest skrępowany, przeniósł się na swoje plecy, po czym uniósł na łokciach. Jimin potraktował to jak zaproszenie, z resztą nie potrafił zignorować widoku chłopaka tuż po tym jak doszedł, będąc kompletnym bałaganem wszelakich emocji i odczuć. Zbliżył się ponownie do drugiego, by złączyć ich usta, choć na chwilę, przy czym wsunął kolano między nogi chłopaka, sprawiając, że niekontrolowany jęk wdarł się w pocałunek, gdzieś między tym jak tańczyły ich języki i muskały się usta. Po chwili do tego dźwięku dołączył inny, znacznie głośniejszy i głębszy, przypominający pomruk, a który padł moment po tym, jak pokój rozjaśnił się na ułamek sekundy. Burza za oknem była powodem letniego powietrza, sprzecznych ładunków, które spotkały się obecnie nie tylko w powietrzu, reagując ze sobą i na siebie. Kochankowie ukryci pod dachem bogatego domu zostali po paru minutach okryci całunem deszczu, którego krople spadały tysiącami dookoła, stukając o dach i płytki balkonu, wsiąkając w ziemię i tworząc kałuże. Jungkook wplótł palce we włosy blondyna, oddając choć odrobinę fakt, jak dobrze się czuł, jak przyjemnie mu było. Nie zamieniłby chwili obecnej na żadną inną, czuł się tak niezwykle błogo i dobrze, jak nigdy dotąd. Nie pytał już siebie, co z nim będzie, nie pytał, kiedy znikną zadrapania z jego pleców albo kiedy wypierze ubrania, przesiąknięte obcym zapachem. Nie miał w głowie pustki ani samotności, które nadchodziły, gdy zwijał się we własnym łóżku, podświadomie pewien, że nie ma nikogo, kto otoczyłby go ramionami. Wszystko to wydawało mu się obecnie odległe i nierealne, jakby nigdy nie istniało. Bo przecież miał osobę przed sobą, badającą jego ciało jak i umysł, która sprawiała, że czuł się doceniany, potrzebny, w pełnych tych słów znaczeniach.
Nie poprzestali na ustach, Jimin po chwili przeszedł na szyję, która już miała na sobie fioletowe ślady, nie przejmował się jednak ich obecnością i całował je delikatnie, przy muzyce deszczu i grzmotów, dobiegających z zewnątrz, oraz cichych westchnień chłopaka, który w żadnym stopniu nie był gotów na kolejną dawkę emocji.
- Jest jej smutno – wyszeptał w końcu, czując, jak gorące wargi przesuwały się po jego torsie, jakby nic na nim nie było.
- O czym mówisz? – Jimin zaprzestał na moment i spojrzał w oczy Jungkooka, tak dalekie, a jednak skupione.
- O burzy. Wydaje się smutna, sfrustrowana.
- Burze nie mają emocji, chłopcze – powiedział z lekkim uśmiechem, po czym ucałował go w czoło, przesuwając się bliżej niego. – Wiesz o tym.
- Zawsze mogę jej takie nadać – odpowiedział jedynie. – Ta po prostu chce się wypłakać, nie ma nawet wiatru. Po prostu zapada się w smutku.
- Nie sądziłem, że można myśleć coś podobnego po zbliżeniu z kimś – zaśmiał się blondyn, na co Jungkook jedynie wywrócił oczami, również unosząc kąciki ust do góry.
- To ona się wtrąciła. A ja lubię się dzielić myślami... czasem – dodał, opierając głowę o zagłówek. – Mogę iść się umyć?
- Jeśli chcesz – odpowiedział drugi, dając mu przestrzeń, by mógł wstać. Szatyn automatycznie zerknął na sznurki, wciąż leżące na pościeli. Uderzył go fakt, że jeszcze moment wcześniej były oplecione wokół jego kostek, krępując mu ruchy dość skutecznie i dając mu tym samym pewną satysfakcję. Obecnie jednak nie pragnął niczego innego, jak ciepłej wody czy równie ciepłego, drugiego ciała, leniwych pieszczot oraz słodyczy pocałunków. Uśmiechnął się sam do siebie, by w ostatniej chwili chwycić dłoń blondyna w geście, by ten za nim podążył. Jimin spojrzał na Jungkooka, konkretniej na nagie plecy, tył głowy i nogi, na marmur, z którego chciał tworzyć rzeźby. Oczy lekko mu pociemniały, mimo to uniósł nieco jeden kącik ust i przeszedł przez łóżko, by móc iść za drugim.
Oboje weszli do łazienki, zamykając drzwi w momencie, gdy za oknem rozbrzmiał grzmot.
***
- Słyszę je w głowie – powiedział cicho, czując wstyd, żałość i swego rodzaju winę.
- Co dokładnie? – głos Jimina był mieszanką, gniewu, frustracji i łagodności.
- Każdy wystrzał – Jungkook nie chciał, by słowa drżały, robiły to jednak, wbrew jego woli. – Pamiętam, jak krzyczeli... ci wszyscy ludzie - załamał się w pół zdania, choć nie chciał, nie przed nim.
- Spokojnie... już ich nie ma. Nie wrócą – blondyn przyciągnął drugiego do siebie, obejmując go ciasno, niczym bezpieczna przystań, coś, co mogło go ochronić przed światem. Jungkook potrzebował tego, po nocnym koszmarze, który zbudził nie tylko jego, ale i mężczyznę obok. Szatyn nie kontrolował wizji własnej głowy, a te nadeszły nieoczekiwanie, kompletnie bez powodu. Wciąż się trząsł, choć nie było mu zimno. Oddech miał przyspieszony, emocje w rozsypce. Sądził, że zakopał tamte wspomnienia głęboko, najwyraźniej jednak obrazy tamtej nocy wciąż były zbyt świeże, by mógł je w ogóle nazywać „wspomnieniami".
- Nie wiemy tego... a co jeśli będą chcieli zemsty? Nie wiem, za co, ale...
- Powiedziałem, że nie wrócą. Zaufaj mi – szept drugiego był jednocześnie kojący ale i pewny. Chłopak nie miał pojęcia, skąd u drugiego takie przekonanie. Nie miał prawa wiedzieć, czy to zdarzy się drugi raz czy nie. Bo jakim cudem? Był mu jednak wdzięczny za to, że próbował go przekonać, gdyż starał się mu wierzyć. Przynajmniej na tyle, by nie myśleć o tym zbyt dużo.
- Być może – odpowiedział w końcu, wtulając się mocniej w drugiego. Dla obu to było... bardzo bliskie. Zwykłe przytulenie, a jednak wydawało się im obce, mimo tego, że jeden go potrzebował, a drugi pragnął spełnić tę potrzebę. Unosiła się nad tym jednak pewna intymność, jaka zdecydowanie, a jednocześnie subtelnie przechodziła w cieple między dwoma ciałami. – Mimo to nie potrafię wyrzucić złych myśli z głowy.
- Odejdą, z czasem... mam nadzieję – powiedział Jimin. – Postaraj się zasnąć, Jungkook – imię chłopaka powiedział tak miękko, że ten momentalnie się nieco rozluźnił. Wiedział, że teraz nic mu nie groziło, że jedynie jego głowa doprowadzała go do takiego stanu. Odetchnął głębiej, zatopił się w przyjemnym cieple i odłożył wszelakie zmartwienia na dalszy plan, by finalnie odpłynąć w krainę Morfeusza.
Która, mimo wszelakich prób, nie przyniosła mu tej nocy ukojenia, a ciężkość snów nie mających sensu i będących cieniami koszmarów.
***
- Mam nadzieję, że wszystko jest jak należy – na słowa te dziewczyna zareagowała skinieniem głowy, dając znać, że rzeczywiście tak jest. – Sprawdźcie sprzęt ostatni raz, zanim ruszymy. Każdy element musi działać idealnie, nie chcę nawet dopuszczać myśli, że coś mogłoby się popsuć – Jimin przybrał bardziej surowy ton, widząc, jak rzesza ludzi wzięła się do pracy. Oparł się o ścianę i zapalił, spoglądając na rzekę. Byli w magazynie, jednym z kilku, jakie posiadał. To w nich zwykle dochodziło do transakcji, ewentualnie przygotowywali się do sytuacji takich jak ta. Zaciągał się powoli, chcąc dać umysłowi chwilę wytchnienia, nim miał wskoczyć na głęboką wodę. Był dziwnie spokojny, mimo tego, że wszelakie scenariusze biegały mu przez głowę z prędkością świata. Umiał jednak podejść chłodno do sprawy, tak jak to zwykle robił. Było to jedyne, co trzymało go z dala od szaleństwa.
Bo jak można zabijać, nie popierając zabijania?
- Sprawdziliśmy. Z dziesięć razy – Mark podszedł do szefa, uśmiechając się, choć nie była to odpowiednia na to pora. – Nie ma opcji, żeby coś nawaliło.
- Obyś miał rację – odparł Jimin. – To musi wyjść czysto.
- Podobno wystarczy zimna woda, żeby zmyć ewentualną krew – stwierdził Mark szybko, również opierając się o ścianę.
- Ta z rąk schodzi ciężej – odpowiedział blondyn. – Nawet jak już znika, widzisz ją swoimi oczami. I to jest właśnie ta cholerna część, z którą musisz żyć – dokończył, gasząc papierosa. – Dobra, wszyscy na pozycje! Wsiadać za kółka! – krzyknął, tak, by każdy bez wyjątku go usłyszał. Mark zerwał się od razu, podobnie jak reszta zespołów. Jimin osobiście nie miał w tym uczestniczyć. Nie zamierzał się narażać, choć nienawidził tej części. Wolał już sam dostać, niż pozwolić komukolwiek skrzywdzić te osoby. Traktował je oczywiście na profesjonalnym poziomie, nie umiał jednak znieść myśli, że coś mogłoby się im stać.
Choć, paradoksalnie, było to główne ryzyko tego, co robili i jak pracowali.
- Szerokiej drogi – rzucił jeszcze za Markiem, sprawdzając godzinę. Równo osiemnasta. Tamci więc pewnie już wyjeżdżali. Z ciężkim sercem obserwował, jak trzy samochody i samochód kontrolny wyjeżdżają z magazynu, kierując się od razu w stronę drogi głównej. Kurz za nimi jeszcze na chwilę osiadł w powietrzu, tworząc piaskową chmurę pyłu. Dziesięć osób właśnie pojechało po zemstę albo pewną śmierć. Zawsze były dwa wyjścia, jakich on osobiście nie cierpiał. Godzenie się z faktem, iż można zginąć wykonując czyjeś rozkazy musiało być cholernie trudne i zdawało mu się nierealne.
A jednak on wydawał rozkazy, a oni się nie sprzeciwiali.
Odchylił głowę do tyłu, czując za sobą jedną z kolumn. Włączył komórkę, którą mieli się komunikować. Specjalnie kupił nową, z nowym numerem, na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Po akcji zapewne wyląduje w rzece, a kartę sim stopią.
Numer nieosiągalny, niedostępny, jak miliony innych. Założony jakiś czas temu do tego typu zadań. Nareszcie na coś się przydał.
Zapisany miał jedynie jeden numer, miał czekać na połączenie. Westchnął. Nie sądził, że coś takiego wydarzy się tak nagle i bez planu. Czemu akurat teraz miał wrażenie, że coś się zdecydowanie sypie? Teraz, gdy...
Znajdował w swoim życiu coś nowego.
Właściwie kogoś nowego.
Wciąż miał w myślach chłopaka, nie widział go kilka dni. Zastanawiał się, co ten obecnie robi. Jak się czuje i czy... tęskni. Bo Jimin tęsknił, choć nie wiedział jeszcze, że to to. W życiu nie czuł takiego przywiązania do kogokolwiek, za wyjątkiem własnej rodzicielki, mimo że na innej płaszczyźnie. Jungkook jednak potrafił szybko wprawić jego umysł w konkretny stan, a to było dla niego nowością, fascynowało go, jak prosto umiał zejść z tonu, kiedy ten był obok. Umiał go zmienić, przejąć nad nim władzę, choć pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy do końca.
Komórka rozbrzmiała po chwili. Odebrał szybko, widząc fałszywy numer Marka.
- Jesteśmy na autostradzie – powiedział. – Jak na razie jest dobrze, chociaż jeszcze ich nie widzimy, ale powinniśmy ich niedługo dogonić. Będę szefa informować na bieżąco.
- Oczywiście. Dzięki za informację. Nie dekoncentrujcie się. Wierzę w was, w całą dziesiątkę.
Mark uśmiechnął się, po raz ostatni w ciągu tych paru godzin. Jimin nie mógł tego jednak zobaczyć, zamiast tego usłyszał dźwięk zakończonej rozmowy. I choć trwało jedynie kilkanaście sekund, niemalże poczuł, jakby tam z nimi siedział, zimny od środka, ale również bojący się o niepowiedzenie.
Do którego nie mogło dojść i na które nie mogli sobie pozwolić.
***
Odebrał jeszcze 3 połączenia, nim akcja się rozpoczęła. Potem siedział jak na szpilkach, gotowy na obydwa warianty wydarzeń. Telewizor miał włączony na wiadomości, modląc się, by nie pokazali na żywo karambolu, albo czegoś równie tragicznego, co mogłoby spotkać jego ludzi. Pił drugi kieliszek wina, kompletnie automatycznie i bez znanego sobie delektowania się każdym łykiem. Chciał po prostu czuć cokolwiek, choćby miało to być lekkie szumienie w głowie, nie dające mu jednak rozluźnienia o jakie prosił.
Wszystko go kuło, jak nigdy. Dawno jednak nie mieli takiego skoku. Starał się unikać przemocy, nie chciał jednak, by tym razem postąpić tak samo jak zawsze. Zaatakowano ich, zagrożono i wystawiono na próbę ich cierpliwość. Poza tym...
Nie chciał, by Jungkook kiedykolwiek miał jeszcze koszmary o wystrzałach z pistoletów.
Szkło powoli się opróżniało, kropla po kropli. Butelka stała z chłodną obojętnością na blacie, tuż obok mężczyzny. Była już tylko w dwóch trzecich pełna. Reszta znajdowała się w jego organizmie, płynęła w nim i rozpływała się znajomym ciepłem. Czekał, odliczał sekundy. Oczekiwał sygnału, znaku od Boga, od kogokolwiek. Usta miał suche, mimo ciągłego moczenia ich w trunku. Jedną pięść zaciskał na materiale spodni, albo przesuwał we włosach, próbując odciągnąć myśli od tego, co ewentualnie mogło pójść nie tak.
Nie chciał zobaczyć dziesięciu ciał, zmasakrowanych przez metal i stal.
Oddychał głęboko, desperacko chwytając się myśli o powodzeniu. Wyobrażał sobie wesołe twarze, wyobrażał sobie, jak będą świętować, jakkolwiek chore mogło być świętowanie czyjejś śmierci, choćby i byli to źli ludzie.
Według ich osądu i zabawy w pieprzonych bogów.
Jednocześnie, obok owych uśmiechów i krzyków widział trupy, krew i przerażenie w pustych, martwych oczach. Oba obrazy mieszały się ze sobą, tworząc niepewność, jaka była mu niecodzienna. Zazwyczaj potrafił zachowywać spokój. Nie wiedział, co powodowało, że tym razem odczuwał wszystko tak wyraźnie, tak mocno i bez większej kontroli.
Chwycił za szyjkę kieliszka i wziął kolejny łyk, słodycz rozpłynęła się na języku i pozostawiła w ustach charakterystyczny smak. Wino lśniło w świetle lampek pokoju. Telewizor wciąż wydawał z siebie standardowe odgłosy. Życie toczyło się powoli, jakby sekundy wydłużyły się w minuty.
Zabrzęczał telefon. Nie raz, a wciąż i wciąż.
Połączenie.
Jimin niemalże podskoczył, serce niebezpiecznie skurczyło się i zabiło mocno, pompując krew szybciej i z większą siłą. Blondyn chwycił urządzenie, palce drżały mu lekko.
Naprawdę stracił kontrolę nad emocjami.
Kliknął na zieloną słuchawkę, po czym przyłożył telefon do ucha. Przez moment słyszał jedynie szum, powodowany pędzącym samochodem.
- Nie żyją – usłyszał jedynie, dwa słowa, spokój i ukojenie, ciężar momentalnie zniknął mu z piersi, oddech zdawał się powoli uspokajać, choć mózg wciąż analizował każdą literę dziesięć razy, by się upewnić, że to właśnie one padły z ust Marka po drugiej stronie słuchawki. Po chwili jednak usłyszał również płacz. Ciche łkanie, zagłuszone, gdzieś w tle. I dotarło do niego, że głos Marka drżał nieco. Jakby nie chciał wcale wyrazić zwycięstwa, a przegraną.
Nie.
Nie, nie, nie.
- Mark? Słyszysz mnie? Kto płacze? – Jimin starał się zachować neutralny ton.
Cisza. Głucha, kurwa, cisza.
- Mark do cholery! – krzyknął, próbując wymusić jakąkolwiek reakcję drugiego.
- Przepraszam, my... robiliśmy, co mogliśmy, ale... Nat... ona...
I Jimin zrozumiał. Zrozumiał drżenie głosu, zrozumiał wszystko.
- Gdzie ją macie?
- Na tylnym... tylnym siedzeniu. Chloe trzyma jej głowę na kolanach i kompletnie nie kontaktuje. Płacze już trzydzieści minut. Jest jak w transie.
Kurwa, chuj by to strzelił.
- Słuchaj... - Jimin musiał obecnie zostać ich jedyną podporą, nawet, jeżeli obecnie Mark musiał nieść wszystko na swoich barkach, bo w końcu przewodził wszystkiemu, tam, prawie czterdzieści minut stąd. – Na razie nie możecie nic zrobić. Pozwólcie jej się pożegnać jak może, chociaż to bardzo trudne w obecnej sytuacji. Po prostu jedźcie, jutro... zrobimy to razem, tak, jak należy – powiedział, hamując gulę tworzącą się w gardle.
- Rozumiem – odpowiedział tylko chłopak. – Poza tym, tak, jak wspomniałem – zatrzymał się na chwilę. – Nie żyją. Nikt nas nie goni. Jest bezpiecznie.
- I niech tak zostanie – stwierdził jedynie blondyn, ściskając słuchawkę trochę zbyt mocno, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. – Dzwoń już na mój prywatny numer, gdyby coś – dodał jeszcze przed rozłączeniem się.
Jedyne, do czego był zdolny, to do rzucenia komórką o ścianę i obserwowanie, jak pęka od siły impetu. Kawałki urządzenia leżały na marmurze, niszcząc estetykę. Ściana za to zyskała rysę, a nawet dziurę, świadectwo, że w kimś wybuchły emocje.
Miał ochotę krzyczeć. Jednocześnie nie wiedział, komu być wdzięcznemu, że misja się udała. Z drugiej strony... ofiara, choć jedna, bolała go. Strata człowieka w walce była swego rodzaju cierpieniem, nieważne, jak bardzo chciało się do tego przygotować, gdyby miało nadejść.
I nadeszło. Znikąd. Nagle.
Wzrok mężczyzny padł na butelkę wina. Wypił nieco z butelki, po czym otarł usta koszulą, zostawiając ciemny ślad. Chwycił swój telefon i wybrał numer do ojca. Rzadko to robił, sytuacja jednak tego wymagała. Nie miał zamiaru znosić tego sam. Nie mieli łatwych relacji, wina jednak zawsze była obustronna.
W końcu to on mu to powierzył, chcąc czyścić własne imię. To on dał mu władzę nad czymś, co mogłoby pogrążyć ich obu. I jednocześnie pałał do niego za to nienawiścią i zrozumieniem, co niekiedy sprawiało, że miał dość, a frustracja rosła poza skalę.
Wziął ostatni głębszy oddech, nim usłyszał głos rodzica w słuchawce.
***
Jungkook spoglądał na ekran kilkukrotnie. Był obecnie w szkole, w stołówce. W butelce miał mus truskawkowy, który zrobił sobie w domu, a w pudełku sałatkę, którą szczerze uwielbiał. Nie myślał jednak o jedzeniu, a artykule, który czytał chyba już piąty raz, przewijając go wiele razy w górę i w dół. Każde zdanie zdawało mu się dziwnie nierealne, jakby nie miało kompletnie sensu i pisał je ktoś pijany.
To brzmiało po prostu... zbyt pięknie i przerażająco jednocześnie.
Treść była o tym, że w nocy znaleziono na autostradzie prowadzącej za miasto samochód z postrzelonymi trzema osobami, oraz bagażnikiem wypełnionym skrzynkami z pistoletami oraz paczkami kokainy. Ciała należały po rozpoznaniu do szukanych przez policję przestępców, którzy kilka tygodni temu strzelali w klubie, w którym pracował Jungkook.
Ktoś strzelił im w czaszki. Idealnie, ze snajperską precyzją. Nie ustalono, skąd strzelano, ani kim mógłby być morderca. Mieli jedynie kule, które były od dość popularnego modelu broni. Nie mogli więc dokładnie namierzyć winnego, przynajmniej jeszcze nie.
Dziennikarz pisał również o niezwykłej wiedzy mordercy, gdyż na tym odcinku trasy nie było żadnych radarów, ani kamer, które mogłyby zarejestrować ewentualne strzały. Żadnych śladów. Zbrodnia doskonała.
Chłopak oddychał szybciej. Ktoś pozbył się ludzi, którzy jeszcze nie tak dawno chcieli się pozbyć jego.
Przełknął ślinę, próbując ogarnąć umysłem, jak to w ogóle możliwe. To był jakiś chory zbieg okoliczności. Z jednej strony odczuwał ogromną ulgę, jakby zdjęto mu z barków wiele kilogramów, z drugiej, miał w głowie myśl o kimś, kto był w stanie zabić przestępców i to bez zostawiania jakiś wskazówek, o tym, że to właśnie on. Nie zamierzał wnikać, kto z kim najwyraźniej miał jakieś porachunki, mimo to dręczyło go to z jakiegoś powodu.
Nie powiązał bowiem słów Jimina, które ten powiedział do niego w łóżku kilka dni temu, z obecną strzelaniną.
W najśmielszych snach o tym nie pomyślał.
Miał więc obraz bezwzględnego morderstwa, które choć częściowo go koiło, to wywołało w nim kolejną falę emocji, której nie oczekiwał. Zamknął artykuł, nie mając najmniejszego zamiaru czytać go po raz kolejny, byleby tylko się upewnić, że on naprawdę istnieje, a nie jest wytworem jego wyobraźni.
Ledwo był w stanie jeść, więc drugie śniadanie odłożył na później. Musiał już wracać na salę wykładową, a nie miał absolutnie żadnej chęci do słuchania go po takich wieściach. Najchętniej uciekłby do domu, nie mógł już jednak opuszczać większej ilości zajęć w tym miesiącu. I tak miał napięte relacje z nauką. Próbował więc skupić się na czymś innym, niż wiadomościach, które właśnie do niego dotarły.
Nawet, jeśli nie musiał się już bać, teoretycznie.
Na salę wszedł spięty, mimo to nikt nie zauważył jego postawy, zajął miejsce i zaczął notować, gdy tylko kobieta zaczęła mówić. Starał się nie zwracać uwagi na nic innego, tylko ten monotonny głos i słowa zapisywane na papierze jako luźne notatki, które potem miały mu się okazać niezbędne.
Po kilkunastu minutach przerwało mu jednak wibrowanie telefonu. Nie chciał odbierać, rozległo się jednak ponownie. Wyjął więc urządzenie, gdyż, teoretycznie, mogli używać telefonów, jeśli chcieli, byleby cicho. Mogli nawet przeglądać tablicę, a nie robić zapiski, mimo to nikogo to nie obchodziło tak długo, jak nie powodowało to dźwięków mogących zakłócić wykład.
Serce ponownie zabiło mu szybciej, jednak z innego powodu, niż wcześniej. Pisał bowiem Jimin. Nie spodziewał się tego. Cały jego nastrój zmienił się w sekundę. Wystarczyło jedno przesunięcie, żeby odczytał dwa zdania, które zupełnie odebrały mu oddech.
„Spotkajmy się dzisiaj, proszę."
„Potrzebuję cię."
I w momencie czytania tych zdań on również począł go potrzebować.
Wystukał coś szybko w odpowiedzi, informując go, że to żaden problem, że pojedzie gdzie będzie musiał i nie ma żadnych planów.
To nie tak, że miał zrobić rysunek architektoniczny na jutro wraz z rozpisaniem jego elementów.
„Bądź w pracy. Zobaczymy się tam"
Przełknął ślinę. Co on planował? Dlaczego „w pracy"? Nie mogli się zobaczyć... w bardziej prywatnym miejscu?
Bo... przestał go prawie postrzegać, jak klienta, choć wciąż posiadał tę myśl gdzieś w swoim środku, jako ostrzeżenie i przypomnienie, którego wcale nie słuchał.
Mimo to nie napisał, że coś mu nie pasuje. Zgodził się. Dał również znać Yoongiemu, żeby przesunął mu grafik, co drugi zbył śmiechem w sms'ach. Szatyn wiedział jednak, że to zrobi tak czy inaczej. Miał do niego zbyt dużą słabość, by odmówić.
On sam za to zaczął się zastanawiać, jak będzie wyglądać owe spotkanie i co sprawiło, że miało do niego dojść.
the next chapter will take my innocence away as well as yours
poważnie, następny to... d a m n (i będzie dłuższy niż ten ugh)
p.s piszcie mi coś o tym opowiadaniu, ciekawią mnie Wasze opinie bardzo <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top