my cage

Materiał zsunął się gwałtownie z ramion chłopaka, by po chwili spaść na ziemię, odrzucony kilka metrów dalej na scenę. Ogniki w oczach mówiły same za siebie. Burza kosmyków szatyna opadała ciężko dookoła zroszonego potem czoła. Jego szyja również pokryta była maleńkimi kropelkami, niektóre spływały w dół, tonąc w głębokim dekolcie jego koszulki, która ledwo zasłaniała jego umięśnioną klatkę piersiową. Przeszedł bliżej krawędzi, po czym zszedł na poziom podłogi, wpasowując się w rytm muzyki. Angażował siebie całego, każdy mięsień na swoim ciele, każdą komórkę. Uwielbiał to, wzrok każdego skupiony na jego ruchach, gestach, drobnych zabawach, jakie wciąż stosował. Przygryzanie wargi, muskanie ust językiem, pojedyncze mrugnięcia. Wszystko to po to, by skłonić chcące go dotknąć ręce do wcześniejszego sięgnięcia po banknoty albo wielocyfrowe kwoty na kontach bankowych.

Uśmiechnął się krzywo, gdy bit ponownie spowolnił. Skanował wzrokiem wszystkich obecnych. Niektórych nawet kojarzył, osoby, które były tutaj praktycznie zawsze, gdy on występował. Jakby myśleli, że tym samym mogą go mieć.

Bzdura.

Przejechał obiema dłońmi wzdłuż ciała, jednocześnie zniżając się coraz mocniej. Z takiej pozycji gładko przeszedł do poziomu i oparty na swoich przedramionach zrobił kilka fal ciałem w kierunku podłogi. Z tej figury przeszedł do oparcia na boku, a potem na powrót do pionu, gdzie w ostatnich sekundach zerwał z siebie ostatni materiał, jaki chronił jego górną część ciała przed resztą świata. Nawet przez głośność utworu słyszał gwizdy i piski niektórych. Ostatni raz przesunął dłonią po udzie, potem po biodrze, w górę brzucha i klatki, potem na ramię i szyję, by ostatecznie skończyć na ustach, które zadziornie zahaczył jednym palcem.

Utwór ucichł, przez moment słychać było tylko jego oddech, póki nie rozległy się liczne odgłosy zebranej publiczności. Czasami czuł się jak aktor w teatrze. I w pewnym metaforycznym odniesieniu takim właśnie był.

Tylko lepszym, z niektórych względów.

Zszedł ze sceny, opanowując oddech. Musiał szybko iść pod prysznic, ponieważ był umówiony dosłownie za pół godziny. W tym czasie powinien zdążyć doprowadzić się do stanu używalności.

Z mnóstwem myśli wszedł do szatni, czując wszechobecny zapach perfum, zmieszany z potem i nutą szamponów do mycia. Cała ta mieszanka była mu już niezwykle znajoma i w pewien sposób przyjemna. Kojarzyła się z bezpieczną przestrzenią, jeśli mógł to tak nazwać.

Wszystko zajęło mu krócej, niż podejrzewał. Nim się obejrzał robił ostatnie poprawki przy rzęsach, chcąc by były możliwie jak najdłuższe. Poprawił również skórzaną obrożę, którą założył na cienki materiał ciemnej, prześwitującej koszuli. Poszczególne metalowe spięcia i kółka dodawały mu zadziorności, ale i aury uległości. Również przedarte, czarne jeansy dopełniały każdy detal, czyniąc całość niemalże idealną. Jungkook uśmiechnął się do siebie na myśl, że mógł ostatnio poszerzyć nieco swoją garderobę, przez nieco większą wypłatę od Yoongiego, jakiej się nie spodziewał. Nie prosił o pieniądze, nigdy mu nie mówił, że potrzebuje więcej. Okazało się jednak, że nie musiał.

Mimo to wiedział, że nagła szczodrość jego szefa miała dookoła siebie aurę nieszczerości i domyślał się, czemu to wszystko miało miejsce. Starał się jednak nie rozkładać tego całego problemu na części zbyt mocno.

Yoongi w końcu wiedział przecież, że Jungkook wciąż ma na koncie środki, które przesłał mu Jimin. Co prawda nie ruszał ich, nawet nie spłacał z ich pomocą czynszu. Nie wiedział, co chce komu udowodnić, ale nie miał zamiaru cieszyć się rzuconym w swoją stronę bogactwem. Wolał sam pracować na siebie, niż korzystać z pieniędzy jakiegoś tam milionera, bogatego synka jeszcze bogatszego tatusia.

Na dobrą sprawę Jungkook nie miał nawet pojęcia, jak Jimin zarabia. Owszem, mógł być pod skrzydłem swojego rodzica, mimo to miał w głowie myśl, że raczej nie wyglądał na kogoś, kto bawi się cudzymi pieniędzmi. Nie uważał tak, choć nie wiedział, czy to słuszne.

Ostatni raz zerknął w lustro, chcąc dokładniej się sobie przyjrzeć. Wyglądał zjawiskowo i to się liczyło. Obecnie nie mógł sobie zawracać głowy takimi myślami, które niekiedy wirowały w nim niczym huragan. Odetchnął, czując na sobie zmartwiony wzrok Candy'ego, który stał niedaleko. Młodszy widział, że wiele się zmieniło w Jungkooku. Dostrzegał te maleńkie chwile, gdy drugi tracił blask, nawet gdy miał na sobie najdroższe marki i idealnie nałożony na policzkach rozświetlacz. Nie mógł jednak nic zrobić, wiedział, że nie.

Cokolwiek gryzło szatyna, musiało być rozwiązane przez niego.

Nawet jeśli to coś pochodziło z jakichś zakamarków jego młodzieńczego serca.

***

Długie pociągnięcia pędzla. Zagryziona warga, na której wciąż czuł ulubiony trunek. Upił kolejny łyk, chwytając szklankę lewą dłonią. Gorzkość na podniebieniu nieco go rozluźniła. Uwolnił więc swoje różowe usta spod zębów, dopiero zdając sobie sprawę, jak mocno je zacisnął. Odłożył naczynie, by znów przenieść dłoń na udo i skrobać paznokciami po materiale spodni. Bawił się pojedynczymi nitkami przetarcia, skubiąc je i ciągnąc. Prawą dłonią natomiast tworzył coś, co musiało jakoś z niego ulecieć. Zbierał się zdecydowanie zbyt długo, by namalować owy obraz. W tym momencie skupił się głównie na ciemności nieba i kontraście pomiędzy nim, a dość jasną postacią. Musiał, na potrzeby barw, zmienić nieco ubiór mężczyzny. Tak więc ciemną koszulę zastąpiła blada, niemalże biała, spodnie w kolorze beżu, idealnie komponujące się z blondem włosów. Jasne kosmyki układały się w nieładzie na jego głowie. Wyglądał anielsko, niewinnie. I Jungkook, być może, chciał to osiągnąć.

Chciał, żeby Jimin wyglądał czysto, otoczony mnóstwem gwiazd i konstelacji. Szatyn znał się nieco na astronomii, umiał więc naznaczyć wszystko w odpowiedni sposób, nie pomijając żadnej błyszczącej kropki. Z niezwykłą dokładnością robił najcieńszym pędzlem jasne punkty w przejmującej ciemności.

Gdy skończył miał przed sobą obraz Jimina patrzącego w rozgwieżdżone niebo. Jimina, który w kontekście rozmieszczenia barw i kompozycji – sam zdawał się być gwiazdą.

Siebie Jungkook nie uwzględnił na obrazie.

Płótno należało więc do tylko jednej osoby. Wszystko, co Jungkook namalował tego wieczora przejęła jedna postać. Bezpowrotnie.

Dopił do końca szklankę whiskey, gdy odchodził od sztalugi. Teraz musiał czekać, aż obraz wyschnie, by potem go zabezpieczyć i utrwalić. Jednocześnie czuł się, jakby miał się pozbyć obrazu, z drugiej strony jednak coś kazało mu go zostawić.

Podobnie jak ten, który wisiał w pracowni i przedstawiał dwa kochające się ciała z jego snu. Dwóch splecionych kochanków, jakich w teorii nic nie miało łączyć. I szatyn wiedział, że to wszystko zmierzało w kompletnie nieodpowiednim kierunku. Ale nie umiał nie przekładać swoich uczuć na palety barw, pociągnięcia pędzlem i tekstury. Tak tworzył i tak zawsze pracował. Nie był w stanie wykasować z siebie wszystkiego, co łączyło się z Jiminem. Nie rozumiał jego charakteru do końca, nie wiedział o nim absolutnie nic – ale mógł chociaż sam przed sobą przyznać, że traktował go w jakiś szczególny sposób i widział w nim więcej, niż tylko jedwab i piękno ciała.

Coś go ciągnęło do tej skrzywdzonej duszy, której istnienia jeszcze nie był do końca świadom.

Odgiął lekko głowę w prawo i w lewo, chcąc rozciągnąć kark, który ciągnął go nieco od siedzenia w jednej pozycji. Musiał iść spać, jeśli chciał zdążyć na poranne wykłady. Zamknął za sobą drzwi pracowni, pozostawiając wszystko w zwyczajowym nieładzie. Chciał wyzbyć się resztek myśli, ale jakimś cudem te wciąż krążyły mu po głowie, leniwie, bez pośpiechu. Wszystkie skupione na kimś, na kim nie powinny.

- Do diabła z nim – mruknął do siebie, wkładając szklankę do zlewu. Zgasił ostatnie światła, sprawiając, że dom stał się ciemny, podobnie jak inne w okolicy. Jedynym, co rozświetlało ulicę były lampy, ustawione w równych odległościach od siebie.

One i zaparkowany samochód, który stał na światłach pod domem Jungkooka już od pół godziny, a którego obecności szatyn nie zarejestrował. Nie wiedział też, z jaką ulgą odetchnął kierowca, gdy obserwowany przez niego domownik nareszcie zgasił światła. To oznaczało, że poszedł spać, nigdzie już nie pójdzie, a alarm domowy został włączony, co sugerowały czerwone lampki umieszczone nad drzwiami wejściowymi, oraz te przy oknach. Mark znał się na zabezpieczeniach i domyślał się, że najwyraźniej Jungkook również, skoro założył akurat te. Były dobre, rzadko zawodziły. Podejrzewał, że musiał je mieć, skoro robił to co robił, by zarabiać pieniądze.

- Myślę, że wszystko w porządku – powiedział do słuchawki, gdy usłyszał znajomy głos po drugiej stronie. – Poszedł spać. Nie masz się czym martwić, szefie.

- Okay, to dobrze... dzięki za fatygę swoją drogą.

- Nie ma sprawy, masz u mnie dług.

- Oczywiście – odpowiedział jedynie Jimin, śmiejąc się cicho. – Naprawdę dziękuję. Nie wiem, ja po prostu...

- Nie musisz się chyba tłumaczyć przede mną – odparł Mark, przerywając drugiemu, za co, o dziwo, nie został zbesztany. – Nie mam pojęcia, co cię z nim łączy, ale rozumiem, co w tobie siedzi po... odejściu Nathalie. My wszyscy mamy teraz podwyższone ciśnienie za każdym razem, jak słyszymy syreny ambulansów albo nieznane numery na ekranach komórek – jakby miał dzwonić szpital. Ale to minie, tak myślę. Poza tym Nat nie chciałaby, żebyśmy mieli paranoję albo coś w ten deseń. Byłaby ostatnią osobą, która przejmowałaby się czymś takim. Nazwałaby nas bandą idiotów, gdyby tu była.

- Pewnie masz rację... - westchnął jedynie blondyn. – Muszę po prostu... to przeżyć. Jak i wy – urwał na moment. – Leć do domu, wyśpij się, bo ktoś musi mnie jutro zastąpić na spotkaniu.

- Wiem, wiem... - odparł szybko Mark. – Którego wracasz?

- Dziesiątego. Długo mnie tu potrzymają, skurczybyki.

- Pierwszy raz słyszę, jak szef przeklina na wyższych stanowiskiem szefów.

- I nie ostatni – zaśmiał się blondyn. – Dobranoc, Mark. Bezpiecznej drogi do domu.

- Nawzajem. Chociaż bez tego drugiego, podejrzewam, że dawno jest już pan w hotelowym łóżku.

Odpowiedział mu jedynie śmiech i krótkie pożegnanie. Rozłączył się i złapał za kółko z lekkim uśmiechem na ustach, ale i pewną dozą ciekawości. Nie należał do ludzi, którzy pakowali nos nie tam, gdzie trzeba. Dziwiło go jednak zachowanie Jimina. Zazwyczaj nie posuwał się do takich rzeczy. Być może faktycznie był to efekt utraty kogoś ważnego dla nich wszystkich, sprawa, która wciąż była świeża. Nawet to jednak nie było w stanie wyjaśnić faktu, czemu jego szef tak martwił się o tego chłopaka. Co w nim było takiego? Byli ze sobą? Mark mógł tylko snuć spekulacje.

Był jednak pewien, że to nie było nic, co można by nazwać powierzchowną znajomością, a raczej zalążkiem czegoś większego i o wiele cenniejszego.

***

Jungkook był nieco zmęczony, ale nie odpuszczał. I tak był wdzięczny, że szkoła pozwoliła mu zostać po godzinach. Mógł być sam ze swoimi myślami, sam z tańcem oraz bólem mięśni. Oddychał głęboko, chcąc uspokoić ciało przed kolejną sesją. Tego dnia miał ochotę na nieco więcej, niż zwykle. W głowie miał zbyt wiele, potrzebował czegoś, co mogłoby go uwolnić od wszelakich emocji czy odczuć. I zawsze, niemalże za każdym razem kończył wtedy tutaj – w tej dokładnie sali, której wschodnia ściana zapełniona była lustrami, za to spora przestrzeń posiadała rury do tańca ustawione w dość sporych odległościach od siebie.

Szatyn był jednym z niewielu mężczyzn, jacy uczestniczyli w zajęciach. Oprócz niego było ich jeszcze dwóch. Jak na dwudziestoosobową grupę i tak wydawało się to dużym odsetkiem. Ale szkoła słynęła z tego, że podchodziła do tematu profesjonalnie i nie odrzucała kandydatów tej płci, mimo że większość grupy tworzyły dziewczyny. Większość z nich nie miała jednak nic przeciwko, poza tym, po tak długim czasie, przez jaki razem ćwiczyli, zdążyli już przyzwyczaić się do wzajemnej obecności, a otoczka zawstydzenia prysła, niczym niechciane wspomnienie. Ostatecznie oni wszyscy wykonywali podobne figury i rewolucje, nie było więc czym się przejmować.

Oczywiście, zdarzały się przytyki i niemiłe uwagi, ale nie miało to już za wiele wspólnego z zawartością czyjchś spodni, a z charakterem i osobowością. Jungkook jeśli już coś mówił, to starał się by była to konstruktywna krytyka, a nie wyśmiewanie za plecami.

Nie dało się jednak zmienić każdego i on doskonale o tym wiedział. Mimo to czuł się w tej grupie niezwykle dobrze, dostawał dużo wsparcia i kilkoro osób znał nawet lepiej prywatnie. To wszystko było dla niego dość cenne, wykraczało trochę dalej, niż zwykłe ćwiczenia, by lepiej tańczyć w pracy. Zrobił z tego swoją własną pasję, o ile było to odpowiednie słowo.

Rozciągnął się jeszcze, nim ponownie ujął w dłoń chłodny metal. Nie tracił z oczu swojego odbicia w lustrze, skupiony na każdym mięśniu i włóknie, które musiał kontrolować, by wszystko szło gładko. Po kilku minutach już obracał się w powietrzu, ściskając udami metal, by nie spaść. Lawirował w powietrzu, zmieniając co chwilę pozycję, wczuwając się w grającą muzykę. Nigdy nie ćwiczył bez niej. Potrzebował rytmu, dźwięków, które go kierowały w tańcu pożądania. Wygiął mocniej kręgosłup, tworząc łuk, po czym przeszedł z powrotem do pionu, by potem znów odgiąć ciało, zawieszony na dłoni i jednej nodze. Wciąż spoglądał na siebie w lustrze, pilnując, by wyglądać możliwie jak najlepiej, chociaż wiedział, że nie ma żadnej widowni za wyjątkiem siebie samego.

Mylił się.

Para ciekawskich oczu obserwowała go od dłuższego czasu. Lekki uśmieszek rozkwitał powoli na twarzy blondyna. Nie wiedział, że chłopak też tu przychodzi. Nie miał pojęcia. Ale sam również nie zwykł trenować w godzinach otwarcia. Choć tym razem najwyraźniej druga strona też postanowiła mieć prywatny trening. Blondyn nie mógł się oprzeć, z każdą nową figurą jedynie coraz mocniej się zatapiał. Od ciała chłopaka biła niezwykła subtelność, kusił każdym skinieniem, a całość choreografii zdawała się być niemalże majestatyczna w połączeniu z klimatycznym utworem.

Jimin skończył właśnie balet, musiał tu przyjechać, choć nie tak dawno był na lotnisku, po udanej podróży biznesowej. Nie ukrywał jednak, że niewiele myślał o poszerzaniu wpływów firmy i inwestycjach w kolejne skrzydła produkcji. Większość jego myśli zawsze wracała do Jungkooka, niczym boomerang. Nie rozumiał już, co tak zaszczepiło w nim ten niepokój, tę obawę. Był niezwykle wdzięczny, że Mark sprawdzał po cichu, czy wszystko było w porządku. Sam wolał sprawować nad tym opiekę, mimo to nie miał na to czasu, jakkolwiek chłodno to nie brzmiało.

Zastanawiał się, czemu wciąż interesuje go postać Jungkooka, jego życie, jego wnętrze. Dlaczego widział w jego oczach galaktyki i czemu tamtego wieczora naprawdę chciał... wiele. Chciał odjechać z nim dalej, niż to było przyzwoite, uciec, zostawić coś za sobą i być dla tego chłopca wszystkim.

Z tym, że to wciąż pozostawało w ramach nierealnego snu, jaki blondyn sobie wymyślił.

Odchylił nieco drzwi, które zaskrzypiały przeciągle. Jungkook odruchowo spojrzał w tamtą stronę, a obraz Jimina uderzył go mocniej, niżby się tego spodziewał. Na moment zastygł, niezdolny do niczego. Nie widzieli się prawie dwa tygodnie, żadnego kontaktu, niczego. To nie tak, że chłopak go potrzebował. Może trochę. Ale nie chciał pisać, ani pytać, czemu tak nagle zniknął.

A teraz był tu znowu, w jednym pomieszczeniu, z nim. Nietrudno było dostrzec pot na jego szyi, lekko mokre kosmyki włosów. Ćwiczył. Ale co? Czyżby również tańczył? Byłoby to logiczne, skoro najwyraźniej był w szkole tańca. Tylko czemu? Dlaczego o tej porze i czemu Jungkook nie widział go tu nigdy wcześniej? Umysł zamienił mu się w ciąg pytań, jakich nie zamierzał obecnie wypowiadać na głos. Nie tylko przez chwilowy szok, ale i fakt, że pewnie nie byłoby to do końca na miejscu.

- Co ty tu... - zaczął jednak, niepewny co właściwie wylatuje z jego ust. – W sensie ja... nie miałem pojęcia, że też tu chodzisz – dodał, starając się nie skupiać spojrzenia na odsłoniętych, lekko muskularnych ramionach, zarysowanych pod tank topem mięśniach brzucha i cholernych spodenkach, które okalały jego uda... tak ciasno. Jakikolwiek styl tańczył najwyraźniej nie mógł sobie pozwolić na luźne ubrania, choć przeczyłaby temu bluzka. Chłopak był naprawdę skołowany, nie spodziewał się takiego spotkania w najśmielszych fantazjach.

- I nawzajem – mruknął drugi, opierając się o rurę, której przed chwilą używał Jungkook. – Nie sądziłem, że... robisz tutaj takie rzeczy.

- A gdzie indziej miałbym się tego nauczyć? – zapytał szatyn, skupiając się na piciu wody, a nie Jiminie dotykającym metalu w taki sposób.

- Nie wiem, mógłbyś wybrać inną szkołę.

- Ta jest najlepsza.

- Też tak słyszałem – odpowiedział z uśmiechem. – Więc to twoje małe królestwo po godzinach?

- Można tak powiedzieć... - odparł cicho. – A gdzie twoje?

- Pardon?

- Gdzie twoje królestwo? – zapytał precyzyjniej, podchodząc bliżej mężczyzny. Może zrobił to specjalnie, może nie. Ale coś kazało mu być bliżej, choćby o te kilka metrów.

- Zależy, o które z nich pytasz – padła odpowiedź, po raz kolejny przyozdobiona tym uśmiechem, jaki zabierał szatynowi możliwość chłodnej kalkulacji.

- O to... o szkołę w sensie – stwierdził w końcu, czując, jak tracił słowa. Nie potrafił nawet złożyć zdania i chciał się za to przeklinać. Siebie, albo swojego rozmówcę. Jeszcze nie zdecydował, kogo mocniej.

- Oh, piętro wyżej. Sala lustrzana.

- Czekaj, ty... Nie mów mi, że... - Jungkook poczuł, jak coś w nim podskoczyło, przepełniło go momentalnie słodkie uczucie, którego nie umiał opisać. – Ty... tańczysz balet?

- Zgadłeś – przyznał blondyn. – Od dzieciaka tak naprawdę. Od tamtej pory to moja jedyna miłość.

- Nie pasuje mi to do ciebie.

- Co? Nie nadaję się do tańca?

- Nie o to mi chodzi, tylko... balet jest taki emocjonalny, subtelny, dramatyczny i kojący. A ty... nie wiem, po prostu mnie to zdziwiło.

- Cóż, ja również nie powiedziałbym, że ktoś taki jak ty potrafi się tak oplatać dookoła tego – to mówiąc zerknął na rurę, a Jungkook poczuł, jak róż wpływa mu na policzki.

- Okay, obaj najwyraźniej nie powinniśmy oceniać po okładce.

- Najwyraźniej – zgodził się Jimin. – Apropo tego... - zaczął po chwili. – Obserwowałem cię trochę dzisiaj.

- Poważnie? Czemu? – Jungkook poczuł lekkie ściskanie w środku. Jak długo to robił? I z jakiego powodu? Co było w tym takiego?

- Zadajesz głupie pytania – prychnął drugi, spoglądając na moment gdzieś bok.

- Pytam poważnie, znaczy... nie wiem, co w tym jest interesującego...

- Ty tak naprawdę? – zapytał w końcu Jimin, mrożąc drugiego wzrokiem. Zmiana w tonie jego głosu była gwałtowna i zdecydowanie odbierała Jungkookowi nawet możliwość ruchu w jakimkolwiek kierunku. Zastygł, nie rozumiejąc, co zrobił źle. – Widziałeś się kiedyś? Wyglądasz pięknie, gdy tańczysz. Jak jakiś półbóg, jeśli mam określać po imieniu. Nie wiem, co masz takiego w sobie, ale... nie potrafię nie oglądać, choćby przy najmniejszej okazji – dokończył, a głos schodził mu coraz niżej, przy tym będąc coraz cichszym. Dłoń blondyna szybko znalazła policzek Jungkooka, znajomy dotyk wywołał równie znajome dreszcze, jakby dostał właśnie dawkę narkotyku, o jaki tak błagał, choćby nieświadomie.

- Na Boga, co ty w ogóle... - ale szatyn nie zdołał skończyć, czując ciepłe wargi na swoich. Pocałunek nie był żarliwy, a namiętny i powolny, niemalże leniwy. Jimin przyciągnął chłopaka bliżej siebie, jakby bojąc się, że rozsypie się w powietrzu, niczym coś nieprawdziwego. Rozłączyli usta dopiero po kilkunastu sekundach, chcąc zaczerpnąć więcej powietrza. Jungkook był w pół trzeźwy, bo tego również się nie spodziewał. Nagłej bliskości. Czegoś, co tak go uskrzydlało i ciągnęło w dół.

Bliskości, jakiej miał sobie odmawiać, choć obecnie nawet o tym nie myślał.

- A teraz mi wierzysz? – zapytał blondyn, przenosząc usta na ucho drugiego, nie omieszkał również musnąć językiem skóry, co wywołało ciche westchnienie szatyna. Nie powstrzymywał się, wręcz przeciwnie, cokolwiek miało się wydarzyć zdawało się mu obecnie obojętne, nie troszczył się już o nikogo i o nic, jedyne, co nim kierowało, to ten płomień i ta fizyczność, za którą tęsknił, gdzieś głęboko w sobie.

- Myślę, że tak – odpowiedział, walcząc, by wypowiedzieć każde słowo normalnie, bez drżenia głosu.

- Na pewno? – zapytał Jimin, całując szyję chłopaka i bezwstydnie badając palcami jego ciało, jakby chciał zapamiętać każdą krawędź na opuszkach.

- Mhm... - padło jedynie, choć równie dobrze mogło to uchodzić za cichy jęk spowodowany malinką, jaką właśnie tworzył na skórze chłopaka blondyn.

- To dobrze. Bo nie widzę w tobie niczego innego, poza dziełem sztuki – wyszeptał mu do ucha po kolejnym pocałunku na wrażliwej sferze. – I chciałbym, żebyś ty siebie też takim widział.

- Nie zmienisz mojego postrzegania takimi słowami – powiedział jedynie Jungkook, czując, że zniszczył to, co właśnie kwitło w powietrzu, że przerwał napięcie pożądania mocnym szarpnięciem prawdy. – Nie wiem, czy cokolwiek to zmieni. Nie rozumiem też, czemu patrząc na mnie używasz takich słów.

- Bo uważam, że idealnie cię opisują – łagodność nie uciekła z głosu mężczyzny, a wręcz przybrała na sile. - I możesz być pewien... - zaczął, całując skroń drugiego. – Że postaram się, byś patrząc w lustro... - pocałunek na nosie. – Widział ucieleśnienie piękna – skończył, po czym znów pocałował chłopaka, krótko, ale tak, jakby była to obietnica, kropka nad i.

Jungkook miał w sobie jeszcze większy mętlik, niż dotychczas. Nie był pewien, czy Jimin wiedział, co właśnie powiedział, co właśnie stwierdził. Każda sylaba tych zdań uderzała chłopaka z ogromną siłą. Dotąd nikt nie wyznawał mu niczego podobnego. Jungkook nie potrafił też pojąć, co mężczyzna chce mu udowodnić. Że myli się, myśląc o sobie jak o kimś zwyczajnym? Że myli się, mając w sobie obraz swojego ciała, jako przedmiotu do zarabiania? Seks bez uczuć był jego specjalnością, bliskość bez miłości zdawała się brzmieć jak codzienność. Traktował to wszystko niczym droga do sukcesu, jaki i tak był dość wątpliwy. Musiał pozbyć się wielu rzeczy i nadać swojej cielesności nieco inny charakter. Nie uważał siebie za świętość, a coś, czego można było bez problemu dotknąć za odpowiednią cenę.

Dziwiło go więc podejście blondyna. Jakby był ślepy na to, co Jungkook sobą reprezentował. Był przecież idealnym przykładem społecznego zepsucia. I choć sam nie patrzył na to w taki sposób, to wiedział, że inni tak. Można było kupić jego czas, ciało, jego reakcje. Wszystko to, co powinno się liczyć dla najbliższej, tej jedynej osoby.

On robił z tego biznes. Nie bezpośrednio, ale jednak.

A Jimin... widział w nim rzeczy, jakich chłopak bał się dostrzec. Rzeczy, które przywracały mu wartość, jaką stracił dość spory czas temu. W dodatku robił to z niezwykłym smakiem. W końcu oboje mogliby już dawno wylądować w łóżku, a prawda była taka, że nie mieli jeszcze pełnego stosunku. Jimin mógłby mu nawet za to zapłacić. Jungkook wiedział w końcu, jak na siebie działają.

Ale nic takiego nie miało miejsca. I to było dla chłopaka czymś niepojętym. Niezrozumianym.

- A co, jeśli nie potrafię? – powiedział cicho, głos mu drżał, ale nie obchodziło go to już.

- Nauczę cię.

- Skąd ta pewność?

- Po prostu mi zaufaj.

- Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy. Nie jesteś cudotwórcą. Nie możesz od tak chcieć mnie zmienić, bo nie wiem... bo tak chcesz.

- Robię to dla twojego dobra.

- Może. A może myślisz o sobie.

- Jungkook – uciął Jimin, spoglądając w oczy drugiego, sprawiając, że szatyn znowu poczuł się mniejszy. – Wiesz doskonale, że dotąd nie spotkałem w życiu nikogo choćby w pierwiastku takiego jak ty. Nie umiem już nawet wyrzucić cię z myśli i wiesz... przestałem nawet próbować. Nie rozumiem kompletnie, jakim cudem tak prosto mnie posiadłeś, ale zrobiłeś to i proszę... daj mi cię uwolnić.

Jungkook stał przez moment, niezdolny do odpowiedzi, do jakiegokolwiek gestu. Uwolnić? Brzmiało kusząco, brzmiało jak coś, czego potrzebował, choć nie wiedział, że tak jest. Nie rozumiał też, skąd są te słowa i czy Jimin naprawdę je powiedział. A jeśli tak, to...

Mógł nareszcie przyznać, że nie dziwi go, iż tańczy on balet. Samotnie w ciemnościach szkoły, kiedy ta jest już dawno zamknięta.

I w ciszy, która zdawała się trwać bardzo długo, zdołał jedynie wyszeptać:

- Najpierw musisz zdobyć klucz do klatki – stwierdził, odsuwając się od mężczyzny, choć chłód, jaki to spowodowało bolał go niemiłosiernie. Odwrócił się i zabrał swoją torbę, zostawiając Jimina bez wyjaśnień. Ten nawet go nie śledził, wiedząc, że to koniec konwersacji. Spojrzał jedynie w sufit i westchnął ciężko, zmęczony nie tylko na zewnątrz, ale i w środku.

Co zrobił nie tak? Gdzie przekroczył granicę? Próbował wskazać jakiś moment, choćby jedną sekundę.

Ale nic nie znalazł.

Nie widział bowiem tych samych problemów i nie czuł tego samego. Nie posiadał identycznych barier i nie spoglądał na świat w podobny sposób. Wszystko, co czuł Jungkook nie było więc dla niego w pełni jasne. I było to naturalną koleją rzeczy.

Wizja tego zdawała się jednak być dla niego zamglona, choć przecież wydawała się tak oczywista. Różnili się, mocno się różnili. Byli jak dwa bieguny, jak dzień i noc. Potrzebowali siebie, jednocześnie kompletnie się wykluczając.

I być może na tym polegało całe piękno tego, co między nimi powstawało. Ta kruchość i niepewność, ta otoczka przeciwieństw. Wszystkie te czynniki nadawały ich uczuciom jeszcze więcej intensywności, jeszcze większej szczerości. Jednego już nie mogli sobie powiedzieć.

Że im na sobie nie zależało.

***

Jungkook płakał całą drogę do domu, niczym żałosna wersja siebie samego. Nie ronił łez bez powodu. Nigdy tego nie robił. Zawsze płakał w ostateczności i w samotności. Najlepiej w swojej pracowni. Tam czuł się bezpieczny, niedostrzeżony, więc mógł ukazywać wszystkie emocje, wszystkie słabości.

Obecnie jednak zdawał się w ogóle nie przejmować tym, że siedzi w autobusie, przytulony do szyby, łkając cicho, podczas jazdy powrotnej. Policzki miał mokre od łez, które nie przestawały spływać, chociaż on sam chciał, by to zrobiły. Był rozbity, a przynajmniej tak by się określił. Bóg jeden wie, jak wiele kosztowało go odsunięcie się od mężczyzny. Jak dużo włożył w to, by wyrzucić te wszystkie cudowne słowa do kosza. Jakby w życiu ich nie słyszał.

A one jedynie odtwarzały się w jego głowie na nowo i na nowo, bez końca. W tym znajomym głosie było przecież tyle rzeczy, niewypowiedzianych wprost emocji. Jimin nie tworzył tych zdań na pokaz, on... naprawdę to czuł. I Jungkook poczuł się niezwykle, jak nigdy dotąd.

Wszystko to go kompletnie owinęło i nie zamierzało puścić. On sam wyciągnął nożyczki i przeciął więzy, rezygnując z ciepła ramion, z kojących słów. Odszedł, tak po prostu.

Bo wiedział, że tak będzie lepiej. Że może istnieje jeszcze szansa, iż będzie mógł przestać się oszukiwać, iż to ma sens. Bo choć dotąd nie czuł nic podobnego względem drugiej osoby, to wciąż liczył, iż być może sobie w końcu odpuści, nawet wiedząc, że zabrnął już za głęboko na takie decyzje.

Ale nie mógł się winić za złudne nadzieje w takim stanie.

Miał ochotę zadzwonić do kogoś, wyrzucić z siebie wszystko, płacząc do telefonu. Nie chciał być sam w swoim domu, nie chciał znów moczyć poduszki łzami i wypełniać pokoju krzykiem.

Wytarł nos chusteczkami, czując, że potrzebuje czyjejś obecności. Wyciągnął komórkę, starając się skupić na ekranie i tym, by cokolwiek widzieć przez łzy, które teraz leciały również po części przez to, że podrażnił sobie oczy, które zaczynały go powoli szczypać.

Wybrał numer jedynej osoby, której mógł się pokazać o tej porze i w takim nastroju. Liczył, że odbierze, że okaże mu wsparcie.

I nie mylił się.

Minęło kilka minut, kiedy w końcu zdołał przekonać Candy'ego, iż dojedzie do niego w nienaruszonym stanie, że nie zamierza zrobić nic głupiego i z pewnością kupi po drodze coś słodkiego, choć nie miał pojęcia, jak tego dokonać o tej godzinie.

Po tym jak zakończył połączenie poczuł nutę spokoju, pierwszą od pół godziny. Wysiadł na odpowiednim przystanku i postanowił zostawić złe emocje za sobą.

Chociażby po to, by poczuć się odrobinę lżej.

Wziął głębszy oddech, wytarł ostatnie łzy. Musiał się wziąć w garść. Nie dać się tak łatwo przyrównać do ziemi. Stać go było na coś więcej, niż rzeka smutku. Z taką myślą zaczął iść w kierunku sklepu.

Miał ochotę na tort czekoladowy.


p.s wow, jakim cudem to napisałem---

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top