17. Skye - moja dziewczyna...

- Dzień dobry księżniczko - rozlega się szept. Uśmiecham się lekko rozpoznając głos chłopaka. Nie otwierając oczu przeciągam się i przewracam na drugą stronę.
- Która godzina? - mruczę zasłaniając twarz dłońmi.
- Jest 8:00. Za godzinę mamy taksówkę na lotnisko - rzuca śmiejąc się, ponieważ właśnie w tym momencie zrywam się z łóżka jak poparzona.
- Trzeba było mówić wcześniej - piszczę i zaczynam biegiem zbierać wszystko co będzie potrzebne mi w łazience.
Po załatwieniu porannych czynności szybko zbiegam na dół. Dopinam ostatnie walizki i pędem ruszam w stronę kuchni.
- No powiem Ci, to chyba było najszybsze 10 minut w całej twojej historii - rzuca śmiejąc się Jay po czym podaje mi kubek z kawą.
- Dzięki - posyłam mu złośliwe spojrzenie, a następnie zjadam śniadanie.
Klika godzin później jesteśmy już na miejscu. Zostawiamy nasze bagaże i wybieramy się na spacer na plażę.
- Wow, jak tu pięknie - szepczę zauroczona plażą i zachodem słońca.
- Cieszę się, że Ci się podoba - rzuca chłopak i obejmuje mnie od tyłu w talii, przyciągając do siebie. Opieram głowę o jego klatkę piersiową i przymykam oczy. Szum wody, przyjemny wiatr oraz ciche głosy ludzi znajdujących się dalej niż my. Coś cudownego. Nagle usta blondyna zaczynają zostawiać mokre pocałunki na mojej szyi. Uśmiecham się pod nosem, a następnie rzucam:
- Dziękuję Jay.
- Nie ma za co dziękować księżniczko - rzuca z tą swoją chrypą w głosie, a następnie odwraca mnie przodem do siebie. Jego dłonie obejmują mnie w talii, a następnie przyciągają do siebie tak, aby nasze ciała przylegały do siebie. Opieram swoje ręce na jego karku i powoli muskam jego wargi. Moje serce zaczyna walić jak szalone. To nasza bliskość tak na mnie działa. Wiatr zaczyna poruszać moimi włosami, a fale uderzają coraz szybciej o brzeg. Blondyn nie zwracając uwagi na nikogo, ani nic zatraca się w pocałunkach. Uśmiecham się lekko, a następnie podskakuje i oplatam go nogami w pasie.
- Kocham Cię - szepcze mi prosto w usta.
- Ja Ciebie również Jay - rzucam wplatając opuszki palców w jego włosy.
Nasze pocałunki nie miałby końca, gdyby nie to, że się obudził. Kiedy Justin się budzi ja wychodzę z jego snu i nie mam prawa poznać reszty tak samo jak on.
                            ✏ ✏ ✏
- Hej. Jak się czujesz? - obok mnie siada Jake.
- Hej - posyłam mu smutne spojrzenie. -Bywało lepiej.
- Nie martw się niedługo wszystko się ułoży i wróci do normy - pociesza mnie po czym przytula do siebie.
- Dziękuję Ci Jake - szepczę, a on muska czubek mojej głowy.
- Nie masz za co dziękować Skye. Jeszcze nic nie zrobiłem. - na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech. - Dziś czas na ostatni jego sen. Jeśli nadal będzie śnił o tobie, pojadę do niego. Porozmawiam z jego rodzicami i nim. Potem z radą i mam nadzieję, że już w krótce będziecie razem - szepcze wywołując uśmiech na mojej twarzy.
- Kocham Cię - rzucam spoglądając na niego i całując jego policzek.
- Ja Ciebie również Skye - chłopak posyła mi radosny uśmiech. - Szykuj się, za pół godziny idzie spać. Nic nie może Cię ominąć.
Jake podnosi się z mojego łóżka, a następnie wychodzi zostawiając mnie samą. Muszę się przygotować. To ostatni sen, jaki będę kontrolować.
Ale najpier pójdę się napić. Gdy wchodzę do kuchni Sophie właśnie odkłada telefon. W jej oczach można zauważyć szok.
- Wszystko dobrze? - pytam biorąc do rąk szklankę z wodą.
- Justin trafił do szpitala - rzuca szeptem, a chwilę później rozlega się huk.
- Co jest grane do cholery! - do kuchni wpada Jake. Chłopak zaczyna mierzyć mnie wzrokiem, a następnie przenosi go na potłuczoną szklankę leżącą u moich stóp.
- Dlaczego? - pytam spoglądając na nią spanikowana.
- Nie mam pojęcia - dodaje dziewczyna.
- Muszę tam jechać - szybko omijam szkło leżące na ziemi i najszybciej jak potrafię zaczynam biec na górę. Po chwili zbiegam już spakowana.
- Cholera Skye nie możesz wyjechać z miasta. Wykorzystałaś dzień - rzuca Sophie.
- Ja muszę do niego jechać! - protestuję powstrzymując łzy.
- Jest szansa. Wróciłaś wcześniej. Nie wykorzystałaś całego dnia - zaczyna Jake.
- To znaczy? - spoglądam na niego z nadzieją w oczach.
- Daj mi chwilę - szepcze brunet, a następnie wykręca numer telefonu.

Cała we łzach pokonuję szpitalne schody, chcąc jak najszybciej znaleźć się na danym piętrze. Po co mu to było? Musiał wdawać się w tą cholerną bójkę?! Jasna cholera! Jedno mnie dziwi. Dlaczego potem chciał popełnić samobójstwo? Na co to podcinanie żył? Nim się orientuję docieram na szóste piętro. Podbiegam do rejestracji.
- Dzień dobry - rzucam udając zmęczoną.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - pyta kobieta spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- Mogłabym dowiedzieć się na jakiej sali leży Justin Devries? - nerwowo przeczesuję włosy, a następnie przenoszę wzrok na kartę pacjentów.
Wykorzystuję swój dar, by odczytać numer sali.
- Kim pani jest? - pyta kobieta wyrywając mnie ze stanu skupienia.
- Przyjaciółką - dodaję.
- Przykro mi, ale jego rodzice nie podali na liście nikogo więcej oprócz jakiejś Ellie. To pani? Jeśli tak to w takim razie poproszę dokumenty tożsamości.
Gdy słyszę to imię, czuję jak dłonie mimowolnie zaciskają mi się w pięści.
- Niestety to nie ja - rzucam zrezygnowana.
- Bardzo mi przykro, ale nie mogę pani wpuścić - tłumaczy i przenosi wzrok z powrotem na komputer.
- No trudno bardzo pani dziękuję - rzucam zrezygnowana, ale nagle do głowy przychodzi mi nie głupi pomysł. - A jest może na tym piętrze toaleta?
- Tak. Korytarzem prosto i za zakrętem pierwsze drzwi po lewo - rzuca, na co ja mówię ciche "dziękuję".
Justin Devries - sala 201.
Szybkim krokiem ruszam w stronę łazienki, ale wcale do niej nie wchodzę. Gdy docieram do danej sali rozglądam się czy nikt mnie nie śledzi, a następnie wchodzę do środka. Najciszej jak potrafię zamykam drzwi i podchodzę do łóżka, na którym leży nieprzytomny chłopak. Ledwo powstrzymując łzy muskam opuszkami jego policzek.
- Tak bardzo tęskniłam - szepczę. - Nie zostawiaj mnie Jay, proszę Cię. Wiem, że nie jest łatwo, ale jestem tu. Nie odejdę dopóki o to nie poprosisz. Obiecuję Ci to. Proszę Justin.
Łzy zaczynają spływać po moich policzkach, mocząc nie tylko moją twarz, ale i koszulkę. Gdy kilka spada na twarz chłopaka ścieram je i gdy chcę zabrać dłoń zauważam jak dłoń chłopaka drga.
- Justin? - pytam z nadzieją.
- Skye to ty? - pyta chrypiąc.
- Jay - szepczę, a oczy chłopaka otwierają się.
- Tęskniłem - rzuca spoglądając na mnie z uśmiechem.
- Ja również kochanie - odwzajemniam uśmiech.
Gdy dłoń chłopaka obejmuje moją, drzwi od sali otwierają się, a do środka wpada jego mama.
- Skye, do cholery co ty tu robisz? - pyta zaskoczona.
- Jaaa....Chciałam tylko zobaczyć czy wszystko jest w porządku - tłumaczę.
- Nie powinno cię tu być - szepcze kobieta. Nie rozumiem tego czego chce mi przekazać. Nagle drzwi ponownie się otwierają, a w nich staje drobna brunetka.
- Jay kochanie - rzuca dziewczyna, ale gdy zauważa mnie jej uśmiech znika.
- A ta to kto? - pyta zaskoczona.
- Ellie to Skye. Moja... - chłopak urywa. Kim jestem? Czy on nadal chce bym była jego dziewczyną?
- Jego znajoma - kończy jego rodzicielka.
- Nie prawda mamo, to Skye - moja dziewczyna. - tłumaczy chłopak, a na mojej twarzy maluje się nieśmiały uśmiech...

Hejka. Tak prezentuje się kolejny rozdział. Co sądzicie? Mam nadzieję, że się wam podoba. Mam dla was niespodziankę, a nawet mały prezent. Mam w planach nową historię, ale nie wiem kiedy ją dodać. Jeśli chcecie bym dodała ją jeszcze dziś dajcie gwiazdkę, komentarz również mile widziany. Wesołych świąt kochani. Bye xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top