11. Co ty tu robisz?!

Skye
Gdy rodzice wyszli postanowiłam się przejść.
Dziś pod bramami nie będzie straży, więc myślę, że tam powinnam mieć spokój. Szybko pakuję plecak po czym wkładam kurtkę. Włosy związuje w luźnego kucyka i wychodzę. Z szybkością światła ruszam w stronę lasu. Gdy docieram do jego końca moim oczom ukazuje się ogromny płot, służący do odgrodzenia miasta od innych. Nigdy bym nie pomyślała, że to on dzieli mnie od upragnionej wolności. Od osób i mista, które kocham. Jeden, ogromny i głupi płot. Gdybym mogła go zniszczyć. Niestety nie mogę. Nie mam jak. Siadam pod drzewem przy ogrodzeniu po czym opieram się plecami o pień i zamykam oczy. Wspomnienia przelatują przez moją głowę z taką prędkością, że jestem zmuszona otworzyć oczy. Nagle orientuję się, że coś jest nie tak. Podnoszę się z ziemi po czym zaczynam się rozglądać. Czuję, że ktoś tu jest. Na dodatek to człowiek. Ogarnia mnie mała panika. Bramy są zamknięte. Nikomu bez wyjątku nie uda się przejść. Z ciekawości podchodzę bliżej siatki. Znam ten zapach. Jestem tego pewna w 100%. Nagle moim oczom ukazuje się znajoma postać. Nogi robią się jak z waty.
- Justin - szepczę nie dowierzając w obecność chłopaka.
- Skye jesteś cała - rzuca z ulgą.
- Dlaczego miałabym nie być? - pytam zaskoczona jego słowami.
- Wszyscy mówią tylko o twojej śmierci - tłumaczy lekko załamany.
- Justin, wiersz przecież, że to nie prawda. Ja zawsze będę żyć w twoim sercu. Pamiętaj o tym - szepczę i przekładam dłoń między szparami. Chłopak mocno ją chwyta po czym przykłada do swojego policzka. Następnie delikatnie ustami muska jej wierzch. Czuję jak łzy napływają mi do oczu. Nie możesz się teraz rozpłakać! Nie teraz! Nie wolno ci pokazać, że jesteś słaba!
- Tak bardzo za tobą tęskniłem - szepcze, a ja mimowolnie uśmiecham się.
- Ja za tobą też. Justin to co robisz jest naprawdę niebezpieczne. W każdej chwili ktoś może nas tu zobaczyć - tłumaczę mu, ale tak naprawdę chciałbym by nie zostawiał mnie już nigdy więcej.
- Musiałem sprawdzić czy nic ci nie jest. Jutro spotykam się z Sofią. Jest w okropnym stanie. Wszyscy myślą, że nie żyjesz. Bałem się, że to prawda. Musiałem się przekonać.
- Justin rozumiem dlaczego tu jesteś i uwierz mi, gdybym była na twoim miejscu jestem pewna, że zrobiłabym to samo. Naprawdę jutro spotykasz się z Sofią? - spoglądam na niego zmartwiona.
- Tak. Nie wiem co mam jej powiedzieć. Myślę, że w prawdę nie uwierzy. Pomyśli, że jestem szurnięty i trafię w końcu do tego durnego lekarza, a tego już nie wytrzymam.
- Jakiego lekarza? Justin co się dzieje? - spoglądam na niego zaskoczona i jednocześnie zmartwiona.
- To nic. Moi rodzice mają po prostu dość tego, że ciągle chodzę smutny. Nic poważnego - rzuca poprawiając grzywkę.
- Przekaż jutro Sofi list, który dla niej napisałam, powiedz jej, że jeśli go przeczyta to niech skontaktuje się z tobą. Kiedyś pójdę do niej, ale teraz jest za wcześnie kochanie. Zresztą ty też nie możesz tu przychodzić. To zbyt niebezpieczne. Proszę obiecaj mi, że zaczniesz żyć od nowa. Nie możesz trafić do psychologa, ani do nikogo podobnego. Uważaj na siebie Justin - szepczę I przysuwam się jeszcze bliżej do płotu. Chłopak opiera dłonie na kratach po czym muska moje usta. Kiedy łączą się zapominam o wszystkim. Przestaję myśleć o tym, że ktoś może nas zobaczyć. W tym momencie najważniejsi jesteśmy tylko my i nikt więcej.
- Justin musisz już iść. Za pół godziny straż wraca. Nie możemy tak bardzo ryzykować.
- Dobrze, ale obiecaj mi , że niedługo się spotkamy. - spogląda na mnie błagającym spojrzeniem.
- Obiecuję ci. Skontaktuję się z tobą jak to wszystko trochę ucichnie i proszę zaopiekuj się Sofią - spoglądam mu w oczy.
- Dobrze. Trzymaj się i pamiętaj kocham Cię i zawsze będę - tłumaczy i muska moją dłoń.
- Ja ciebie również Justin - zmuszam się na uśmiech po czym zaczynam się wycofywać.  Kiedy odwracam się ponownie chłopaka jużnie ma. Szybko zaczynam biec przed siebie...

Hejka. Dawno mnie nie było. Jak podoba wam się kolejny rozdział? Mam nadzieję, że jest okay. Do następnego. Bye xx 💕

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top