Prolog

Uciekałam ile sił w nogach potykając się o gałęzie, liście uderzały mnie w twarz a obraz zamazywał się przez łzy w moich oczach które spływały po moich różowych policzkach.

Rana w moje nodze spowalniała mnie znacznie ale mimo okropnego bólu biegłam dalej. Adrenalina która buzowała w moich żyłach niwelowała w jakimś stopniu ból i dawała mobilizacje do dalszego biegu.

Nie wiedziałam gdzie biegnę ale czułam że jeśli teraz się zatrzymam dopadną mnie a wtedy będę się tylko modlić o szybką śmierć. Takie osoby jak ja nie powinny żyć na wolności powinny być kontrolowane i trenowane na maszyny do zabijania. Takie podejście mają oni, widziałam to przerażenie w ich oczach gdy ujrzeli mnie po raz pierwszy ale ono szybko minęło i zastąpiło je dzikie pożądanie władzy i kolejnego zabójcy który nie cofnie się przed niczym. Wiedzieli na co  mnie stać dlatego nie chcieli mnie wypuścić.

Słyszałam ich krzyki gdzieś z daleka, byli źli...nawet bardzo źli. Przecież uciekła im ulubiona zabawka.

Wytężyłam wzrok i słuch i usłyszałam łamane gałęzie przede mną, bieg zwierząt i warkot wydobywający się z pysków wilków.

Moją jedyną myślą było to że jestem w pułapce. Gdzie nie pójdę to zginę.  Na chwile się zatrzymałam i miałam ochotę krzyknąć że jestem tu możecie mnie zabić. Ale wiedziałam że tamci by mnie usłyszeli i zabrali a przecież wilki mnie nie rozumieją.

Dlatego zmobilizowałam całe moje ciało i ruszyłam dalej, nie wiedząc co mnie spotka.

Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam ludzi. Chciałam juz pobiec w inną stronę ale się potknęłam i padłam jak długa wzbudzając ich zainteresowanie.

Przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamki... Wiedziałam co to znaczy,  nie dałam rady poległam... Przegrałam...

Zanim straciłam przytomność  zobaczyłam stopy odziane w czarne buty wojskowe i usłyszałam delikatny damski głos zapewne należący do młodej kobiety która powiedziała :

- To ona.

Miłego Dnia wszystkim którzy to czytają :D





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top