-𝟠𝟜-
— Profesor Harvey? — zdziwiła się Issalvia, gdy w drzwiach stanął ojciec Terry.
Była zszokowana jego obecnością. Do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę stała nieruchomo, przetrzymując nauczyciela na deszczu, który rozpadał się przed godziną. Dopiero, gdy przechodzący przez korytarz Saul dostrzegł gościa i podszedł bliżej, dziewczyna się obudziła.
— Zamierzasz go tak trzymać, aż się przeziębi? — zapytał Saul, odruchowo obejmując Iss i przysuwając ją do siebie. Z uśmiechem kiwnął do Bena, by wszedł do środka.
Mężczyzna poprawił okulary i darując parze nikły uśmiech, faktycznie wszedł do środka. Stamtąd podążył prosto do salonu.
— Co on tu robi? — syknęła Iss, gdy tylko Ben zniknął za ścianą.
— Zaprosiłem go. — Wzruszył ramionami Saul, zamykając drzwi.
Via otworzyła usta, wyraźnie urażona. Skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na Silvę zupełnie tak, jakby chciała wypruć mu wszystkie wnętrzności.
— Tak po prostu?
— To mój przyjaciel.
Iss zmarszczyła nos. Był to świetny moment, aby przypomnieć Saulowi, że jego przyjaciel miał go głęboko w tyłku, gdy ten wylądował w więzieniu. Mało tego był pierwszym, który poleciał nakablować, gdy Silva na chwilę zjawił się w Alfei. Co prawda dobrze wyszło, bo dzięki temu Saul został złapany i ułaskawiony, jednak o tym drobiazgu dziewczyna nie zamierzała przypominać.
— No nie złość się. Za dwa tygodnie będzie też twoim kolegą z pracy — uśmiechnął się jeszcze Saul, cmokając dziewczynę w policzek.
Via zacisnęła zęby, wywracając oczami. Saul postawił ją w wysoce niekomfortowej sytuacji. Jej ostatnie spotkanie z Benem skończyło się niezbyt dobrze. Od czasu, gdy rzuciła się na niego z łapami, a on obezwładnił ją pnączami, nie zamienili ani słowa. Był to też jeden z powodów, dla którego Terra śmiertelnie obraziła się na przyjaciółkę i od tamtej pory nie rozmawiały ze sobą.
— Ben, kawy? — zawołał Silva.
— Chętnie!
— Tobie zrobię melisę, skarbie — dodał jeszcze Saul, po czym beztrosko udał się do kuchni. Dużo kosztowało go, by ukryć uśmiech, który sam pchał się na jego twarz, gdy tak wpatrywał się w zirytowaną Issalvię. Uznał jednak, że będzie to dla niej dobra lekcja pokory.
— Masz szczęście, że dziecko potrzebuje ojca — syknęła, gdy Silva zniknął za ścianą.
Via natomiast wzięła głęboki oddech i układając sobie w głowie ładne przeprosiny, powolnym krokiem ruszyła do salonu. Ben siedział sobie spokojnie na kanapie, wzrok miał utkwiony w zdjęciach, stojących na kominku.
Spojrzenie Issalvii odruchowo podążyło w tamtą stronę. Poza kilkoma zdjęciami małego Sky'a, było także jej zdjęcie z pierwszego roku w Alfei i kilka z Saulem. Te ostatnie naturalnie były jej ulubionymi.
Odchrząknęła, przez co Ben zwrócił na nią uwagę.
— Ładne zdjęcia — powiedział, uśmiechając się do dziewczyny.
Kiwnęła głową nie wiedząc, co odpowiedzieć. Z pewnością nie chciała spędzić tej wizyty na rozmowie o zdjęciach. W pewnym sensie rozumiała, że Silva, zapraszając Bena, chciał naprawić całą sytuację. Pogodzić Iss i Bena. Sprawić, aby wszystko się ułożyło, aby czuli się dobrze w swoim towarzystwie.
Aby do tego doszło Iss musiała wykonać pierwszy, podstawowy krok.
— Przepraszam, profesorze Harvey... za tamto... wtedy, w szklarni...
Uśmiech nie schodził z twarzy mężczyzny. Spodziewał się, że Issalvia poruszy ten temat. Choć była dumna i uparta wierzył, że w końcu przyzna się do winy i zechce naprawić całą sytuację.
Nie był na nią zły, wszelka irytacja już dawno minęła. Rozumiał także pobudki, którymi kierowała się dziewczyna, gdy dopuściła do wybuchu emocji.
— Już dawno o tym zapomniałem — przyznał szczerze, wpatrując się w dziewczynę łagodnie.
— Naprawdę nie wiem, co mnie wtedy opętało... ja...
— Myślę, że wiesz — przerwał Harvey, unosząc brwi.
Issalvia zacisnęła wargi, na jej policzkach mężczyzna dostrzegł rumieńce. Uśmiechnął się ciepło.
— Miłość, Issalvio... — westchnął, opierając się wygodniej na sofie. — Nie mam ci nic za złe, bo wiem, że zrobiłaś to dla Saula... Ty jako jedyna miałaś odwagę walczyć za niego. Nie masz więc za co przepraszać.
— Więc... między nami dobrze, profesorze? — upewniła się.
— Zdecydowanie. I mów mi Ben... w końcu za tydzień będziesz już nową nauczycielką w Alfei...
Issalvia pokiwała energicznie głową, tym razem uśmiechając się szczerze. Zyskała nadzieję, że wizyta Harvey'ego potoczył się dobrze. Jednak w jej głowie odżyła jeszcze jedna myśl.
— Czy Terra... — szepnęła, na co Ben utkwił w niej smutne spojrzenie. Już domyśliła się, co chciał powiedzieć, jednak mimo wszystko, musiała to z siebie wydusić. — Pytała o mnie?
Harvey zacisnął wargi, kręcąc przecząco głową. Iss kiwnęła głową, usiłując przybrać na twarz przeciętny wyraz. Nie powinna była się łudzić. Terra to przeszłość.
— Pomogę mu z tą kawą, bo się jeszcze biedak poparzy — mruknęła, kierując się do kuchni.
— Przykro mi, Via — rzekł jeszcze Ben powodując, że dziewczyna na chwilę się zatrzymała. — Wielokrotnie z nią rozmawiałem, ale... chyba nie jest w stanie tak łatwo ci wybaczyć.
✮
— MAM WSPANIAŁĄ WIADOMOŚĆ! — wrzasnęła Stella już od progu. Tym krótkim wybuchem radości spowodowała, że Leith prawie spadł z łóżka. Jego szkicownik natomiast nie miał tyle szczęścia i zaliczył spotkanie z podłogą.
— Lepiej żeby naprawdę taka była — mruknął chłopak, sięgając na ziemię. Zebrał z podłogi swoje rzeczy i odłożył je na łóżko. Tymczasem Stella zdążyła zasiąść obok niego.
— Masz przepustkę od piątku do poniedziałku — uśmiechnęła się blondynka, wręczając chłopakowi kawałek papieru.
Ciemnowłosy chwycił go niepewnie i zaczął czytać. Już w połowie przyłożył dłoń do ust i zaczął wydawać z siebie dziwne, bliżej nieokreślone dźwięki. Trochę takie, jak topiąca się kaczka.
— Dławisz się? — Uniosła brew księżniczka.
— OJAPIERDOLE! — pisnął Leith, podskakując na łóżku. — Hajtają się?! Ale będzie piteee!!!
— Nie drzyj się tak... — Stella wywróciła oczami.
Leith jednak nie miał zamiaru się uspokoić, więc blondynka musiała sięgnąć po radykalne środki. Chwyciła leżący na półce podręcznik i uderzyła chłopaka w głowę.
— Bolało — żachnął się Leith.
— Miało boleć — odparła dziewczyna, wstając. Wygładziła swoją letnią sukienkę i po raz ostatni zerknęła na żołnierza. — Wyjeżdżamy jutro wieczorem. Idę się pakować, ty też weź najpotrzebniejsze rzeczy. I garnitur... masz jakiś?
— Nie bardzo...
— Nieważne, zatrzymamy się u krawca. — Machnęła ręką Stella. — Bądź gotowy jutro o siedemnastej.
Leith nie tracił czasu i bez słowa wydobył spod łóżka swoją walizkę. Stella uśmiechnęła się jeszcze na odchodne i ruszyła do siebie, by również przygotować się do wyjazdu.
Z racji zbliżającego się roku szkolnego, nie zamierzała już wracać do stolicy. Rozmawiała wstępnie ze Sky'em, który obiecał, że będzie mogła zatrzymać się u Silvy. Oczywiście Saul nie miał jeszcze o tym pojęcia, ale wedle blondyna, nie było z tym żadnego problemu. Tak więc księżniczka nie mogła doczekać się wyjazdu. Od momentu, gdy Iss opuściła Kapitol, wszystko wydawało się mniej przyjazne, a sama Stella czuła się jeszcze bardziej obco.
Tym razem księżniczka nie zamierzała skorzystać z pomocy służek i spakować się samodzielnie. Nic więc dziwnego, że zajęło jej to zdecydowaną większość dnia. Dopiero późnym wieczorem usiadła na łóżku i zadowolona spojrzała na pięć walizek. Opadła zmęczona na materac i zdołała przymknąć oczy tylko na chwilę, bo kilka sekund później usłyszała pukanie do drzwi. Nie zdążyła nawet nic powiedzieć, bo chwilę później ojciec stanął na środku jej pokoju.
Zdziwiona, usiadła tak gwałtownie, że zakręciło się jej w głowie.
— Tato? — zapytała, nie przyzwyczajona do takiego widoku. Ojciec bardzo rzadko odwiedzał ją w pokoju. Chyba tylko wtedy, gdy się kłócili i on posuwał się za daleko. Dlatego tym bardziej księżniczka nie rozumiała, co takiego skłoniło go do zjawienia się w jej małym królestwie.
— Cześć, Słoneczko — uśmiechnął się, robiąc kilka kroków do przodu. Po chwili wahania usiadł na brzegu łóżka.
Stella z uwagą obserwowała jego zachowanie i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej ojciec czymś się denerwował.
— Mama wspominała, że wyjeżdżasz szybciej?
Stella pokiwała głową, mimowolnie przypominając sobie ostatnią, dość ostrą wymianę zdań z królową. Faktycznie wspominała jej, że chce zatrzymać się u Iss, co oczywiście spotkało się ze sprzeciwem Luny, który jednak nie miał dla Stelli większego znaczenia.
— Zgadza się — przyznała w końcu.
— I... zatrzymasz się u... swojej siostry?
Ponownie kiwnęła głową.
Król nie mówił nic przez dłuższą chwilę. Stella po raz pierwszy widziała go tak zagubionego, przez co sama nie wiedziała, co robić. Dotąd była na niego zła za to, jak postąpił z Issalvią, jednak w tamtej chwili było jej go po prostu żal. Westchnęła ciężko, siadając nieco bliżej. Odruchowo wyciągnęła dłoń, chcąc przytulić ojca, jednak powstrzymała się, gdy Radius znów przemówił.
— Masz jakieś wieści?
— Mamy stały kontakt. U niej wszystko dobrze. Jest szczęśliwa bo w końcu żyje tak, jak chce.
— Dochodzą do mnie pewne plotki, ale... nie mam nikogo, kto mógłby je potwierdzić...
Stella zmarszczyła brwi. Podświadomie czuła, że pytanie ojca będzie dotyczyło tego nieco wrażliwszego aspektu życia Vii.
— Czy... to prawda, że... że ojciec dziecka... to....
Stella milczała. Jedynie uniosła brwi, czekając na kolejne słowa ojca. Sama nie miała zamiaru wydać Silvy, jednak... wiedziała, że w obliczu nadchodzącego ślubu, ojcostwo Saula długo nie pozostanie tajemnicą. Radius prędzej, czy później dowie się, że jego córka wyszła za mąż za dyrektora Specjalistów i że dziecko jest jego.
— Silva?
— Prawda — odparła tak pewnie, że sama zdziwiła się tonem swojego głosu.
Król wstał, nie radząc sobie z wulkanem emocji, który pojawił się w jego sercu. Był wściekły, rozgoryczony, jednocześnie załamany. Nie mógł pojąć, jak jego córka mogła zainteresować się o wiele starszym mężczyzną. Była piękna, utalentowana, zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Tymczasem zmarnowała swoją młodość i szansę na wspaniałą karierę wojskową.
— Nie wściekaj się — powiedziała Stella, wciąż doskonale odczytując emocje ojca. — Na początku zareagowałam podobnie, ale... oni naprawdę się kochają...
— Kochają?! — warknął Radius, posyłając córce pełne złości spojrzenie. — On ją wykorzystał! Jest młoda! Jest wspaniałym żołnierzem! Powinna znaleźć sobie...
— I właśnie dlatego ją straciłeś! — syknęła Stella, wstając. Tym razem nie zamierzała spuścić wzroku. Chciała pokazać ojcu, że jest równie odważna, co on. — Co się stało, już się nie odstanie, tato. Jeśli chcesz, by kiedykolwiek się do ciebie odezwała, nie rób jej już żadnych problemów. Pogódź się z tym, że nie spełni twoich oczekiwań.
— Chcę po prostu, by była szczęśliwa
— Ona jest szczęśliwa, tato.
✮
— Jak się masz, Fenrir? — zapytała Issalvia, zanurzając dłoń w czarnej grzywie konia. Zwierzę parsknęło cicho, wtulając łeb w ramię dziewczyny.
— Jest szczęśliwy, że w końcu zabrałem się za jego boks — odparł Saul, zerkając z ukosa na Iss.
— No sam chyba sobie nie posprząta — zauważyła dziewczyna.
— Może chcesz pomóc?
— Oczywiście. Tam jest jeszcze brudno — odpowiedziała Via, wskazując palcem kąt, w którym zauważyła pajęczynę.
— Bezczelna — mruknął cicho mężczyzna, jednak mimo wszystko sięgnął po miotłę, by ściągnąć pajęczynę, wraz z pająkiem.
— Ja bezczelna? — oburzyła się. — Nie wiesz, że zarządzanie to połowa sukcesu? Kto zarządzałby tobą lepiej, niż ja?
— Nikt — odparł Silva, wzdychając. — Jesteś w tym bezapelacyjnie najlepsza.
Iss uśmiechnęła się szerzej. Też tak uważała.
— Myślisz, że też polubi konie? — zapytała nagle.
Saul przerwał zamiatanie i spojrzał na Issalvię, nieco wybity z rytmu. Nie miał zielonego pojęcia, o kim mówiła dziewczyna. Dopiero, gdy dostrzegł jej dłoń, delikatnie gładzącą brzuszek, zrozumiał. Uśmiechnął się ciepło, powoli podchodząc do ciemnowłosej.
— Nie wiem — przyznał szczerze, stając po drugiej stronie Fenrira. Podrapał go za uchem, jednak koń wciąż wtulał się w rękę Iss. — Może lubić psy, koty, jaszczurki, pająki... obojętnie...
— Chciałabym, żeby miał twoje oczy...
— On?
— Myślę, że to będzie on...
— Jeśli jednak będzie ona... oby miała mój charakter.
— A co masz do mojego charakteru, przepraszam bardzo? — zmarszczyła brwi, tym razem wyraźnie urażona słowami Silvy.
— Przecież w domu nie mogą być dwie zarządzające... — odpowiedział Saul, przyciągając do siebie Iss.
Dziewczyna zastanowiła się. Chcąc nie chcąc, musiała przyznać mu rację.
— Coś w tym jest... — mruknęła. Zbliżyła się do Saula, chcąc krótko go pocałować, jednak stojący wciąż obok Fenrir, miał inne plany. Wsadził łeb dokładnie między Issalvię i Saula, zupełnie niszcząc ich plany.
— Kolejny bezczelny!
— Po prostu potrzebuje miłości. — Via wzruszyła ramionami, całując konia w nos.
Silva oparł dłonie na biodrach, w uniesioną brwią przyglądając się obrazkowi przed sobą.
— Ja też — mruknął, zawdzięczając sobie dezaprobujące spojrzenie Issalvii.
— Nie marudź. Tam jest jeszcze brudno — dodała, wskazując podbródkiem kolejną pajęczynę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top